Skip to content

Mars – 3

Im dalej w las, tym więcej drzew. Im dalej w śródmieście, tym więcej podwórek obsadzonych smutnymi chłopcami w ortalionie. Jaki wariat by się pchał w takie miejsce? Pewnie ty.

Mars nie był nigdy obowiązkowym punktem na turystycznej liście przebojów. Ledwo taki turysta lądował na dworcu i zapytał o rzeczy warte obejrzenia, zaraz uzyskiwał dwie informacje: pójdź tu, potem tu, zobacz to i tamto. I, na boga, pod żadnym pozorem nie idź na Marsa. Skroją cię albo wyzwą i oplują. I była to poniekąd zasłużona opinia.
Ale raz w roku wszystko się zmieniało.
Zaczęło się kilka lat temu. Jakaś grupka społeczników wpadła na pomysł Rewitalizacji Osiedla Im. Lotników. Czyli Marsa. Tak, istniała oficjalna nazwa i kiedy w końcu zaczęto realizować ten cały program, nazwali go właśnie w tym klimacie – Dni Lotnika. Z naszej strony był tylko pusty śmiech – co za idiotyczna nazwa i daremna inicjatywa.
Ale zaczęło się. Dwie noce, trzy dni. Piątek, sobota niedziela. Postawili scenę na niewielkim Placu Jasińskiego, porozwieszali lampiony i zaparkowali foodtracki w dotąd ciemnych zaułkach. Tam, gdzie wcześniej od dekad siedziało się na murku i żłopało wino, teraz ustawiono ławeczki z recyklingowanego plastiku i raczono się lemoniadą z jarmużem. A na skwerku ulicę dalej, który zawsze służył do obgadania meczu i zrobienia bifora przed pójściem na miasto, teraz był wielki namiot na spotkania z lokalnymi artystami i politykami próbującymi – jak zawsze – ugrać coś dla siebie.
Imprezę zrobili z pompą. Pierwszego dnia Mars zalała plaga hipsterów. Ulice wypełniły się dziwnymi, obco wyglądającymi ludźmi. Pięknie ubrani, sarkastyczni, sprawiający wrażenie wiecznie niezadowolonych, ale chętnie wydający 15 zeta na lemoniadkę albo drinka z odrobinką popularnej whisky.
Uciekliśmy. Wycofaliśmy się do mieszkań i z okien patrzyliśmy na ten kolorowy bajzel. Dużo się bluzgało i wygrażało, ale ostatecznie nie było większych problemów. Policja podała potem, że doszło raptem do trzech „incydentów”. Te incydenty to były oczywiście napady na mniej ostrożnych hipsterów, którym skrojono portfele i komórki, albo i obito mordy. No cóż, wiedzieli, gdzie się pchali.
W ogólnym rozrachunku, festiwal okazał się sukcesem. Było jasne, że za rok, pod koniec lata, zrobią kolejny. Jednego szanowni organizatorzy nie wiedzieli – Dni Lotnika były też sukcesem dla nas, marsjan. Bo ci wszyscy piękni ludzie po kilku piwach, przed koncertem, potrzebowali paliwa do wygibasów na parkiecie. Techno nie wchodzi na sucho. I to paliwo z chęcią im sprzedawano. Dilerzy już pierwszego dnia wypstrykali się z wszelkiej trawy i piksów. Szło jak woda, nawet kiedy podnieśli ceny.
Dwa lata później Dni Lotnika przyciągnęły prawdziwe rzesze ludzi. Na scenie modni DJ-e, w bramach gorączkowe liczenie hajsu i pakowanie świeżo zakupionej emki po wewnętrznych kieszeniach kurteczek. Rzeczywiście, rewitalizacja osiedla. Można było zarobić małą fortunkę.
I w tym wszystkim ja. Podkurwiony, zdezorientowany, pełen sprzecznych emocji, wszystko zupełnie nowe.
– To jest totalnie pojebany pomysł – mruknąłem jeszcze raz, przełykając ślinę. Usta miałem wciąż pełne smaku jego spermy.
Strzała się nie przejął. Zebrał z szafki portfel i klucze, założył airmaxy. Jeszcze minutę temu zalewał mi ryj, a teraz sprawiał wrażenie jakby nigdy w życiu nawet nie pomyślał o takich ekscesach. Był zadowolony, odprężony.
– Wiesz, że zgarnęli Dębowskiego? – spróbowałem jeszcze raz.
– Opychał nieletnim, to go zgarnęli – stwierdził obojętnie.
– Dilował, to go zgarnęli. Kogo obchodzi komu sprzedajesz. Ważne, że sprzedajesz. Na chuj ci to ryzyko?
Teraz już się zaśmiał. Bezczelnie i drwiąco.
– Po chuj ci siedzieć w domu, skoro można trochę zarobić? Kroisz ich trzy dychy na giecie, a oni i tak kupują – rozmarzył się – Co ty mi w ogóle pierdolisz, że mam sobie odpuszczać? Czemu?
Stanął dziwnie wyzywająco. Jakby miał się ze mną napierdalać. Taki miał odruch – jak się o coś sprzeczaliśmy, zawsze wyglądał jakby czekał na pierwszy cios.
– Jak nie będziesz uważał, to następnym razem sam będziesz musiał obciągać. Panom w areszcie.
Zabolało go. Zacisnął pięści i nim targnęło, jakby próbował przełknąć ogromną pigułkę.
– To może powinieneś iść ze mną – wycedził jadowicie – Jak cię zawiną, to będziesz miał tyle kutasów do ssania, ile sobie wymarzysz.
– Wypierdalaj – rzuciłem w niego zapalniczką. Zrobił unik i trafiłem w paprotkę, która z jakichś powodów nie zdechła jako jedyna w mieszkaniu Strzały.
Dalej czułem słono-gorzki smak, ledwie przed chwilą jego jaja uderzały mi o brodę i chciałem więcej i więcej. I nawet teraz, kiedy mnie wkurwiał, byłem gotów otworzyć usta i dać się zapchać. Strzała działał na mnie zawsze i wszędzie. Nawet kiedy miał mnie gdzieś i próbował mi dojebać. Albo zwłaszcza wtedy.
– Kurwa, Falis, weź się ogarnij – rzucił jeszcze przez ramię i wyszedł.

◭ ◮ ▲

Nie miałem ochoty na towarzystwo i wyszukane rozrywki więc zostałem w domu. Odpaliłem telewizję i oglądałem jakiś piątkowy mega-hit na Polsacie, popijając piwo. Stopniowo schodziło ze mnie napięcie i koło północy byłem już zupełnie wyluzowany. Na tyle, żeby pomyśleć jednak o wyjściu z domu. Dni Lotnika trwały przecież w najlepsze. Ludzie byli już podpici, ze sceny lało się techno, a gdzieś w tym gąszczu obcych mógłbym na pewno odnaleźć znajome twarze kumpli i – oczywiście – Strzały.
– Chuj tam – dodałem sobie motywacji i dźwignąłem się z fotela.
Pięć minut później już sunąłem po podwórku. Żywej duszy, jakby wszyscy wybyli na bibę albo siedzieli w domu. A pogoda była niezła – dość ciepło, rześkie powietrze, pełnia. Mijając kolejne uliczki, zacząłem trafiać na najebane grupki. Im bliżej placu, tym więcej kolesi i lasek podpierających mury z fajką albo blantem w ręku. Śmiechy, rozmowy, zapach palenia i brzęk butelek. Całkiem swojsko.
Już dwie ulice od placu zaczynało się szaleństwo. Napierdalał jakiś dziwny, agresywny bit, wszystkie uliczki i podwórka zawalone ludźmi. Chaos. Za dużo. Wcisnąłem się do jakiejś bramy i wybrałem numer Strzały. Nie odbierał. Raz, drugi. Trzecie połączenie odrzucił. Znowu wzięły mnie nerwy.
– Pierdole cię – warknąłem ni to do komórki, ni do Strzały. Skląłem się w duchu i obrałem azymut na dom. Przepchnąłem się przez te wszystkie zadowolone pijane ryje i przyspieszając kroku zasuwałem do siebie. Walić mieszkanie Strzały. Poza tym w lodówce miałem jeszcze jakieś piwo.
Minąłem Poniatowskiego, małą ślepą uliczkę zajebaną śmietnikami ze starym obrzydliwym placem zabaw. Jakieś krzyki, grupka ludzi i ktoś wydzierający na nich ryja. Turyści w tarapatach. Nie moja sprawa, walić to.
Raptem kilka kroków dalej naszły mnie wątpliwości. Miałem chujowy wieczór, ale to nie znaczy że każdy musi mieć. Poza tym musiałem się rozładować. Wróciłem. Powoli ruszyłem wzdłuż Poniatowskiego, próbując wybadać co się właściwie dzieje. Były dwie dziewczyny, ubrane trochę jak punkówy a trochę jak na uroczysty bal. Z nimi jakiś typek, wszyscy mogli mieć z dwadzieścia-kilka lat. Za to gość który się do nich dojebał był starszy i większy. Z tego co słyszałem, na razie tylko się z nimi droczył. Wiedziałem jak to będzie. Wysępi szluga, zapyta skąd są i co tu robią, spróbuje wyrwać którąś z lasek, a na koniec pewnie skroi im telefony i pchnie typka na ścianę albo strzeli mu liścia, tak dla zabawy. Zaraz zresztą poznałem głos. To był Wójcik, prawdziwa menda. Nawet nasi często mieli go dość.
– Siema Wójcik – zawołałem i wszyscy się obrócili.
– Cześć – rzucił posępnie, bo mu się wpierdalałem w tę całą akcję i wolał żeby mnie nie było.
Ekipka z festiwalu nic nie powiedziała. Sprawiali wrażenie, że zaraz rzucą się do ucieczki. Pewnie myśleli, że teraz to już na pewno ich obijemy, bo jest nas dwóch.
– To jest moja kuzynka – wskazałem palcem na jedną z dziewczyn, całkiem ładną, ale kompletnie przerażoną. Nie ogarnęła, co się dzieje.
– Ty nie masz kuzynki, nie pierdol – parsknął Wójcik. Dotarło do mnie, że był srogo podpity. Niedobrze.
– No jak nie mam? Agata – rzuciłem szybko, a dziewczyna kiwnęła głową, powoli chyba już czając, że staram się pomóc.
– Tak? – Wójcik uśmiechnął się triumfalnie, bo właśnie do jego zakutego łba wpadł całkiem niezły pomysł, a to na pewno było rzadkością – To powiedz, Agatka, jak się nazywa twój kuzyn?
Wyglądała, jakby się miała zsikać ze strachu. Twarz zrobiła jej się blada. Spojrzała na mnie desperacko, ale co ja mogłem zrobić? Użyć telepatii?
Skurwysyn z tego Wójcika. Parchaty ryj i uśmiech cwaniaka, choć był głupi jak but. Że też akurat miałem zły dzień.
– Doobra – zrobiłem krok do przodu i stałem już naprzeciw niego – Daj spokój, zwijamy się stąd.
Zawahał się, a w oczach było widać jak pracują mu te trybiki. W końcu zadecydował.
– Jeb się, Falis – mruknął i ruszył przed siebie. Uderzenie adrenaliny.
Ale on tylko potrącił mnie z bara i poszedł w swoją stronę.
Minęła chwila, zanim któreś z nich się odezwało.
– Dzięki – powiedziała moja niedoszła kuzynka.
– Spoko – wzruszyłem ramionami – Lepiej sobie idźcie gdzieś bliżej placu. Tutaj zaraz traficie na następnego zjeba.
– Tak, już stąd spadamy – odezwała się druga z dziewczyn. Za to chłopak milczał. Ale jak się gapił! Wyglądał jakby właśnie obejrzał odcinek Planety Ziemi na żywo. Albo chodziło o co innego.
– Ej, kolego – wtrąciła jeszcze „Agata”, odwracając się na pięcie.
– No?
– Nie wiesz, gdzie tu można kupić jakieś zielsko? Bo tam na placu nic nie ma.
Zastanowiłem się. Mógłbym im dać numer Strzały, albo jakiegoś znajomego, który powinien coś mieć. Z drugiej strony – sam miałem ochotę na skręta. Albo do tego potrzebowałem towarzystwa.
– Chodźcie – mruknąłem.

◭ ◮ ▲

Rozmowa się nie kleiła.
Szybko zrozumiałem, dlaczego – te laski uważały wszystkich mieszkańców Marsa za małpy, a ja w ich oczach byłem co najwyżej nieco mądrzejszym okazem. Dla nich to była czysta egzotyka, zoo. Wypytywały mnie o jakieś idiotyczne sprawy. Były ciekawe jak wiele razy się biłem i czy często ktoś wybija szyby w sklepowych witrynach. Jebane, przekrzykiwały się z tymi pytaniami, coraz śmielsze i coraz bezczelniejsze. Zacząłem żałować, że nie pozwoliłem Wójcikowi ich skroić.
Za to chłopak nie odzywał się prawie wcale, chyba że bezpośrednio się do niego zwróciły. A i to robiły wyłącznie żeby mu dojebać. Lubiły sobie podrwić. Właściwie nie rozumiałem, czemu ktoś miałby się zadawać z takimi dwiema pizdami.
Gadając z nimi, podając w kółeczku blanta, coraz mniej słuchałem, a coraz więcej gapiłem się na niego. Właściwie to on się gapił, a kiedy go przyłapałem, zaraz odwracał wzrok. Trochę znałem to spojrzenie, bo sam tak patrzyłem na Strzałę.
Był niezły. Wysoki, szczupły, ubrany w obcisłe jeansy i czarną wiatrówkę. Czapeczka z daszkiem do tyłu, jakiś pasujący do butów zegarek. Na Marsie by zginął, ale wizualnie dawał radę. Podobał mi się. Dlatego znosiłem to pierdolenie jego dwóch koleżanek – miałem czas żeby sobie popatrzeć i trochę się ponapalać. Zresztą on miał chyba podobnie, bo coraz odważniej mnie obczajał. No i miał ładny uśmiech, taki z dołeczkami. Powoli zaczynało być jasne, że coś tu wisi w powietrzu.
Zaczęła się gadka o powrocie do domu. Bo późno, bo po wcześniejszej przygodzie boją się wracać na plac, bo coś tam muszą robić jutro rano. Nakręcały się wzajemnie ile to nie mają do zrobienia i czas uciekać. Zamówiły ubera. Właściwie spoko, bo trochę już mnie zaczęła łapać senność.
– Ja chyba wrócę na plac – odezwał się niespodziewanie chłopak, który – o ile dobrze zapamiętałem, miał na imię Filip.
– O tej porze? Tam już się nic nie dzieje – jęknęła moja niby-kuzynka.
– Jeszcze cię pobiją, no co ty – pisnęła druga. Zaczęły mi przypominać stare zgorzkniałe samotne ciotki dla hecy zamknięte w ciałach młodych lasek. W domu pewnie na każdą czekał tuzin kotów.
– Za wcześnie na powrót, coś sobie porobię – oponował dzielnie. I rzucił mi spojrzenie, którego nie dało się zignorować.
– Wyłaźcie – warknąłem w końcu, bo już nie mogłem i chyba przesadziłem z tonem. Obie nagle się zamknęły.
Rozdziawiły japy i milczały. Filip się uśmiechnął.
– Fili, złotko, to odprowadź nas chociaż na Uber – poprosiła jedna, dając mu szansę na ucieczkę. Wydawało im się, że są w tarapatach, czy coś. Dziwne laski.
– Będziemy was pilnować z okna – palnąłem zupełnie serio i chłopak roześmiał się na cały głos.
– Jak chcesz – pisnęła druga i zebrały się błyskawicznie.
Drzwi trzasnęły i zostaliśmy sami. Atmosfera zmieniła się błyskawicznie. Nagle w żyłach popłynął mi luz zmieszany z przyjemnym pobudzeniem, napędzane alkoholem, nikotyną i blantem. Zrobiło się tak cicho, że słyszałem swój oddech. Siedziałem na dywanie naprzeciwko niego i patrzyliśmy się na siebie bez skrępowania. Dobra chwila.
– Zostałem sam na sam z wielkim złym dresem – powiedział w końcu, prezentując dołeczki w lekkim uśmiechu.
– Co ty wiesz o wielkich złych dresach – parsknąłem.
Łyk piwa. Pomyślałem o tych wszystkich typach na osiedlu, którzy chętnie by sklepali obcego tylko dlatego, że go nie znają. Nawet jeśli ten obcy wygląda tak dobrze jak ten cały Filip. Zaczynał mi się podobać coraz bardziej, sam nie wiedziałem czemu. Coś jego tonie i ruchach zdradzało ukryty potencjał. Energię.
Polazłem do okna i akurat zobaczyłem jak na podwórku wjeżdża osobówka. Laski zajęły tylne siedzenia, zawył silnik i odjechali.
– Twoje przyjaciółki bezpiecznie stąd wyjebały – poinformowałem gapiąc się na pustą ciemną przestrzeń podwórka. Było późno.
– To nie są moje przyjaciółki. Nie miałem z kim tu przyjść więc podczepiłem się pod nie.
– No dobra, wszystko jedno. Co teraz? – postanowiłem ukrócić to głupie oczekiwanie nie wiadomo na co. W końcu byliśmy sami.
– Teraz mam pewną propozycję – odparł, wstając z dywanu.
– Proponuj.
Wydawało się zupełnie oczywiste i naturalne, co będzie dalej. Wiedziałem co będzie. Żadnych pocałunków i przytulanek, zero zbędnej chujni. Gość był napalony na kutasa i widział że pozwolę sobie obciągnąć. Zajebiście się cieszyłem, że w końcu mam okazję wjechać komuś w gardło. Zapomniałem już to uczucie.
– Myślę, że zrobię kilka kroków do przodu – zaczął spokojnie – Stanę tuż przed tobą, a potem zejdę w dół, na kolana.
– I co potem? – już czułem jak w bokserkach zaczyna się dziać.
– Potem otworzę usta i będę bardzo cierpliwie czekał, aż dostanę to, czego chcę.
– A czego chcesz?
– Chcę kutasa – uciął sobie drogę odwrotu i skończył te śmieszne podchody. Koniec gadki, czas działać.
– No chodź.
Przysiadłem na parapecie i rozkoszowałem się widokiem nieśmiało podchodzącego, a potem już pewniej klękającego chłopaczka. Ani na chwilę nie przestał patrzeć mi w oczy. Klęknął w zwolnionym tempie, poprawił włosy i oblizał się w taki sposób, że miałem ochotę od razu zalać go spermą. Coś cudownego.
Nie śmiał zacząć. Dla niego naprawdę byłem wielkim złym dresem. Wolał poczekać, aż sam wyciągnę kutasa i dam mu się pobawić. Tak też zrobiłem. Pałą wyskoczyła spod bokserek twarda i gotowa do zabawy. Ostrożnie zacisnął ciepłe usta wokół główki. Zajebiste uczucie. Chciałem żeby już się nadział, ale pozwoliłem mu robić swoje. Zdecydowanie znał się na tym lepiej. Opierdalał językiem każdy milimetr mojej pały i mlaskał zadowolony, całując ją na całej długości.
Wyciągnąłem fajkę z paczki na parapecie i zapaliłem. Dym przyjemnie wypełnił płuca, tak jak mój kutas wypełniał usta chłopaczka. Zaczął brać do mordy, porządnie, powoli połykając aż po jaja. Kiedy mógł, patrzył mi w oczy. Prawdziwy artysta.
– Tak lubisz kutasy? – rzuciłem nie wiadomo po co.
– Lubię – przyznał – Ale chyba nie wiesz jaka to nagroda trafić na takiego dresika jak ty.
Fakt, nie rozumiałem czemu to takie ważne. Ale skoro mu się podobało polerowanie pały, to nie było co narzekać.
– No to pokaż, jak lubisz ssać dresikom – zaproponowałem i wziąłem dużego bucha.
Koleś wrócił do roboty. Głowa jeździła mu w górę i w dół, wydawał całą serię mokrych dźwięków, starając się jednocześnie brać kutasa w gardło i ssać. Był jak maszyna do obrabiania pały. Zacisnąłem ręce na parapecie i wypiąłem biodra, żeby brał głębiej. I brał, po jaja, szorował po nich leciutkim zarostem brody. I połykał, ssał, pożerał kutasa jakby się do tego urodził. Nie mogłem długo tak się bawić.
– Kurwa, ziomek, zaraz dojdę – uprzedziłem go, zachowując te resztki kontroli.
Jak na komendę odchylił się do tyłu i zaczął mi walić. Szybkie wprawne ruchy łapy na mojej pale, lubieżnie suczo otwarte usta czekające na spust, półprzymknięte oczy, jęczenie. Skurwysyn błagał o spermę, ale nie musiał nic mówić.
Strzeliłem niezłym strumieniem, idealnie na jego twarz. Drugi i trzeci strzał padły na policzki, nos i oczy. Zalałem mu cały ryj, kompletnie go zaskoczyła ta ilość i gdy już zostawił mojego kutasa w spokoju, oblizywał się, próbując jednocześnie przetrzeć oczy. Uśmiechnięta, szczęśliwa suka.
– Muszę iść się wytrzeć – powiedział przepraszająco, gdy już zdążyłem schować fiuta.
Polazł do łazienki, a ja miałem chwilę, żeby ochłonąć. Zajebista akcja.
Wziąłem kilka głębokich oddechów i spojrzałem w poplamiony biały sufit. Pomyślałem sobie, że chwilami życie jest całkiem spoko. Że jeszcze sporo mnie pewnie czeka, że to wszystko gdzieś zmierza, ma jakiś sens.
Wtedy usłyszałem przekręcanie klucza w zamku i do mieszkania wszedł Strzała. Na chuj mu dałem te klucze?
Był uśmiechnięty, zadowolony. Energicznie zrzucił buty i bluzę, do salonu wpadł w czarnej koszulce całkiem nieźle podkreślającej silne bary i łapy.
– Pojęcia nie masz Falis, jak wszystko schodziło! Kurwa, tak dobrej nocy to jeszcze nie miałem! – ekscytował się i już miał w japie fajkę.
Reagowałem automatycznie, a w głowie miałem tylko jedno: co dalej? Gorączko próbowałem jakoś odnaleźć wyjście z sytuacji, przewidzieć wszelkie możliwe scenariusze i błyskotliwie, bezbłędnie uniknąć zagrożenia, znaleźć perfekcyjną wymówkę.
Usłyszałem spuszczanie wody w kiblu. Strzała też usłyszał i spojrzał w stronę łazienki, a potem na mnie. Z pytaniem w oczach.
Teraz był moment na rzucenie ściemy. Że to jakiś kuzyn mnie odwiedził, że to znajomy, że kurwa był głodny to mu zrobiłem kanapkę. Cokolwiek.
Ale nie, ja milczałem. I kiedy chwilę później Filip stanął w progu salonu, i kiedy dygnął na widok Strzały, i spojrzał na mnie, kiedy obaj na mnie patrzyli, co zrobiłem?
Wybuchnąłem śmiechem.
– Cześć – Filip pierwszy się ocknął i wyciągnął rękę do Strzały, ale nie doczekał się uścisku dłoni.
– A ty kto?
Zapytał jego, ale spojrzał na mnie. Mógłbym przysiąc, że czuję jak on wyciąga ze mnie telepatycznie informację, której potrzebował.
Wiedział.
– Filip. Wpadłem tylko kupić trochę palenia – wyjaśnił chłopak. I może w tym problem, że próbował cokolwiek wyjaśniać. Może lepiej było po prostu wyjść bez słowa. Tylko że Filip dopiero co dostał na twarz solidną porcję spermy. Był napalony. A teraz miał przed sobą nie jednego, ale dwóch typów z Marsa. I gapił się na Strzałę dokładnie tak, jak wcześniej na mnie. Właściwie to mogło się skończyć wyrzuceniem z okna albo sceną jak z pornola. Absolutnie nie byłem w stanie przewidzieć Strzały. Równie dobrze mógłbym rzucić kostką i zgadywać co wypadnie.
Strzała skrzywił się lekko, posłał mi wymowne spojrzenie, a potem skupił się na chłopaku.
– Masz ochotę? – zapytał spokojnie, ugodowo.
– Zawsze – ucieszył się chłopak – Między sobą też to robicie?
Strzała uśmiechnął się paskudnie.
– Tak. Morda Falisa jest sparowana z moim kutasem. Też się chcesz sparować?
– Bardzo…
– Nie będę się z tobą pierdolił. Robisz co mówię, jasne?
– Tak jest.
– No to na kolana.
Drugi raz tego wieczoru Filip zszedł do parteru, patrząc do góry, w oczy dresa. Tylko tym razem to był Strzała. Był wspaniały w tym wydaniu. Pierdolony bożek zbierający należne mu pokłony. Kutas stał mi na baczność, kiedy tak na to patrzyłem.
Chłopak tym razem sam sięgnął do spodni, ale Strzałą złapał do za włosy i przycisnął go sobie do krocza. Kazał mu niuchać dres, czuć twardy kształt pod spodem, i czekać na niego. Chwilę tak się z nim droczył, ale w końcu szybkim ruchem sięgnął do spodni i uwolnił swojego pięknego grubego kutasa. Przez chwilę widziałem też fragment płaskiego brzucha i cienką ścieżkę włosów znikającą w dole.
Chłopak od razu się nadział. Od razu zaczął być pakowany w gardło, od razu szedł na całość i krztusił się fiutem. Ślina ściekała mu po brodzie i po jajach Strzały, ale pakowanie w gardło nie ustawało. Chłopaczek próbował jęczeć, ale wychodziły tylko jakieś gardłowe pomrukiwania, jakieś sucze dźwięki zadowolenia i skargi, że chciałby więcej. Skurwysyn był duszony kutasem i jeszcze mu było mało.
– Zapłodnię ci gardło, pedałku – obiecał mu Strzała. I zaczął pakować go szybciej, ruchać w usta, wjeżdżać raz za razem gapiąc się w dół, na zalewające się łzami oczy tego ziomeczka. Twarz Filipa zrobiła się czerwona, wykrzywiał ją grymas bólu, ale dzielnie dawał się ruchać.
– Ej, Falis – zwrócił się do mnie Strzała – Może pomożesz koledze, bo chyba trzeba mu przerwy.
Uśmiechnąłem się z przekąsem.
– Nie chcę wam przeszkadzać – wzruszyłem ramionami.
Splunął na podłogę u moich stóp.
– Nie wkurwiaj mnie nawet. Zapierdalaj tu i na kolana. Raz!
Nie potrzebowałem więcej. Wkurwiony Strzała i już mokry i twardy kutas. Podsunąłem twarz, wyciągnąłem język i zaraz we mnie wjechał, wypełniając usta boskim słonym smakiem. Pachniał doskonale i doskonale ślizgał mi się w gardle. Z kutasem Strzały w ryju zawsze czułem się doskonale, kompletnie.
– Liżcie, suki – padł rozkaz z góry.
Zacząłem oblizywać nasadę i jaja, za to Filip zajął się główką kutasa. Obaj opierdalaliśmy jak szaleni, a Strzała przyciskał nam ryje do swojego gorącego fiuta. Oddychał coraz szybciej, a ja coraz mocniej wciskałem twarz w jego krocze.
– Zalej mu ryj – powiedziałem tak po prostu i Strzała zaczął walić sobie konia, pozwalając mi jednak w tym czasie lizać sobie jaja. Filip raz jeszcze otworzył szeroko usta i przymknął oczy. Czekał na drugą porcję spermy.
Najpierw dostał jednak porcję śliny na cały ryj i kilka ciosów kutasem w policzki. Byłem szalenie dumny ze Strzały i nie mogłem się doczekać. Złapał chłopaczka za szyję i trzymał, odcinając tlen raz jeszcze. Coraz szybsze ruchy, świszczący oddech, spięte łydki. Wiedziałem, że zaraz dojdzie. Jeszcze kilka ruchów ręką, zaciśnięcie palców stóp i nagle z kutasa Strzały poleciał biały nektar dla suk. Strugi strzelały na chłopaczka jedna za drugą, skrzętnie zbierane na palec i zlizywane. Ja dostałem do oblizania kutasa Strzały. Wypolerowałem go do czysta, tak jak lubił.
Strzała schował sprzęt i padł na fotel, ciężko dysząc.
– Kurwa – wysapał w końcu – Dwa lachociągi to spoko, ale nie przyprowadzaj trzeciego, Falis.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

6 komentarzy “Mars – 3”