Glina cz. 1


Dzień –50

Grudzień. Zima była długa, mroźna i wietrzna. Człowiek miał ochotę się skulić pod kocem i spać, od rana do wieczora.
Ale praca. Zakupy. Fryzjer. Socjalizowanie się. Kino. Teatr. Wszystkie te pułapki dorosłości. Wszystko to, co robisz, żeby nie było, że nie robisz nic. To zapychanie życia atrakcjami na poziomie, bo jesteś troszkę ponad ogół, bo nie zalewasz pały w bramie i nie tańczysz do Despacito, ale jednak nie chodzisz na bankiety i wernisaże. Tkwisz gdzieś tam pośrodku, jak z milion podobnych do ciebie typów.
Oto ja. Siedzący przy stole w kuchni i wpieprzający odgrzewane frytki i kiepski kotlet z kurczaka. Zawsze było mi szkoda pieniędzy na smaczniejsze jedzenie, nie mam zresztą wielkich wymagań w tym zakresie. Nad głową cyka mi zegar. Cyk, cyk, cyk. Od pięciu lat, odkąd kupiłem to mieszkanie (na kredyt, przecież pracuję w korporacji), zegar odmierza mi marnowane sekundy. Zegar widział jak wprowadzamy się tu z Rafałem, widział jak jemy razem śniadania, jak walimy drinki weekendami, a potem jak się kłócimy i w końcu – jak Rafał pakuje swoje rzeczy i znika. Potem już nie miał za wiele do oglądania, bo jestem tylko ja i moje kiepskie kolacje. Śniadania jem w pracy, obiady w drodze do domu. Pracuję cały dzień przy trzech monitorach, a w domu siadam przez kolejnym i pochłaniam Netflixa. Czasem piję do tego piwo, czasem wino, czasem wódę. Niekiedy wpadnie jakiś znajomy albo znajoma i obejrzymy coś razem, niewiele rozmawiając.
Nie zawsze tak było, ale teraz tak jest. Rafał zabrał ze sobą dużo więcej, niż pięć kartonów przedmiotów.
Skończyłem kolację, wkładam naczynia do zmywarki, której nigdy nie zapełnię i idę paść na kanapę, odpalam telewizor i zastygam z pilotem w ręku. Możliwe, że tak usnę, a potem wstanę po północy i przewalę się na łóżko w sypialni. Jest naprawdę miękkie i wygodne, ale duże. Dużo za duże, co naturalnie mnie przygnębia.
To nie tak, że mam depresję. Chodzę w miejsca, rozmawiam z ludźmi, robię rzeczy. Tyle tylko, że pod wieczór, w czterech ścianach, nic z tej listy nie wydaje się mieć głębszego sensu. Najlepszy moment dnia to często zjechanie na ręcznym przed snem. Czasem do pornola, czasem do wyobraźni. Czasem wyjmuję z szuflady pod łóżkiem lubrykant i sztucznego kutasa, 19 cm. Lubię duże, ale boję się kupić jeszcze większe, bo jeszcze się rozepcham i potem wszyscy partnerzy łóżkowi będą mnie oceniali.
Partnerzy łóżkowi? Dobre sobie. Nie mam pojęcia, kiedy ostatnim razem uprawiałem seks. Chyba nigdy, chyba mi się tylko śniło.
Tego wieczoru nie mam ochoty na orgazm, ani na nic, nawet na drinka. Odpalam jakiś średnio mądry serial, ale za to główną rolę gra ładny młody aktor. Widziałem go już w czymś, ale nie wiem w czym. Ciekawe, czy gdzieś w ferworze walki z tłumem wrogów, młody aktor zdejmie koszulkę i pochwali się efektami rzeźbienia na siłowni. Byłoby dobrze mieć takie ciało. Moje powoli zmienia się w kluchę, choć na szczęście jeszcze dużo mi brakuje. Jestem względnie szczupły. Na portalu randkowym mogę jeszcze zaznaczyć budowę ciała „normalna”, ale „lekko puszysta” też by mogła być. Niestety.
Gdzieś w tym wszystkim, zgubiony w myślach, zasypiam.

Dzień – 10

W biurze rozpierdol. Coś się zepsuło w innym biurze po drugiej stronie Atlantyku. Powinno działać bez zarzutu. Jeśli nie działa błyskawicznie jest problem. Jeśli nie działa w ogóle, to jest katastrofa. Ja i dziesięć innych typów musieliśmy zrobić tak, żeby zaczęło znowu hulać, i to natychmiast. Jestem dobry w tym co robię, niektórzy inni też, więc zaczęło działać. Tyle, że nie było kiedy zjeść lunchu więc wyszliśmy po pracy z Maćkiem, największym łbem w dziale, i zamówiliśmy żarcie na mieście. Ja burgera, on jakąś sałatkę. Maciek jest czymś w rodzaju kumpla aspirującego do roli przyjaciela. Chciałby być moim przyjacielem, ale od roku konsekwentnie zbywam jego zaproszenia na miasto i wszelkie inne wspólne wyjścia. Nie chcę i już, ale typ się nie poddaje. Czasem próbuje mi wcisnąć jakiś motywacyjny bełkot, że powinienem się za siebie wziąć, wydaje mu się że jesteśmy na tyle blisko że może mi mówić takie rzeczy. Wtedy akurat go naszło, nie wiem czy uruchomił go ten burger, czy po prostu mu się nudziło.
– Nie jestem pojebany, nie liczę kalorii – zaznaczył – Ale stary, to co jesz to jest masakra. To jest okropne, będziesz martwy za dziesięć lat góra.
– Smacznego – mruknąłem i wgryzłem się w soczysty kotlet i bułę.
– Tylko wpierdalasz te tłuszcze i karbo, zero ruchu, zero sportu, a w domu piwo i seriale, co? Powiem ci, że to trochę ponury obraz, bez urazy.
– Nie uraziłeś mnie – zapewniłem i popiłem łyk kawy.
Coś się nie zgadzało. Coś w nim było innego niż zwykle. Patrzył na mnie tym swoim wzrokiem świadka Jehowy, bezgranicznie przekonany o swojej racji, gotów sprzedać mi pomysł życia. To nie był pierwszy raz, gdy to widziałem.
–Wiesz co – rozpromienił się jeszcze bardziej i poprawił okulary na nosie – Myślałem o tym trochę i znalazłem idealne wyjście. Mówię ci, jak na to wpadłem, to aż się zdziwiłem że dopiero teraz.
– Nie możemy po prostu zjeść? – warknąłem już trochę wkurwiony.
– Dobra, przepraszam, wyluzuj już. Jesteś jak jeżozwierz, wiesz? Chcę ci tylko coś pokazać.
– Nie mogę najpierw zjeść? – jęknąłem.
Maciek nie odpowiedział. Zaczął macać telefon, a na twarzy wykwitł mu uśmieszek.
– Pracuję w biurze od roku, tak? – zapytał w końcu.
– Nie liczyłem, ale pewnie około tego. A co?
– No to patrz! – rzucił triumfalnie i podał mi swój telefon.
A na nim zdjęcie. Zdjęcie Maćka. To znaczy, kogoś kto wyglądał jak Maciek, ale jednocześnie wyglądał zupełnie inaczej. Typ na zdjęciu stał przed obiektywem z ponurą miną. Miał na sobie wypchaną ciałem koszulę w kratę, okulary trochę z poprzedniej epoki, włosy na głowie rozwalone na wszystkie strony. Niewiele to miało wspólnego z jego obecną stylówą. Nosił ładne sweterki, jakieś okulary nadające mu cech technokraty, starannie ułożone krótko przystrzyżone włosy. No i Maciek, którego znałem był szczupły. Wręcz dobrze zbudowany. Za to na zdjęciu była lekko przygruba pokraka.
– Okej… – mruknąłem – Gratuluję metamorfozy. I co?
– To jest zdjęcie sprzed dwóch lat – odparł z satysfakcją – Tak wyglądałem, byłem singlem, jeszcze nie znałem Beaty, żyłem jak ta mimoza, nie poznałbyś mnie. Ale się ogarnąłem, jakoś się udało. A wiesz jak?
Wkurwiał mnie ten jego błysk w oku.
– Sprzedałeś duszę diabłu.
– To też, przecież pracuję w korpo – zaśmiał się – Ale nie. Znalazłem sobie trenera.
– Trenera? – zdziwiłem się.
– Trenera – odparł z namysłem – Ale nie takiego koksa, co mówi ci na siłowni co i jak podnosić, co jeść po treningu i tak dalej. To znaczy, takiego szukałem, ale wyszło zupełnie inaczej. To znaczy, było tak jak miało, dostałem to, czego szukałem, ale trochę więcej. Rozumiesz?
Miałem wrażenie, że Maćka zaraz rozsadzi. Buchał mi w twarz wiązkami energii. Ciężko było uwierzyć, że ten gbur ze zdjęcia to też Maciek. Może fotoszopka?
– Właściwie to nie rozumiem – przyznałem – Trochę chaotycznie to z siebie wyplułeś.
– Dobra, dobra, sorry. No więc poszukałem rekomendowanego trenera. Żeby mnie nauczył ćwiczyć na siłowni, żeby mi powiedział jak schudnąć i zrobić trochę mięśni. Standardowa sprawa. Ale oczywiście trafiłem na jakiegoś kwadratowego typa, co bierze sto pięćdziesiąt na klatę i uważa, że to mało. Świr, zero kontaktu z bazą. Ktoś taki niczego by mnie nie nauczył, najwyżej jak sobie rozwalić stawy.
Potakiwałem, bo tak trzeba jak ktoś opowiada, ale w zasadzie bardziej interesowały mnie moje niedojedzone frytki.
– Dałem sobie spokój z tym gościem i akurat znajomy polecił mi innego. Mówił, że to co prawda młody chłopak, ale za to ma ogromną wiedzę i jest naprawdę pozytywnie nastawiony do ludzi. Pomyślałem sobie, że czemu nie. Trochę te treningi kosztowały, ale byłem już w takim stanie, że cena nie grała roli.
– Wiesz – przerwałem mu – To brzmi jak wstęp do pornola gejowskiego. Poznajesz młodego trenera i on ci trenuje trochę więcej niż biceps i klatę.
– Ha, ha – naburmuszył się Maciek – Tobie się wszystko kojarzy z seksem, bo go nie uprawiasz. Trzeba ci faceta.
– Jak bym nie wiedział – jęknąłem. Wsunąłem na raz trzy frytki. Już zimne, ale nadal pyszne.
– Ale wracając do tematu. Okazało się, że ten koleś to bardziej taki trener na siłowni i poza. Coś jak life coach, ale bez tej całej filozofii sukcesu. Po prostu, taki…. Ustawiasz do pionu. Tak bym to nazwał.
– I ustawił cię do pionu, znalazłeś lepszą robotę i dziewczynę, a do tego dobrze wyglądasz? Wszystko dzięki jednemu chłopaczkowi? – zgadłem.
– Dokładnie. Ale z tym chłopaczkiem to przesadzasz, on już jest po studiach. Chyba. Spodobałby ci się, tak swoją drogą.
– A skąd wiesz jacy faceci mi się podobają?
– Nie wiem, ale on się podobał nawet mi, a daleko mi do bycia gejem. Ale chodzi o charakter. Jest naprawdę fajnym, porządnym facetem. Zupełnie otwarty, pogodny. Bije od niego taka energia…
– Skądś to znam…
– Ja to w porównaniu z nim nic. Ale on jest taki bardziej… cichy. Sam się przekonasz. Dam ci jego namiary.
– Nie chcę – rzuciłem automatycznie, zupełnie bez namysłu.
– Tak, ja wiem że tobie ciężko cokolwiek zmienić, ale pomyśl o tym. Pierwszy trening masz za free, zobaczysz czy macie pozytywną chemię. Nic nie tracisz, zresztą spójrz sobie na to zdjęcie – pomachał mi przed nosem telefonem. Dawny gruby i nieatrakcyjny Maciek o smutnych oczach.
– I to wszystko dzięki temu trenerowi? – zapytałem dobrze wiedząc, co teraz będzie.
– Wiadomo, że nie. Trzeba być konsekwentnym, mieć silną wolę i tak dalej. Ale taki trener pomaga, daje ci wskazówki i kopa na rozruch. Mówię, ci, to działa jak magia.
– Byłoby fajnie magicznie zrobić piękną rzeźbę ciała.
– Ciało ciałem – machnął ręką – Ale on mi pomógł znaleźć dziewczynę. Beata to trochę dzięki niemu. I pracę też zmieniłem po jego namowach.
– To trochę spora ingerencja w życie – zauważyłem. Zjadłem ostatnią frytkę. Smutek.
– To nie tak, my się jakby trochę zakumplowaliśmy. On ma taki styl, płacisz mu za to wszystko, ale w zamian nakierowuje cię na właściwe tory. Mówiłem ci, ustawiacz do pionu.
– Ale ja nie chcę, żeby mi ktoś kierował moim życiem.
– Przecież on ci nie powie że masz robić to, albo tamto. On tylko nadzoruje ćwiczenia na siłowni, mówi ci czy powinieneś zapisać się na basen czy na tenisa, pomaga ułożyć dietę. A w międzyczasie po prostu sobie gadacie o życiu. Jak na swój wiek jest bardzo mądrym gościem.
– Taki guru? To ile on ma lat?
– Jak go poznałem to kończył studia. Albo zaczynał nowe… ciężko powiedzieć. Raz zapytałem i chyba powiedział że 20.
– To teraz ma 22, czyli pięć mniej ode mnie. I taki gówniarz ma mi mówić co robić z życiem?
– Ma ci mówić jak ćwiczyć. Całą resztę możesz olać, nikt ci niczego nie narzuca. Spróbuj. Zresztą wiem, jak cię przekonać.
I znowu grzebanina w telefonie. Tym razem chwilę mu to zajęło, a mnie zamarzyła się dokładka frytek.
– Jeszcze chwilka – mruknął – O, masz!
Tym razem na ekranie smartfona to nie był Maciek. To był dość wysoki, ciemnowłosy chłopak o ciele greckiego boga. Ani przykokszony, ani drobny. Idealne proporcje. Twarz miał małą, z głęboko osadzonymi oczami i drobny zadarty nos. Uśmiech na wąskich ustach. Na zdjęciu patrzył gdzieś w dal, ubrany w sportowe spodenki i buty.
– To z jego profilu na etrenerze. Stare zdjęcie, ale w sumie tak wygląda. Nazywa się Szymon.
Wtedy, w tym barze, to był pierwszy raz kiedy usłyszałem imię Szymona i kiedy go zobaczyłem.
W tamtej chwili, kiedy tak siedziałem pochylony nad telefonem Maćka, oglądając chłopaka ze zdjęcia, ważył się mój los. Mogłem samodzielnie poszukać innego trenera. Mogłem powiedzieć, że to nie dla mnie, że nie lubię poznawać ludzi, pocić się, oglądać przesadnie zbudowanych typów na siłowni. Mogłem uznać, że nie podołam wyzwaniu i nie warto zaczynać. Ale właśnie w tamtej chwili beknąłem tak kurewsko głośno, że ludzie przy sąsiednich stolikach się na mnie obejrzeli. A ja spojrzałem na swój brzuch, z którego wydobył się ten okropny dźwięk. Spojrzałem na napiętą bluzę skrywającą rosnący miękki twór brzucha.
– Dobra Maciek, daj jego numer.
Ryba połknęła haczyk.

Dzień 0

Miałem szczęście. Dosłownie trzy dni przed moim telefonem, trenerowi zwolniło się miejsce. Jakiś typ najwyraźniej uznał że nie potrzebuje już ustawiania do pionu. Albo już się ustawił. W każdym razie, umówiłem się z nim na siłowni blisko mojej pracy. Ponoć zazwyczaj tam nie ćwiczył, ale chyba chciał pokazać że mu zależy. Marketing, walka o klienta. Pierwszy trening faktycznie miał być darmowy. Szymon wyjaśnił mi, że nie ma sensu układać planu na rok, jeśli nawet nie wiemy z czym mamy do czynienia. Zaproponował spokojny trening wstępny, omówienie podstawowych kwestii. Głos miał zwyczajny, ani super–męski, ani niedojrzały. Ot, młody chłopak na tyle miły żeby dobrze się gadało, ale niespecjalnie starający się spoufalać. Więcej informacji nie byłem w stanie wyciągnąć z pięciominutowej rozmowy przez telefon.
Musiałem skoczyć od sklepu i kupić całe sportowe wdzianko. Ze sportów, uprawiam tylko szachy i gry na konsoli. Wybrałem czarne spodenki nike i taką samą koszulkę oraz buty. Akurat buty mi się podobały. Zawsze miałem do nich słabość, kręcili mnie kolesie w fajnych adidasach.
Na siłowni czułem się dziwnie. Obcy świat i obcy ludzie. Czułem że wtargnąłem tu nieproszony, że nie pasuję, a dopiero odebrałem kluczyk do szafki na recepcji.
W szatni przebrałem się najszybciej jak potrafiłem, speszony że ktoś będzie się gapił na moje niedoskonałe ciało. Wszyscy inni byli mniej lub bardziej umięśnieni, zadbani, przystojni. Nawet mnie to bawiło, bo na siłowni człowiek usiłuje ulepszyć ciało, a ciała które widziałem wokół nie wymagały już ulepszeń. Za to nie było nikogo mojej postury. Tak jakbym był ostatnim wielorybem na ziemi, ostatnim spaślakiem, na którego w końcu przyszła pora. Oczywiście wyolbrzymiam, bo nie byłem przecież gruby. No, ale w porównaniu do typów w szatni, nie wyglądałem za dobrze. Płaskie brzuchy, szerokie bary, umięśnione łydy. Najchętniej padłbym na kolana i obsłużył każdego po kolei. Wszyscy byli ciasteczkami.
Wyszedłem z szatni bojąc się że dostanę erekcji. Na Szymona postanowiłem poczekać na sofie przy recepcji. Oglądałem się za każdym przechodzącym typem i każdą szczupłą, delikatnie umięśnioną dziewczyną. Jak oni wszyscy to zrobili? Pocieszałem się, że pewnie nie czytają w domu książek, bo robienie mułów zabiera za dużo czasu. No, ale sam też niewiele czytałem.
Denerwowałem się jak przed randką. Każdy podchodzący typ podnosił mi ciśnienie, bo myślałem że to Szymon. Jedynym plusem była pewność, że mnie nie wystawi, bo to jednak nie randka i jestem tylko klientem z pieniędzmi w kieszeni.
No i stało się. Pojawił się dokładnie o dwudziestej, co do sekundy. Tak jak się umówiliśmy. Potem miałem się przekonać, że zawsze jest szalenie punktualny i tego samego oczekuje od ludzi. Oczywiście nie gniewał się, gdy kilka razy się spóźniłem, ale podskórnie czułem że był zawiedziony.
– Patryk? – zapytał, podchodząc do mnie, a ja zerwałem się na nogi i wyciągnąłem rękę.
– Tak, cześć.
Silny uścisk dłoni, ale nie za silny. Ciekawe, czy specjalnie go sobie wypracował.
Szymon był starszy niż na zdjęciu, ale nie dużo starszy. Spokojnie mógł uchodzić za studenta czwartego roku. Nadal strzygł się na krótko, włosy miał czarne jak noc, zero zarostu na twarzy. Gładka, opalona cera (a to przecież grudzień), białe zęby, wesołe spojrzenie i jakaś dziwna, nieuchwytna cecha… nazwałbym to wewnętrznym spokojem. To był taki spokój jaki często widzi się na siłowni. Tam nikt się nie spieszy, wszyscy mają dość czasu żeby zrobić to, co zrobić trzeba. Na początku można to pomylić ze zmęczeniem, ale to wcale nie tak. To świadomość swojego ciała i lekkość ducha. Coś w tym stylu.
Szymon był nieco wyższy ode mnie i na pewno dużo, dużo atrakcyjniejszy. Był też lekko spocony, najwyraźniej już zdążył zrobić swoją porcję ćwiczeń. Kropelka potu spłynęła mu po czole i zahaczyła o nos, a potem opadła na usta. Oblizał je.
– To może na początek cię oprowadzę? Każda siłownia wygląda podobnie, ale chcę ci pokazać sprzęt, żebyś wiedział co do czego służy. Takie tam podstawy – zaśmiał się. Przy tym śmiechu delikatnie zadrgały mu ślicznie opalone bicepsy. Żyły miał odrobinkę na wierzchu, ale właściwie dodawało mu to tylko uroku. Nie był przytyrany. Był taki jak na zdjęciu – idealny. Wszystko było w sam raz, nie za duże i nie za małe. Z typów, których dotąd zdążyłem na tej siłowni zobaczyć, wyglądał zdecydowanie najlepiej. Niezły początek.
– Przyszedłem wcześniej i zrobiłem sobie kardio – wyjaśnił, ocierając pot z czoła – To znaczy, że nie dźwigasz, tylko trenujesz wytrzymałość, na przykład biegając albo robiąc pompki i inne takie. Do wszystkiego dojdziemy w swoim czasie.
Szymon odprowadził mnie po sporej sali wypełnionej wszelkiej maści maszynami i sztangami. Wyjaśnił co do czego służy i raz na jakiś czas rzucił ciekawostkę.
– Tu mamy rower z pulpitem. Można sobie wsiąść i pedałować, czytając książkę. Nie jest to może najlepszy nawyk, ale jeśli szybko się nudzisz to może pomóc. Ja na przykład lubię poczytać w ten sposób, choć każdy trener powie ci że to bez sensu.
Przytakiwałem, nie bardzo wiedząc co mógłbym dodać. Raz czy dwa zadałem jakieś techniczne pytanie, żeby nie wyjść na ciemnotę, ale nie było co ukrywać, że chuja się znam. W międzyczasie Szymon spytał mnie skąd mam jego namiary i przyznał, że pamięta Maćka.
Kiedy już zobaczyliśmy wszystkie rodzaje sztang i hantli, wszystkie bieżnie i orbitki, cały ten siłowniowy syf, usiedliśmy na wykładzinie w kącie, który normalnie służył do rozciągania się po treningu. Teraz przyszedł czas na omówienie moich potrzeb i sugestii. Szymon zapewnił, że mogę zadawać wszelkiej maści głupie pytania. Zadałem kilka, żeby nie było, a on odpowiadał z anielską cierpliwością i lekkim uśmiechem, który chyba miał ustawiony na stałe. Dopiero wtedy zauważyłem, że ma dołeczki. Czemu nie, skoro już jest taki idealny. Pewnie kutasa też ma ogromnego, pomyślałem.
Szymon wytłumaczył mi jak układa się plan treningowy i co robić, żeby te treningi przynosiły optymalne rezultaty. Mówił normalnie, po ludzku, a nie jak siłowniowe zwierzę. Obok nas jakiś inny trener tłumaczył coś jakiejś dziewczynie i rozumiałem co piąte słowo. Z Szymonem było zdecydowanie łatwiej. Musiałem jeszcze tylko wyspowiadać się ze swoich nałogów. Ile pracuję, ile śpię, ile piję, ile jem, ile spaceruję, i tak dalej. Wyciągnął ze mnie wszystko i wydawało mi się, że po takiej litanii ciężko zbudować sobie w głowie pozytywny obraz na mój temat. Dopiero teraz, patrząc w oczy tego przystojniaczka, i opowiadając o swoim życiu naszpikowanym złymi nawykami, poczułem wstyd. Dopiero teraz dotarło do mnie, jak fatalnie zarządzam samym sobą. Kurwa, to było jak wizyta u terapeuty. Byłem zdumiony.
– Wszyscy mają jakieś słabości – uspokoił mnie, najwyraźniej czytając mi w myślach – Ja na przykład nie potrafię sprzątać mieszkania – zaśmiał się – Układam sobie grafik, planuję co i kiedy zrobię, czytam jakieś dziwne porady w sieci, a chata dalej brudna.
Wysprzątałbym ci to mieszkanie, pomyślałem. W zamian za twojego fiuta.
Trochę mnie zaniepokoiło, że tak mnie jara mój własny trener. Czułem, że jednak nie na nim powinienem się skupiać.
– No – klasnął w dłonie – To teraz najlepsza część. Poćwiczymy trochę?
Jak mógłbym powiedzieć „nie” patrząc w te piękne piwne oczy? Oczywiście, że poćwiczymy.
Szymon zaproponował trening ogólnorozwojowy, czyli innymi słowy ćwiczenie wszystkiego po trochu. Tak, żebym nazajutrz poczuł każdy mięsień, nawet taki, o którym nie miałem pojęcia.
– Nie martw się, nie będę cię katował. Pierwszy trening powinien być raczej spokojny, żebyś się nie zniechęcił. Do zakwasów później się przyzwyczaisz.
No i ćwiczyłem. Nie posiadając żadnej wiedzy, robiłem po prostu dokładnie to, co mówił. Co chwila musiał mnie poprawiać, bo albo źle trzymałem sztangę, a to nogi za wąską rozstawiłem. Każde ćwiczenie składało się z mnóstwa technicznych niuansów, o których nie miałem pojęcia. Na szczęście Szymon miał. No i przyjemne było to, że wciąż mnie dotykał. Musiał mi pokazać jak trzymać łopatki, jak spłaszczyć plecy, jak zgiąć kolana. To trochę żenujące, ale od dawna nie byłem aż tak wymacany na całym ciele.
Miałem wrażenie, że te męki nigdy się nie skończą. W końcu jednak się doczekałem. Padłem na matę spocony i wyczerpany. Oddychałem szybko i ciężko. Szymon z kolei był zupełnie świeży, choć ćwiczył razem ze mną. Tyle że dla niego to było jak dźwiganie torby z zakupami, a dla mnie przenoszenie pociągu.
– Świetnie ci poszło – powiedział z uznaniem, chyba nieudawanym – Czasem widać, że ktoś po prostu nie ma serca do takich rzeczy, ale ty masz – dodał – To dobrze, będzie ci dużo łatwiej.
Poczułem się jak pogłaskany po brzuszku szczeniak. No, ale w końcu miałem mu płacić żeby mi tak mówił. W końcu nadszedł ten moment, że zadałem sobie pytanie: czy on ma dziewczynę? Czy jakaś szczęściara może sobie do woli głaskać te mięśnie? Czy ogląda go codziennie rano bez koszulki? Czy bierze mu do ust? O gejostwie raczej nie było mowy, bo Szymon emanował męskością, ale taką łagodną, przyjemną.
Oczywiście w mojej głowie pozostała uchylona furtka. Oczywiście zamierzałem łudzić się do oporu nadzieją, że może jednak. Że tak naprawdę Szymon lubi facetów i kiedy już lepiej się poznamy, zakocha się we mnie. Albo chociaż kiedyś, ot tak, z nudów lub z litości, da sobie obciągnąć. Albo upijemy się gdzieś w barze żeby uczcić moje postępy w treningu i zaproszę go do siebie, a on… No tak. Wyobraźnia poszła w ruch. Cały ja.
Jedno było pewne. Zostałem zainspirowany, natchniony. Niebiosa otworzyły się i wystrzeliły we mnie promień energii. Byłem tak podjarany Szymonem i tym wszystkim, co ma mi do powiedzenia, że zapłaciłbym każde pieniądze za następny trening. Co z tego, że myślałem wyłącznie kutasem? Przecież to wszystko miało mi wyjść na dobre. Co miałem do stracenia? Zbędne kilogramy tłuszczu? Samotne wieczory w domu? Frytki? No tak, frytki… Ich było mi szkoda.
– No i dochodzimy do tego punktu, kiedy trening się kończy – Szymon teatralnie udał, że jest mu przykro, ale uśmiech miał szczery – Słuchaj, Patryk. Idź do domu, weź gorący prysznic żeby mięśnie jutro nie bolały aż tak bardzo, zjedz to, co lubisz, a jutro podejmij decyzję na spokojnie i po prostu daj mi znać, czy jedziemy dalej. Jeśli tak, to wtedy omówimy konkrety. W porządku?
Siedziałem na tej macie oczarowany. Ten spokój, prosta męskość i otwartość. Szymon wcale nie był typem natchnionego coacha, a tego się wcześniej obawiałem. On był po prostu zwykłym ziomeczkiem zarabiającym na życie w sposób, który lubi, albo nawet kocha. Dlatego byłem gotów od razu powiedzieć mu, że jedziemy dalej. Ale poszedłem za jego radą i postanowiłem poczekać do następnego dnia. Nie chciałem się wydać zbyt łatwy, jakkolwiek by to brzmiało.
Podaliśmy sobie dłonie i ja udałem się do szatni, a Szymon zniknął w gąszczu ćwiczących półbogów.

Dzień 5

Następnego dnia, z samego rana, zerwałem się z łózka po telefon i wrzasnąłem. Nigdy nie czułem tak dużo bólu jednocześnie. Ramiona, plecy, klatka, brzuch, ręce, uda, łydki – wszystko płonęło. A mówił, że nie będzie mnie katować. W pierwszej chwili pomyślałem, że coś jest nie tak, że przecież zakwasy zakwasami, ale to co przechodziłem to jakieś piekło. Myślałem, że zrobiłem sobie krzywdę, że naciągnąłem albo naderwałem połowę ciała. Ale w końcu ochłonąłem, dopadłem telefon i zadzwoniłem do biura z wiadomością, że dziś mnie tam nie zobaczą. Odebrał Maciek, który jest moim bezpośrednim przełożonym. Na wieść, że byłem na treningu, roześmiał się i zapewnił, że ból minie za dzień lub dwa. Życzył mi spokojnego wypoczywania i rozłączył się, bo jak zwykle coś się spierdoliło i trzeba było to naprawić na wczoraj.
Następnie wziąłem trzy głębokie oddechy i przemyślałem sobie całą sprawę. Jasne, Szymon był miły i cholernie seksowny. Przyjemnie się patrzyło i słuchało. Ale czy naprawdę byłem gotowy przestawić życie na inne tory? To by oznaczało tyle wyrzeczeń, trudu, wysiłku, bez żadnej gwarancji sukcesu. Nagle siedzenie przy Netflixie z pizzą i piwem było czymś niedozwolonym? Nie mógłbym już jeść burgerów z frytkami, bo zamienię je na jakąś kaszę albo ryż z kiełkami? I to tracenie czasu na dojazdy na siłownię i sam fizyczny wysiłek, a potem ból… Cena była wysoka. Chyba za wysoka. Cała determinacja z poprzedniego wieczoru gdzieś się ulotniła. Teraz było tylko widmo ciężkiej, niewdzięcznej pracy. Bez sensu. Nie dla mnie.
Postanowiłem napisać trenerowi w miarę grzecznie i zwięźle, żeby się pierdolił. Głupio mi było, bo wydawał się taki pełen zapału. No, ale tym razem źle trafił.
Wysłałem sms do Szymona, że nic z tego.
I, kurwa jego mać, jakimś cudem, nie mam pojęcia jak to się stało, trzy godziny później siedziałem na sofie w recepcji siłowni, a naprzeciwko mnie siedział Szymon. Spokojny jak wcześniej, ale wyraźnie przejęty. Wiedziałem nawet czym – straconą okazją do zarobienia pieniędzy.
Jakimś sposobem przekonał mnie żebyśmy się spotkali. Zadzwonił i się zgodziłem. Nie pamiętałem nawet jakich argumentów użył. Po prostu stało się. Magia.
– Powiem ci wprost – zaczął, gdy już się przywitaliśmy i pogadaliśmy chwilę o niczym – Kręcą mnie ciężkie przypadki. Jeśli ktoś uznaje, że to nie dla niego, to właśnie jest taki przypadek. Chcę pomóc, ale i ty pomagasz mi lepiej zrozumieć motywację innych ludzi. Dlatego nie zaszkodzi pogadać, dobra?
I znowu te jego dołeczki, gdy uśmiechnął się z nadzieją. Wydawał się taki bezbronny, mimo wszystkich swoich mięśni.
– Jasne, ale raczej nie zmienię zdania – uprzedziłem.
Zaśmiał się i przez tę sekundę coś dziwnego stało się z jego twarzą. Nie uchwyciłem dokładnie, co to było, ale było nowe. Coś, jakby wypadł z roli. Może na chwilę zapomniał udawać, że zależy mu na mnie, a nie na moim hajsie?
–Słuchaj, Patryk. Może ci się to wydać dziwne, ale mam jeden zwyczaj, raczej niespotykany w tej branży.
– Jaki? – zaciekawił mnie. Miałem nadzieję, że powie: sypiam z klientami. Ale nie powiedział.
– Staram się zmotywować ludzi niekonwencjonalnymi metodami.
– Aha… na przykład? – nagle znowu myślałem, że zaraz powie o sypianiu z klientami.
– Na przykład twój kumpel, Maciek, też nie chciał spróbować. Powiem ci coś w sekrecie, jeśli zachowasz to dla siebie. Dobra?
– Dobra – nachyliłem się w jego stronę.
– Ustaliliśmy, że poćwiczy pół roku i wtedy pomogę mu znaleźć dziewczynę.
– Co? – mało się nie udławiłem własną śliną.
Zaśmiał się, zakłopotany.
– Tak było. Warunek był jeden: że musi bezwzględnie przestrzegać moich zaleceń przez pół roku.
– Naprawdę? Wkręcasz mnie.
Znowu śmiech i dołeczki.
– Naprawdę. Nawet podpisaliśmy umowę. Jeśli chcesz, to pokażę ci kopię z podpisem Maćka.
– Umowę? Żartujesz. Umowa na to, że znajdziesz mu dziewczynę?
– Że pomogę znaleźć. Taka umowa jest jak najbardziej wiążąca prawnie. Zresztą nie narzekał, bo poznał dziewczynę i chyba nieźle do siebie pasowali.
– Beatę?
– Chyba tak miała na imię. Dalej są razem?
– Planują ślub – przyznałem.
Rozłożył ręce.
– Sam widzisz, że dotrzymuję słowa. Jeśli zapytasz Maćka, potwierdzi to, co ci powiedziałem. Choć lepiej tego nie rób, bo to przecież tajemnica. Głupio mi ją zdradzać, ale chcę żebyś przemyślał sprawę.
– Aha… – próbowałem pozbierać myśli – Czyli mnie też pomożesz znaleźć dziewczynę?
– Jeśli cię to zmotywuje… Ale proponuję prostszy układ: jeśli po pół roku nie będziesz widział zadowalających postępów, oddam ci kasę za wszystkie treningi.
Uniosłem brwi.
– To twoja decyzja, Patryk. Sześć miesięcy ćwiczeń i sam decydujesz, czy moja pomoc była coś warta.
To była bardzo dziwna propozycja. I olbrzymi akt zaufania z jego strony.
– I to będzie na umowie? – upewniłem się.
– Oczywiście. Możesz ją pokazać dowolnemu prawnikowi.
Ciężko było w to uwierzyć, ale…
– Tym razem musisz odpowiedzieć od razu. Nie chcę, żebyś znowu się rozmyślił – zaśmiał się rozbrajająco.
– No dobrze, mamy deal – zdecydowały moje usta, bez udziału mózgu.
Szymon rozpromieniał.
– Idealnie! No to bierzemy się do roboty. Zaraz wszystko omówimy.
Sięgnął do małego plecaczka i wyciągnął notes i długopis. Coś tam wpisał w jakąś tabelkę, a ja nadal nie wierzyłem, że to wszystko dzieje się naprawdę. Mam trenera. Robię to.
– No to teraz jesteś mój – cicho powiedział Szymon, dalej notując w tabelce.
– Słucham? – nie dowierzałem.
– Masz kartkę i długopis i pisz – podał mi przedmioty.
– Co mam pisać?
Szymon się uśmiechnął.
– Jeden: zawsze słuchać się trenera.
– Spisujemy zasady?
– Brawo – pochwalił mnie – Notuj dalej.

Zasady były następujące:

1. Zawsze stosuj się do poleceń trenera
2. Nigdy nie odpuszczaj treningu bez bardzo dobrego powodu
3. Nie kłam
4. Poszerzaj wiedzę, próbuj nowych rzeczy
5. Trener ma zawsze rację

Pięć złotych zasad Szymona, które ponoć sprzedawał każdemu klientowi, czy jak sam mówił, podopiecznemu. Polecił mi zawiesić kartkę na ścianie w kuchni, tak żebym codziennie rano przy kawie mógł szybko powtórzyć zasady. Wydało mi się to trochę głupie, ale i trochę zabawne więc się zgodziłem.
–No, to zaczynamy fazę pierwszą – oznajmił zadowolony trener.

Dzień 90
Faza 1

Pierwsza faza, jak to nazywał Szymon, polegała na zaznajomieniu mnie z siłownią, z ciężarami i maszynami, z moim ciałem. Bardzo dużo mówił o tym jak pracują stawy i mięśnie, dlaczego rozgrzewka jest taka ważna, dlaczego nie warto słuchać ludzi i czytać artykułów w sieci. W skrócie, chodziło o wyrobienie mi pewnych zdrowych nawyków. Ćwiczyliśmy 2 lub 3 razy w tygodniu, regularnie zwiększając ciężar i poziom trudności ćwiczeń. W przerwach między seriami Szymon wyciągał ze mnie kolejne informacje, na przykład pytał co jadłem i ile spałem, co mnie stresuje w pracy itd. Oznajmił mi, że zanim przejdziemy do fazy drugiej, będę musiał popracować nad swoją dietą. Wyjaśnił mi już co, kiedy i w jakiej ilości jeść, ale teraz musiałem powoli odstawiać wszystkie syfy. Poradził mi stopniowe ograniczanie słodkich napojów, czekolad, batonów, czipsów i – o zgrozo – frytek. Wolno mi było je jeść, ale coraz mniej, a w fazie drugiej miałem już na zawsze się z nimi pożegnać. No, nie na zawsze.
– I nigdy już nie będę mógł jeść frytek? – zapytałem któregoś dnia.
– Może raz na jakiś czas, ale musisz najpierw mnie zapytać. Dieta jest cholernie istotna, jeśli masz ją łamać, to z głową. Czasem ci na to pozwolę. Pamiętaj o pierwszej i trzeciej zasadzie.
– Słuchać się ciebie i nie ściemniać? – przypomniałem sobie.
– Zgadza się. Jeśli będziesz po cichu wsuwał frytki i popijał colą, prędzej czy później się zorientuję. I będzie kara.
– Kara?
Zaśmiał się i dołożył mi na sztangę kolejne 10 kilo.
– Kary muszą być, żeby nagrody bardziej cieszyły.
– Jakoś nie dostałem dotąd żadnej nagrody – zauważyłem.
– Cierpliwości – uśmiechnął się tajemniczo i kazał mi wyciskać kolejną serię.

Po jakimś czasie pojawiły się pierwsze zmiany. Łatwiej zasypiałem i budziłem się bardziej świeży. Zmiana tłustego mięsa i frytek na kasze, ryż i kurczaka sprawiła że czułem się lżej. Ograniczyłem kawę i przestałem pić alkohol w tygodniu. Ludzie w pracy jakoś inaczej na mnie patrzyli. Maciek regularnie wypytywał mnie o postępy i zachwycał się, jakby sam dźwigał te wszystkie ciężary. Tak mijał tydzień za tygodniem. No i jeszcze jeden, bardzo ważny skutek chodzenia na siłownię – moje libido szalało. Budziłem się napalony, ćwiczyłem napalony i zasypiałem napalony. Jechałem na ręcznym co najmniej trzy razy dziennie. W szatni śliniłem się na widok półnagich bogów, spoconych klat i szerokich ramion, wyrzeźbionych brzuchów i wygolonych kutasów. Marzyło mi się obciąganie co drugiemu z tych kolesi.
W końcu ustawiłem się z obcym typem z grindra. Wcześniej nawet bym nie pomyślał o uderzaniu do takiego przystojniaka, ale czułem się pewniej. W lustrze nie było jeszcze widać efektów, ale czułem się atrakcyjniejszy.
Koleś okazał się dość miły, oszczędny w słowach i nieźle obdarzony. Rozsiadł się w fotelu w moim salonie i łaskawie rozchylił nogi, pozwalając mi zabrać się do roboty. Wyjąłem z jego dresów twardą, dużą pałę i oblizałem dokładnie z każdej strony. W końcu, po sam nie wiem jak długim czasie, rozkoszowałem się kutasem i wsłuchiwałem w ciche pojękiwania. Pomógł mi dobrać odpowiednie tempo, przyciskając głową do swojego przyrodzenia. Sapał i mruczał, naciskał coraz mocniej, próbując wpakować mi tego potwora w całości po gardło. Nie dał rady, za bardzo się krztusiłem więc po prostu pozwolił mi pracować językiem i brać do mordy tak, jak umiem. Zmacałem mu też porządnie ogolone jaja, liznąłem kilka razy na zachętę. Spodobało mu się więc zacząłem je ssać, jednocześnie waląc mu konia. Tego już nie mógł znieść i wystrzelił gęstą spermą na moją twarz. Oczy, nos, usta, policzki, broda, ociekały białym nektarem.
–Pięknie – mruknął i zlizał ze mnie własną spermę – Teraz twoja kolej na orgazm – stwierdził.
Podziękowałem, nie chciałem się spuszczać. Chciałem obsłużyć przystojnego typa i dokładnie to zrobiłem. O dziwo, to mi wystarczyło. Koleś nie oponował. Pożegnaliśmy się i na zawsze zniknął z mojego życia. Cała historia strasznie mnie podjarała więc kilka dni później powtórzyłem cały schemat z innym typem. A potem z jeszcze jednym. Przez miesiąc obciągnąłem siedem różnych kutasów, za każdym razem zadowalając się cudzymi orgazmami. Potem wspominałem smak penisa, masturbując się przed snem. Przy trzecim z siedmiu kutasów zorientowałem się, że gdy zamknę oczy i wyobrażę sobie, że oto właśnie trzymam w ustach fiuta Szymona, było to dużo przyjemniejsze. Wtedy zacząłem ciągnąć druta jak szalony. Koleś zaczął porządnie jęczeć, a ja wyobrażałem sobie wykrzywioną w ekstazie twarz mojego trenera, czułem że to jego ręka mierzwi mi włosy i to z jego kutasa strzela mi w gardło porcja spermy. Potem już za każdym razem wyobrażałem sobie Szymona. Nic nie wskazywało, żebym miał spróbować go w rzeczywistości, ale nikt nie mógł mi zabronić fantazjowania.
Po tym pierwszym miesiącu trochę się uspokoiłem. Nie wiem czy unormował się poziom testosteronu, czy może po prostu obciąganie pały mnie znudziło. Umówiłem się jeszcze z jednym chłopakiem, ale dopóki nie zacząłem myśleć o Szymonie, nawet niespecjalnie mnie ta cała sytuacja podniecała.
W tym samym czasie Szymon zaczął mi robić zdjęcia. Rozbierałem się do bokserek i pozowałem zawsze w ten sam sposób. Szymon tłumaczył, że to pozwoli ocenić postępy i nie mogłem się kłócić z tą logiką. Niemniej, krępowałem się stojąc przed nim prawie nagi, a do tego bałem się że zaraz dostanę erekcji. Może i kutasy anonimowych typów z grindra mi się znudziły, ale Szymon nadal cholernie mnie jarał. Chyba nawet coraz bardziej, zwłaszcza że bez koszulki wyglądał absurdalnie dobrze. Nie widziałem go nigdy nago, zawsze zostawał w bokserkach i w bokserkach szedł pod prysznic. Bałem się iść za nim, wolałem umyć się w domu, waląc konia na wspomnienie o pośladkach pod obcisłymi czarnymi bokserkami Szymona i o zgrubieniu penisa i jaj, nadal nieodkrytym i tajemniczym.
Po trzech miesiącach widziałem już w lustrze poprawę. Tłuszcz wokół brzucha prawie przestał istnieć. Okupiłem to godzinami męki i wiecznymi zakwasami, wieloma wyrzeczeniami i sporą kasą trafiającą na konto Szymona, ale były efekty. Przestałem odwracać wzrok przechodząc koło lustra. Pod skórą grały mi zaczątki mięśni, aż trudno mi było w to uwierzyć. To był ledwie mizerny początek budowania idealnej sylwetki, ale i tak wyglądałem lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Wtedy Szymon zdecydował że jesteśmy gotowi na fazę drugą.

Dzień 140
Faza 2

Faza druga była… dziwna.
Obowiązywała mnie już pełna dieta i Szymon zabronił mi jeść czegokolwiek bez jego wiedzy. Nawet jabłka. Więc piałem mu sms że chcę zjeść jabłko, a on pozwalał albo nie.
Na siłowni dostawałem taki wycisk, że miałem ochotę płakać. Może i mięśnie rosły szybko, ale nie widziałem żeby inni trenerzy tak cisnęli swoich podopiecznych. Sam nie wiedziałem, czy mam szczęście, czy pecha.
Szymon świetnie się ubierał, miał jakieś wyczucie, którego mi zawsze brakowało. Dlatego któregoś razu zapytałem go o pomoc w dobraniu krawata do koszuli. Chętnie pomógł. Poszliśmy przed treningiem do galerii i pomógł mi dobrać odpowiednią parę. A potem, któregoś dnia, mimowolnie rzucił uwagę że do spodni, które akurat na sobie miałem lepiej pasowałby niebieski sweter, a nie żółty. Jeszcze innego dnia zauważył, że źle wybrałem bluzę. W końcu poszliśmy na kolejny rajd po galerii i Szymon sam wybrał mi nowy zestaw ciuchów. Poprosił, żebym chodził w nich jak najwięcej, tłumacząc że dzięki temu będę się czuł lepiej. I miał rację.
Szymon przekraczał kolejne granice, ale nie przeszkadzało mi to, wręcz przeciwnie. Cieszyło mnie, że tai ogier interesuje się mną do tego stopnia. Dlatego byłem wniebowzięty gdy zapowiedział że wpadnie do mnie któregoś wieczora i pokaże mi jak się gotuje dobry obiad na trzy dni.
Wysprzątałem mieszkanie na błysk, ubrałem się najładniej jak umiem i czekałem, oglądając telewizję. Szymon zadzwonił domofonem o 20.
– Cześć – powitałem go w progu. Nigdy wcześniej nie był u mnie, ani ja u niego. Widywaliśmy się na siłowni.
– Cześć, Patryk – uśmiechnął się i wszedł do środka, dźwigając dwie wielkie reklamówki zakupów – Ta bluza i te spodnie? – zmarszczył czoło, ale uśmiechał się.
– Wiesz, że jestem w tym beznadziejny – poddałem się.
– Potem się tym zajmiemy. Gotuj wodę.

Obiad był bardzo dobry i zostało na kolejne trzy dni, zgodnie z zapowiedzią Szymona. Zjedliśmy w salonie, oglądając telewizję, a potem sprzątnąłem ze stołu i wpakowałem wszystko do zmywarki.
Gdy wróciłem do pokoju, Szymon już nie siedział. Stał i patrzył na mnie. Ręce trzymał w kieszeni czarnych dresów.
– Co jest? – zdziwiłem się.
– Jaka jest druga zasada? – zapytał spokojnie.
– Nie opuszczać treningów.
– „Nigdy nie odpuszczać treningu bez bardzo dobrego powodu”. Tak to brzmiało.
– Sens zapamiętałem – zaśmiałem się.
– Chuj z sensem – warknął i nagle zniknął ten jego zawadiacki uśmieszek. Był zły, pierwszy raz widziałem go takiego – Nie zapamiętałeś dokładnie, a wiesz czemu?
– Czemu? – poddałem się.
– Bo nie powiesiłeś kartki w kuchni, tak jak ci poleciłem. A trenera trzeba zawsze słuchać, tak?
– A, daj spokój, przecież…
Strzelił mi takiego liścia, że mało nie upadłem. Skamieniałem. Ne wierzyłem, że to się właśnie stało.
Tymczasem Szymon znowu się uśmiechnął, ale ten uśmiech nie sięgał oczu.
– Na kolana – rzucił krótko.
W pierwszym odruchu chciałem parsknąć śmiechem, potem zapytać czy się nie przesłyszałem, potem go wyśmiać, znowu parsknąć śmiechem… Ale nie przesłyszałem się. Szymon patrzył lodowatym wzrokiem i skierował palec wskazujący w dół. O kurwa.
Klęknąłem, idiotycznie się uśmiechając. Co tu się odpierdalało?
– Jaka jest pierwsza zasada? – zapytał. Patrzył na mnie z góry, prosto w oczy. Uśmiechnął się paskudnie.
– Zawsze słuchać trenera.
– Zawsze. Więc jeśli trener chce, żebyś mu ciągnął druta, to ciągniesz mu druta. Jasne?
O chuj. Zrobiło mi się gorąco, kutas momentalnie stanął na baczność. Może się myliłem, może tylko się ze mną bawił, zgrywał się, może…
– Do roboty – nakazał.
Teraz to dopiero mnie sparaliżowało. Nie byłem w stanie drgnąć. Zniecierpliwiony, Szymon sam do mnie podszedł, wyciągnął spod dresów jeszcze miękkiego penisa i wpakował mi do ust.
Dopiero teraz powoli zacząłem ogarniać sytuację. A właściwie to wyłączyłem myślenie i skupiłem się na najważniejszym – na pięknym kutasie szybko rosnącym mi w ustach. Robił się twardy i gorący, ale nie miałem jak się rozkoszować, bo gdy tylko porządnie stanął, Szymon zaczął mnie ruchać w mordę. Powoli, nieubłaganie wjeżdżał po same jaja, drapał w gardło, dławił i trzymał mnie za głowę imadłami silnych rąk.
– Wiedziałem od dawna – powiedział, nie przestając mnie katować kutasem – Na początku tylko przeczuwałem, ale potem wiedziałem z kim mam do czynienia – nie przestawał mówić.
W końcu wyszedł ze mnie i dał mi złapać oddech. Otarłem łzy z policzków i spojrzałem błagalnie w górę, w te jego piwne oczy.
– Jak tylko wyjdę, powiesisz tę pierdoloną kartkę w kuchni, rozumiesz? – powiedział powoli, jak do bardzo głupiego psa.
– Tak – zapewniłem gorliwie.
– Powinna od dawna wisieć, to bardzo ważne. Ale ty to olałeś i teraz będzie kara.
Za karę miałem dać się ruchać w ryj? Takie kary mógłby mi wymierzać pięć razy dziennie. Nie mogłem się doczekać dalszej porcji jebania.
Szymon wjechał mi w gardło powoli, docisnął głowę do swojego podbrzusza i jęknął.
– Pij – powiedział.
Usta wypełnił mi gorzko–słony smak, ciepło. Zrozumiałem co robi i natychmiast odepchnąłem się od niego, tyle, że wcale mi nie pozwolił. Jeszcze mocniej łapał mnie za głowę i szczał dalej, prosto we mnie, a ja nie miałem wyjścia, musiałem połykać.
– Jeszcze trochę – szepnął i chwilę później wyjął ze mnie fiuta.
Przełknąłem ostatnia porcję moczu i spojrzałem w górę. Nie wiedziałem co teraz. Nie wiedziałem co się mówi albo robi po tym jak facet sprowadza cię do roli kibla.
Szymon przyglądał mi się chwilę. Schował wciąż twardego penisa pod dres, nie zamierzał mnie nim nagradzać.
– Gratuluję – powiedział – Właśnie odkryłeś swoje powołanie.
– To… – zakrztusiłem się – To znaczy?
Uśmiechnął się ujmująco, ukazując dołeczki.
– Od dziś jesteś moją własnością. Teraz zaczniemy ten prawdziwy trening.

Podobało się? Zostaw komentarz, zmotywujesz mnie do pisania.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *