Glina cz. 4

Dzień 300

– Niestety błąd płatności kartą – kasjerka spojrzała na mnie przepraszająco.
Obejrzałem się. Długa kolejka podkurwionych ludzi obładowanych tobołami, żłopiących niedobrą kawę, przeszukujących plecaki i nawołujących niesforne dzieciaki. Jak to w kolejce na dworcu.
– Możemy spróbować jeszcze raz? – poprosiłem z uśmiechem, nie tracąc rezonu.
Spróbowaliśmy.
– Niestety – znowu ten jej uśmieszek, jakby drwiła z mojej niedoli. Terminal wypluł nieprawdopodobną ilość świstków potwierdzających moją porażkę, a ja opuściłem kolejkę.
Pociąg odjeżdżał za 20 minut. Gdybym nie zdążył, to zawsze jest następny, ale już nie pospieszny i w Warszawie wylądowałbym w nocy. A zanim bym się dostał do hotelu, pewnie byłaby 2 albo 3, i rano poszedłbym do warszawskiego oddziału biura w stanie agonalnym.
Pierdolone delegacje. Mogli mi chociaż kupić bilet z wyprzedzeniem, a nie kazać samemu latać i potem oddawać pieniądze na podstawie paragonów. Firma uważała, że jestem taki kompetentny i profesjonalny, że z pewnością samemu poradzę sobie z wyszkoleniem warszawskich matołów w zakresie, w jakim desperacko tego szkolenia potrzebowali. Miałem zrobić tak, żeby było dobrze, a teraz stałem jak sierota na środku hali dworca, z walizką, ale już bez biletu.
Zegar dworcowy pokazywał 17.
Domyślałem się, czemu płatność kartą nie przeszła.
– Cena wolności – powtórzyłem sam do siebie mantrę, jakiej mnie nauczył.
Wybrałem numer w telefonie.
Halo, piesku – usłyszałem wesoły, ale cichy głos.
– Cześć. Czy ty zrobiłeś to, co planowałeś?
To znaczy?
– Wysuszyłeś mi konto bankowe? – szepnąłem do słuchawki.
Zaśmiał się.
Szymon miał mnie w garści. Dostał hasło do banku i podpiął aplikację pod własny telefon. To oznaczało, że jeśli chcę wypłacić hajs, muszę pójść do oddziału swojego banku i czekać w kolejce do kasy, albo poprosić Szymona. Wybrałem drugą opcję.
– Proszę Szymon – powiedziałem przymilnie – Muszę kupić bilet na ten pociąg.
Ta twoja delegacja – mruknął – Swoją drogą, powinienem dodać nową zasadę do naszego małego kodeksu.
– Jaką?
Zawsze słuchaj uważnie, co mówi trener. Bo powiedziałem ci wczoraj, że kupiłem ci ten bilet i wysłałem ci na maila. Ale ty, piesku, ani nie słuchasz, ani nie sprawdzasz poczty. Nieładnie.
Odetchnąłem z ulgą.
– Przepraszam. W przyszłości będą spijał każde słowo z twoich ust – zapewniłem.
Nie tylko słowa będziesz ode mnie spijał – obiecał – Leć na peron, bo się spóźnisz. Albo wyjdź przed dworzec.
– Po co mam wychodzić?
Wyjdź – powtórzył i rozłączył się.
Spojrzałem na tablicę odjazdów. Miałem 17 minut. Wziąłem walizkę i podreptałem w stronę głównego wejścia, po drodze sprawdzając pocztę. Bilet czekał w nieodczytanej wiadomości.
Przed dworcem zrobiło mi się lepiej. Ucieczka od tłumu i hałasu. Pociąg taki a taki wjedzie tu i tam, więc ruszcie dupy, kochani podróżni, bo zwrotu kasy nie będzie.
Klepnięcie w ramię, odwróciłem się i oto on, w całej swej okazałości. Ubrany w czarny dres i zieloną bluzę z kapturem z logo adidasa.
– Oczywiście, że wpadłem się pożegnać – oznajmił zadowolony.
– To miłe – wydukałem. Kompletnie mnie zaskoczył. Miał być z klientem.
– Masz kwadrans więc chodź szybko – powiedział i ruszył do środka. Wiedział, że grzecznie pójdę za nim. Co miałem za wyjście? Przy okazji obejrzałem go sobie z tyłu. Zgrabna, niewielka dupa opięta pięknie dresikiem, szerokie ramiona, pewny krok. No i miał czapeczkę z daszkiem zwróconym do tyłu. W tamtej chwili wylizałbym go całego, nawet ten dres.
Nie pytałem dokąd idziemy. Jeśli twierdził, że zdążę, to zdążę. Może chciał mi kupić kawę, a może wyjebać w kiblu?
Zapowiadało się na tę drugą opcję, bo poszliśmy do toalety. Otworzył kabinę i zaprosił mnie szarmanckim gestem. Zamknął za nami drzwi. Chuj go obchodziło czy ktoś patrzy i co może sobie pomyśleć.
– Spodnie i gacie do kostek – nakazał.
– Ale… – uciąłem protest, bo rzucił mi to swoje spojrzenie. Odpiąłem pasek, rozpiąłem jeansy i posłusznie ściągnąłem w dół. Za nimi poszły i bokserki. Jeszcze nie zdążył mi stanąć.
– Pomyśl o czymś nieprzyjemnym – powiedział.
– Co? O czym? – nie rozumiałem.
– Kurwa, nie wiem. O wojnie, nagiej babci albo coś podobnego. Nie chcę, żeby ci teraz stanął, psie.
Klęknął. O kurwa, co on, chciał mi teraz obciągać?
Wyciągnął z kieszeni jakieś małe zawiniątko. Nie widziałem dobrze w słabym świetle świetlówki.
– O kurwa… – szepnąłem, gdy rozpoznałem przedmiot.
Po tym jak zacząłem „trenować” bycie własnością Szymona, przestawiłem się na ciekawsze porno. Zacząłem oglądać jak chłopcy zabawiają się w klimacie dominacji i na wielu zdjęciach widziałem to, co teraz trzymał Szymon. Widziałem wielu chłopców z penisami zamkniętymi w klatkach.
– Chastity – pisnąłem.
– Żeby ci nie przychodziły głupie pomysły do głowy w wielkim mieście – wyjaśnił z właściwą sobie dawką sarkazmu.
– Nic bym nie zrobił bez twojego…
– Zamknij japę.
A potem zrobiło się dziwnie.
Stałem z pałą na wierzchu, a Szymon był tak blisko niej na kolanach. Nie potrafiłem tego zignorować.
– Myśl o czymś obrzydliwym – przypomniał mi. Zrozumiałem, że nie zdoła zapiąć klatki na penisa w erekcji. Ale całą sytuacja była zbyt podniecająca. O czym niby miałem pomyśleć?
Zamknąłem oczy. Pleśń? Jebiący ser francuski? O, kościół! Tak! Woda święcona, śpiewanie kolęd. Zacząłem sobie wyobrażać wszystkie te najbardziej aseksualne głupoty. Ksiądz, opłatek, konfesjonał…
Szymon zabrał się za robotę. Poczułem ucisk i ciągnięcie za jaja, a potem zimny, twardy dotyk.
Ołtarz, wino mszalne, chrzest…
– Gotowe – usłyszałem i Szymon wstał.
Spojrzałem w dół. Widok był jednocześnie dziwny i piękny. Obręcz zaciśnięta wokół moich jader, a do niej przymocowana jakoś klatka zamykająca mojego penisa. Nie miał szans stanąć w tej pułapce.
– Teraz możesz pomyśleć o czymś, co cię jara – zdecydował Szymon. Chyba chciał zobaczyć, jak działa jego najnowsza zabaweczka.
– Chyba za długo myślałem o kościele… – jęknąłem – Nie stanie mi teraz.
– O kościele?… Ja pierdolę! – warknął.
Pchnął mnie na ściankę kabiny, złapał za szyję i przycisnął usta do moich. Wpakował mi język i całował, jakby miał mnie więcej nie zobaczyć. Drugą rękę zacisnął na mojej dupie. To był nasz pierwszy pocałunek. Cudowny. Dokładnie tak agresywny i samczy, jak sam Szymon.
Cały się nakręciłem i krew spłynęła jak zawsze z mózgu w dół, do jaj i penisa. Zaczęło się dziać.
Oderwał się ode mnie i spojrzał w dół. Mój kutas atakował przezroczyste plastikowe więzienie, ale nie miał szans. Wyglądał trochę jak robak. Było bardzo ciasno, czułem jak napiera, nie poddawał się. Żądał wolności.
– Idealnie – Szymon był zadowolony.
– O kurwa… – szepnąłem zdumiony. Właśnie odkryłem zupełnie nowy wymiar bycia suką. Piękną, jeszcze niezbadaną krainę.
– Tu mam kluczyk – pomachał mi przed oczami małym metalowym przedmiotem – Wrócisz pojutrze, to cię uwolnimy. O ile będziesz grzeczny.
– Tak jest – ucieszyłem się – Ale nic mi nie będzie, z tym tam? – wolałem zapytać – Nie uszkodzę się?
Zaśmiał się, ukazując dołeczki. Poprawił na głowie czapeczkę.
– Nie bój się.
– Wykurwiście całujesz – powiedziałem jeszcze, zdziwiony że dopiero teraz.
– Wiem. No, zapierdalaj na peron. Pociąg ci ucieknie.

***

Bywałem już wcześniej w Warszawie. Jeździłem nawet pociągiem tej samej relacji, więc i trasa nie była jakaś pełna niespodzianek. A jednak, tym razem było zupełnie inaczej.
Tym razem do pociągu nie wszedł Patryk Pożarowski. Wszedł ktoś o jego wyglądzie, łudząco do niego podobny. Suka.
Potem Suka zajęła miejsce Patryka przy oknie i pokazała konduktorowi jego bilet i dowód osobisty. Na szczęście, nie zorientował się, że ma przed oczami nie Patryka, tylko Sukę z kutasem zamkniętym w klatce. Studentka siedząca w fotelu obok też nie wiedziała, że nie gawędzi z Patrykiem, tylko z Suką.
Całą kilkugodzinną podróż zerkałem na przemian za okno i na swoje krocze. Czy było widać? Czy ktokolwiek miał szansę zorientować się co ukrywam pod spodniami? Raczej nie. Wszystko wyglądało normalnie. Ale w środku, pod warstwą ubrań, tkwił uwięziony suczy kutas i zamknięte w obręczy sucze jaja. W pociągu dostałem SMS od Szymona: „przesłałem ci kieszonkowe”. Nie powiedział ile, ale dobre i to. Mogłem chociaż kupić sobie coś do jedzenia i picia.
Szymon, po tym jak dostał ode mnie cały pakiet haseł i loginów, kontrolował co chciał. Miał dostęp do moich pieniędzy, danych, przyjaciół na komunikatorach. Czasem umawiał mnie ze znajomymi podając się za mnie, a potem tłumaczył mi że tego potrzebuję. Wiedział lepiej, co dla mnie dobre. I chyba coś w tym było, bo zawsze trafiał. Czy mnie to niepokoiło? Właściwie, to kiedy przestajesz w jakikolwiek sposób kontrolować swoje finanse, kiedy one po prostu „dzieją się same” poza tobą, odczuwasz ulgę. Szymon wziął na siebie ciężar, który dźwigałem dotąd jak każdy inny pełnoletni człowiek. Uwolnił mnie.
Gdy pociąg skończył bieg na Warszawie Centralnej, Suka wzięła walizkę Patryka i odnalazła drogę do wyjścia. Zamówiłem ubera, wrzuciłem walizkę do bagażnika i zająłem siedzenie z tyłu.
Koleś był rozmowny. Przez całą drogę opowiadał mi o remontach dróg i swoich preferencjach muzycznych, a przy okazji wypytywał o jakieś głupoty. A ja odpowiadałem grzecznie, nawet śmiałem się z jego żartów, ale na końcu języka miałem tylko jeden tekst. Chciałem powiedzieć kierowcy, że mam chuja zamkniętego w klatce, bo mój Pan uznał, że jestem jego własnością i może ze mną robić co chce. Bardzo chciałem się komuś pochwalić, wyrzucić z siebie tę radość. Rozsadzała mnie energia.
Suka przebiegle zameldowała się w hotelu jako Patryk Pożarowski i windą wjechała na piąte piętro. Hotel wyglądał całkiem przyzwoicie, choć bez przesadnych luksusów. Najwyraźniej firma nie chciała mnie rozpieszczać, ale i dbała żebym się nie zwolnił i nie poszedł do bardziej szczodrej konkurencji.
Na piętrze ciągnął się długi, wąski korytarz, po obu stronach drzwi do pokojów, a na końcu, pod jedynym oknem stała w wielkiej donicy ogromna palma. Sięgała obu ścian i sufitu. Pewnie już nie sposób jej wynieść w całości.
Pokój był taki, jak w każdym innym hotelu. Jedno spore okno, biurko z krzesłem i lampką, szafa na powieszenie ubrań. O jacuzzi i minibarku mogłem sobie pomarzyć.
Miałem za to całkiem niezły widok z okna. O ile się orientowałem, gdzieś bardzo blisko była okolica barowa, w sam raz na wieczorne drineczki ze znajomymi. Gdybym jakichś tu miał. Ale przypomniałem sobie, że znam jednego typa i od dawna już mnie zapraszał. Zadzwoniłem i się umówiliśmy.

***

Na mieście Konrad, mój kumpel, nie zorientował się, że cały wieczór pije browary i nawija z Suką. Dla niego byłem tym samym Patrykiem, co zawsze. Nawet ja przez chwilę zapomniałem o swojej sekretnej tożsamości. Do czasu aż po trzecim piwie poszedłem się odlać.
Rozpiąłem spodnie przy pisuarze i drgnąłem. Pod bokserkami nadal tkwiła klatka. CO prawda był otwór z przodu przewidziany do takich celów, ale mój wygnieciony penis ułożył się akurat tak, że nie było szans. Zrozumiałem, co to oznacza i uderzyła we mnie nowa fala upokorzenia.
Poczłapałem do kabiny i usiadłem na sedesie. Jedynym wyjściem w tej sytuacji było sikać na siedząco, jak laska. Niemęsko.
Czy Szymon przewidział i to, gdy mnie zamykał? Głupie pytanie. Na pewno brał to pod uwagę. Napisałem mu więc krótką wiadomość: „Sikam na siedząco”. I wysłałem zdjęcie zamkniętego fiuta wiszącego ponuro w muszli. Podnieciło mnie to. Najchętniej bym sobie zwalił, ale zgadywałem że klatka tak łatwo nie ustąpi. Pociągnąłem na próbę, ale tylko zabolały mnie jaja. Nie było sensu. Suka się poddała i wróciła żłopać kolejne piwa.

***

Do hotelu wróciłem Uberem koło 1. Lekko się zataczałem po drodze do windy, ale recepcjonistka to przemilczała. Na piętrze przeszukałem wszystkie kieszenie i z ulgą znalazłem klucz w ostatniej.
W pokoju było ciemno i cicho. W ogóle nie widziałem w tym hotelu żywej duszy poza wspomnianą recepcjonistką. No tak, środek tygodnia.
Wyciągnąłem z plecaka piwo kupione po drodze w nocnym. Kac jest problemem jutra. I tak nikt nie będzie słuchał tego całego szkolenia, tego byłem pewien.
Syk odrywanego kapsla i opadłem na łóżko z butelką w ręku. Spieniło się i musiałem włożyć gwint w usta. Wolałbym kutasa.
Klepnąłem się po kroczu. Niestety, klatka dalej tam była. Nadal byłem Suką. Nawet setki kilometrów od Szymona dalej byłem kontrolowany. Bez prawa do orgazmu, odrobinki przyjemności.
Postanowiłem się zemścić.
Zapaliłem lampkę i skierowałem światło na łóżko. Rozebrałem się do naga i położyłem na plecach, dupą w stronę lampki, wcześniej ustawiając na biurku telefon z włączonym samowyzwalaczem. Uniosłem nogi i ukazałem wygoloną dupę najlepiej, jak potrafiłem. Cyk.
Zakręciło mi się w głowie, gdy wstawałem więc dla bezpieczeństwa łyknąłem piwa. Zdjęcie wyszło zaskakująco dobrze. Ciepłe żółte światło dodało uroku moim pośladkom, stopom, dziurze i błyszczącej klatce. No i oczywiście uśmiechniętej mordzie zadowolonego cwela.
Na zdjęciu miałem dziwnie spokojną twarz, mówiącą „chodź, częstuj się”. Bo wiele bym dał za kutasa. Na samą myśl o sprzęcie Szymona zaczynało mnie cisnąć.
Wysłałem fotkę.
I to byłby idealny moment na zwałkę. Kutas robił co mógł, by stanąć, byłem podpity i napalony, nagi i sam w pokoju. Ale co z tego? Wkurzyłem się na ten cholerny gadżet. Zacząłem kombinować, pociągać, stukać, wiercić, ale nic nie działało. Ani nie mogłem tego zdjąć, ani dostarczyć kutasowi jakiejkolwiek rozkoszy. Całe to pociąganie i ból tylko dodatkowo mnie podnieciły.
Bezradność.
Przypomniała mi się wtedy akcja z dildem i kutasem typa z siłowni. Przecież on mnie tak wyjebał, że doszedłem bez dotykania się. Może to była jakaś droga? Co prawda nie miałem ze sobą żadnych zabawek, ale mógłbym zapakować sobie palce, a może nawet buteleczkę z żelem do twarzy którą gdzieś tam spakowałem. Była mniej więcej wielkości dilda i zrobiona z miękkiego plastiku. Zapchałbym się czymkolwiek, byle poczuć choć trochę przyjemności.
Odrzuciłem ten pomysł. Taka zabawa tylko bardziej by mnie nakręciła, a kutas dalej byłby zniewolony. Bez sensu. Tyle że palec i tak sam zsunął się po pośladkach w wiadome miejsce. Zanim się zorientowałem, opuszek solidnie masował bezwstydnie wypiętą dziurę. Zupełnie jakby zniecierpliwiona Suka przejęła kontrolę nad moją ręką i sama dawała sobie to, czego potrzebuje. Jęknąłem na próbę. Przyjemnie. Ciekawe, jak cienkie mieli tu ściany?
I gdy tylko pomyślałem o hałasie, ciszę przerwał piszczący dźwięk dzwonka. Zerwałem się po telefon i na ekranie dostrzegłem najpiękniejsze słowo na świecie. Szymon.
Odebrałem. Przez bardzo krótką chwilę byłem pewien, że on wie. Wie, że siedzę pijany w moim pokoju i pragnę kutasa i orgazmu. A potem przypomniałem sobie, że wysłałem mu zdjęcie wypiętej dupy. Czyli faktycznie wiedział.
– Halo? – rzuciłem w głupim odruchu.
Cześć, piesku – usłyszałem cichy, senny głos. Obudziłem go. Ciekawe, czy się wkurwił. Albo czy żałował, że go przy mnie nie ma. Ja żałowałem.
– Cześć. Obudziłem cię?
Tak, piesku. Spałem sobie smacznie, a teraz pewnie nie zasnę tak szybko.
– Dlaczego? – czułem jak rośnie mi ciśnienie.
Bo stęskniłem się za tą twoją cipką – odparł.
Wiedziałem, że się uśmiecha. Słyszałem to w jego głosie. Leżał na wpół przytomny w łóżku, z jedną ręką przy uchu, a drugą już zapewne miętosił kutasa przez bokserki. Krew uderzyła między moje nogi ze zdwojoną mocą. Nic z tego. Choć penis się ślinił i walczył jak mógł, nie miał szans.
– Moja cipa też za tobą tęskni – westchnąłem do słuchawki – Za twoim kutasem, palcami. Jest taka gotowa, że od razu byś wjechał po jaja…
Zaśmiał się i jęknął. Elektryzujący dźwięk twojego zadowolonego aktywa.
Zrobiłem z ciebie całkiem niezłą kurwę – pochwalił chyba bardziej siebie niż mnie.
– Ta klatka doprowadza mnie do szaleństwa – poskarżyłem się – Mam taką ochotę zwalić.
Suki nie bawią się kutasami, tylko cipą – skarcił mnie – Pakuj paluszki, psie.
Już nie był senny. Teraz co innego czaiło się w jego głosie.
Posłusznie wsunąłem poślinionego palca i od razu zachciało mi się kolejnego.
Już to widzę jak tam leżysz z wypiętą pizdą – usłyszałem – Następne dwa palce, ruchaj się tak.
Rozgrzewałem się do jebania które nigdy nie nastąpi, pewien za to że po drugiej stronie słuchawki moje jęki trafiają do odpowiednich ośrodków w mózgu Szymona. Przekaz był jasny: twojej suce jest z tobą dobrze.
Palcuj się kurwo – ponaglił więc zwiększyłem wysiłki. Wymacałem się w środku, wsuwałem palce raz za razem, a z każdym ruchem kłódka na klatce delikatnie uderzała w plastik.
– Tak dobrze byłoby tam mieć twojego kutasa… – zamruczałem.
Bez samca w piździe nie jesteś kompletny.
– Ładnie powiedziane. A moim samcem jesteś ty.
A ty suką, mam rację?
– Tak, panie.
To włącz głośnik i zapierdalaj na czworakach, przynieś te swoje czarne naje w zębach, psie.
Przeszły mnie ciarki, od stóp, przez dupę i kutasa, po głowę. Włączyłem głośnik i położyłem telefon na łóżku.
Gotowy? – usłyszałem.
– Tak jest.
Aport!
Więc teraz dosłownie robiłem za kundla. Kutas mało nie rozsadzał klatki. Podreptałem po psiemu pod drzwi. Wybrałem lewego buta i wziąłem w żeby. Potem droga powrotna i upuściłem go przy telefonie.
Ślicznie, piesku – pochwalił mnie Szymon. Musiał słyszeć jak latam po podłodze – Jesteś pijany?
– Tak trochę – przyznałem się i przy okazji pociągnąłem solidnego łyka z butelki. Szymon wydawał mi się wszechobecny i wszechwładny. Prawie czułem fizyczną obecność. Było niesamowicie.
Dobra, opisz ten swój hotel, twoje piętro.
– E… – zdziwiłem się – No, korytarz, pokoje, winda, palma pod oknem…
Super. To teraz zapierdalaj po psiemu na korytarz i wysikaj się do tej palmy. Jak pies.
– O nie… A jak ktoś zobaczy?
Jest druga w nocy. Chuja zobaczą. Do roboty, psie.
Zrobiło mi się gorąco. To było za dużo. Ale jeśli nie posłucham, Szymon będzie zły. Może po prostu powiem, że to zrobiłem? Może skłamię?
Nigdy nie okłamuj trenera.
No dawaj, suczko – zachęcał mnie głos z telefonu – Chcę sobie strzelić na brzuch. I chyba nawet zliżę z palca trochę spermy. Ale służ panu.
Pojebane! Wizja Szymona degustującego spermę była jakimś obłędem. Ja pierdolę.
– Dobrze – zdecydowałem głośno – Mam wziąć telefon ze sobą?
No pewnie. Chcę słyszeć jak sikasz, suko. Jazda.
Wróciłem do pozycji na czterech łapach, ale teraz w ręku trzymałem telefon więc chodziłem niezdarnie, a każdy krok kończył się cichym uderzeniem telefonu o podłogę. Podreptałem do drzwi i złapałem za klamkę. Naprawdę zamierzałem do zrobić. Nie mogłem w to uwierzyć.
Uchyliłem drzwi i wyjrzałem. Cisza.
Nieśmiało wyszedłem z pokoju. Jeżeli ktoś mnie usłyszy, szybko zawinę z powrotem i tyle.
Spojrzałem na koniec korytarza. Palma spokojnie stała sobie pod oknem. Ceglanoczerwona donica kilkanaście metrów ode mnie.
Ruszyłem. Klatka dygotała dyndała mi między suczymi nogami, a telefon walił o podłogę.
Pokonałem pół drogi, potem kolejne pół. Czułem na oślinionej, spalcowanej dupie delikatny przeciąg.
Dotarłem do donicy.
– Jestem – szepnąłem.
Noga w górę i lej, pierdolony psie.
Ustawiłem się bokiem i wysoko uniosłem nogę. Było to dużo cięższe niż przypuszczałem. Oparłem nogę na brzegu doniczki, a zamknięty penis i jaja wylądowały w jej środku. Napiąłem się i po chwili się zaczęło. Z penisa do klatki, a potem z klatki do donicy zaczął płynąć solidny strumień szczyn. Cały korytarz wypełnił cichy pluskot.
Dobry pies – usłyszałem wraz z jakimś jękiem. Szymon porządnie walił kutasa, dumny ze swojej suki.
Miałem pełen pęcherz więc chwilę to trwało. Wypełniłem donicę po brzegi, a gdy wyjąłem klatkę i jaja, były oblepione mokrą ziemią.
A teraz buda, psie – nakazał Szymon.
Z ulgą, pełen poniżenia i pokory, podreptałem przez korytarz. Nikt mnie nie zatrzymał.

Dzień 330

Akurat kończyłem przyprawiać curry, kiedy usłyszałem otwieranie drzwi. Zdjąłem patelnię z płyty i poszedłem do przedpokoju.
– Cześć, Szymon.
– Cześć, piesku.
Stał tak, w białej koszulce z logiem adidasa, czarnych szortach i sportowych najach. Na ramieniu wisiała mu torba treningowa.
Podszedłem, ostrożnie klęknąłem i pocałowałem szorty w miejscu, w którym spoczywał mój ukochany kutas. Przycisnąłem nos i zaciągnąłem się zapachem. Od razu poczułem, że nie brał prysznica po treningu. Jeszcze chwilę z zamkniętymi oczami wdychałem zapach spoconego kutasa i jaj, a potem wstałem i wróciłem do kuchni.
– Zaraz będziemy jeść – zawołałem, ale nie słuchał, albo nie widział potrzeby odpowiadać. Nalałem do szklanek lemoniady i poszedłem do salonu. Stanąłem w progu.
Szymon rozwalił się na kanapie i rzucił torbę na podłogę. Założył nogi na stolik a w ręku już trzymał pada. Ostatnio odwaliło mu na punkcie konsoli i spędzał na grze każdą wolną chwilę. Raz nawet odpuścił sobie trening, zupełnie nie w jego stylu. Odkąd się poznaliśmy, jego ciało przybrało jeszcze bardziej boskie proporcje i szkoda byłoby to marnować.
Nawet nie zauważył, że stoję w progu, oparty o framugę. Był zbyt zajęty walką z bossem w Mortal Kombat. Już trzeci dzień nie mógł go pokonać. Ja mogłem. Jestem zajebisty w tę grę. Uznałem za suczy obowiązek wspieranie mojego aktywa. Zsunąłem domowy dres i koszulkę. Zostałem w samych białych jockstrapach (które mi podarował) i podszedłem do kanapy.
– Co ty robisz? – zawołał opryskliwie.
– Mogę ci go pokonać. Jestem w to dobry.
Przyjrzał mi się badawczo.
– Ty masz być dobry w innych rzeczach, psie.
Uśmiechnąłem się i klęknąłem przy stoliku. Obejrzałem sobie jego twarde jak skała łydki, porośnięte czarnymi włosami i leżące na stole stopy odziane w białe stopki. Nawet stąd czułem, jak jebią potem po treningu.
Nie mogłem się powstrzymać, działały na mnie jak magnes. Pochyliłem się i przycisnąłem nos do podeszwy. Chciwie wciągnąłem zapach. Polizałem szorstki materiał.
Zamruczałem i wziąłem do ust palca, a potem drugiego.
Szymon nawet nie drgnął. Był całkowicie pochłonięty mordobiciem.
Spojrzałem na telewizor. Dostawał lanie.
– Chciałbym ci pomóc – oznajmiłem znad jego soxów.
– Zamknij ryj. To mi pomoże – odburknął.
Chętnie skończyłem gadać. Wysunąłem język i zacząłem wędrować w górę. Oblizałem słoną od potu kostkę, as potem leciutko musnąłem zębami łydkę. Twarda, słona, męska. Zacząłem ją oblizywać. Była pyszna. W jockstrapach mój kutas już wyczyniał cuda. Czułem, że robi się mokry.
Wsunąłem się między nogi Szymona i zatopiłem zęby w udzie. Było słone i gorące, ukrwione po zapierdalaniu na bieżni. Spojrzałem w wypukłość pod spodenkami. Kutas już mu stał. Sięgnąłem po niego.
– Co ty, kurwa!? – strzelił mi liścia, zły – To mi nie pomaga.
– Przepraszam – uśmiechnąłem się z przekąsem.
–Skoro jesteś taaaaki, kurwa, zajebisty, to zagrajmy przeciwko sobie. Przegrany obciąga kutasa zwycięzcy.
Popatrzyłem na niego podejrzliwie, ale chyba mówił poważnie. Naprawdę by mi obciągnął? Szymon? Z moim kutasem w ustach? Ciekawe jak by wyglądały te jego dołeczki, kiedy ssie.
– Dobra.
– Bierz pada – nakazał i klepnął się w udo. Wiedziałem co to znaczy. Wziąłem pada i wyciągnąłem się na brzuchu wzdłuż kanapy, dokładnie tak żeby Szymon miał pod nosem moją wypiętą, nagą dupę. Oparł sobie na niej ręce, żeby lepiej mu się grało.
Mnie było niewygodnie tak grać, patrząc w bok, ale nawet w tej pozycji mogłem bez problemu pokonać Szymona. Pokonać Szymona, jak to w ogóle brzmiało! Nie miał szans. Kutas już mi pulsował, gotowy wjechać w ciepłe usta.
Pierwsza runda poszła szybko. Wygrałem prawie bez straty życia. Milczeliśmy.
Drugą rundę postanowiłem oddać, żeby miał trochę frajdy zanim przede mną klęknie. Szliśmy łeb w łeb, ale w ostatniej chwili po prostu przestałem cokolwiek naciskać i Szymon mnie dopadł.
Remis.
– Szykuj mordę – powiedział zadowolony.
Biedny Szymon, naprawdę uważał, że ma jakieś szansę. Ta naiwność do niego nie pasowała. A może właśnie wyszedł z niego głęboko ukryty pierwiastek pasywa? Może miał ochotę possać?
Runda trzecia.
Teraz stawka była już za wysoka, żeby się wygłupiać. Szymon, mój Pan, Właściciel, Aktyw, weźmie do ust, a ja zaleję mu je spermą. Może nie połknie, ale na pewno długo jeszcze będzie wspominał ten smak.
Gdy zadałem ostatni cios, byłem w ekstazie. Zrobiłem mu nawet fatality.
– Ty mała pizdo! – oburzył się i dał mi klapsa – Zaraz ja ci zrobię fatality. Pożałujesz.
– Nie – protestowałem, próbując się wyrwać, ale trzymał mnie za dupę – Musisz mi obciągnąć!
– Chyba śnisz. Ja z kutasem w ustach?!
Wpakował mi palca w dupę, aż zawyłem. Nagle koniec sprzeciwu. Szymon nacisnął jakiś magiczny guzik i nie byłem już w stanie stawiać oporu. I kto tu był naiwny?
– Dobra, pizdo. Teraz mi ładnie zaaportujesz mojego vansa. Wiesz jak.
Puścił mnie w końcu i od razu padłem na czworaka. Spojrzałem mu w oczy i pognałem do drzwi w wejściowych. Znalazłem vansa i przyniosłem w zębach. Położyłem tuż przy jego stopach.
– Ślicznie – pochwalił.
Wziął buta i wstał. Rozpiął spodnie i wyciągnął fiuta. Powstrzymał mnie, gdy odruchowo chciałem podsunąć mordę i ssać.
– Zostań jak jesteś – nakazał.
Podstawił buta i zaczął szczać. Strumień leciał prosto do środka, uderzał o wkładkę i wsiąkał w vansika, ale było tego tyle, że zrobiła się kałuża. Gdy skończył, położył vansa z chlupoczącymi szczynami na podłodze.
– Pij – padła krótka komenda.
Spojrzałem w górę. Twarz miał poważną. Żarty się skończyły.
Nachyliłem się i zacząłem chłeptać z buta. Ciepły, gorzko–słony mocz lądował w przełyku i spływał do żołądka. Wypełniałem się szczynami Pana.
– Smakuje, kurwo?
– Pyszne – zapewniłem i wcisnąłem nos w buta, żeby dopić resztki.
– Skończyłeś? Dobra, oddaj.
Uniósł vansa i odwrócił nad moją głową. Szczyny zmieszane z potem z jego stóp spłynęły mi po głowie i twarzy na klatę i brzuch.
– Wyczyść – wskazał na kilka kropelek na podłodze.
Ochoczo spełniłem rozkaz i wypolerowałem na błysk.
– Jebany kundel – warknął Szymon. Kopnął mnie w brzuch – Zdawało ci się, że będę ci ssał psiego kutasa? Trzeba ci przypomnieć, gdzie twoje miejsce.
– W jaki sposób?
Zaśmiał się.
– W najlepszy z możliwych. Z cwelem trzeba się komunikować poprzez jego pizdę.
Wyciągnął spod bokserek naprężonego kutasa i położył się na ziemi. Zrozumiałem i zaraz spróbowałem na niego usiąść, ale dostałem taki cios w jaja, że zawyłem.
– Na kutasa nie zasługujesz, pedale. Będziesz skakał na czymś innym.
Wskazał na swoje stopy.
– Chcesz…
– Tak, kurwa, chcę! Otwieraj pizdę i się ruchaj!
Struchlały, pospiesznie zszedłem niżej. Zsunąłem zębami jebiącego soxa z lewej stopy i postanowiłem że zatrzymam go sobie w ustach. Idealnie walił samcem i upokorzeniem. Ssałem go jak cukierek.
Tymczasem dupą znalazłem odpowiednie miejsce, wyczułem największy palec i usiadłem. Zaczął nim wiercić, bez trudu znalazł swoją ukochaną pizdę i drażnił ją palcami.
– Jęcz, kurwo!
– Mmm, proffę –próbowałem mówić z ryjem zapchanym soxem, ale wyszło dość komicznie.
– O co prosisz?!
Jeździłem dupą po jego stopie i każdy palec zawadzający o moją dziurę prowokował kolejny jęk rozkoszy. Było cudownie, jakbym ocierał się o pięć małych, twardych fiutów. W końcu nasunąłem się na największy i pisnąłem z podniecenia. Miałem w dupie spoconą, jebiącą stopę mojego samca.
Z żalem wyplułem soxa.
– Rozjeb mi cipsko. Tym razem ty, rozjeb mnie, proszę – gadałem jak w transie, a z kutasa ciekło mi jak nigdy.
Kopnięcie w klatę odrzuciło mnie do tyłu. Opadłem na ziemię i dziwnie zapiszczałem, próbując złapać oddech. Trafił w splot słoneczny.
– Uważaj o co prosisz, kurwo – krzyknął mi w twarz i podniósł z ziemi za włosy. Jęki nic nie dały, siłą zaciągnął mnie do sypialni i rzucił na łózko. W mgnieniu oka, nie mam pojęcia skąd je wytrzasnął, zapiął mi kajdanki na rękach, za plecami, i na nich położył na łóżku.
– Chcesz mieć rozpierdoloną dziurę!?
– Tak, proszę!
– Będziesz mi tu kurwa, kwiczał z bólu, co?
Zrzucił koszulkę i szorty. Miał na dupie czarne jockstrapy! Wiedziałem, że je ma, ale myślałem że są dla mnie. A teraz jebały jego spoconą dupą. Zsunął je bezceremonialnie i wpakował mi w ryj. I znowu odczynił jakąś magię, bo wyczarował rolkę taśmy klejącej i nożyk. Szybko i sprawnie zakleił mi ryj, z mokrymi, jebiącymi dupą aktywa jockstrapami w środku. Broniłem się, ale każdy opór oznaczał uderzenie w jaja albo twarz. W końcu się poddałem.
– Teraz sobie nie pokwiczysz, pizdo. Kurwa, prosić aktywa o ssanie, co za tupet. Skurwysyn.
Ostatnie słowo skwitował napluciem mi na twarz. Obfita porcja śliny spływała mi z czoła, po nosie, na zakneblowane usta.
Był w szale. Wyciągnął spod łóżka pudełko i wyjął dużą tubkę żelu. Zamierzał spełnić moją prośbę.
– Rozkurwię cię – obiecał.
Bałem się stawiać, podkurczyłem nogi i odsłoniłem dupę, niech robi co chce, byle tak nie szalał.
Nałożył mi grubą porcję żelu, całą dupę miałem mokrą. I od razu wjechały we mnie palce. Szybko i skutecznie zaczęły urabiać mi pizdę pod ruchanie. Gniótł silnymi rękoma coraz plastyczniejszy odbyt aż moje znaki protestu przeszły w pomruki przyjemności.
– Odpręż dupę, pedale – powiedział ponuro, ale spokojnie, dziwnie skupiony.
Ucisk. Wpakował kolejny palec, nie miałem pojęcia ile już mnie posuwało. Ruchy miał płynne i pewne, ale wymagał całkowitego posłuszeństwa dupy. Bawił się nią długo, aż zupełnie nie czułem żadnego bólu. Palcował mnie bez najmniejszego trudu i mogłem się tylko domyślać jak moja dziura wygląda z jego miejsca.
W końcu nachylił się nade mną, jego kutas był centymetry od mojej dupy, a on spojrzał na mnie czujnie.
– A teraz, kurwo, zrobimy jak chciałaś. Zapakuję ci w tę piękną rozciągniętą pizdę całą łapę. Przygotuj się. Wąchaj.
Podstawił mi coś pod nos , nie wiedziałem co to jest.
– Niuchaj, śmiało – powtórzył.
Zaciągnąłem się. Dziwny, chemiczny zapach. Domyślałem się, że to poppers. Cóż innego?
Szymon wrócił do miziania mnie palcami po ściankach dupy, a ja poczułem dziwnie narastające ciśnienie. Jęknąłem, zaskoczony falą przyjemności i ciepła.
– Otwórz cipę – usłyszałem i w tej samej chwili pchnięcie. Mocne, ostre, zajebiste pchnięcie. Opór, dziwnie odległy, a potem nagle poczułem jak otwarta dupa nasuwa się i zamyka wokół czegoś wielkiego. Wrażenie było w zasadzie nieopisywalne.
Miałem w sobie dłoń mojego Pana. Dłoń która dźwigała ciężary, biła mnie po mordzie, podpisywała umowy, spoczywała na fiucie Szymona gdy się masturbował. A teraz tkwiła mi w dupie, jak najlepsze dildo świata.
Jęczałem, gdy wykonywał delikatne ruchy, połykałem ślinę nasączoną potem z jego własnego tyłka. Kutas ociekał mi ejakulatem i czułem że zaraz dojdę.
– Rozjebię ci to cipsko – usłyszałem szept przy uchu. I znowu zapach chemii. Zaciągnąłem się.
Znowu ciepło i lekkie przyćmienie. A potem potwór się obudził. Dłoń we mnie poruszyła się, zaczęła się rozpychać, szukać miejsca i po prostu mnie posuwać. Szymon pierdolił mnie ręką aż cały jeździłem po łóżku.
– Bierz to w pizdę, jak chciałeś!
Jockstrapy w moim ryju były już kompletnie mokre i obficie uwalniały smak dupy aktywa, spływający po gardle do brzucha, a łapa Szymona masowała mi pizdę od środka.
Gorąco, za gorąco. Nie mogłem już dłużej. Krzyknąłem, gdy z penisa strzeliła mi pierwsza salwa i nie przestałem krzyczeć, gdy sperma zalewała łóżko i moją twarz. Krzyczałem i krzyczałem, pewien że zaraz pęknę, nie wytrzymam tego wszystkiego, albo co gorsza, że już więcej nie doświadczę takiej rozkoszy.

Oderwał taśmę jednym ruchem, zabolało jak sam skurwysyn, ale nie miałem już siły się złościć. Wyciągnął mi z ust przemoczone, opływające śliną jockstrapy.
Leżałem wykończony na łóżko, nadal podkurczałem nogi, a po brzuchu, twarzy i klacie spływała mi własna sperma.
– Gdybyś widział teraz swoją dupę – powiedział szelmowsko uśmiechnięty Szymon.
A potem usiadł na skraju łóżka i pochylił się nade mną.
– Byłeś świetny – zaczął – Ale nigdy więcej nie próbuj ze mnie robić pasywa. Dobra?
– Dobra… – wydukałem.
– Ja i tak wiem, że pewnego dnia mnie wkurwisz – wzruszył ramionami – I wtedy dzisiejsza akcja wyda ci się grą wstępną. Albo to wytrzymasz, albo nie. Jeśli nie, ustalimy sobie mały safeword. Niech będzie: ciastek. Powiesz to, a ja dam ci spokój. Tyle że potem przestaniesz dla mnie istnieć. Tyle.
Pocałował mnie w usta, wstał i wyszedł.

Podobało się? Zostaw komentarz, zmotywujesz mnie do pisania.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *