Szkolenie cz. 3 – Pies

Co robi człowiek, gdy ma za dużo wolnego czasu? Myśli. Myślenie tego typu rzadko prowadzi do czegoś dobrego i nie łudziłem się, że tym razem będzie inaczej. Ale czasu miałem bardzo dużo. Nie wolno mi było używać komórki ani komputera, było ciemno, więc nie miałem żadnej rozrywki. Musiałem czekać, milczeć, nieistnieć. Zza drzwi dobiegały odgłosy rozmowy, śmiech, muzyka. Ktoś doskonale się bawił, ale mnie nie wolno było stać się częścią tej zabawy. Po raz kolejny, wjebałem się w coś, czego nie pojmowałem i po raz kolejny musiałem się przekonać na własnej skórze, co to dla mnie będzie znaczyć.

Po przygodzie w lesie, właściwie mi odpierdoliło. Byłem wiecznie napalony, jakby nic i nikt nie mógł mnie zaspokoić. Jechałem na ręcznym po cztery razy dziennie, ale ledwie spuszczałem się w skarpetkę, już krążyły mi w głowie brudne myśli. Przyparty do muru przez własne hormony, umówiłem się na szybką zabawę z dobrze wyglądającym młodym typem. Spędził u mnie cały wieczór, ssałem mu kutasa, jakby nie miało być jutra. Strzelił mi prosto w usta dwa razy, ale na trzeci spust nie dał się już namówić. Umówiłem się więc z następnym. Kolejne dwie porcje spermy, cztery tego jednego wieczoru. Wszystko na nic. Właściwe nie zaspokoiłaby mnie nawet kolejka typów ustawionych do mojego gardła. Wpadłem w jakiś suczy amok, którego nie zaspokajał żaden kutas, duży czy mały.
W końcu zrozumiałem o co chodzi – nie brakowało mi penisa, ani spermy. Brakowało mi mastera. Brakowało mi dławienia się, śliny na ryju i silnej ręki strzelającej mi lepę. Uzależniłem się od tego. I co miałem zrobić? Napisać do Mawera? Nie czułem się na to gotowy, nie chciałem tego spierdolić. Musiałem czekać na jego ruch. Więc skąd bierze się dobrego mastera? Byłem w tym kompletnie zielony, dotąd po prostu dostawałem instrukcje. Nie umiałem sam się ogarnąć w tym środowisku. Oczywiście są portale, jest grindr, ale okazało się że kolesie są mocni w gębie, a potem wymiękają. Lubią sobie popisać czego to by mi nie robili, ale gdy pytałem o konkrety, proponowałem spotkanie, milkli. W końcu udało mi się spotkać z jednym, twierdzącym, że potrzebuje grzecznej suki. Niestety, nie był nawet w jednej setnej tak dobry, jak Mawer. Nie był tak przystojny, tak młody, tak beztrosko bezczelny, nie sprawiał, że czułem się jak suka. Po prostu coś nie działało. Koleś ostro potraktował kutasem moje gardło i tyłek, ale prócz czysto fizycznego tarcia i bólu, nie czułem nic.
Byłem w kropce. Co teraz?
Wybawił mnie sms. Od Mawera, oczywiście. Dokładnie trzy tygodnie po przygodzie w lesie, dostałem adres. Blisko centrum, blisko mnie. Kto tam mieszkał, kiedy miałem przyjść i co tam robić? Czy to adres mojego nowego trenera, ostateczny sprawdzian, egzamin na sukę? A może będzie tam na mnie czekał sam Mawer? Mogłem zgadywać do woli, ale postanowiłem nie tracić czasu. Jeszcze tego samego dnia po pracy ogoliłem się bardzo, bardzo dokładnie. Miałem idealnie gładkie jaja, penisa i co najważniejsze, dupę. Licząc na porządną zabawę, darowałem sobie jechanie na ręcznym i z domu wyszedłem z pełnymi jajami. Byłem tak napalony, że obciągnąłbym co drugiemu typowi w tramwaju. Każde ukradkowe spojrzenie przystojnego chłopaka gdzieś na drugim końcu wagonu mogło mnie doprowadzić do wybuchu.
Oczywiście na spotkanie założyłem pamiątkę po leśnej przygodzie – jaja i penisa miałem zamknięte w metalowej klatce, bo przecież suce nie należy się orgazm. Nie przy jej Panu. Kluczyk spokojnie czekał w kieszeni moich spodni.
To było jedno z tych nowiutkich osiedli, jeszcze pachnących farbą, z jeszcze niewytartymi schodami. Wszędzie słychać było wiercenie, uderzanie, brzęki, słowem – budowę. Bloki były olbrzymie, pewnie mieszkało tu z trzysta rodzin, albo i więcej. I pod jednym z tych adresów, ktoś na mnie czekał.
Zadzwoniłem domofonem pod numer 63, usłyszałem tylko brzęczenie otwieranych drzwi. W windzie jechałem z młodą dziewczyną w zaawansowanej ciąży i starszym facetem, zupełnie siwym. Gdyby wiedzieli, po to tu przybyłem…
W zasadzie sam tego nie wiedziałem, ale raczej nie zanosiło się na nudny wieczorek przy herbatce.
Piętro dziewiąte. Winda pozdrowiła mnie beznamiętnym kobiecym głosem i wyszedłem na śnieżnobiały korytarz. 61, 62… ach, 63! To tu. Już za chwilę będę mógł robić to, do czego mnie stworzono. Kutas napełnił się krwią, ale stalowa klatka nie pozwalała mu stanąć. Pełne spermy jaja boleśnie pulsowały.
Zapukałem. Teraz trzeba było jeszcze wytrzymać te ostatnie kilka sekund. Kto otworzy drzwi? Czy będzie ich wielu, czy tylko jeden? Co będę musiał znieść tym razem?
Gdy zazgrzytał zamek i otworzyły się drzwi, zamarłem.

Po czym poznać mastera? Po rozbudowanej klacie i szerokich ramionach? Po szyderczym uśmieszku, ciemnych, złych oczach? Mawer taki nie był, Mawer wyglądał na miłego, romantycznego chłopaka. Faceci w lesie wyglądali na zwyczajnych, rozrywkowych typków. Nic nie zapowiadało ich preferencji.
Chłopak, który otworzył drzwi do mieszkania numer 63 też nie wyglądał na mastera. Był bardzo szczupły, trochę ode mnie wyższy, krótkie jasne włosy, miła twarz i wielkie niebieskie oczy. Ubrany w trochę zbyt obcisłą koszulkę i trochę za krótkie szorty, chyba można powiedzieć że „kuse”. Nie wiedziałem co o tym myśleć.
– Cześć – powiedziałem tylko, bo nie wiedziałem przecież co tu robię ani kogo odwiedzam.
Przyjrzał mi się badawczo, zupełnie ignorując dziwne napięcie, nienaturalną ciszę, jakby mu to w ogóle nie przeszkadzało. A potem westchnął, głęboko rozczarowany. Miałem ochotę umrzeć.
– Nie ma go – powiedział spokojnym, na mój gust zbyt zmanierowanym głosem.
Serce znowu zaczęło mi bić. A więc to nie on, ten typ który otworzył mi drzwi to jakiś jego kumpel, albo… inna suka.
Zaprosił mnie do środka, do jasnego, ledwie umeblowanego mieszkania, przestronnego i chłodnego.
– Wyglądasz jakbyś miał paść na ziemię, zawał, kaput – roześmiał się chłopak. Zaprowadził mnie do kuchni i wręczył jakąś kartkę.
– Rozpisałem czego on absolutnie nie toleruje – wyjaśnił – Lepiej się tego trzymaj, bo widać że jesteś cienki – zaśmiał się piskliwie, ale z serdecznością.
Rzuciłem okiem na listę złożoną z 10 punktów.
–Wchodzenie do łazienki? – przeczytałem na głos punkt pierwszy. Uniosłem wysoko brwi.
– Święta prawda – potwierdził – Jak zobaczy, że korzystałeś z jego łazienki to… No nie wiem, ale nic przyjemnego. Słuchaj, misiu, to jest jego mieszkanie. Jego teren. Nie daj mu po sobie poznać, że czujesz się tu komfortowo. Zresztą, pewnie nie będziesz się czuł. Ja lecę, w ogóle nie powinniśmy się byli spotkać, ale chciałem zobaczyć kogo mu przysłali i zostałem chwilę dłużej.
– Ale… skąd wiedziałeś, że przyjdę akurat teraz? – zdziwiłem się.
Chłopak zaśmiał się i pokręcił głową, a potem zaczął się zbierać do wyjścia.
– Czekaj! – zagrodziłem mu drogę – Co teraz? Co ja mam robić? Wytłumacz mi to wszystko – jęknąłem.
– Nie mogę – odparł smutno – Zabronił mi, a podobnie jak ty lubię być grzeczny. I wiedz, że warto. On jest wspaniały.
Wyszedł. Zostawił mnie samego w obcym mieszkaniu. Nadal nie miałem pojęcia co tu robię i na kogo, na co czekam. Co teraz? Powinienem sobie pójść, czy pooglądać telewizję do powrotu… kogoś tam?
Znowu rzuciłem okiem na listę.
1. Nie wchodzić do łazienki.
Wszedłem do łazienki. Była tam wanna, zlew, sedes, półka z szamponami i całym badziewiem. Nie czaiła się tu żadna straszna komnata tortur, nic niezwykłego. Zwyczajna łazienka.
2. Nie śmiać się.
Nie śmiać się? A jeśli powie coś zabawnego, albo przypomnę sobie dowcip? Jak można komuś zabronić śmiania się? Absurd.
Postanowiłem dokładniej zwiedzić mieszkanie. Była duża słoneczna kuchnia, spory salon z mnóstwem foteli i wygodną kanapą, dużym telewizorem i głośnikami wyższymi ode mnie. Była sypialnia z wielkim łożem i garderobą. I był jeszcze jeden mały pokoi, bez okna i oświetlenia, do tego pusty. Pewnie miał służyć za spiżarnię albo coś w tym stylu. Nie śmiałem zaglądać do szaf albo szuflad, a na wierzchu nie znalazłem nic wskazującego na przewrotny charakter lokatora. Były jakieś książki, stara deskorolka, paczka fajek i sporo butów w przedpokoju. Nike, vansy, adidasy. Chyba lubił fajne buty. Podobało mi się to.
W lodówce nie było nic prócz dwóch piw i paczki sera pleśniowego. Kiedy chciałem sprawdzić zamrażalnik, usłyszałem trzaśnięcie drzwi. Serce podeszło mi do gardła.
Ostrożnie wyszedłem z kuchni i spojrzałem na przybysza.
Najpierw poczułem ulgę, bo był ładny. Był mojego wzrostu, szczupły, średnio długie ciemne włosy i równie ciemne oczy, mały zadarty nos. Wyglądał na studenta, choć równie dobrze mógł być młodszy. I on tu mieszkał? Może był kolejną suką?
I wtedy, gdy już zdjął buty i powiesił bluzę na wieszaku, spojrzał na mnie. To spojrzenie rozwiało wszelkie wątpliwości. To był on.
– Cześć – odezwałem się nieśmiało i uśmiechnąłem się głupio, ale zaraz zganiłem się za to w duchu. Nie śmiej się. Lepiej też się nie uśmiechaj.
Przyjrzał mi się podobnie jak wcześniej jego niebieskooki uległy kolega. Ale nie westchnął, tylko powiedział krótko, jakby wydawał komendę:
– Daj kluczyk.
Młody, męski głos. Twardy, ale ciepły.
– Jaki kluczyk? – odparowałem.
Zmarszczył brwi.
– Kurwa, a jak myślisz? Przecież nie do sejfu. Choć w pewnym sensie też. Dawaj.
Wyciągnął rękę, a ja zrozumiałem o czym mówi. Wiedział, że noszę na chuju metalową klatkę i wiedział, że mam przy sobie klucz. Albo tak zakładał.
Wyciągnąłem z kieszeni mały przedmiot i powoli do niego podszedłem. Trochę jak do klatki z tygrysem w zoo. Gdy oddałem mu klucz, nasze dłonie lekko się zetknęły i przeszedł mnie dreszcz. W połączeniu z tymi jego oczami, oczami wkurwionego wilka, cała sytuacja niesamowicie mnie poruszyła. Kutas znowu pęczniał w metalowych okowach.
– Dobry pies – pochwalił mnie bez entuzjazmu – Jestem głodny.
Znowu coś. Czułem się jak źrebak stawiający pierwsze kroki, nie rozumiejący na czym to całe chodzenie polega. Ile tu mogło być pułapek? Czego on właściwie ode mnie oczekiwał? Jak go zadowolić?
– Chcesz iść coś zjeść? – zaproponowałem.
I znowu zmarszczone brwi, a do nich dołączyły pogardliwie wykrzywione usta.
– Zapierdalaj do sklepu – uprzejmie wyjaśnił – Wrócisz i zrobisz kolację psie. Jasne?
– Jasne – powiedziałem automatycznie, nauczony już tego odruchu.
Podszedł i strzelił mi liścia w ryj. Mocno, bez taryfy ulgowej.
– „Jasne, Panie”. Powtórz.
– Jasne, Panie – odparłem speszony ze łzami w oczach. Był silniejszy niż się zapowiadało.
Oczywiście nie wyjaśnił co chce zjeść i kto zapłaci za zakupy – nie było sensu. Jestem jego własnością i mam go nakarmić. Tylko tyle go interesowało.
Taki młody, a taki pewny siebie. Choć to za mało powiedziane.
Znalazłem osiedlowy sklep i zabrałem się za zakupy. Żałowałem, że nie mogę spytać blondasa co lubi jeść jego były pan. Żałowałem, że nie udzielił mi kilku rad, nie opowiedział jak go zadowalać, co lubi mój nowy master, czego mogę się spodziewać. Z drugiej strony, odkrywanie tego samodzielnie też wydawało się całkiem spoko.
Stojąc w kolejce do kasy, pomyślałem że mógłbym przecież tam nie wracać i dać sobie spokój. A potem przypomniałem sobie że ten ciemnowłosy chłopak ma klucz do mojego pasa cnoty.

Kiedy tak siedzisz zamknięty w ciemności, naprawdę nie masz nic do roboty. Każdy bodziec ze świata zewnętrznego wydaje się interesujący. Zza drzwi dobiega jakiś zapach? Ciekawe czy to pizza z ananasem czy kebab. Hałas z kuchni? Może ekspres do kawy. Rytmiczne uderzenia w ścianę? Może mój master rzuca piłką. Lubi to robić, kiedy chwilowo nie ma nic do roboty. Zdążyłem już poznać niektóre jego nawyki i czasem zadziwia mnie regularność i poziom zorganizowania jego życia. Ja byłem w nim tylko trybikiem, ale za to jak ważnym. Z drugiej strony, czy każdy inny cwel mógłby robić to, co robię ja? Czy jemu w ogóle zależało konkretnie na mnie, czy po prostu chciał mieć pod ręką jakąś sukę do służby? Czasem wydawało mi się, że dostrzegam drobne oznaki sympatii, ale mogło mi się tylko wydawać. To były najwyżej jego ukradkowe spojrzenia albo cień uśmiechu raz na jakiś czas. Z pewnością tych uśmiechów nie było na początku. Początek był zupełnie inny.

– Kanapki? No kurwa, rozpieszczasz mnie – warknął i wytrącił mi talerz z rąk – Widzisz? Teraz to żryj, jak pies.
Speszony, w milczeniu klęknąłem w pozycji na psa i powoli, upewniając się że Pan patrzy, zabrałem się za zlizywanie keczupu z kafelków.
– Smakuje ci, pizdo? – warknął, nadal zły.
– Tak, Panie – odparłem.
– To jesteś jakiś pojebany, bo keczup to ścierwo. Ale jak ci tak smakuje, to cały będzie dla ciebie!
Zerwał się z kanapy i wrócił z kuchni z całą tubką keczupu.
– Rozbieraj się psie – nakazał. Te jego oczy. Kurwa mać, to spojrzenie było nierealne. Podobnie jak posępny, złowrogi głos.
Szybko ściągnąłem z siebie ciuchy. Miałem nadzieję, że spodoba mu się moje ciało, ale nic nie powiedział. Podszedł do mnie, pchnął mnie na ziemię i nachylił się nade mną.
– Żryj swój smakołyk – odparł i paskudnie się uśmiechnął. Zimny keczup zaczął lądować na moim ciele. Na klacie, brzuchu, udach, klatce na penisie, szyi, twarzy. Wycisnął całą tubkę.
– Smacznego – nabrał trochę na dłoń i wcisnął mi palce do ust, blokując dopływ tlenu. Musiałem wylizać je do czysta nim dał mi spokój.
– Będziesz mi kurwo podawał truciznę do jedzenia? – zapytał już spokojniej, z twarzą przy mojej twarzy.
– Nie, Panie. Przepraszam – zapewniłem gorliwie, łamiącym się głosem. Bałem się go.
Napluł mi prosto w twarz i wstał.
– Idź do budy, psie – powiedział i wskazał mały pusty pokoik bez okna. A więc o to chodzi.
Z podkulonym ogonem podreptałem do pokoiku, cały czas w pozycji na psa, wiedząc że on tylko czeka żeby mi znów dojebać. W pokoiku na ziemi leżał niewielki koc, była też miska z wodą. I tyle.
– Masz tu posłanie. A spróbuj mi kurwo ubrudzić tym syfem ściany, to będziesz chodził z tym małym kutasem w klatce do końca życia – pożegnał mnie i zatrzasnął drzwi. A potem przekręcenie klucza w zamku.
Ciemność. Mój głośny, urywany oddech, intensywny smród keczupu.
Co robić w takich sytuacjach? Dotychczasowe przygody nauczyły mnie, że nic. Trzeba czekać i nie myśleć. Bo jak zaczniesz myśleć, to sobie uświadamiasz że zamknięto cię w ciemnym pokoju, nagiego bez telefonu i portfela, nikt nie wie gdzie jesteś i nie znasz typa, który cię tak urządził. Lepiej nie myśleć.
Po prostu czekałem i nasłuchiwałem odgłosów zza drzwi. Chyba słyszałem dźwięk prysznica, a na pewno jakąś przytłumioną muzykę.
Przez emocje strasznie zaschło mi w gardle. Namacałem miskę z wodą i chciałem ją unieść do ust, ale nie mogłem. W jakiś sposób przytwierdził ją do podłogi. Musiałem pić z dłoni, albo się schylić i pić jak pies. I wtedy przyszła mi do głowy paranoiczna myśl – a co jeśli on ma tu jakąś kamerkę z noktowizją? Brzmiało jak szaleństwo, ale wszystkiego mogłem się teraz spodziewać. Nachyliłem się i chłeptałem wodę jak grzeczny kundel. Upokorzenie bezlitośnie pompowało krew w penisa.
Nie wiem ile to trwało, zanim drzwi się otworzyły. Strasznie oślepiło mnie światło lamp więc musiał być wieczór. Mój nowy masterek stanął w progu i nie widziałem jego twarzy.
– Do nogi – cmoknął na mnie. Podszedłem na czworakach.
– Pan ma dla ciebie przekąskę – powiedział i wyczułem wyraźne rozbawienie. Poczułem zapach piwa, a potem Pan wyciągnął ze spodni i bokserek stojącego już kutasa. Dużego, długiego, takiego co idealnie sobie radzi z zapychaniem gardła.
– Ssij – krótka komenda.
Zabrałem się do roboty i oczywiście szybko złapał mnie za głowę żeby mnie nadziać. Wbił się aż po jaja, aż zaszkliły mi się oczy. Dociskał, bezlitośnie, długo, napawając się moim jękiem i wstrząsami, gdy walczyłem z odruchem wymiotnym. W końcu puścił i zalałem cała brodę śliną.
– Przynajmniej jedno potrafisz – mruknął i znowu nabił mnie na kutasa. Teraz jednak pozwolił mi po nim jeździć. Pieściłem główkę kutasa językiem a potem brałem go powoli całego w siebie. I znowu, i jeszcze raz, aż porządnie się rozgrzałem i zaczął mnie zwyczajnie jebać w gardło, pojękując i szarpiąc mnie za włosy.
– Podoba się kutas? – zapytał cicho.
– Wspaniały, Panie – odparłem zgodnie z prawdą. Byłem zachwycony tym jebaniem, mimo bólu.
– Nie to co ten twój mały bezużyteczny fiutek. Powinieneś mieć cipę – oświecił mnie i złapał za szyję. Drugą ręką walił konia, szybko i z wprawą.
– Otwieraj ryj, szeroko. Szerzej!
Zamknąłem oczy, wysunąłem język i szybko poczułem jak twarz i ryj zalewa mi gorąca sperma. Słona, pyszna, obfita. Była jej cała masa, jakby zbierał ją przez tydzień.
– Masz – powiedział i coś uderzyło o podłogę. Kluczyk.
– Zdejmuj i zwal sobie konia na podłogę, psie – nakazał.
Uradowany, odpiąłem kłódkę i w końcu uwolniłem penisa z oków. Wyprężył się na baczność i zaraz się za niego zabrałem. Nie potrzebowałem wiele. Kilkanaście ruchów ręką, słony smak spermy mastera w ryju i zaraz sam poleciałem. Zrobiłem wielką kałużę na podłodze.
– Głupi cwel – mruknął– Ubrudziłeś. Teraz to wyczyść.
Nie chciałem tego robić. Sekundy po orgazmie, pragnąłem jedynie odpocząć, odetchnąć, a nie bawić się dalej. Ale co miałem za wybór? Z ociąganiem pochyliłem się nad podłogą i zacząłem nabierać na język kolejne porcję spermy, tym razem własnej.
– Ale z ciebie pedał – zaśmiał się sucho – Teraz mi podziękuj.
– Dziękuję, panie – odparłem niezbyt zadowolony.
– Na razie nie będziesz nosił chastity. I wyliż dokładnie, bo to twój jedyny posiłek do jutra. A jutro będziesz potrzebował dużo sił, psie – odparł i czaiła się w tym złowroga obietnica.

Podobało się? Zostaw komentarz, zmotywujesz mnie do pisania.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *