Szkolenie cz. 2 – Wycieczka

Mój mózg czasem funkcjonuje w dziwny sposób.
Znacie to powiedzenie, że czasem trzeba się przespać z decyzją? Jest bardzo mądre. Świeży umysł dużo lepiej rozstrzyga dylematy, radzi sobie z decyzjami, odróżnia dobre od złego. Dlatego warto przystopować, pozwolić, żeby wszystko się przemieliło podczas snu. Ale ja znam swój łeb. Wiem, że do niego wszystko dociera z opóźnieniem. Dlatego wiedziałem, opuszczając dom Mawera i wracając do domu, że czeka mnie dużo pracy na spowolnionych obrotach. Będą wątpliwości, będą wyrzuty sumienia i będą pytania. Za to nie będzie zbyt wielu odpowiedzi. Czemu tak się wciągnąłem? Czemu oznajmiłem młodszemu o sześć lat studencikowi, że pragnę być jego suką? Czemu mnie to podnieca, gdy tylko o tym pomyślę? Gdy usłyszę albo zobaczę to słowo.
Suka.
Jest magiczne. Nigdy nie zwracałem na nie uwagi. A teraz, dwie sylaby potrafiły mnie rozpalić do czerwoności. Rzucone z ust pewnego siebie, przystojnego ziomka, uzupełnione chłodnym spojrzeniem.
Ale to było tylko gdybanie, zbędne rozkminy, unikanie nieuniknionego. Wahałem się przez jakieś trzy tygodnie. Dopiero po tym czasie napisałem sms pod numer, który dał mi Mawer. Ktokolwiek czaił się po drugiej stronie, miał zadbać o moją „edukację”, na która Mawer najwyraźniej nie miał czasu. Przez te tygodnie wahania, codziennie wieczorem masturbowałem się, myśląc o moim nowym zaklęciu, o byciu suką. Palce same ześlizgiwały mi się w stronę jąder, a potem niżej, dalej, między pośladki. Jak one się stęskniły za dotykiem! Jak bardzo potrzebowałem się na coś nadziać! To był kawał czasu i mógł się skończyć tylko tak, jak się skończył. Smsem.
Odpisał po kilku godzinach.
„Sobota 20:00 przystanek Ślazowa. zgarne cie po drodze z roboty”.
Wyglądało na to, że mam randkę. Z kim? Nie miałem pojęcia. Mogłem tylko podejrzewać, że zna Mawera więc pewnie lubi suki. Może jest w wieku Mawera, może w wieku zbliżonym. Czy jest atrakcyjny, czy mi się spodoba? Oby.
W piątek wieczorem dokładnie się ogoliłem poniżej pasa. Miałem idealnie gładką dupę, gładkie jaja i penisa. Chciałem pokazać, że mi zależy a to był chyba najlepszy sposób. Błądziłem po omacku w tym nowym, dziwnym świecie, nie znałem jego reguł, ale bardzo chciałem się uczyć.
Przystanek Ślazowa to koniec świata, a na pewno końcówka Wrocławia. Podjeżdża tam tylko jedna linia autobusowa, tylko po to by dowieźć ludzi do schroniska dla zwierząt. Dojeżdżają pewnie pracownicy i ci, którzy zapragnęli adoptować psa. Co za przypadek, że ja przyszedłem tam sam, będąc niejako suką. A może to nie przypadek, myślałem. Może to sygnał od mojego nowego kolegi. Czy jest na tyle sprytny? Na tyle okrutny?
Było jeszcze ciepło i jasno, wciąż trwało lato, choć chylące się już ku upadkowi. Na przystanku byłem sam. Siedziałem na ławce, gapiąc się na ścianę lasu z jednej strony i na ogrodzony budynek schroniska z drugiej. Powietrze było gęste od zapachów i hałasu. Szczekanie. Wyrywające się z dziesiątek a może i setek gardeł. I zapach trochę jak w zoo, albo u weterynarza.
Autobusy podjeżdżały i odjeżdżały, z żadnego nikt nie wysiadł. Prócz tego, nic. Tylko szczekanie.
Auto podjechało sporo po 20. Czarny renault, ciemne szyby. Czy to on, czy nie on?
Zatrzymał się przed ławką, tuż pod moim nosem. Silnik pracował cały czas, mrucząc i czekając. Chciał już ruszyć, tłoki aż piszczały. Było w tym aucie coś sportowego i niebezpiecznego. Rodzice uczą nas, żebyśmy nie wsiadali do aut obcych ludzi. I po co te nauki, skoro zrobiłem to, co zrobiłem?
Podszedłem i stanąłem pod drzwiami. Przez ciemną szybę nic nie mogłem dostrzec. Gapiłem się, spojrzałem na wyświetlacz telefonu, czekałem.
Drzwi od strony kierowcy otworzyły się i znowu nastąpił ten moment, kiedy będzie dobrze, albo nie.
Był mniej więcej mojego wzrostu, twarz miał pospolitą. Jasne niebieskie oczy i jasne włosy. Ani chudy, ani gruby. Właściwie, nijaki. Ubrany w skórzaną kurtkę, jakby było zimno, a przecież nie było.
Spojrzał na mnie zaciekawiony i uniósł z uznaniem brwi.
– Wsiadasz, czy jak? – odezwał się zaskakująco nerwowo.
Wsiadłem, dukając coś pod nosem.
Renault było w automacie więc kierowca mógł bez problemu prowadzić jedną ręką, a drugą palić fajkę za fajką. Mruczał coś o korkach i pojebanym szefie. Obserwowałem go, słuchałem i potakiwałem. Chciałem go wyczuć. Chciałem wiedzieć, o co chodzi, jak to zrobimy, co zrobimy i kiedy to się zacznie. Nie mogłem usiedzieć na tym fotelu, a on w ogóle się nie spieszył z objaśnieniem sytuacji.
– Masz – powiedział w końcu podając mi otwartą butelkę piwa. Dotychczas chował ją gdzieś po swojej stronie.
– Nie mam ochoty – odparłem niepewnie.
– Pij, przyda ci się – uśmiechnął się nie odrywając wzroku od trasy przed nami.
Wypiłem. Do dna.
Jechaliśmy bocznymi uliczkami, mijaliśmy osiedla których nie znałem i unikaliśmy centrum. Krążyliśmy gdzieś na obrzeżach. Miałem wrażenie, że jeździmy w kółko. Tymczasem słońce zniknęło na dobre, a niebo zrobiło się szare i markotne.
– Gdzie jedziemy? – zapytałem, ale nie zareagował. Włączył tylko radio. Leciał jakiś prastary hit zespołu, który każdy zna, ale nikt nie wie jak się nazywa.
To beznadziejne krążenie od uliczki do uliczki szybko mnie znudziło. Emocje ostygły, a zastąpiła je senność. Autentyczna senność. Ziewnąłem mocno i wydawało mi się, że kierowca patrzy na mnie kątem oka. Jeszcze kilka minut monotonii i nudnych domów, szczekających psów, aż w końcu się zatrzymaliśmy.
Szczekanie psów.
Byliśmy pod schroniskiem.
– Co? – zdziwiłem się słabo, kompletnie markotny.
Blondas uśmiechnął się szatańsko, otworzył drzwi i bez słowa wysiadł. Trzasnął, ale miałem wrażenie, że to był jakiś odległy, daleki huk. Zdziwiła mnie moja senność.
I nagle, zapaliła się czerwona lampka.
Jestem studentem medycyny i tak jak każdy inny student tego kierunku, doszukuję się u siebie objawów wszelkich popapranych chorób, o których się uczę. Ludzka anatomia to mój konik, nie zagniecie mnie. Wiem wszystko, a w każdym razie bardzo dużo. A wiecie, co się dzieje, kiedy student medycyny buja się ze studentem farmakologii, takim jak Majki? Wtedy nie tylko wiesz, jak działa mózg, ale i znasz wiele ciekawych substancji które mogą go stymulować. W obie strony – pobudzać i zamulać. Uspokajać.
Usypiać.
Gdzieś na końcu języka czaiły się wszystkie te nazwy leków nasennych, o których słyszałem od Majkiego i jego towarzystwa. Wiedziałem jak i z czym je łączyć dla lepszej bani. Niektóre bardzo interesująco reagowały z alkoholem, na przykład butelką piwa. Gdybym miał trochę czasu i nie był tak zmulony, pewnie bym wykminił jaki środek mi podał. Wówczas wiedziałbym co będzie dalej, a przynajmniej mógłbym się łudzić, że w jakikolwiek sposób kontroluję sytuację.
Niebo zmieszało się z horyzontem, schronisko zmieniło się brudny szczekający kleks, a las był tylko ciemnozielonym prostokątem. Drzwi od strony kierowcy otworzyły się i wsiadł do środka.
To nie był blondas, ten był inaczej ubrany, wyższy, postawniejszy. I miał czarną twarz, z której ziały jasne kropki oczu i ust.
Kominiarka.
Obserwował mnie badawczo, a ja nie miałem już siły choćby podnieść ręki. Próbowałem coś powiedzieć, ale chyba niezbyt mi to wychodziło, bo zaszczekał śmiechem.
– Śpij, suko, śpij. Przed nami długa droga.
Nie miałem siły się bać, ale coś jeszcze tliło mi się w głowie, więc pociągnąłem za klamkę i otworzyłem drzwi. Dźwignąłem się z całych sił i wysiadłem, tylko po to żeby się zatoczyć i upaść na twarz. Resztką sił odwróciłem się i spojrzałem w szare niebo. I górującą nade mną sylwetkę o czarnej głowie. Coś mokrego wylądowało mi na twarzy i chciwie to zlizałem, bo cholernie zaschło mi w ustach.
Bulgot jego śmiechu zabrzmiało tak absurdalnie, że też zacząłem się śmiać.
Śmiałem się i śmiałem, aż wszystko zgasło.


***


Nie powinienem śnić, ale śniłem. W tym śnie były jakieś urywki grillowania ze znajomymi. Piliśmy piwo, śmialiśmy się. W pewnym momencie mój stek upadł na ziemię. Podniosłem i powąchałem – pachniał glebą. Wilgotną i zbutwiałą.
Wedy też się obudziłem. Leżałem twarzą w ziemi. Liście, pełno igliwia, mech. Byłem w lesie.
Wracałem do siebie powoli, jakby świadomość ładowała się w trybie oszczędzania baterii. Wstałem i rozejrzałem się – las, z każdej strony, jak okiem sięgnąć. Tylko drzewa, drzewa, bardzo dużo pierdolonych drzew. Nie widziałem co prawda wiele, bo była noc.
Nasłuchiwałem. Szum liści, jakieś łamiące się patyki, trzask gałęzi. Nie było warkotu silników ani głosów ludzi.
I dopiero wtedy się zorientowałem. Zajęło mi to śmiesznie dużo czasu, jakbym nadal był naćpany. Byłem nagi.
A właściwie nie do końca nagi. Najpierw poczułem chłodny dotyk plastiku. Potem ucisk. Spojrzałem w dół.
Wiedziałem, co to jest, bo widywałem to na pornolach. Jak to się nazywało? Chastity. Pas cnoty dla facetów, czy też może suk. Był wykonany z przezroczystego plastiku. Z jednego końca wystawały moje gładziutkie, świeżo golone jaja. Drugi koniec zamykał się na penisie, całkowicie go zamykając w plastikowej pułapce. Był tylko niewielki otwór na czubku, pewnie do sikania. Cała zmyślna konstrukcja była zapięta maleńką metalową kłódką, klucza oczywiście nie było. A więc tak chciał mi pokazać moje miejsce. Odebrał mi penisa, chciał żebym nie czuł się już w pełni facetem.
W głupim odruchu spróbowałem zerwać z siebie to cholerstwo, ale tylko syknąłem z bólu, gdy zabolały jaja. Nie dało się tego zdjąć. Szarpanie tylko pogorszyło sprawę, bo dostałem lekkiej erekcji, ale biedny fiut nie mógł stanąć, bo nie miał miejsca. Im bardziej usiłował stanąć, tym klatka boleśniej uciskała mi jaja. Im bardziej bolało, tym bardziej mi stawał i tak bez końca. Idiotyczna, ale zmyślna pułapka.
Jeszcze nie zaskoczyła panika. Najpierw trzeba było zebrać informacje.
A więc byłem w lesie, cholera wie gdzie. Sporo pytań: ile jechaliśmy tym autem? Godzinę, pięć? Nie miałem zegarka, telefonu, portfela ani ubrań. Tylko klatkę na fiucie. Byłem tu zupełnie sam, czy może ktoś obserwował mnie zza krzaka? Wziąłem głęboki oddech i zacząłem z całych sił wmawiać sobie, że to nic. Że to tylko zabawa. Wmawiałem sobie, że kimkolwiek jest, chce mnie tylko nastraszyć i czegoś nauczyć. To tylko kolejny etap treningu, który ma ze mnie zrobić dobrą sukę. Przecież Mawer nie wydałby mnie jakiemuś psycholowi. To tylko gra. Musiałem po prostu poznać zasady i dostosować się. Absolutnie nie chciałem dopuszczać do siebie możliwości, że jest inaczej. Nie, to musiała być gra.
O dziwo, mój wzrok nieźle sobie radził w tych ciemnościach. Rozróżniałem pojedyncze drzewa, krzaki, a nawet dostrzegłem kilka grzybów. A wśród drzew, światło. Ruszyłem w tamtym kierunku, wołając.
Ognisko pozostawiono niby samo dla siebie, ale wiedziałem że płonie dla mnie. To dziwne, ale dopiero wtedy poczułem jak zimno było mi do tej pory. Ogień przyjemnie mnie ogrzał, dał trochę nadziei, uspokoił.
Usłyszałem syk, a potem trzask. Na ziemi u moich stóp leżało coś, co okazało się krótkofalówką.
Cześć suko – głos był trochę zniekształcony, ale poznałem go. Koleś w kominiarce.
Wiedziałem, że trzeba nacisnąć wielki przycisk i dopiero wtedy mówić. Problem był inny: co powiedzieć?
– Czego chcesz? – wypaliłem, bo tak mówią ludzie w amerykańskich filmach.
W małym głośniku zazgrzytał śmiech.
Zimno ci, kundlu?
– Dasz mi ubranie? – zapytałem z nadzieją.
Znowu śmiech.
Jasne, suko. Ale najpierw się wysikaj.
– Co? – rzuciłem tępo.
Na ziemię, jak pies na czworaka i kurwo sikaj.
Przeszły mnie ciarki.
– Widzisz mnie?
Znowu śmiech.
Sikaj, pedale.
Rozejrzałem się, a potem powoli klęknąłem, opadłem na ręce, przybierając pozycję psa. Z wysiłkiem uniosłem prawą nogę i zacząłem sikać. Nie było to łatwe. Musiałem utrzymać pozycję, a mocz nie leciał prosto w otwór, tylko zbierał się pod plastikową klatką i dopiero spod niej wyciekał na ziemię.
Gdy skończyłem, podniosłem się i wziąłem krótkofalę.
Dobry pies.
Ziemia w miejscu w którym się załatwiłem parowała. Jeśli komuś się wydaje, że upokorzono go w pracy, albo w sieci, to nie ma pojęcia czym jest prawdziwe upokorzenie. Wstyd pedała oddającego mocz na rozkaz, z penisem zamkniętym na kłódkę. Nie było sensu uciekać ani się denerwować, przegrałem w momencie, w którym wsiadłem do auta, a może i dużo wcześniej.
Miałem tylko i wyłącznie jedno wyjście – słuchać się.
 Piesku? – usłyszałem, a po chwili gwizdanie. I śmiech gościa w kominiarce.
– Jestem…. Panie.
O, jednak nie jesteś taki kurewsko tępy jak mówili. Chcesz wrócić do domu, czy będziesz tam tkwił?
– Wolałbym się stąd ruszyć – przyznałem niechętnie.
Przyjdę po ciebie. Ale najpierw wytarzaj się w tych szczynach, psie.
Chciałem krzyknąć, kazać mu spierdalać, ale wiedziałem że to byłby bardzo poważny błąd. Odruchy nie prowadzą do niczego dobrego, kiedy jest się czyjąś suką. Trzeba je tłumić. Potrzeba sprytu.
Spojrzałem na wilgotny kawałek ziemi. Liście, gałęzie, ziemia.
Znowu padłem na kolana, położyłem się i drgnąłem, gdy przeszyło mnie zimno. A potem powoli obróciłem się na plecy i znowu na brzuch. Wstałem, oblepiony igliwiem, a na klacie miałem sporą grudę błota.
Dobry pies. A teraz zapierdalaj do pana. Idź przed siebie.
Powoli ruszyłem na wprost. Co jakiś czas trafiałem stopą na szyszkę albo kamień i posykiwałem z bólu, ale szedłem dalej. Z krótkofali płynęły tylko pojedyncze słowa: lewo, prawo, prosto. Miałem wrażenie, że celowo prowadzi mnie źle. I gdzie był? Czemu go nie widziałem, a on mnie tak?
Nie wiedziałem, ile czasu tak błądzę. Słuchałem poleceń i skręcałem tak, jak kazał. Potem umilkł i przestał odpowiadać na moje wezwania. Na szczęście, widziałem już w oddali światło. Ostrożnie ruszyłem w tamtą stronę.
To nie było ognisko. Już z daleka dostrzegłem dom, a właściwie niewielką drewnianą budę, z werandą oświetloną pojedynczą nagą żarówką. W środku też paliło się światło.
Usłyszałem głosy i ostrożnie podszedłem bliżej żeby lepiej słyszeć.
Było ich dwóch. Opierali się o ścianę domu i palili papierosy. Jeden miał na sobie dres i bluzę z kapturem, drugi wyglądał bardziej na skejta.
– …że ponoć wszystko się może zdarzyć – powiedział dres.
– To znaczy, co się może zdarzyć?
– No wiesz, wszystko. Może mu odjebać.
Skejt się roześmiał. Był zdecydowanie bardziej wyluzowany.
– Nie odjebie mu. A nawet jeśli, to nie twój problem, tylko problem cwela.
Dres złapał bucha i długo trzymał dym w płucach. Czyli palili jointa.
– Ile razy już tu byłeś? – zapytał, wciąż trochę speszony. Co chwila poprawiał na głowie czapkę.
– Pięć – skejt rozpromienił się.
– Pięć? Kurwa, ziomuś, to ty jesteś weteran. I co ty z nimi robisz?
–To co mi się podoba.
Czajenie się w bezruchu nie było dobrym pomysłem. Zrobiło mi się naprawdę zimno, szczęka zaczęła latać w górę i dół jak po piksach. Musiałem się ogrzać.
– Dobra, zwijam się – powiedział skejt i zdeptał kiepa. Zagwizdał, ale to nie było to samo gwizdanie, co z krótkofali. To nie był on.
Drzwi się otworzyły i z domku wyszedł młody chłopak. Cała trójka wyglądała na dwadzieścia–coś lat. Młody był szczupły i niski, nie odezwał się ani słowem.
– Chodź suczko, odwiozę cię – powiedział skejt i bez zbędnej zwłoki obaj ruszyli ścieżką, której wcześniej nie zauważyłem. Ścieżką prowadzącą w moją stronę.
Zebrałem w sobie coś w rodzaju odwagi i też ruszyłem przed siebie. Wszyscy odwrócili się, słysząc szelest liści, a kiedy wyłoniłem się nagi z krzaków, skejt uśmiechnął się. Dres patrzył oniemiały, a chłopak nazwany przez skejta suką obserwował mnie bez większego zainteresowania. Jakby to była szara codzienność. Jakby widok nagiego kolesia w środku lasu z klatką na fiucie go nudził.
– Proszę, kogo my tu mamy – parsknął skejt – Zgubiłeś się?
Nie wiedziałem co powiedzieć. Kurwa, mnie zawsze i wszędzie brakuje słów.
– Długo ci to zajęło. Zmarzłeś? – zapytał z udawanym współczuciem.
– Trochę – przyznałem.
– Zimno jest, współczuję. Chodź – zawołał mnie i zaczął zdejmować bluzę. Ale gdy podszedłem, przestał i zaśmiał się paskudnie.
– Co ty, kurwa, myślisz że ci oddam własne wdzianko? Pojebało cię. Klękaj.
Nie wiedziałem, co robić. Czy to on miał być moim masterem? Przecież już się zbierał. Spojrzałem na dresa i na młodego, ale w niczym mi to nie pomogło. Klęknąłem.
Skejt stanął nade mną i rozpiął rozporek.
– Masz szczęście, że trochę mi zostało, bo byś tu zamarzł – zaśmiał się i w tym samym momencie zaczął szczać. Żółty strumień poleciał mi najpierw na klatę, a szczyny zaczęły spływać po brzuchu i plastikowej klatce na moim kutasie. Po chwili ciepły strumień obmywał mnie całego, od szyi i pleców po uda. Zamknąłem oczy i zagryzłem wargi, powstrzymując krzyk, jęk, powstrzymując wszelkie reakcje. Pozwoliłem na siebie szczać, tak jak chciał tego skejt.
Gdy skończył, zapiął rozporek i bez słowa ruszył ścieżką w swoją stronę. Młody poszedł za nim, trzymając się kilka kroków z tyłu.
Wstałem i podszedłem do dresa, trochę oniemiałego z wrażenia. Chyba nie widział wcześniej takich akcji, podobnie jak i ja.
– Cześć – powiedziałem głupio.
– Cześć – odparł i uśmiechnął się dziwnie – Podobało ci się to?
Zaciąłem się. Odruchowo chciałem powiedzieć, że nie. Ale…
– Teraz jest tylko gorzej – odparłem – Przez chwilę było ciepło, ale mokry marznę bardziej. Możemy wejść do środka?
Wyglądał, jakby sam nie wiedział. Zdecydowanie był tu pierwszy raz, jak i ja.
– Klękaj – rzucił nagle. Coś się przełączyło w jego oczach i głosie. Wszedł w rolę.
Posłusznie wróciłem na kolana i spojrzałem w dół. Moje ciało pokrywały małe żółte kropelki.
Dres wyjął ze spodni fiuta i zaczął lać natychmiast, jakby miał pełen pęcherz. Strumień poleciał mi prosto na ryj, otrząsnąłem się i niemal uciekłem, ale zaraz wróciłem do swojej roli. Im dłużej na mnie szczał, tym szerzej się uśmiechał. Zaczął sobie nawet walić, nie przestając na mnie lać. To było jak przyjemny ciepły prysznic, tyle że prysznic dla suki. Porcja ciepłego upokorzenia o gorzkim smaku szczyn. Skończył dopiero, gdy byłem cały mokry. I wtedy nie odpuścił, tylko od razu złapał mnie za włosy i nadział na sterczącego fiuta. Zacząłem więc polerować mu główkę językiem i obrabiać tak, jak to sobie wymarzył.
–O tak, widzę że już wiesz co robić– syknął, wpychając mi pałę do gardła. Myślałem wtedy tylko o tym, że kocham robić kolesiom laskę i że jego fiut jest fantastyczny. Ochoczo brałem całego, dławiłem się nim, łapałem dresa za biodra i dociskałem do siebie, żeby jeszcze bardziej zapchać ryj.
– Ale pierdolony lachociąg – stęknął z uznaniem – Bierz do ryja – zachęcał i zaczął powoli, ale rytmicznie jebać mnie w usta. Raz za razem, wchodził i wychodził, a jego pała ślizgała mi się po języku i drapała podniebienie żeby w końcu zapchać gardło i odciąć dopływ tlenu. Strasznie mu się ta zabawa podobała, bo coraz głośniej stękał i coraz śmielej mnie cisnął.
– Wiesz ile zapłaciłem żeby cię tak męczyć? Teraz się musisz kurwa starać – mówił, a ja tylko zamknąłem oczy i posłusznie brałem kutasa.
– Poczekaj aż cię wyrucham w dupę. O kurwa, ziomuś, będziesz biedny.
Nie myślałem wtedy o lesie, o zimnie, o tej chatce i wszystkim co się działo wokół. Liczył się tylko przystojny młody dresik i jego pała. Rozmarzyłem się i pomyślałem że chcę jego spust prosto w gardło. Albo na twarz. Albo na klatę. Wszędzie.
– Jęcz kurwo.
 Posłusznie zacząłem jęczeć, wyrażać zachwyt kutasem i jego właścicielem. Patrzyłem mu w oczy, połykając główkę i masując ją językiem, widziałem że mu to pasuje.
– Mmm, zajebisty kutas – pochwaliłem.
– Poczekaj jak go dostaniesz do dupy – odciął się i pchnął z całej siły, a ja zalałem się łzami. Spływały po policzku i mieszały się ze śliną na jego kutasie, który nagle zrobił się słony. Nic sobie nie robił z tego szlochu, posuwał mnie dalej, mocno szarpiąc za włosy. Coraz trudniej było złapać oddech, dres nie zamierzał marnować ani sekundy z czasu, za który najwyraźniej komuś zapłacił. Kupił mnie, jak towar, ale nie było potrzeby reklamacji.
– Dobra ziomuś, wyluzuj, bo mamy całą noc a ty już byś chciał mnie zdoić – dresik parsknął śmiechem. Był trochę spalony, ten joint pewnie był mocny. Może palili czyściocha.
Musiał siłą odciągnąć mnie od swojego kutasa, ociekającego śliną, czerwonego i twardego. Wytarłem oczy i wtedy zauważyłem. Obok nas stał jeszcze ktoś.
– Cześć psie – przywitał się i zarechotał. To był koleś w kominiarce, tyle że już ją zdjął. Był rosłym młodym pakerem, to od razu rzucało się w oczy. Z pozycji na kolanach wydawał się jeszcze większy niż w rzeczywistości.
– Cześć, Panie – mruknąłem, nadal łapiąc oddech.
Uśmiechnął się. Nawet dobrze wyglądał z tym uśmiechem, jakby był miłym gościem. Podobnie jak dres, golił się na łyso i nie miał zarostu. Tyle, że był starszy, pewnie trzydzieści parę lat.
– Widzę kolega już rozgrzał psa – powiedział z uznaniem do dresa – No to spoko, chodź do środka zanim ci opadnie.
Wepchnęli mnie do środka z taką siłą, że zatoczyłem się i wylądowałem na materacu na samym środku pomieszczenia. Było tylko to jedno pomieszczenie i tylko jeden materac. Jebał seksem i potem, ale był względnie czysty. Zastanawiałem się, ile suk już na nim brali.
– Jest jeden problem kolego – powiedział paker.
– Jaki problem? – zdziwił się dres.
– Naszczałeś na niego. Tego nie ma w ofercie podstawowej – mówił spokojnie, trochę rozbawiony swoim tonem zawodowca – Za to jest dopłata. Stówka.
– Co? – wkurwił się dres – Nie było mowy. Ziomuś, wyluzuj.
Paker stanął tuż przed nim i dopiero teraz widziałem, jaki jest wielki.
– Dajesz stówkę, albo sam skończysz jako suka – mruknął.
Dres jakoś wytrzymał spojrzenie, sięgnął do kieszeni i wyjął mały portfel. Wyciągnął banknot i podał pakerowi.
– No – zadowolony olbrzym schował świstek do kieszeni – Teraz masz pełny pakiet, baw się dowoli. Możesz tej piździe zrobić wszystko.
Dres się uśmiechnął.
– Idę zajarać, a jak wrócę to się nim zajmiemy we dwóch, tak jak chciałeś – poinformował paker i wyszedł.
Zamierzali zająć się mną we dwóch. Paker był moim właścicielem, ale udostępnił mnie za kasę i to za niewielką kasę. Zrobił ze mnie tanią dziwkę. Dosłownie. Zawsze, gdy myślałem że osiągam granice upokorzenia, pojawiało się coś nowego. Coś, co jeszcze bardziej mnie gnoiło i pomagało wejść w rolę suki, dokładnie tak jak sam sobie to wymarzyłem. I to wszystko działo się naprawdę.
Nie miałem okazji na więcej przemyśleń, bo dres stanął nade mną i padła kolejna krótka komenda.
– Liż.
Miał na sobie czarne airmaxy i nie ulegało wątpliwości, że to właśnie ona mają być wylizane.
Położyłem się na boku i zabrałem się do roboty. Podobały mi się te jego adole i podobał się zapach spoconych stóp. Zacząłem je polerować i ignorowałem drobinki piasku dostające się do ust. Liczyło się zadowolenie dresika.
– Nikt ich jeszcze nie opierdalał więc się musisz starać ziomuś – wyjaśnił – Teraz podeszwa.
Przycisnął mi but do ryja i tylko jeździł po języku białą podeszwą. Na policzku wylądowała mi spora porcja gorącej śliny i szybko rozniósł ją adolem po całym ryju.
Patrzyłem z dołu jak się skupia, żeby dokładnie mnie wysmarować, jak się uśmiecha i ocenia swoje dzieło.
– Teraz bez buta.
Zsunąłem mu Airmaxa i biały sox od razu wylądował mi na twarzy. Zaciągnąłem się tym jedynym w swoim rodzaju zapachem i jęknąłem zadowolony.
– Co, podoba się szmato? No i dobrze. Od tego jesteś pedale, żeby opierdalać syry prawdziwym facetom.
– Tak jest – mruknąłem w ekstazie, a on zabrał stopę i kopnął mnie w jaja. Podskoczyłem, ale nie wstałem. Zaczął masować mi stopą całe krocze, trącał, bawił się, badał dziwną plastikową zabawkę zupełnie nie z jego świata.
– Nawet kutasa nie możesz użyć suko – skomentował w końcu – Ale widzę że staje. Tak się podoba?
– Tak – przyznałem cicho.
– Co ci się podoba bardziej? Jak mi niuchasz czy jak cię nazywam po imieniu, kurwo?
Nie zdążyłem odpowiedzieć, bo trzasnęły drzwi i wrócił paker.
– Jak na niego naszczałeś, to pił? – zapytał dresa swobodnym tonem.
– Nie – przyznał dres i w jego głosie dało się wyczuć żal.
– To na przyszłość każ im pić. To ich dobrze uczy gdzie ich miejsce.
Nie mogłem uwierzyć w ten profesjonalny ton. Ten koleś od dawna zajmował się sukami i doskonale wiedział, co mówi. Gdyby kazał mi połykać szczyny… zrzygałbym się, ale chyba bym to zrobił. Zresztą, czy miałbym jakieś wyjście?
– Rozgrzej mu dupę – powiedział paker, a sam zaczął się rozbierać.
– Na psa – rozkazał dres i posłusznie wypiąłem się tyłem do ich obydwu. Dres klęknął i… zaczął mi lizać dziurę. Nie mogłem uwierzyć.
– Podoba się? – zapytał zawadiacko.
– Bardzo!
Dostałem klapsa i znowu zaczął mnie lizać. Było to cholernie przyjemne, bardzo chciałem zacząć sobie walić, ale trafiłem na plastikową klatkę. Kurwa. Zostało mi tylko jęczenie więc wypełniłem domek odgłosami zadowolonej suki.
Wtedy pojawił się paker, klęknął przede mną w całej okazałości, mięśnie brzucha, klaty i ramion grały pod skórą z każdym jego ruchem, a potem złapał mnie za włosy i wjechał od razu w gardło. Zawyłem i znowu poleciały łzy.
– Masz jakiś poślizg? – dres nie pytał mnie, tylko pakera.
– Poślizg? Pojebało cię? Przecież to jest pies, możesz go jebać na sucho. Chcesz to jedź na ślinę.
Wygłaszanie porad w ogóle nie przeszkadzało mu w jednoczesnym dławieniu mnie kutasem. Robił to mechanicznie, z wprawą i wystudiowaną obojętnością. Jakby obierał ziemniaki, a nie jebał kogoś w gardło.
– Wjeżdżaj w niego – powiedział paker, a sam wyjął ze mnie kutasa i złapał za szyję, żebym dobrze go widział – Lubię ten moment, jak pies dostaje kutasa w pizdę i patrzy mi wtedy w oczy. Taki fetysz.
Patrzyłem więc w zimne, szare oczy, ale nie widziałem zbyt wiele, bo ciągle leciały mi łzy. Bolały mnie usta, bolało gardło, kutas rozpychał się w swoim plastikowym więzieniu.
– Masz kurwo – zawołał dres i w tym samym momencie we mnie wszedł. Zawyłem, ale wtedy dłoń pakera mocniej zacisnęła mi się na gardle, a drugą strzelił mi liścia.
– Jeb go – nakazał i od razu poczułem efekt. Dres zaczął konkretnie mnie walić, żadnej rozgrzewki i taryfy ulgowej.
– Aaa, kurwa! – darłem się, ale paker tylko strzelał mi liście żeby mnie uspokoić. Na darmo, bo krzyczałem coraz głośniej, czując rozpychającego się we mnie kutasa, słysząc jak jaja dresika biją mi o pośladki. Miałem wrażenie że jaja i kutas za chwilę mi eksplodują, a każdy kolejny liść na ryj jeszcze wzmagał ten efekt.
– Dobrze ci psie, co? Niejednego tak urządziłem, ale trzeba przyznać że z ciebie to nawet ładna suczka, ponad przeciętną.
– Kurwa, zaraz się zleje w to jego rozjebane dupsko – zawołał dres i zaczął jeszcze mocniej mnie pierdolić, trzymać oburącz biodra i wpychając się z taką siłą, że cały jeździłem do przodu i tyłu.
– Wyjeb mnie! – błagałem, wypinając dupę i nadziewając się ile wlezie, czując że gdybym dotknął swojego fiuta, strzeliłbym natychmiast.
Wtedy do akcji wrócił Paker. Złapał mnie za włosy i wjechał w ryj. Po chwili obaj posuwali mnie w zgodnym rytmie. Dresik dopychał mnie od tyłu nadziewając na kutasa pakera, a paker dociskał i w ten sposób wracałem dupą na pałę dresika.
– O kurwa, pedale jebany, jesteś w raju, co?
Z zapchanym ryjem mogłem tylko stęknąć i mocniej naprzeć na jego biodra. Dresik kochał mnie wyzywać, a przy okazji pluł mi na plecy i kark.
– Zaraz będziesz miał dupę zatankowaną do pełna, cwelu – warknął i wbił mi paznokcie w pośladki, jebiąc ile sił, dysząc i z trudem łapiąc oddech.
– Jesteś kurwą, powiedz to! – nakazał, wpychając kutasa do granic możliwości. Wtedy paker uwolnił mi usta.
– Jestem kurwą – powtórzyłem posłusznie – Jestem cwelem do jebania.
– Dobry pies – pochwalił paker i złapał mnie za włosy. Zaczął sobie walić, chyba chciał mi polecieć na twarz.
– Wypinaj dupę, pedale – nakazał dres, a ja wypiąłem się najlepiej jak potrafię, gotów do przyjęcia każdej ilości spermy jaką zechcą we mnie wpompować.
– Zalej mnie – poprosiłem dziwnym jękliwym głosem, zupełnie nie moim – Suka chce spermy.
Na te słowa dostał szału, zaczął mnie pierdolić tak szybko że nie nadążałem z darciem ryja, ale wtedy dołączył i on, pchając po jaja i warcząc, bo właśnie tłoczył mi w dupę gorącą spermę. W tym samym momencie paker zalał mi ryj, struga za strugą gorąca nagroda lądowała na języku, policzkach, włosach, wszędzie, a ja zlizywałem ile mogłem i nagle wybuchłem, całe ciało dostało pierdolca, a ja strzeliłem morzem spermy w klatkę. Dresik wyjebał mnie tak elegancko, że doszedłem automatycznie. Puścili mnie więc padłem na materac, ledwie przytomny, mokry i wykończony. Nie miałem sił patrzeć co robią i co się dzieje. Mógłbym wtedy zasnąć w pięć sekund.
Paker podniósł się z wysiłkiem i wyczarował skądś paczkę fajek. Po chwili obaj zaciągali się dymem, nadzy i spoceni. Ja leżałem na materacu, pojękując cicho z bólu i zadowolenia. Bolała mnie dupa, czułem że wycieka z niej strużka spermy.
– No to pierwszy głód zaspokojony – odezwał się paker – Ale do rana do jeszcze parę razy możesz go zalać – doradził dresowi.
O kurwa, wymęczę go elegancko, spokojna głowa – odparł zadowolony dresik.
– Ej, pedale. Masz ochotę na więcej jebania? – teraz zwrócił się do mnie.
Z trudem przełknąłem ślinę. Bolały mnie mięśnie szyi, a gardło musiało już nieźle spuchnąć. Dotknąłem dupy i nabrałem na dłoń lepkiej mazi prosto z dresiarskiego kutasa.
– Chcę być jebany do samego rana – odparłem cicho.

Podobało się? Zostaw komentarz, zmotywujesz mnie do pisania.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *