Glina cz. 2

Dzień 170
Faza 3

Spojrzałem w okno, na skąpane w słońcu miasto. Światło zalewało ulice energią, a ludzie mieli sprężysty, pewny krok, jakby żywili się tymi promieniami.
A potem obróciłem głowę w prawo. Biuro pozornie huczało życiem.
Zgrzyty drukarek, cichy szum laptopów, skrzypienie krzeseł, szuranie butów po wykładzinie, śmiechy, opowiastki, dyskusje. Dzień jak co dzień w biurze.
Ale coś było nie tak. Uśmiechy były trochę za szerokie, zbyt wymuszone. Oczy rozbiegane od kawy, podkrążone od stresu i braku snu. Palce szukające papierosów, ale nie ma czasu żeby zejść pod budynek. Dawniej ludzie nie wyglądali tak niezdrowo, albo po prostu sam byłem niezdrowy i nie widziałem tego, co teraz wydawało się oczywiste.
Albo sobie to wszystko ubzdurałem.
Dopiłem herbatę, wyłączyłem laptopa i pożegnałem się z zespołem. Wybrałem schody zamiast windy, zbieganie z nich było przyjemne po ośmiu godzinach bezruchu przy biurku. Pod budynkiem machnąłem do Maćka ustalającego coś z kurierem i ruszyłem w stronę rynku. Mogłem złapać tramwaj, ale pogoda była idealna na spacer, a poza tym miałem sporo czasu.

Bez problemu znalazłem restaurację Kula, choć nigdy wcześniej w niej nie byłem. Wystrój niby włoski. Skierowałem się do ogródka, pełnego pnączy i donic z małymi drzewkami. Większość z dziesięciu stolików była zajęta. Pora obiadowa.
– Cześć – przywitałem się z Szymonem, siadając.
– Cześć, piesku – odparł nie podnosząc wzroku znad gazety. Lubił papierowe wydania, smartfony go nie kręciły. Jego oczy skrywały się za okularami przeciwsłonecznymi.
– Ładnie ci w nich – zauważyłem.
– Dzięki. Jesteś głodny?
– Pewnie.
– Dobrze. Weźmiesz dorsza.
Podeszła do nas młoda kelnerka i złożyliśmy zamówienia. Byłem ciekaw czy dają dobrego dorsza, ale Szymon chyba wiedział co robi. Od jakiegoś czasu miał całkowitą kontrolę nad moją dietą, a w sumie nad wszystkim, co wchodzi i wychodzi z moich ust. Któregoś razu szliśmy po treningu na saunę i wyśmiał mnie, że nie umiem spluwać. Kazał mi to robić przez całą drogę, a potem następnego dnia, aż się nauczę. Według niego facet powinien umieć to robić. Chyba po prostu go to kręciło. A pluć umiał, przekonałem się o tym nie raz.
– Jak ci minął dzień? – zapytał, gdy już rozprawił się z gazetą. Uśmiech, dołeczki, równe białe zęby.
– Nieźle, wyrobiłem się z projektem wcześniej.
– Tym dla Strongbella?
– Tak.
Szymon wiedział sporo o mojej pracy. Na treningach, między seriami, opowiadałem mu szczegółowo o aktualnych obowiązkach, o ile akurat go to interesowało. To był kolejny przejaw kontroli, którą tak kochał sprawować.
– I nie brakowało ci mojego kutasa? – zapytał jakby nigdy nic. Rozejrzałem się, ale chyba nikt nie usłyszał.
– Co się boisz? Nie znasz tych ludzi – roześmiał się – To jak?
– Brakowało mi go – przyznałem – Miałem dziś na niego ochotę od samego rana.
Penis Szymona. Gdy wylądował w moich ustach pierwszy raz, byłem wniebowzięty, ale chwilę później zostałem zmuszony do połykania szczyn. Klęczałem tak, upokorzony, przestraszony i zdezorientowany.
Nie wiedziałem co będzie dalej, ale Szymon miał plan. Najwyraźniej miał go od bardzo dawna i konsekwentnie go realizował. Tym planem było podporządkowanie mnie swojej woli. Chciał żebym mówił, robił, a nawet myślał to, co według niego jest właściwe. Chciał się mną pobawić, sprawdzić się w roli tresera, zobaczyć czy uda się mnie ułożyć. W którym momencie w jego głowie narodził się ten pojebany pomysł? Na pierwszym treningu? Na dwudziestym, osiemdziesiątym? Skąd wiedział, że się zgodzę? Mało ludzi było gotowych oddać wolność osobistą do tego stopnia i jeszcze się cieszyć. Mało ludzi jest tak pojebanych, jak ja. Nawet nie wiedziałem że to we mnie siedzi.
Ale Szymon wiedział.
Tamtego wieczoru, zaraz po użyciu mnie w charakterze kibla, Szymon się ubrał i wyszedł, bez słowa. Nie miałem pojęcia, co to znaczy. Czy zrobiłem coś nie tak? Miałem go więcej nie zobaczyć? Czy nadal był moim trenerem, czy teraz nasza relacja się zmieniła? Nie wiedziałem co o tym wszystkim myśleć, a bałem się zapytać. Sprowokowany, najwyraźniej był zdolny do wszystkiego.
Położyłem się, zamknąłem oczy i przypomniało mi się to jego spojrzenie. Momentalnie dostałem erekcji, zacząłem macać się po penisie, oblizując się na myśl o gorzkim smaku szczyn mojego trenera.
A potem, następnego dnia po prostu poszliśmy na trening. Wszystko było tak, jak wcześniej. Nic się nie zmieniło, a przynajmniej tak to wyglądało. Bo po treningu, w szatni, Szymon bez słowa do mnie podszedł, zmusił do klęknięcia i szybko wpakował mi do ryja twardego jak skała kutasa. Pachniał potem i samcem, ale nie dane mi było się delektować, bo trzymając mnie rękoma za głowę, wyjebał mnie w usta w rekordowym tempie. Kilkanaście sekund nadziewania na kutasa i nagroda w postaci słonego nektaru. Gdy się spuścił, po prostu poszedł pod prysznic. Nawet na mnie nie spojrzał. Niczym się nie przejął – że dusi mnie tym kutasem, że rozpierdala mi gardło, ciągnie za włosy, że ktoś może wejść do szatni w każdej chwili. Chuj go to wszystko obchodziło. Zostawił mnie samego na ziemi, a ja, oparty plecami o szafkę, wciąż łapiąc oddech, załzawiony, wsadziłem łapę w spodenki i zwaliłem sobie.
– Co się tak zamyśliłeś? – rozbawiony głos wyrwał mnie ze wspomnień. Miałem erekcję, na szczęście pod jeansami nie rzucała się w oczy.
– Wspominałem – odparłem krótko.
– Po co wspominać, skoro można tworzyć nowe wspomnienia – odparł.
– Masz ochotę potworzyć? – podjąłem grę.
Szymon zdjął okulary i obejrzał mnie sobie ostentacyjnie, a potem spojrzał w oczy.
– Mam ochotę tak cię wyjebać w tą słodka buźkę, że przez dwa dni nie będziesz mógł mówić.
Odruchowo się oblizałem.
– Reakcja Pawłowa, piesku – uznał.
– Mógłbym dla ciebie zaszczekać – przyznałem.
– Będziesz dla mnie szczekał i wył. Cierpliwości.
Rozejrzałem się jeszcze raz. Ludzie rozmawiali nad talerzami i filiżankami kawy, słońce w dalszym ciągu naparzało całym swym majestatem, gdzieś tam w tle leciała muzyka z radia, a przede mną Szymon rozwalił się w fotelu i westchnął z zadowolenia.
– A, mam coś dla ciebie – przypomniał sobie i sięgnął do kieszeni dresu.
– Co, biżuterię?
– Lepiej – ucieszył się i rzucił czymś we mnie. Białym soxem z czarnym znaczkiem nike. Zabrałem go ze stołu. Był wilgotny.
– Biegałem rano – wyjaśnił – No, sztachnij się.
– Teraz?!
– Teraz.
Zrobiło mi się gorąco. Nie było mowy, żebym niuchał jebiące soxy przy stole w restauracji.
– Nic z tego – odparłem, wiedząc że stawianie oporu najprawdopodobniej i tak nic nie da.
Szymon roześmiał się dobrodusznie, a potem się do mnie nachylił i powiedział już ciszej:
– Albo zaraz grzecznie zwąchasz tego soxa, albo wstanę i wpakuję ci go do ryja i będziesz go tak trzymał przez cały posiłek… No. To co wolisz?
Spojrzałem na soxa w ręku, na Szymona, na ludzi w ogródku, znowu na soxa i znowu na Szymona. Przysunąłem biały materiał do nosa i zaciągnąłem się. Pachniał dokładnie tak, jak oczekiwałem. Doskonale. Zapach samca, siły, energii, władzy i kontroli. Przycisnąłem sobie go do nosa i sztachnąłem się jeszcze mocniej, a pod jeansami zapulsował mi kutas. Ile bym dał, żeby się teraz dobrać od jego stóp pod stołem…
Na twarzy Szymona wykwitł szeroki uśmiech, za to jakiś typ przy stoliku obok spojrzał na mnie i od razu odwrócił wzrok. Biedaczek, pewnie do końca życia nie zrozumie co tu się właśnie stało.
– Dobra, starczy ci – Szymon wyciągnął rękę i oddałem mu jego fant.
– Dzięki – wyrzuciłem z siebie, wciąż lekko otumaniony.
Szymon w niewiarygodny sposób motywował mnie do przekraczania kolejnych granic. Jeśli coś wydawało się niemożliwe, to wystarczyło jego spojrzenie i kilka słów, a ja pękałem. Podobnie jak zaraz miały pęknąć moje jeansy, tak mi stanął.
–Mały się obudził? – Szymon jakby zgadł. Pokiwałem głową.
– No to wsuwaj tam łapę i baw się nim. Polecisz w bieliznę.
Nawet nie próbowałem się stawiać. Wsunąłem jedną rękę pod spodnie i bokserki i zacząłem jeździć palcami od nasady po główkę. Masowałem, uciskałem i rozchylałem usta z rozkoszy. Szymon na to wszystko patrzył i chyba mu się podobało.
Jakąś minutę później zalałem bokserki sporą porcją spermy, a dosłownie sekundy później przyniesiono nasze dania.

Dzień 200
Faza 3

Pospiesznie się rozebrałem, ułożyłem ubrania w szafce, wsunąłem nogi w klapki i przepasałem się ręcznikiem. Zamknąłem szafkę i spojrzałem przed siebie. Były jedne drzwi po mojej lewej, do łazienki i drugie, po prawej, zapewne prowadzące do właściwej części kompleksu. Poszedłem w prawo.
To była chyba główna sala, dość szeroka i ciągnąca się na kilkadziesiąt metrów. Ściany i sufit wyłożono ozdobnymi kafelkami o kojącym błękitnym odcieniu, a pod ścianami czekały leżaki, były też trzy natryski w kącie. Obok nich kilka kranów z wodą pitną. Przeszedłem się wzdłuż sali i zrozumiałem, że wszystkie atrakcje mam po lewej stronie. Minąłem kolejno dwie sauny fińskie, jedną parową i jedną salę ze sporym basenikiem z jacuzzi, czy jak to bąbelkowe cholerstwo się nazywa.
Niektóre leżaki były zajęte przez facetów koło trzydziestki, z czego większość całkiem nieźle zbudowana. Wylegiwali się, czytali gazety, popijali wodę albo cicho o czymś rozmawiali.
Nie było tłocznie, pewnie z uwagi na późną porę. Wszystko podświetlały dyskretne światła zainstalowane tak sprytnie, że właściwie nie widziało się ich źródła. Było nawet przytulnie.

Wszędzie nagość, błyskające przed oczami pośladki, ramiona, penisy, stopy, aż zakręciło mi się w głowie. Na dobry początek skoczyłem do sauny fińskiej. W niewielkim kwadratowym pomieszczeniu były trzy ławki przymocowane do ścian. Oprócz mnie siedział tam tylko szczupły chłopak, sporo młodszy ode mnie. Rzucił mi ukradkowe spojrzenie, jak to zwykle robią ludzie w saunach, a potem wrócił do własnych myśli.
Miał szerokie ramiona i fajnie wyrzeźbioną klatę. Płaski brzuch i zero zarostu od pępka w dół. Między nogami spoczywał mu ciężki, obły kształt. Znaczy, miał dużego kutasa. No, ale nie po to tu byłem. Wziąłem głębszy oddech i zamknąłem oczy. Przez następny kwadrans po prostu starałem się nie myśleć. Tylko raz, czy dwa zerknąłem jeszcze na chłopaka. Był krótko ostrzyżonym blondynem, ładniutkim, z wystającymi kościami policzkowymi.
Gdy już porządnie się wypociłem, wyszedłem do głównej sali i schłodziłem się pod natryskiem. Chłopak z sauny mignął mi gdzieś z boku, chyba poszedł do jacuzzi. Niezła myśl. Też poszedłem.
Zbiornik był na tyle duży, żeby pomieścić dziesięciu chłopa siedzących obok siebie, ale teraz było tylko trzech. Młodziak z sauny, jakiś łysy paker i Szymon.
Przywitał mnie skinięciem głowy, a ja z radością zostawiłem ręcznik na wieszaku i wpakowałem się do środka. Woda była ciepła i przyjemnie masowała całe ciało. Bąbelki tak burzyły wodę, że nie było widać dna, nikt nie musiał się krępować nagości. Taki przynajmniej był zamysł konstrukcyjny. Ja przecież chętnie bym popatrzył na nieco nagości Szymona. Usiadłem obok niego, dość blisko żebyśmy mogli pogadać, ale nie aż tak, żeby dla postronnego obserwatora wyglądało to podejrzanie.
– I jak ci się podoba? – zapytał cicho mój przystojny trener. Miał mokre, zmierzwione włosy i wyglądał jak milion dolarów.
– Nieźle, choć to miejsce ma jakiś dziwny vibe – przyznałem.
– Dziwny vibe? To bardzo stara sauna, nie taka jak te wszystkie nowoczesne wynalazki. Wczuj się.
– Dobrze.
Przy wewnętrznej krawędzi basenu, pod wodą, ciągnęło się podwyższenie, więc mogłem się rozsiąść, oprzeć głowę o kant i po prostu błogo się relaksować. Ale nagle coś poczułem. Pomyślałem, że to bąbelki, przyjemnie opływające całe ciało. Ale znowu, lekkie szturchnięcie. Tak lekkie, że ciężko było stwierdzić, czy to bąbelki czy… Spojrzałem na Szymona, ale on tylko opierał się o brzeg z zamkniętymi oczami i oddychał głęboko. A mnie znowu coś dotknęło w kutasa. I jeszcze raz. W końcu zacisnęły się na nim palce i zaczęły powoli zsuwać napletek. Góra, dół, góra dół. Stanął mi na baczność. A Szymon otworzył w końcu oczy i posłał mi uśmieszek, który rozwiał wszelkie wątpliwości.
Nachylił się do mnie.
– Podoba ci się ten chłopaczek?
Miał na myśli młodziaka z sauny.
– Fajny – przyznałem.
– To przysuń się do niego i zrób dokładnie to, co ja zrobiłem tobie.
Choć już siedziałem w ciepłej wodzie, zrobiło mi się gorąco. Szymon i te jego pojebane pomysły. Nie mogłem ot tak zmacać obcego typa, przecież mnie stąd wypierdolą!
– Przecież…
– Luzuj – przerwał mi Szymon – Muśniesz go kilka razy. Jeśli jest hetero to nie będzie ryzykował. Nie będzie wiedział czy to jacuzzi, czy twoja łapa, ale i tak sobie pójdzie. Za to jeśli dobrze trafisz… No, to do boju.
Wiedziałem że stawianie się nie ma sensu. Szymon prędzej czy później dostawał, czego chce, za każdym razem. Poza tym gdzieś z tyłu głowy miałem tę wspaniałą myśl, że to przecież nie mój pomysł. Ja bym czegoś takiego nigdy nie zrobił, nie jestem pojebany. Ale przecież nie mam wyjścia, kazał mi. Muszę.
Przesunąłem się bardzo powoli nieco w stronę chłopaka. On tylko siedział i patrzył przed siebie nieobecnym wzrokiem. Przysunąłem się jeszcze bliżej. Miałem wokół siebie mnóstwo miejsca więc to było już podejrzanie blisko, ale nawet na mnie nie spojrzał. Wziąłem kilka głębokich wdechów, ale serce i tak waliło mi jak młot.
Odważę się? Spojrzałem na Szymona. Pozornie gapił się w ścianę, ale wiedziałem że czeka.
Bardzo powoli wysunąłem rękę przed siebie. Nie było jej widać, powierzchnię wody nieustannie burzyły bąbelki. Przesunąłem nieco w prawo, mniej więcej tam, gdzie powinna być noga młodziaka. Milimetr po milimetrze, z zapartym tchem, szukałem kontaktu. Wysunąłem sam czubeczek palca i natrafiłem na miękki opór. Natychmiast cofnąłem dłoń.
Nic.
Znowu czubek palca, tym razem musnąłem jego udo nieco wyraźniej. Teraz już nie było odwrotu. Albo koleś na mnie spojrzy i wyjebie mi w ryj, albo sobie pójdzie. Ale on nie zrobił nic. Gapił się przed siebie tak jak wcześniej. Nieco śmielej sięgnąłem w jego stronę i położyłem całą dłoń na umięśnionym udzie. Spoczywała tam, dotykała go, a on nic. Przysunąłem się odrobinkę bliżej i zjechałem po wewnętrznej stronie uda prosto do jego wielkiego kutasa i jaj. Był twardy i gładki. Chłopak drgnął, gdy go złapałem, a jego sprzęt zaczął rytmicznie pulsować.
To dopiero była jazda! Spojrzałem pytająco na Szymona, a on spojrzał na mnie. Nie wiedziałem co dalej. Czy to wystarczy?
Chłopak rozwiał moje wątpliwości, bo nawet na mnie nie spojrzawszy, wygramolił się ze zbiornika, nie krępując się w ogóle monstrualną erekcją i poszedł do głównej sali.
Szymon się uśmiechnął i skinął głową. Domyśliłem się, że mam iść za młodym.
Poszedłem, próbując nieudolnie ukryć erekcję pod ręcznikiem.
Chłopak kierował się do drzwi szatni, otworzył je i rzucił mi ulotne spojrzenie, a potem zniknął.
Przyjąłem zaproszenie.
Siedział na ławeczce pod rzędem szafek, w biodrach owinięty ręcznikiem. Ugniatał sobie gnata, jakby od niechcenia. Posłał mi takie spojrzenie, że musiałem podejść. Od razu klęknąłem, a on wysunął spod ręcznika swojego potwora i łaskawie dał mi go oblizać. Był gorący, spragniony gardła albo i dupy. Po prostu musiałem się nim zająć. Pomogłem sobie ręką, zsunąłem cały napletek i porządnie oblizałem główkę, a potem wziąłem całą do ust i zacząłem delikatnie ssać. Drgnął. A potem nadziałem się na tego kutasa tak mocno, że musiałem powstrzymać odruch wymiotny. I znowu, ręka bezlitośnie mnie docisnęła, zmuszając mnie do rytmicznego ruszania głową. Ale chłopak trzymał ręce na ławce. Udało mi się odwrócić i zobaczyłem stojącego nade mną Szymona. Nie miałem pojęcia kiedy i jak się pojawił. Kropelki wody ściekały z jego boskiej klatki na brzuch i zatrzymywały się na ręczniku tuż poniżej pępka. Półbóg.
Odwróciłem się z powrotem do młodego, wpatrzonego w Szymona jak w obrazek. Nie dziwiłem się mu.
– No, nie każ koledze czekać – usłyszałem nad głową.
Otworzyłem mordę i pozwoliłem Szymonowi nadać tempo, pozwoliłem się nabijać na tego grubego młodego kutasa, czasem tylko pojękując gdy za mocno pociągnął mnie za włosy. Właściwie nic nie musiałem robić, tylko trzymać otwarte usta i znosić duszącego mnie fiuta, ale pokryty śliną wjeżdżał mi w gardło bez większego oporu. I nagle Szymon nacisnął mocniej, zmusił mnie do połknięcia prawie całej bestii. Naciskał i naciskał, ale nie mogłem już wziąć więcej. I nagle coś się otworzyło w moim przełyku, coś ustąpiło, a kutas wszedł głębiej, po samiutkie jaja. Młody zareagował natychmiast i zaczął szybko wykonywać ruchy biodrami. Przesuwał się w moim gardle ledwie po kilka milimetrów, ale cały jego fiut był szczelnie otoczony przez gorące ciało. A ja nie mogłem oddychać. Wydawałem tylko dźwięki dławienia, zaciskałem piekące oczy i modliłem się, żeby Szymon już mnie puścił.
Cichy, ledwie słyszalny jęk, kutas zapulsował kilka razy i nagle nacisk zniknął. Z głośnym mlaśnięciem cofnąłem głowę i w końcu złapałem upragniony tlen. Oddychałem ciężko i szybko, a z brody kapała mi sperma z młodziutkiego fiuta.
– Co się mówi? – skarcił mnie Szymon.
– Dzię… kuję – wydyszałem.
Chłopak uśmiechnął się i wrócił na salę, odprowadziłem go wzrokiem.
Potem spojrzałem w górę, na stojącego nade mną Szymona. Wciąż czułem w ustach smak spermy i chloru.
Zaśmiał się i delikatnie otarł mi oczy z łez. Z każdym oddechem mięśnie na jego ciele subtelnie się poruszały.
– Moja kolej, lachociągu.

Dzień 230
Faza 3

Zawsze lubiłem chodzić i wracać z pracy pieszo albo na rowerze. Na szczęście, do biura mogłem docierać właśnie piechotą, a całą droga zajmowała najwyżej 20 minut. 20 minut swobody, myślenia o czym chce i wdychania wspaniałych wielkomiejskich spalin.
Z biura wyszedłem punktualnie jak zawsze, co do minuty, przeciąłem skrzyżowanie i ruszyłem w stronę domu wzdłuż głównej ulicy. Aut było od cholery, stały markotnie na światłach, grzały się w słońcu i warczały na siebie nawzajem silnikami. Uśmiechnięty, mijałem wkurwionych kierowców kiepujących papierosy za opuszczone szyby.
I wtedy ktoś zatrąbił, aż podskoczyłem.
Czarny Matiz, chyba dość nowy.
Okno mechanicznie zsunęło się w dół i zobaczyłem szczupłą twarz przystojniaka.
– Cześć piesku – przywitał mnie – Może cię podwieźć?
Spojrzałem na ciągnący się po horyzont korek. Pieszo dotarłbym pewnie z trzy razy szybciej.
– Jasne, dzięki – przyjąłem propozycję i wsiadłem.
W środku było przyjemnie chłodno i cicho leciało radio ze złotymi przebojami. Było czysto i schludnie, żadnych zapachów, śmieci, paprochów, kurzu na tapicerce. Swoją drogą, Szymon nigdy nie wspominał że ma auto, albo choćby prawo jazdy.
– Przewożę trochę gratów – wyjaśnił lakonicznie – Jak ci minął dzień?
Westchnąłem.
– W sumie spoko.
– Tylko tyle? – spojrzał na mnie z uniesioną brwią.
– No tak, a wolisz sprawozdanie punkt po punkcie co robiłem? – odciąłem się.
–Tak – odparł poważnie.
– Serio?
– Należysz do mnie, a więc i twój czas jest moim czasem. Chcę wiedzieć, czy go nie marnujesz.
Krótko i w punkt. Należę do niego.
– Na śniadanie zjadłem jajecznicę, na maśle. Popiłem kawą zbożową, bo wiadomo. Potem…
– Dobra, zamknij mordę – przerwał mi. Przejechaliśmy kilkanaście metrów i znowu stanęliśmy. Wokół nas dziesiątki wnerwionych, znudzonych ludzi w nagrzanych autach bez działającej klimy.
– Gówno mnie obchodzi co jadłeś na śniadanie – powiedział Szymon – Chodzi o to, że jak spytam, to odpowiadasz. A jak ci powiem że do końca roku masz wpierdalać na śniadanie surową cebulę, to masz się ślinić na samą myśl. Rozumiesz?
Spojrzał na mnie zły. Rzadko się tak zachowywał. Zazwyczaj gnoił mnie z uśmiechem na ustach.
– Rozumiem – burknąłem.
Przez chwilę obaj wsłuchiwaliśmy się w Simply the best, ale ktoś z radia uznał że starczy i puścił kolejny złoty hit, którego akurat nie znałem.
– Ciężki dzień – powiedział w końcu – Jestem trochę wkurzony. Klient mi wymiękł.
– Przykro mi, pomógłbym, gdybym mógł – odparłem trochę automatycznie, a trochę szczerze. Był taki uroczy, gdy coś go trapiło.
– Właściwie to możesz pomóc. Zdejmuj górę.
– Co!?
– No zdejmuj, kurwa, bluzę i koszulkę. Raz.
– W aucie?
– W dupie. Nie zadawaj takich pytań bo cię wpierdolę do bagażnika i wywiozę. No, już.
Spojrzał na mnie z takim ogniem w oczach, że natychmiast zdjąłem bluzę, a potem i koszulkę. Przyjemny chłodek, orzeźwienie po dniu w pracy.
– Niezłą już masz tę klatę – pochwalił, zerknąwszy z ukosa. Przejechaliśmy jeszcze kilka metrów, a potem znowu luz, ręczny.
– Dobry trener, dobra klata – uznałem.
– Pięknie powiedziane. Zdejmuj buty i spodnie.
– Spodnie też? Ale…
– Przysięgam ci, pedale, że nie powtórzę już ani jednego polecenia. Po prostu porwę na tobie te szmaty i wypierdolę cię z auta z gołą dupą… Rób co mówię. – wycedził przez zęby, nawet na mnie nie patrząc.
Zagotowało się w nim, to nie było żadne udawanie. Wkurwiłem go. Chyba miał dużo gorszy dzień, niż chciał przyznać.
Trochę się nagimnastykowałem, żeby zdjąć jeansy, ale udało się. Po chwili siedziałem na fotelu pasażera obok Szymona w samych bokserkach. Białych i przylegających, więc było widać że już zaczyna mi stawać.
– Gacie w dół – padło kolejne polecenie.
Już miałem coś powiedzieć, ale na szczęście ugryzłem się w język. Zsunąłem bokserki i rzuciłem na tylne siedzenie. Siedziałem nagi, ze sterczącym penisem i jajami rozwalonymi na fotelu auta Szymona.
Obejrzał mnie sobie.
– Całkiem sporego masz tego fiuta – przyznał niechętnie – Nie sądzisz, że się marnuje skoro tylko bierzesz w dupę?
Jakoś nie bawiły mnie te jego żarty.
– Póki co to nie bardzo biorę w dupę – odparłem – Nie miałem w sobie penisa od dawna. Tylko moje dildo.
– Jeszcze będziesz się przeklinał za te słowa. A w temacie dilda, szkoda, że nie masz go tu ze sobą, pedale – jęknął i wrzucił jedynkę. Podjechaliśmy już pod światła, ale za nimi, przez całe skrzyżowanie, auta też stały. Masakra. A ja siedziałem tu nagi, czego może inni kierowcy nie wiedzieli, ale widzieli moją gołą klatę.
– Wiesz… – Szymon westchnął i oparł się wygodnie na fotelu – Wiesz co w tobie lubię?
– Posłuszeństwo? – zgadłem.
– Skąd. To tylko produkt uboczny. Cała moja praca polega na tym, że przychodzą do mnie ludzie gotowi się zmienić. Chcą inaczej jeść, inaczej wyglądać, inaczej się ubierać, chcą być lepszą wersją siebie, a czasem wręcz kimś innym niż byli dotychczas.
Nie chciałem mu przerywać, chyba się rozgadał. Poza tym ciekawiło mnie do czego zmierza.
– Spójrz na siebie – omiótł mnie wzrokiem – Siedzisz w moim aucie zupełnie nagi, tylko dlatego że dostałeś taką instrukcję. Jeszcze kilka miesięcy temu nigdy w życiu nie rozebrałbyś się w aucie innego faceta w środku dnia, w kurwa, korku. Nawet byś nie ściągnął bluzy, tak po prostu z przekory. A teraz, proszę. Dupa na wierzchu i jeszcze cię to kręci. Bo się zmieniasz. Urabiam cię, powoli, ale bez taryfy ulgowej. Jesteś jak glina.
– Glina? – nie wytrzymałem.
– No tak. Można cię wziąć i jeśli ma się dość siły, to się ugniata pożądany kształt. Ja akurat umiem ulepić ciekawe rzeczy, a ty jesteś podatnym materiałem. I zaskakująco przyjemnie leżysz w dłoni.Dlatego cię lubię. Dobrze się z tobą pracuje. Chyba nie dam rady wyjaśnić klarowniej tego, co tu się dzieje.
Kiwnąłem głową, zaskoczony tą całą metaforą.
– Boisz się, że ktoś zobaczy jaka z ciebie naga dziwka? – zapytał już uśmiechnięty.
– Trochę.
– Musisz się schować – zdecydował – Więc nurkuj tu kurwo i ssij mi kutasa.
Znowu udało mi się nic nie powiedzieć. Spojrzałem na jego krocze, ręką sięgnąłem pod jego czarny dresik i wyciągnąłem twardawą pałę. Miałem straszną ochotę trochę possać, idealnie się złożyło. Oby tylko nikt nie zobaczył.
– Nurkuj – nakazał i wystartowałem. Odpiąłem pasy, nachyliłem się i chciwie wziąłem do ryja całą główkę.
– Mmm, i to lubię – usłyszałem – Zamiast gadać głupoty, używasz ryja do tego, do czego jest. Do wysysania spermy z jaj prawdziwego samca. Mam rację?
– Mmmmffhmm – mruknąłem z gardłem zapchanym jego fiutem. Tym razem miałem swobodę, mogłem obciągać tak jak lubię, bo Szymon był zajęty prowadzeniem.
– Pewnie już sekundę po tym jak się poznaliśmy byłeś gotowy połykać dowolne ilości mojej spermy. Patrz, jak marzenia się spełniają.
Szymon prowadził auto oraz swój wesoły monolog, a ja na całego rozpędzałem się z jego kutasem. Był pyszny, twardy i idealnie zaspokajał mój apetyt. Naprawdę mogłem go polerować bez końca. Musiałem tylko uważać żeby nie przyjebać w kierownicę podczas ruszania albo hamowania, bo ciągle przesuwaliśmy się w tym korku o kilkanaście metrów.
– Idealnie, że na ciebie wpadłem, bo obudziłem się dziś wyjątkowo napalony – mówił dalej – Stoję w tym pierdolonym korku i stoję, patrzę, a chodnikiem zasuwa mój pedał. Kutas mi dygnął na sam twój widok. Możesz być z siebie dumny. Swoją drogą, nie myśl że cię śledziłem, czy coś takiego. Wpadliśmy na siebie zupełnie przypadkiem… Jakby wszechświat w swej mądrości po prostu wiedział, że twoją rolą jest opierdalanie mi pały.
Podziękowałem w myślach wszechświatowi, bo udało mi się znaleźć wygodną pozycję i mogłem teraz połykać po same jaja, a to oznaczało że Szymon zaczął pojękiwać, bo bardzo, bardzo to lubił.
– Kurwa, powinieneś zawsze ze mną jeździć. Rozrywka na stanie w korku w sam raz, lachociągu.
Pracowałem całą głową tak zapamiętale, że piekły mnie mięśnie karku, ale nie chciałem zwalniać, czułem że powoli zbliżamy się do finału.
– Lubisz moją spermę? – zapytał retorycznie – Jest smaczna?
Nie odpowiedziałem, zajęty pochłanianiem kutasa. W aucie zrobiło się cieplej, czułem już zapaszek jego przepoconych starych butów adidasa. Szalenie mnie to podkręciło i już nie było odwrotu.
– Pewnie że lubisz. Mógłbyś się nią żywić. Dieta złożona w stu procentach z tego co wyleci z mojego kutasa. Podobałoby ci się, co? Ty i to twoje rozpedalone gardło. Ssij porządnie!
Napluł mi na kark i w końcu zaczął dociskać, pewnie gotowy do strzału. Podwoiłem wysiłki i jęczałem na tyle, na ile da się jęczeć z zapchaną mordą.
– Smacznego, kurwo – syknął i nadział mnie jeszcze raz, wypełnił usta słonym nasieniem, strzelając i strzelając. Było tego niesamowicie dużo, miałem wrażenie że nigdy się nie skończy.
– Dooobry pies – pochwalił mnie, nie pozwalając jednak odsunąć głowy od połyskującego od śliny kutasa.
– Jest jeden problem – dodał – Stoję w tym korku już dłuższy czas. Nie mogę sobie ot tak zostawić auta, nawet na minutę, rozumiesz?
Obawiałem się, że tak. Że zrozumiałem.
– I nie możesz iść do kibla – dokończyłem za niego.
Uśmiechnął się, zadowolony.
– Całe szczęście, że kibel przyszedł do mnie – odparł.
Nie musiał już nic mówić. Przysunąłem się bliżej i raz jeszcze delikatnie wziąłem w usta główkę jego pały. Zadrżała i po chwili zaczął płynąć strumień gorących, gorzkich szczyn. Połknąłem pierwszą porcję, potem drugą i trzecią, czwarta przeszła przez gardło z trudem, ale na szczęście była ostatnia. Złapałem oddech i oblizałem się.
– Dobry pies – zebrałem kolejną pochwałę. Wróciłem na swój fotel i zapiąłem pasy. Kutas stał mi na baczność i był cały mokry. Trochę spłynęło nawet na jaja. Gdyby Szymon mnie wtedy dotknął, wystrzeliłbym po sekundzie. Ale przecież on się nie interesował moim penisem. Na razie wystarczały mu usta.
– Wychodzi na to, że nawet najbardziej parszywy dzień da się jeszcze uratować – stwierdził Szymon i wrzucił bieg. Przed nami ulica była w końcu wolna.

Dzień 260
Faza 3

Szymon zdecydowanie miał plan.
Nie wiem, czy rozpisał go gdzieś na prawdziwej kartce, czy po prostu rachował wszystko w pamięci, ale z pewnością nie działał tak do końca spontanicznie. Z czasem przekonałem się, że nawet jeśli będę stale gotowy i zawsze będę się spodziewał dziwnej akcji, to on i tak mnie zaskoczy. Jeśli pójdzie ze mną na saunę, to pewnie każe mi obciągać obcemu typowi. Jeśli wybierzemy się do knajpy, to napluje mi do piwa i uśmiechnięty obejrzy jak wypijam piankę jego produkcji. Pomysły nigdy mu się nie kończyły, był bardzo kreatywny.
No i były fazy. Faza pierwsza to był wstęp do siłowni, nauczenie mnie pewnych nawyków. Faza druga polegała na kontrolowaniu mojej diety. Potem, jak mi wyjaśnił, po naszczaniu mi do ust, rozpoczęła się faza trzecia. A pewnego jesiennego wieczoru dostałem od niego sms z jego adresem (nigdy wcześniej nie wspomniał nawet gdzie mieszka) i krótką informacją: „Wpadnij do mnie o 20. Zaczynamy Fazę 4”.
Trochę mnie to zmartwiło. Dotąd robiliśmy dziwne i pojebane rzeczy, ale zaczęło mi się to naprawdę podobać. Pasował mi nasz układ i nie chciałem nic zmieniać. Przywykłem do niego i zakładałem, że tak już zostanie. Jeśli jednak istniała jakaś kolejna faza, to na czym mogłaby polegać? Ile jeszcze faz było przed nami?
Zachowałem wątpliwości dla siebie. Nie było sensu zgadywać i martwić się na zapas. Może faza czwarta to po prostu ten moment, kiedy Szymon w końcu wyjebie mnie w dupę, jak na porządnego aktywa przystało? Nie miałbym nic przeciwko takiej fazie czwartej, ale znając go, to prędzej kazałby mi się samemu wyjebać bananem albo znalazłby kogoś innego i sam tylko by oglądał jak się wypinam.
Wieczorem wziąłem długi prysznic i dokładnie wygoliłem się na ciele. Przy okazji podziwiałem w lustrze postępy. Wyglądałem całkiem nieźle, a przecież nadal trwał morderczy trening i stale zwiększaliśmy ciężar i intensywność. Ubrałem się mniej więcej wyjściowo. Adres, który podał Szymon znajdował się blisko centrum więc podjechałem trzy przystanki tramwajem.
Wieczór był pogodny, cichy. Trafiłem na osiedle deweloperek, na ulicy zero aut i ludzi. Kilkanaście wielkich bloków bez żadnych cech charakterystycznych. Identyczne okna, identyczne bramy, identyczne maleńkie podwórka i sieciówki spożywcze na parterach. Odnalazłem w tym labiryncie właściwą ulicę i zadzwoniłem domofonem. Ciche bzyczenie wpuściło mnie do środka, zamiast windy wybrałem schody. Wciąż pachniało farbą i cementem.
Drzwi otworzył mi szeroko uśmiechnięty Szymon we własnej osobie.

***

Żałowałem, że mnie nie uprzedził. Przyszedłbym głodny.
Mój wspaniałomyślny trener przygotował kolację w postaci pieczonej kaczki, do której wypiliśmy kilka lampek wytrawnego wina. Nie wiedziałem, że umie gotować. Z drugiej strony, czego on nie potrafił?
Nie pokazał mi mieszkania, żadnego oprowadzania, żadnego chwalenia się zdobycznym dyplomem, okazyjnie kupionym meblem, kolekcją książek, nic. Mieszkanie było oczywiście nowiutkie, ale było w nim mało mebli i w ogóle gratów. Zupełnie jakby Szymon nie miał pieniędzy, czasu albo ochoty na zapełnianie go przedmiotami. Właściwie to chyba do niego pasowało – być, nie mieć. Nawet ścian nie pomalował, zostawił białe.
Wieczór był dziwny. Było dość… oficjalnie. Chwilami miałem wrażenie, że Szymon zaraz klęknie i mi się oświadczy, ale jednak z nas dwóch to ja byłem od klękania, a poza tym był ubrany w standardowy dres i bluzę, a nie koszulę i spodnie w kancik.
Postanowiłem grać w jego grę i przez cały wieczór po prostu cieszyłem się kolacją i rozmową. Czekałem. Faza czwarta z pewnością zbliżała się wielkimi krokami.
– No dobrze – Szymon odłożył sztućce i spojrzał na mnie zadowolony – Pewnie nie możesz się doczekać, co?
– Doczekać czego? – odparłem.
– No właśnie. Chcesz wiedzieć o co chodzi, prawda?
– Tak.
– Poproś.
Jasne, mógłbym jak normalny człowiek użyć słowa „proszę”, ale to by nie zadowoliło ani Szymona, ani mnie. Zamiast tego, zszedłem do parteru. Na czworakach ruszyłem do siedzącego w fotelu Szymona, położyłem głowę na jego kroczu i spojrzałem w górę, w zmrużone piwne oczy.
– Proszę, wyjaśnij mi co będzie dalej.
Zaśmiał się i pogłaskał mnie po głowie.
– Chwilę już się znamy i chyba zdobyłem twoje zaufanie, co?
 – Zdecydowanie – szepnąłem, wąchając jego czarny dresik na wysokości krocza.
– Jak na razie, wypadasz obiecująco, ale takie zabawy to są dla dzieci. Ja chcę mieć prawdziwego pedała na własność, rozumiesz?
– Tak – odparłem, a potem powoli, ale mocno polizałem dres. Czułem już zapach stającego kutasa. Wiedziałem, że maszyna powoli rusza.
– Nic nie rozumiesz, ale nie szkodzi. Podoba ci się to. Lubisz kiedy decyzje podejmują się za ciebie same, prawda?
– O ile ty je podejmujesz – przyznałem. Nie wiedziałem czy to przez wino, czy miłą atmosferę, ale kutas stał mi na baczność, a pod dresem Szymona zaczynało dziać się podobnie. On jednak niezrażony mówił dalej.
– Chcę ci pomóc, uwolnić cię od tego ciężaru. Będę robił wszystko za ciebie, a ty… No, ty po prostu będziesz mój. Nie jako mój chłopak, tylko jako mój cwel.
Ostrożnie sięgnąłem ręką do jego krocza, bojąc się że mi przeszkodzi. Bardzo powoli wysunąłem jego twardego fiuta. Był już mokry.
– To jest droga bez powrotu, jasne?
– Tak – mruknąłem i główka jego penisa wypełniła mi usta. Koniuszkiem języka musnąłem wędzidełko. Kiedy jego penis był we mnie, czułem się pełniejszy, lepszy.
– Będziesz kurwą – ostrzegł.
– Już jestem – jęknąłem i pociągnąłem go za jądra, ale zaraz je pocałowałem.
Parsknął śmiechem, zadowolony z odpowiedzi.
– Oferuję ci wolność. Musisz tylko oddać mi stery. Wszystkie stery.
– Oddam ci co chcesz – zapewniłem. Podwinąłem jego bluzę i koszulkę, żeby pocałować płaski, umięśniony brzuch. Potem znalazłem językiem sutek i delikatnie ugryzłem. Ręką sprowadził mnie z powrotem na dół. Patrzyłem mu w oczy, wzdychając zapach kutasa i jaj.
– Dam ci tydzień na podjęcie decyzji – odparł i odtrącił mnie po czym schował bestię z powrotem pod dres i bokserki.
– Jakiej decyzji? – trochę się speszyłem.
Szymon przyglądał mi się badawczo, intensywniej niż kiedykolwiek. Jakby sam właśnie podejmował jakąś ważną decyzję. Może oceniał, czy się nadaję. Może to był krytyczny moment dla całego planu.
– Masz tydzień na oddanie mi wszystkich haseł. Do konta w banku, do fejsbuka, do maila, do wszystkiego, gdzie się logujesz.
Jasny chuj. Nie wiedziałem co powiedzieć. W pokoju zrobiło się bardzo cicho. Patrzyliśmy na siebie. W końcu to on zburzył tę ciszę.
– Dopiero po tym momencie zaczyna się prawdziwa zabawa. Dopiero wtedy się przekonasz, jak zajebiście może być. Ale musisz się zgodzić. Ten jeden ostatni raz nie będę ci mówił, co masz myśleć i robić.
– A jeśli uznam, że nie? Wszystko zostanie tak jak teraz?
Uśmiechnął się smutno.
– Wtedy koniec. Więcej mnie nie zobaczysz.
Znowu cisza. Poczułem się nagle zupełnie bez sił. Nawet nie chciałem rozważać co będzie dalej. Wolałem nie wiedzieć, czy jestem zdolny na to pójść.
– Oczywiście mógłbym ci kazać dać mi te passy, piesku. Mam tyle twoich zdjęć i filmów, że mogę cię nimi szantażować do końca życia. Ale coś mnie chyba pojebało, bo czuję że sam podejmiesz właściwą decyzję. Dlatego zaryzykuję.
– Dzięki za wiarę we mnie… – mruknąłem.
– Chodź – powiedział i nagle zerwał się z fotela.
Poszedłem za nim do innego pokoju, który okazał się sypialnią z wielkim łóżkiem na środku.
– Chcesz…
– Chcę cię tak wypierdolić, że zobaczysz gwiazdy. Chyba nie myślałeś, że każę ci decydować bez odpowiedniej motywacji?
–To bardzo miłe z twojej strony – przyznałem, uśmiechnięty.
– Pewnie, że miłe. Rozbieraj się kurwo.
Szybko zrzuciłem sweter i koszulkę, a potem błyskawicznie zsunąłem spodnie i bokserki. Wygolony kutas stał na baczność.
– Mam nadzieję, że cipę też wygoliłeś – ostrzegł.
– Pewnie.
– Kładź się na plecach.
Posłusznie skoczyłem na łóżko, a Szymon powoli się rozebrał, a potem ułożył ubrania w kosteczkę na szafce przy łóżku.
Podszedł do mnie, nagi, gładki, umięśniony, przepiękny. A potem usiadł mi na twarzy. Po raz pierwszy dostałem do zabawy jego tyłek. Kształtny, jędrny, wyrzeźbiony tysiącami serii i setkami godzin ćwiczeń.
– Na co czekasz? – pospieszył mnie.
Rozchyliłem jego pośladki nieśmiało, jakbym wchodził gdzieś, gdzie nie powinno mnie być. Uderzył mnie zapach potu. Oblizałem się, wziąłem głęboki oddech i przyłożyłem język do gorącego, pulsującego miejsca. Potem polizałem śmielej, mocniej, spróbowałem wbić końcówkę języka do środka, ale był zbyt ciasny.
– Poleruj, kurwo.
Przycisnął się do mnie mocniej, odciął dopływ powietrza i skazał na lizanie rowa. Więc lizałem, pracowałem językiem jak szalony, a Szymon cicho pojękiwał, zadowolony z tych wysiłków. Ssałem mu dziurę jakby miało nie być jutra, rozkoszowałem się każdą sekundą, szczęśliwy że w końcu, po całych miesiącach czekania, odkryłem to ostatnie niezbadane miejsce. A wtedy mi je odebrał.
– Dobra, czas cię wyjebać. Ciasny jesteś?
– Nie tak bardzo – odparłem speszony. Wystarczająco często bawiłem się swoim niemałym dildem. Nagle wydało mi się dziwne, że po tylu miesiącach i tak wielu perwersyjnych akcjach, dopiero teraz zainteresował się moim tyłkiem. Wcześniej temat dla niego nie istniał.
– Jakoś mnie nie dziwi, że jesteś rozjebany – zaśmiał się podle i przytrzymał mi nogi w górze.
– No, trochę rozlazła – mruknął z miną eksperta. Na próbę dźgnął mnie palcem i dał klapsa. Potem jakby od niechcenia splunął idealnie między moje pośladki, doskonała celność.
– Otwieraj cipsko – nakazał.
I naparł. Powolnym, ale płynnym ruchem wtargnął we mnie bez większego problemu. Krzyknąłem, ale to go nie mogło powstrzymać. Oparł sobie moje nogi na ramionach i dalej we mnie wbijał. Patrzył mi w oczy, ale jego twarz nie wyrażała żadnej emocji.
– O kurwa… – jęknąłem i cały się wyprężyłem.
Nagle jego dłoń zacisnęła mi się na szyi, a kutas dobił do końca, zmuszając mnie do kolejnego krzyku. Był cały we mnie, pulsujący wielki kutas tego idealnego typa w mojej dupie, rozpychający się, z jajami pełnymi spermy gotowej do zalania cwela.
– Pięknie, kurwo – syknął i pchnął na próbę. Jęknąłem, a on tylko zacisnął ucisk na szyi. I zaczął w końcu robić to, co obiecywał. Zaczął mnie pierdolić. Wysuwał się prawie cały, a potem wjeżdżał szybko i głęboko, ze stęknięciem. Miarowo, pewnie, jak maszyna.
– Będziesz tęsknił za tym kutasem – obiecał.
– Wyjeb mnie – poprosiłem a on napluł mi na ryj.
Przyspieszył, jego fiut zaczął we mnie znikać coraz szybciej, rozjęczałem się na całego i łkałem o więcej.
– Głodne cipsko – warknął i strzelił mi liścia – Nakarmię cię.
Obie ręce zacisnęły mi się na szyi, a kutas zaczął po prostu niszczyć mi dupę, jakby chciał być ostatnim. Jebał mnie jak maszyna, szybko i bezlitośnie, sapiąc i bluzgając.
– Bardzo ładnie, kurwo, jęcz.
– Chcę być twój – krzyknąłem.
– Jesteś mój. Otwieraj tą pizdę porządnie!
Nie mogłem bardziej się wypiąć ani głębiej brać kutasa, rżnął mnie na całego, łóżko skrzypiało, ja z trudem łapałem maleńkie hausty powietrza, a on nie przestawał, ciągle było mu mało. Chciał mnie zajebać, wyruchać na śmierć.
I nagle pchnął z całej siły, aż przesunął mnie po łóżku, nadzianego tak na kutasa. Został w środku i pokręcił biodrami, a kiedy trafił w prostatę zawyłem jak zwierzę. Rozpychał się we mnie do woli.
– Otwieraj ryj!
Otworzyłem a on znowu wbił kutasa najgłębiej jak mógł, zostawił go i otworzył usta. Wielka porcja śliny spłynęła prosto na mój język.
– Dziękuję – jęknąłem.
– Pizda – odparł i nagle ze mnie wyszedł, skoczył do przodu i usiadł mi na głowie, tym razem kutasem do przodu. Wpakował mi go po gardło i zaczął jebać w usta, nie dając żadnej szansy na obronę. Poruszał biodrami w szalonym tempie i wgniatał mnie w łóżko, dusząc tym swoim bydlakiem, smakującym potem i dupą, ale nie mogłem nawet jęczeć. Zacisnąłem ręce na jego tyłku i pomagałem gwałcić się w ryj.
– Mówiłem że cię nakarmię kurwo – warknął i naparł na mnie jeszcze silniej, a potem drgnął raz, drugi i trzeci, wpuszczając mi w gardło ładunek spermy. Zakrztusiłem się, ale on dalej strzelał, nie puszczał mnie i chuj go obchodziło że się duszę. Dopiero po kilku bardzo długich sekundach mnie uwolnił. Przez chwilę nie wiedziałem co się dzieje, rzucałem się po łóżku, ale w końcu udało mi się odzyskać oddech. Z ust lała mi się ślina zmieszana z jego nasieniem. Opadłem na plecy, ciężko oddychając.
– Masz tydzień, kurwo – przypomniał mi i wyszedł.

Podobało się? Zostaw komentarz, zmotywujesz mnie do pisania.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *