Bez słowa

Każdy potrzebuje czasem trochę relaksu. Ale nie jakiegoś lamerskiego urlopu w kurorcie, ani fantastycznej wycieczki objazdowej po wschodniej Europie. Mam na myśli zupełnie bierny, niezdrowy odpoczynek i zapełnienie weekendu piwem, wódą, blantami i papierosami w towarzystwie ludzi, którzy w żaden sposób nie będą cię oceniali, bo potrzebują dokładnie tego samego.
I tak, po wielu perypetiach, powstała nasza paczka. Z tej potrzeby oderwania się i trzydniowego luzu niezakłócanego żadnym zbędnym pierdoleniem i troskami.
Był sierpniowy wieczór i właśnie dobijałem do dna butelki jakiegoś dziwnego czeskiego browara.
We krwi nikotyna i alkohol radośnie hulały z tetrahydrokannabinolem. Odpalaliśmy blant od blanta, a szoty wódy popijaliśmy piwem. Taka zabawa po dwóch dniach albo cię zabije, albo nastąpi cud i – paradoksalnie – połączona siła trzech trucizn oczyści ciało z wszelkiej zbędnej chujni.
Czułem się doskonale. Mięśnie odpoczywały po całym popołudniu pływania w jeziorze, a głowa była jednocześnie pełna myśli, ale i pusta, lekka.
Spojrzałem na chłopaków rozwalonych przy stole, a raczej małym stoliku na tarasie, z widokiem na jezioro. Uśmiechy, energia, iskry w oczach. Młodzi, piękni, napaleni. Po blancie tak właśnie wygląda świat.
Majki, 25 lat. Wysoki, chudy szatyn z dziwnie bladą cerą odporną na słońce. Na początku może się wydać nieśmiały i zakompleksiony, ale tak naprawdę jest silny i niezależny. Odkąd go poznałem, miał już z dziesięciu chłopaków. Potrafił wyrwać atrakcyjnego faceta, ale z pewnością nie szło mu zatrzymanie go przy sobie. Majki czytał poezję, redagował kilka zinów i kochał teatr. Miał jeszcze jedno upodobanie – lubił wchodzić w rolę bezwstydnej dziwki.
Góral. 24 lata, najmłodszy z nas, ale sam byłem starszy tylko o rok. Góral od zawsze był pierdolnięty na punkcie zdrowia i sportu. Nie rzeźbił się na siłowni, żmudnie powtarzając serie. On ćwiczył ciało samym sobą, życiem. Dziś basen i rower, jutro dycha sprintem, pojutrze wspinaczka albo – czemu nie – skok ze spadochronem. Te wszystkie zajawki, w połączeniu ze zdrową dietą, dawały mu niespożyte zapasy energii, gładką młodą twarz i szczupłe, silne, ciało. Bez koszulki wyglądał po prostu szalenie dobrze. Od lat śliniłem się po cichu na ten widok i pewnie sam Góral doskonale wiedział, jak na niego patrzę. To dodawało uroku całej znajomości, bo obaj dobrze wiedzieliśmy że nigdy do niczego między nami nie dojdzie. Nie i już. Kumpli się nie rucha. Niepisana, ale bardzo ważna zasada.
Góral, choć fizycznie doskonały, był neurotyczny i narwany. Nie potrafił ogarnąć dwóch rzeczy na raz, po prostu jego umysł pracował trochę inaczej niż u większości ludzi. W połączeniu z urodą i stylówą dresiarza z serca Łodzi (skąd pochodził), sprawiał wrażenie ciekawego typa, który niejednym cię zaskoczy. I tak właśnie było.
Czwartym był Marek. Mistrz kręcenia blantów i ich palenia, zdobywca i niszczyciel niewinnych chłopięcych serc, ultraaktyw i największy umysł w dziale IT opakowany w zgrabne, silne ciało. Przynajmniej tak by się sam opisał. Marek to mądry typ, zawsze ma pod ręką celną ripostę i blanta. Faktycznie lubił bardziej tymczasowe układy z młodszymi pasywami niż stałe relacje i wszelkiej maści związki. Wspólne sprzątanie mieszkania i wakacje raz w roku? Nie. On wolał „układy”.
No i byłem ja. Dwadzieścia pięć lat na karku, krótko ogolony łeb, szczupłe ciało i spory kutas. Tak jak Marek, wolałem książki od siłowni i podboje od monogamicznego związku. Raz wytrzymałem z typem cztery lata, a potem poszło się jebać i nawet mi się nie śniło próbować dalej.
Właściwie wszyscy byliśmy dobrzy w zdobywaniu, ale już dużo gorsi w trzymaniu się z tymi samymi typami dłużej niż rok. Czasem się zastanawiałem, czy to zajebiste, czy po prostu smutne. Ale nie było w moim życiu za wiele smutku. To chyba mówi samo za siebie.
Marek skończył kręcić blanta, największego jakiego dotąd widziałem. Przesadził, ale z drugiej strony wszyscy wiedzieliśmy co teraz nastąpi. Majki, Góral, Marek i ja byliśmy już odpowiednio napojeni alkoholem i przepaleni trawą, teraz trzeba było tylko utrzymywać ten błogosławiony stan. Gdy Marek położył blanta na środku stolika, rozmowy się urwały. Cztery pary oczu podziwiały grubasa w bibułce.
– Już czas – zawyrokowałem.
– Zdecydowanie – ucieszył się Góral. Z nas czterech, on najbardziej lubił tę małą tradycję.
– Dobra, to zaraz zaczniemy, tylko idę się wylać – dźwignąłem się z krzesła i ruszyłem w kierunku chaszczy. Krok miałem pewny, umysł klarowny, wzrok sokoli.
Coś mnie jednak podkusiło i zamiast załatwić sprawę w krzakach, poszedłem kilka metrów dalej i dotarłem do brzegu. Noc była ciemna więc tafla jeziora jawiła się jako czarna otchłań. Słyszałem tylko cichy plusk wody obmywającej brzeg. Znalazłem bezpieczne miejsce, wyjąłem małego i zacząłem szczać. Dźwięk był zaskakująco cichy. Zagłuszał mnie wiatr. Niósł zapach sosnowego lasu zza moich pleców i trawy, bo chłopaki zapewne już odpalili tego grubego skręta.
Choć nie widziałem za dużo, czułem całym sobą, wszystkimi zmysłami, że jest pięknie. Samotny domek nad brzegiem jeziora, w lewo las, w prawo molo i woda. Gdzieś daleko na horyzoncie kreska drugiego brzegu. I ja, stojący po tej stronie bezmiaru wody, kończący sikać.
Wróciłem do wysepki światła i śmiechu na tarasie.
– W końcu – poskarżył się Góral – Siadaj i zaczynamy. Trzeba dopełnić tradycji.
– Jesteś gorszy niż dziecko na wigilię – rzucił Marek. No ale Marek nigdy z niczym się nie spieszył.
Wziąłem porządnego bucha, jakimś cudem się nie rozkasłałem i postanowiliśmy zostawić resztę bata na później. Zgaszony, legł dokładnie na środku stolika.
– Kto pierwszy? Ktoś chce się pochwalić? – zacząłem.
I jak zwykle, odpowiedział mi chór jęków. Nikt nie chciał być pierwszy, bo wieczór rozkręcał się zawsze po drugim albo trzecim z nas. Tak było za każdym razem, co roku.
– No dobra – w końcu jęknął Góral – Ale nie spodziewajcie się chuj wie czego, bo to był jakiś rok posuchy.
– Dobra, dobra, nie zamulaj, zaczynaj – ponaglił go Majki. Nie mógł się doczekać, ryj mu się sam uśmiechał.
Góral złapał potężny łyk piwa, zapatrzył się nieprzytomnym wzrokiem w jakiś nieistniejący punkt w lesie, a potem odchrząknął i poprawił fullcapa na głowie.
– Tylko mi nie przerywajcie, bo wypadnę z rytmu, co nie?

Opowieść Górala

To był kiepski rok, jakoś nie trafiały mi się żadne ciekawe historie. No, posucha, mówiłem. Ale raz było nawet, nawet.
Był wrzesień, ciepło, słońce, jeszcze trwało lato, klimat się pojebał. No i wyszedłem pojeździć. No i dostaję telefon od ziomka, że siedzą całą ekipą nad wodą. Jest takie kąpielisko Arturówek w Łodzi, da się dojechać na rowerze. No to pojechałem. Trochę tam bieda, taki PRL udający nowoczesność, skurwiałe hot dogi i z piw tylko koncerniaki, ale za to woda była spoko więc resztę dnia były browary i pływanie. I tak czas mijał. Słońce, moja ekipa, plaża, ogółem spoko. Ale przyszedł wieczór i oni zabrali się do domu autem, a ja musiałem zapierdalać na rowerku. Nie narzekam, w nocy się dobrze jeździ. Mało aut. Wsiadłem i zasuwam. Humor miałem doskonały, bo wiadomo, po takim dniu. Pomyślałem żeby po drodze jeszcze kupić ze dwa piwa i paczkę fajek, żeby się dojebać w domu dla lepszego snu. Kupiłem w nocnym, baba jakoś niepewnie na mnie spoglądała, bo jako jedyny w kolejce do kasy nie jebałem wódą i nie pieprzyłem głupot. No bo to były Bałuty, a tam to raczej ludzie nie chodzą do nocnego po herbatę. Jak nie kupujesz w nocnym alko, to coś jest z tobą nie tak i zaraz się ktoś dojebie. Wziąłem trzy piwa, na wszelki wypadek.
No i tutaj się zaczyna. Wsiadam na rower, jadę już Limanowskiego, najbardziej skurwiała ulica osiedla, wszędzie pod blokami typy coś piją albo biorą. Lepiej się nie zatrzymywać, bo możesz już nie mieć okazji znowu wsiąść na rower. Bo nie będzie roweru. Albo ciebie. Zapierdalanie po Bałutach w środku nocy to nie jest super sprawa.
No i jadę, skręcam w boczną, droga ciemna, bo połowa latarni nie działała, i nagle jak we mnie coś wjebało, to ocknąłem się na asfalcie. Rower dwa metry ode mnie, brak oddechu i tylko widzę jak jakiś inny typ na swoim rowerze spierdala. Wpadł na mnie i sobie pojechał, skurwysyn.
Leżałem tam nie wiem ile, musiałem złapać porządny oddech, chuj mnie bolało czy ktoś mnie rozjedzie czy nie. A jak się trochę ogarnąłem, to wyszło że mam pęknięty łańcuch i nie ma mowy o żadnym jeżdżeniu. Czyli musiałem przejść przez kawałek Bałut i wracać do domu nocnikiem. No niewesoła sprawa. Wpierdol czai się za każdym rogiem, spomiędzy bloków wyją najebane typy, a policja nie zapuszcza się w te rejony nawet za dnia. No ale co zrobić. Jeszcze się okazało, że nieźle rozwaliłem łokieć przy tym upadku. Leciało mi po całej dłoni, jak na filmie.
Mniej więcej wiedziałem gdzie jest przystanek i zaczynam człapać, a tu podchodzi jakiś ziomeczek.
– Ale wbiłeś w ziemię – mówi.
Patrzę na niego. Niższy, młody, jakiś taki szczylowaty. Ale głos miał ładny, mordkę też. Taki nastolatek co w końcu może zapuścić brodę więc coś tam hoduje. Urocze. Ubrany był jak wszyscy, najacze, bluza z kapturem i baggy.
– Jakiś skurwysyn we mnie wpadł. Świateł nie miał – wyjaśniam, bo młody coś się podśmiewał.
– Widziałem z balkonu. Specjalnie zszedłem zobaczyć, czy żyjesz – odparł już poważniej, ale dalej uhahany. Najebany, spalony, nafurany. Nie wiem, ale do końca trzeźwy to na pewno nie był.
– Dzięki – rzuciłem tak na pożegnanie i myślałem, że da mi już spokój, a ten nie. Prowadziłem rower, a on szedł ze mną równym krokiem. Zaczął się gapić na moją rękę i jeszcze szerzej się uśmiechnął.
– Nie wykrwawisz się?
– Zobaczymy.
– Wiesz co się robi z takimi ranami? – zapytał.
Coś tam odpowiedziałem, nie wiem już co. A on, kurwa: trzeba polizać.
– Po co polizać? – nie czaiłem.
– Bo ślina zabija bakterie – wyjaśnił jakby stał przy tablicy na biologii.
– Ale to nie ślina psów?
– Może.
A potem złapał mnie za rękę, uniósł żeby zobaczyć i, przysięgam, wylizał mi tę ranę. Pojebana akcja, ale w końcu to były Bałuty.
– Ty jesteś pierdolnięty – oceniłem.
– Jak chcesz to ci to opatrzę. Mieszkam tu zaraz za zakrętem.
Rozbawił mnie.
– Mamy i taty nie ma w domu?
– Nie ma – powiedział i tak mi spojrzał w oczy, że było wszystko jasne.
– No to prowadź.
Faktycznie za zakrętem podeszliśmy do klatki, wklepał kod i wpuścił mnie do środka. Roweru nie przypinałem, bo rozjebany, a na górę, na trzynaste piętro wjechaliśmy windą. Straszne są te windy, ciasne i obrzydliwe. Na podłodze był czyjś spaw. Żyją tam jak zwierzęta.
Młody otworzył drzwi i mnie wpuścił. Faktycznie, jego starych nie było. Był za to pełen barek. Nalałem sobie jakiegoś wina, bo piwa mi się potłukły przy upadku. Usiedliśmy na kanapie w salonie i młody odpalił laptopa. A potem wyjął z kieszeni przepięknego blanta. Co za radość!
Spaliliśmy i dopiero wtedy mu się przypomniało, że ma mi opatrzyć ranę. Przyniósł jakieś plastry i papierowe ręczniki i zaczął kombinować. Chyba robił to pierwszy raz w życiu, bo dopiero piąty plaster przykleił jak trzeba. Potem oglądaliśmy youtube. Te takie kompilacje śmiesznych gifów. Do blanta całkiem fajne i nawet trochę się pośmiałem. No ale do rzeczy: młody siedział obok i co jakiś czas się przysuwał. Zerkał na mnie z ukosa, widać było że coś chce. Ale ja sobie pomyślałem, że pierdolę to, jak mnie tu sprosił to niech teraz robi pierwszy krok. No i czekałem, ale ten nic. Tylko się wiercił, coś tam opowiadał, a czas uciekał. Jak mi się to znudziło, sprawdziłem rozkład i okazało się, że mam nocny za sześć minut. W sam raz żeby dotrzeć na przystanek. Siedzimy na tej kanapie, dopiłem wino, mówię mu że dzięki za opatrunek i tak dalej i że siema. A ten na mnie patrzy, uśmiecha się i mówi:
– Zanim pójdziesz, mogę ci obciągnąć?
Jednak się przemógł. Chyba ochota za wielka, albo ten blant go w końcu zmotywował.
– Działaj – tylko tyle odpowiedziałem, ale wystarczyło. Młody klęknął na dywanie między moimi nogami więc zsunąłem spodnie i bokserki od razu do kostek. Niech się bawi.
Do tamtego momentu myślałem, że jest całkiem spoko. Taki normalny, nie ma gówna w głowie jak to zwykle u nastolatków. I taki nieśmiały, to też było urocze. Ale jak już zobaczył, kutasa, to łooo. Coś mu się przełączyło w głowie. Stanął mi błyskawicznie, a on od razu się rzucił jakby od tygodnia nie jadł. Żadnego pieszczonka, czy tam lizania. Od razu wziął do gardła, zaczął się dławić, ale trzymał. Boskie uczucie, i nawet nie musiałem się starać. Młody był tak napalony że siłą bym go nie odciągnął od fiuta. No ale mu trochę pomogłem, jak już brał w gardło, to jeszcze dopychałem, trzymałem go za włosy, wiadomo. A on bez problemu połykał, wydawał te wszystkie mokre dźwięki, pełna profeska. W życiu nie widziałem żeby ktoś ssał z taką pasją. Idealnie mi się trafił. Zdecydowałem że już nic nie będę kombinował. Zamknąłem oczy i pozwoliłem mu robić swoje. Opierdalał tak pięknie, że nie chciałem mu przeszkadzać.
– Połykasz? – zapytałem czując, że już blisko.
Nie odpowiedział. Zaczął po prostu szybciej jeździć ustami po moim kutasie. Jak w transie, chciał mnie zdoić i jak już mu strzeliłem w gardło, to nie przestawał. Ciągle ssał i ssał, aż przestało być przyjemnie. No i połknął, wszyściutko. I to tyle z historii. Jeszcze raz podziękowałem za opatrunek i zawinąłem.

***

– Mam tylko jedno pytanie – odezwałem się, kiedy Góral skończył swoją opowieść.
– No?
– Pamiętasz chociaż jak on miał na imię?
Zdziwił się.
– Nie pytałem.
Machnąłem ręką, ale i tak wszyscy się roześmiali. Nie, tutaj nikt nie oceniał. Mogliśmy do woli prać wszystkie brudy i zwierzyć się z tego, co chcemy z siebie wyrzucać. Albo dopełniać tradycji i spotykając się raz każdego roku, opowiadać o swoich najciekawszych podbojach od ostatniego razu. Jedyna taka okazja. No i oczywiście po opowieści Górala miałem niezłą erekcję. Pewnie wszyscy czterej mieliśmy.
 – Tacy młodzi rzadko wiedzą co robią – zauważyłem.
– On wiedział –zapewnił Góral – Stary, z tym młodym to było jakbyś włożył kutasa do rury od odkurzacza.
– Skąd wiesz jakie to uczucie mieć kutasa w rurze do odkurzacza?
– Spierdalaj.
– Dobra, kto następny? – ponaglił Góral.
Spojrzeliśmy po sobie.
– Może Konrad? – zaproponował Marek.
– Nie – zaprotestowałem – Nie mam nic dobrego pod ręką. Muszę pomyśleć.
– Ale z ciebie leszcz – fuknął Majki – To pomyśl i powiesz po mnie. A teraz ja.
Dyskretnie zerknął na Marka, bo siedział najbliżej mnie, rozwalony na starym krześle. Pod dresem zdecydowanie widziałem zgrubienie. Historia Górala chyba przypadła mu do gustu. Ale o ile wiedziałem, celował bardziej w rówieśników, niż nastolatków.
– Zasada ta sama co u Górala – objaśnił Majki – Nie przerywajcie mi, a jak ktoś przerwie to jebcie się wszyscy.
– Tak jest – gorliwie zapewniliśmy i ponagliliśmy go, żeby już gadał co ma do powiedzenia. Z nas czterech to Majki najchętniej opowiadał o swoich przygodach, a miał ich chyba sporo. Coś niepokojącego czaiło się za tym uśmieszkiem i niewinną buzią nieco zniewieściałego chłopaczka.

Opowieść Majkiego

To było już dawno, bo w święta, znaczy się boże narodzenie. Pojechałem tradycyjnie do domu, do mojego rodzinnego zadupia i musiałem się nasłuchać biadolenia, pomagać w gotowaniu i inne takie. Coś okropnego, ale co roku tak jest więc już jakoś sobie radzę. Tylko jest nudno. Mam tylko jednego kolegę, czasem pójdę do niego na drinka, a potem wracam do domu wieczorem zalany i mama się złości, a ja idę spać. I następnego dnia tak samo, taki wypracowany schemat. I tym razem było dokładnie to samo. Jeszcze matka się doczepiała o każdą głupotę, ciągle coś jej się nie podobało, więc wyszedłem i podreptałem do kolegi, napić się drinka i odpocząć. I tak siedzieliśmy sobie, oglądając jakieś stare teledyski, troszkę się upiłem, przecież mam słabą głowę, zrobiło mi się wesoło i uznałem że można już wracać do domu. Ale było wcześnie, bo raptem 22. Z ciekawości włączyłem grindr i sprawdziłem sobie, kto tam nowy w okolicy się pojawił. I pojawił się ładniutki chłopak, 24 lata, krótkie kręcone włosy, brunet, kolczyk w ustach i nosie, trochę wyższy ode mnie i taki super przystojny. Miał delikatną urodę, ale tacy też czasem potrafią pokazać pazura. Odezwałem się do niego i zaprosiłem na piwo gdzieś w parku, bo to takie męskie, ale kulturalne. Zgodził się. I potem stałem w parku pod posągiem Mickiewicza, zdenerwowany, papieros za papieroskiem paliłem, aż się pojawił. I okazał się bardzo ładny, jak na zdjęciach. Wyższy o głowę, chudy, fajnie ubrany. Głos miał nawet nawet, spodobałby się wam. Zapaliliśmy razem, pogadaliśmy. A potem coś mnie naszło. Powiedziałem mu, że czasem lubię sobie poświntuszyć przez internet i mogę mu pokazać kilka zdjęć jak chce. Uśmiechnął się i chętnie obejrzał. Miałem kilka fotek swojej dupki, bo wiecie jak bardzo lubię ją fotografować i pokazywać. Jemu też się podobała. Pochwalił, że golę.
– Na żywo wygląda pewnie dużo lepiej – westchnął ładnie.
– Żebyś wiedział, mój drogi – potwierdziłem i złapałem łyk piwka.
On sobie zapalił kolejnego papierosa, bo obaj paliliśmy jak smoki. I tak czekałem, czekałem, ale jakoś nie mógł się chyba zebrać w sobie.
– Nie chcesz zobaczyć jej na żywo? – w końcu zaproponowałem, patrząc mu w oczka.
Zaśmiał się i potwierdził, że chętnie, ale nie wiedział czy to takie spotkanie. Powiedziałem że to właśnie takie spotkanie. I trzeba było teraz znaleźć ustronniejsze miejsce niż park w centrum miasta. Nawet wieczorem dużo tam ludzi.
I gdzie poszliśmy? Do mojej starej podstawówki! Furtka była otwarta, a na terenie szkoły są takie schodki w dół i można się ukryć z dala od ciekawskich oczu. Zupełnie intymnie tam jest. Poszliśmy więc tam i rozmawialiśmy. Ale w końcu skończyła mu się cierpliwość.
– To zanim pokażesz dupę, klęknij – powiedział i od razu rozpiął spodnie. Wyciągnął fajnego, sporego kutasa. Od razu mnie pociągnęło w dół i zaraz zacząłem smakować. Piotr, bo tak się nazywał, nie czekał, tylko zaraz zaczął mnie dociskać. Każdy aktyw lubi podławić pasywa, a ja przecież kocham mieć w gardle. Poruchał mnie i patrzył sobie z góry jak się męczę.
– Poczekaj – poprosiłem o przerwę.
– Co się stało?
Pamiętałem, jak wspominał że lubi nowości i jest otwarty. Dlatego zaproponowałem to co lubię najbardziej.
– Chciałbyś się na mnie wysikać?
Zaśmiał się.
– No mogę, ale to czekaj, musi mi trochę opaść. Rozbieraj się.
– Do naga?
– No do naga, zdejmuj szmaty.
Wstał i zajął odpowiednie miejsce przede mną, a ja zdjąłem z siebie kolejne warstwy nadal klęcząc i rzuciłem niedbale na beton obok. Po chwili byłem nagi, tylko w skarpetkach. I było strasznie zimno, w końcu grudniowa noc. Klęczałem przed nim bez ubrań i patrzyłem tylko na tego kutasa, czekając aż zacznie z niego lecieć. I zaczęło.
– Proszę – powiedział z łaską i zaczął na mnie szczać. Ciepły strumień przyjemnie obmywał mi klatę, plecy, tyłek, było bosko. Otworzyłem usta i przysunąłem się bliżej. Siki zaczęły mi bulgotać w mordzie, chyba mu się to podobało bo już tylko tam celował. Połknąłem kilka porcji, były tylko odrobinkę gorzkie, a Piotr był takim fajnym ogierem, że chciałem się zachować jak porządna suka. Kiedy już skończył, to po prostu stanął tyłem do mnie, opuścił spodnie do kolan i wystawił tyłek. Z prawdziwą przyjemnością wbiłem język. Miał wygoloną dziurkę, ciasną, ale udało mi się wsunąć palca. Trochę go tak podrażniłem, a potem złapałem go za biodra i przycisnąłem do siebie, liżąc dupę najlepiej jak umiem. Cudowne to było. Tak rozkosznie stękał i jeszcze pchał się na mnie po więcej.
Noc, głucha cisza, a ja mu penetrowałem smukłą dupę ile sił.
– Starczy tego. Gdzie mam się spuścić? – zapytał, jak już się do mnie odwrócił.
– Na twarz – poprosiłem i Piotr usiadł na murku, a ja klęknąłem przed nim. Zerwał się wiatr i aż trząsłem się z zimna, ale nie narzekałem. Otworzyłem usta i pozwoliłem się w nie ruchać, dociskać po jaja i cały się zaplułem. A potem nagle Piotr spróbował oderwać moją głowę od krocza, ale nie zdążył. Sperma poleciała w gardło, w usta, na moją twarz i szyję. Miał bardzo pojemne jaja.
– I teraz ubierzesz się w ciuchy, jak jesteś mokry od szczyn? – nie dowierzał Piotr, zdyszany, ale zadowolony.
– Jasne. W końcu to twoje szczyny.
Zaśmiał się i pochwalił mnie. Powiedział, że dobrze ciągnę. To dopiero był miły komplement. Pogadaliśmy jeszcze chwilę i rozeszliśmy się. A teraz mam jego numer telefonu i od czasu do czasu wysyłam mu jakieś nowe zdjęcie dupki.
No i tyle. Może to nie aż taka ciekawa historia, ale Piotr bardzo mi się spodobał i chciałem go jakoś docenić. A mówiąc wam, chyba właśnie to robię, misiaczki.

***

– Niesamowite, że tak otwarcie o tym gadasz – przyznałem i wypiłem zdrowie Majkiego.
Wzruszył ramionami.
– Jakbym miał się czego wstydzić.
Patrzyłem tak na niego, jak zaciąga się blantem i wyobraziłem go sobie klęczącego, nago, przy moim kutasie, proszącego o piss. Nie powinien się wstydzić, tak samo jak ja nie powinienem się wstydzić erekcji, której dostałem słuchając tej opowieści. Postanowiłem że potem, na osobności, poproszę Majkiego o prenumeratę zdjęć jego dupy. Skoro tak chętnie je rozsyłał, mnie chyba też coś prześle od czasu do czasu. Ale było w jego opowieści coś jeszcze, czego się nie spodziewałem. Zrobiło mi się dziwnie.
Skoczyłem do kuchni po piwo i gdy wziąłem z lodówy kolejną butelkę, tuż za mną stał Majki.
– Kurwa, przestraszyłeś mnie.
– Umiem się skradać do samca – odparł zadowolony. Opierał się o blat stołu i patrzył wymownie na moje krocze. Było oczywiste, ze coś tam się dzieje.
– No co, erekcji nie widziałeś? – palnąłem, zły.
– Twojej nie widziałem. Nie z bliska – oblizał się. Pierdolony Majki. Zawsze sobie tak ze mną pogrywał.
– Nie ma szans – mruknąłem tylko i sobie poszedłem. Nic dziwnego, że miał tyle przygód. Potrafił przyprzeć człowieka do ściany i wziąć, czego chce. Power bottom na sterydach.
Chłopaki na tarasie zaśmiewali się akurat z jakiegoś nowego filmu, o którym wszyscy ostatnio mówili, ale mnie gówno obchodził. Te dziwne podchody Majkiego mnie wkurwiły. I nie tylko one. Było coś jeszcze.
Góral obejrzał się na mnie.
– No dobra, chyba czas na historię, Konrad – padły te słowa, których tak bardzo chciałem uniknąć.
Usiadłem, otworzyłem piwo, tsss, kapsel na stół, gwint do ust. Solidny łyk i wyczekujące spojrzenia całej bandy.
– Nie – powiedziałem w końcu.
Podniosły się jęki.
– No jak nie? Ty zawsze masz najlepsze historie, stary, nie rób mi tego, no ziomeczku – marudził Góral.
– Konrad na pewno tylko się tak droczy. On zawsze opowiada takie rzeczy, że potem pół nocy nie mogę zasnąć – ucieszył się Majki. Miałem ochotę mu przyjebać.
Spojrzałem na Marka. Wyglądał na niezainteresowanego dyskusją. Wysysał nikotynę z papierosa i gapił się w las. Prawie go z nami nie było.
– Miałem kiepski rok, przykro mi, panowie – rozłożyłem ręce. Niech się pierdolą, nie muszę im się spowiadać. Fakt, że byłem tak zły, wiele mówił. Wiele mówił mi o mnie samym. Po tych historiach Górala i Majkiego, zrozumiałem coś. Myśl kiełkowała we mnie już od dawna, a teraz miałem pewność. Nikt nie lubi dowiadywać się o sobie rzeczy, które mógłby jednak wygodnie ignorować. Udawać, że ich w tobie nie ma. To nie był czas i miejsce na takie rozkminy więc raz jeszcze powiedziałem, że nic z tego i w końcu dali spokój.
– Marek na pewno opowiem nam jakąś ciekawą bajkę do snu – Majki spojrzał wymownie w stronę tamtego.
Marek wypuścił z ust dym i pokręcił głową.
– Nic dla was nie mam. Innym razem.
Teraz Góral mało nie walnął głową w stół. Podzielił się soczystą historią, a nie dostał nic w zamian. Rozumiałem go. Sam bardzo lubię słuchać.
Marek zrobił się dziwnie milczący i wieczór powoli zmieniał się w stypę. Majki i Góral pokomentowali jeszcze jacy z nas, mnie i Marka, leszcze, pogadali chwilę o głupotach i w końcu stało się jasne, że nie ma co tego ciągnąć. Nasz magiczny wieczór dobiegał końca. Było ciemno, a oni zbyt pijani i upaleni żeby walczyć z rosnącą sennością. Pożegnaliśmy się, każdy poszedł do swojego pokoju, a ja zostałem na tarasie żeby zjarać jeszcze jednego fajka.
Rozsiadłem się na plastikowym krzesełku i patrzyłem w las. Gałęzie szumiały muskane lekkim wiatrem, czasem dał się słyszeć trzask łamanej gałęzi, albo szelest krzaków, no i oczywiście to granie świerszczy. Życie wokół aż kipiało.
Zgasiłem światło na tarasie i zapaliłem zamiast tego świeczkę. Zrobiło się dziwnie przyjemnie. Intymnie.
Nie obejrzałem się, kiedy usłyszałem szuranie i ktoś wszedł na taras. Skądś wiedziałem, że to Marek.
Usiadł na skraju tarasu, na deskach, i też wgapił się w las. Błysł płomienia i przy jego ustach rozżarzyła się końcówka papierosa.
Nic nie powiedział. Razem słuchaliśmy świerszczy. A kiedy dopaliłem, zgasiłem kiepa w popielniczce i po prostu siedziałem dalej, teraz już patrząc na plecy Marka. Miał na sobie szarą bluzę z kapturem, taki prosty krój najka. Zawsze miał fajną stylówę.
– Mam kilka historii do opowiedzenia, ale chciałem już skończyć ten wieczór – odezwał się w końcu. Nie drgnął, wciąż nie widziałem jego twarzy.
– No, późno już – zgodziłem się.
– Chciałem, żeby tamci sobie poszli – sprostował.
– Dlaczego? – coś dziwnego stało się z moim głosem. Słyszałem dziwną nerwowość i on też musiał ją usłyszeć. Skąd to się wzięło?
– Wiesz dlaczego.
Mimo nocnego chłodu, zrobiło mi się gorąco. Wiedziałem, albo tak mi się przynajmniej wydawało. Albo Marek czytał mi w myślach, albo mówił po prostu o czymś innym. Wolałem się nie wychylać.
– Bo mnie lubisz bardziej? – spróbowałem wcisnąć żarcik w napiętą atmosferę. Wyszło fatalnie.
Marek powoli wstał i usiadł na krzesełku dokładnie naprzeciwko mnie. Wyjął z kieszeni jeszcze jedną fajkę i odpalił. Siedział tak, i gapił się na mnie, a na ustach czaił mu się śladu śmiechu. A może tylko tak to wyglądało w słabym świetle świeczki.
Obejrzałem go dokładnie, choć przecież doskonale wiedziałem jak wygląda. Szara bluza zapięta pod szyję, czarny dres z obowiązkowymi białymi paskami i naje na nogach. Młoda, pociągła twarz bez zarostu, brązowe oczy o sennym, ale mocnym spojrzeniu.
Marek. Człowiek, który nigdy się nie spieszy, ale zawsze zdąży. Nigdy nie walczy, ale zawsze wygrywa. Nigdy nie prosi, ale i tak dostaje. Właściwie, niewiele o nim wiedziałem, choć wiedziałem niby prawie wszystko.
Patrzył się.
Znałem to spojrzenie. Dotąd, sam tak patrzyłem na wielu chłopaków. Świeczka zasyczała, ale nie zgasła, za to w sterynie utopiła się ćma. Na chwilę świerszcze się zamknęły, spłoszone silniejszym powiewem wiatru.
Nie mogłem już dłużej. On wiedział. Wyczuł, pewnie od razu, jak tylko się zobaczyliśmy poprzedniego dnia. Wiedział, że coś się we mnie zmieniło, jeszcze zanim ja uzyskałem pewność.
Nie było sensu z tym walczyć. Krzesełko dziwnie zaskrzypiało, gdy się podniosłem, a potem zaskrzypiały deski tarasu, gdy klęknąłem przed Markiem.
Teraz było oczekiwanie. Czy dobrze odczytałem sytuację? Czy to się naprawdę stanie? Teraz, po tylu latach, spotkaniach, piwach, blantach i opowieściach? To wszystko miało prowadzić do tego momentu?
Marek ledwie widocznie skinął głową.
Miałem w mordzie pustynie. Gardło suche jak Sahara. Oczy zamglone łzami, bo zapomniałem że trzeba mrugać.
A więc jednak.
Nachyliłem się trochę bardziej, tak że poczułem ciepło bijące od nóg Marka i gdy tylko sięgnął do kroku i wyjął fiuta, miałem go zaraz przy ustach. Wiedziałem co trzeba robić. To nie był jakiś typ z grindra ani pedalskiej dyskoteki. To był Marek. Zaczynało się dla mnie coś zupełnie nowego i wiedziałem, że nie mogę się zbłaźnić.
Spokojnie opuściłem głowę w dół i na początku po prostu przytuliłem policzek do gorącego kutasa. Wibrował, drgał pompowany krwią, przygotowując się na moje usta. Z każdą sekundą był jeszcze twardszy. Ilu chłopaków już go ssało? Jak wielu wzięło całego w gardło i naprawdę zadowoliło Marka? Czy miałem jakiekolwiek szanse im dorównać, robiąc to pierwszy raz? Prawdopodobnie nie. Ale to był Marek i to byłem nowy ja. Musiałem dać z siebie wszystko.
Zapach spermy i bokserek. Otworzyłem usta, wysunąłem język i oblizałem go po całej długości. Bestia leżała na dresie i podrygiwała chwilami, pozwalając się porządnie naślinić. Kiedy położył mi rękę na karku, zrozumiałem że to koniec gry wstępnej. Ostrożnie wsunąłem sobie do ust główkę, mokrą i klejącą się, a potem parłem dalej, pozwalając by powoli, tym jednym ruchem, Marek zrobił ze mnie jeszcze jedną sukę gotową zadowalać swojego aktywa. Z jego kutasem w mordzie właśnie tym byłem. Skoro już zaakceptowałem nową rolę, chciałem to zrobić dobrze, ale ciężko połykało mi się tak dużego kutasa. Wziąłem większość w siebie, ale to był maks. Dalej był tylko szalony opór i ból gardła. Wtedy ręka zaczęła naciskać. Napychał mnie na własnego chuja, czułem jak główka napiera i napiera domagając się wpuszczenia dalej. Ręka dociskała coraz mocniej, ból rósł, a ja straciłem nadzieję. I wtedy nagłe potężne dociśnięcie wpakowało mi calutkiego kutasa w gardło. Fiut Marka zapchał mi cały świat, odebrał tlen i bezlitośnie torturował przełyk. Zrobił dokładnie to, co sam bym zrobił na jego miejscu. Zaczął mnie posuwać w gardło szybkimi ruchami bioder. Jego kutas przesuwał się we mnie zaledwie kilkanaście milimetrów, ale uczucie było niesamowite. Dźwięk dławienia i walki o tlen, skurcze żołądka, łzy na policzkach i kutas Marka bezlitośnie drylujący mi mordę jak rozpalone żelazo.
I nagle wolność. Puścił mnie, pozwolił otrzeć łzy i ślinę z brody, uspokoić oddech. Co teraz? Spojrzałem w górę, w oczy swojego nowego pana, ale minę miał taką jak przedtem. Ale już nie było tak, jak dotychczas. Kiedy dajesz kumplowi wypierdolić się w gardło, to trochę zmienia dynamikę waszej relacji. Ja miałem czerwony od wysiłku ryj, a on wyprężonego kutasa mokrego od mojej śliny.
Nagle Marek wstał i nachylił się nade mną. Odruchowo, o dziwo, otworzyłem usta. Porcja śliny trafiła dokładnie na mój język. Smakowało piwem i fajkami. Połknąłem. Sam się sobie dziwiłem, że wszystko robię niemal odruchowo. Choć przecież zawsze byłem po drugiej stronie i mogłem obserwować jak zachowuje się grzeczna suka. Teraz ta wiedza w końcu się przydała. Choć nie wiedziałem, co zrobi ze mną dalej.
Nagły hałas. Odruchowo odwróciłem głowę i dostrzegłem stojącego w drzwiach Górala. Łapę trzymał pod bokserkami. Prócz nich nic na sobie nie miał. Ciekawe jak długo już nas tak podglądał.
Góral bezbłędnie wyczuł sytuację, bo nie mówiąc ani słowa po prostu podszedł, stanął obok Marka i wyciągnął spod bokserek swojego ogromnego kutasa. Mięśnie na brzuchu grały z każdym szybkim oddechem. Zaczął sobie walić, a ja w miarę możliwości łapałem liza gdy akurat mi pozwolił. Patrzył w dół, ale nie na mnie, tylko na swojego fiuta. Zapamiętale go męczył, pracował ręką szybko i pewnie, jaja latały w rytm każdego ruchu i obijały się o siebie. Gdy zaczął cicho sapać, otworzyłem usta najszerzej jak mogę i poczułem na języku gorzko–kwaśny smak spermy. Jeden strzał, drugi, trzeci, czwarty… Wszyscy mieliśmy pełne jaja od słuchania tych historii. Dlatego Góral zalał mi usta szaloną ilością spermy. Nie połknąłem, bo nie kazał. Nie było żadnych poleceń, komend, wyzwisk. Było milczenie i wzrok obydwu utkwiony na mnie i moim zapłodnionym ryju.
Zrozumiałem że skoro to moja inicjacja, to muszę się sam wykazać. Pokazać, że jestem godny uwagi. Chcą kurwy, to ją dostaną.
Zrzuciłem ciuchy i wróciłem na klęczki. Demonstracyjnie otworzyłem usta wciąż pełne spermy Górala. Patrzyli na mnie obaj, na nagiego cwela. Góral uśmiechnął się z satysfakcją.
Wyplułem spermę na rękę i wysmarowałem nią sobie dupę. Dokładnie nawilżyłem dziurę, którą zaraz udostępnię mojemu byłemu kumplowi, a obecnemu masterowi.
Obfita ilość ściekała mi na jaja i penisa, kiedy przybrałem pozycję na psa.
Odsunęli krzesełka i stół żeby zrobić miejsce na te nasze nocne popisy. Dookoła mnie zaczęły lądować fragmenty ubrań. Bokserki Górala i cała reszta od Marka.
Wypięty na psa, nawilżony spermą, gotowy na jebanie, czekałem. Góral klęknął przede mną z wyprężonym na nowo kutasem i pomyślałem, że zabije mnie pakując tego potwora w gardło. Ale nie, odsunął się nagle. Nie rozumiałem, dopóki nie pojawiło się kolejne nagie ciało. Majki klęknął przede mną, tak że widziałem jego plecy, odwrócił się i posłał mi uśmiech, a potem przybrał pozycję na psa, tak samo jak i ja, więc miałem jego dupę tuż pod twarzą. Goral klęknął przed Majkim i podał mu fiuta do polerki. Usłyszałem cmokanie i oblizywanie. Majki w końcu pokazał co potrafi, a ja nic nie widziałem! W zemście ugryzłem go w pośladek, a on tylko jęknął, ale nie przerwał opierdalać kutasa. Zły, wbiłem język w jego dupę. Była gładziutka i naprawdę gotowa do ruchania. Nie wiem, jakie kutasy musiał brać Majki, ale był luźny. Mogłem bez problemu penetrować go językiem, aż zaczął cicho wyć. Cmokałem i ssałem jego cipę, tak jak innym pasywkom w przeszłości, ale tym razem poczułem ucisk na własnej dupie. Kutas Marka właśnie we mnie wjeżdżał. Chwila oporu i ból. Nie byłem przyzwyczajony do dawania dupy więc bolało jak cholera, kiedy się wbijał. Zacisnąłem palce na pośladkach Majkiego i zdołałem jakoś pochwycić w usta jego fiuta. Ssałem jak opętany, zapchałem usta fiutem, żeby nie krzyczeć z bólu. Kutas Marka zaczął już we mnie jeździć, dało się słyszeć cichy chlupot gdy wciskał we mnie spermę Górala. Nocna cisza powoli wypełniała się jękami. Nie mogłem uwierzyć – jeden kumpel jebał mnie od tyłu, używając spermy drugiego, a trzeciemu lizałem rowa i fiuta. Marek posuwał mnie, ja wbijałem się językiem w Majkiego, a on brał w gardło kutasa Górala. Widziałem jak biodra Górala jeżdżą do przodu i do tyłu. Porządnie pchał Majkiego w mordę. Znalazł sobie idealną dziurę.
Było mi błogo. Pierdolenie zrobiło się naprawdę przyjemne, kapało mi z penisa, kutas Marka porządnie drażnił mi prostatę, a dupa Majkiego smakowała wyśmienicie.
Czy to możliwe, że dotąd zawsze byliśmy grzeczni tylko dlatego, że skład był nierówny? Było trzech aktywnych i jeden uległy. Gdy tylko zrobiło się dwóch na dwóch, zaczęliśmy pierdolić się jak króliki.
Marek jechał już na całego, zapychał mnie bezlitośnie, jaja klaskały o pośladki, czułem że długo już tak nie wytrzymamy. Zacząłem jęczeć z każdym pchnięciem i żeby się zamknąć, zapchałem usta kutasem Majkiego. Było niewygodnie, ale obciągałem na tyle, na ile mogłem, doprowadzając biedaka do szaleństwa. Wył i wył, choć też miał zapchane gardło, ale robił się coraz głośniejszy. Zrozumiałem, że to już i zaraz z kutasa Majkiego wystrzeliła spyra. Połykałem chciwie każdy kolejny ładunek, też miał tego sporo. Sperma wypełniała mi usta, wszystko wypiłem i wypuściłem mokrego fiuta na wolność. Akurat w porę, by zawyć, bo Marek wykonał trzy ostatnie pchnięcia, jakby chciał rozerwać mi dupę, złapał mnie za włosy i docisnął do siebie, tłocząc we mnie własną spermę. W tym samym momencie Góral odtrącił mordę Majkiego i z jego kutasa poleciały następne strzały spermy. Leciały na plecy i pośladki Majkiego, moją twarz, dupę i pewnie nawet na brzuch albo klatę Marka. Wszyscy było zalane spermą i spocone, klejące się i sapiące. Świat oszalał.
A potem, gdy złapaliśmy oddech, po prostu rozeszliśmy się do swoich pokoi. Bez słowa.

Podobało się? Zostaw komentarz, zmotywujesz mnie do pisania.

2 thoughts on “Bez słowa

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *