Potknięcie

Gapiłem się już dobre dziesięć minut i dalej nie wiedziałem.
Wyglądało to trochę jak zięba, ale mniejsze i ciemniejsze. Z tego, co pamiętałem z googli, to mógł być kopciuszek, taki mały leśno–blokowiskowy ptaszek z czarnym dziobem. Nawet ładny, choć lornetka miała za słabe powiększenie. Słońce już zachodziło i ciężko było wyczaić, czy dobrze zidentyfikowałem okaz.
Westchnąłem i sprawdziłem google. Jednak kopciuszek. Kolejny ornitologiczny sukces. I to znaleziony na gzymsie kamienicy, a nie w parku czy lesie. Można powiedzieć, że fart.
Wyplułem ostatnią gumę, i tak zupełnie wyżułem smak mięty, i zacząłem się zastanawiać, gdzie teraz. Rower aż rwał się do drogi, do domu nie miałem po co wracać. Piątek wieczór, a ja oglądałem ptaszki, jak co tydzień. Nawet nie było źle, gdzieś w tym wszystkim spływał na mnie spokój i mimo warkotu samochodów i krzyków dzieci na podwórkach, czułem się dobrze. Oczywiście tylko na powierzchni. Pod warstwą lodu działy się już różne rzeczy.
Schowałem lornetkę do plecaka i znów westchnąłem. Było po 21, ale nadal cholernie ciepło. Zanosiło się na jedną z tych upalnych letnich nocy.
W domu czekał tylko laptop i telewizor. I konsola, ale nie chciało mi się ani grać, ani oglądać seriali. Potrzebowałem ruchu, zajęcia dla obwodów w mózgu. Pomyślałem, że czasami da się znaleźć w parku lisa albo jeża. Zwierzątka koją nerwy, czyli w sam raz dla mnie. Kontakt z naturą to moja szalupa ratunkowa. Szkoda, że taka niestabilna, jak i ja sam.
Obrałem azymut na najbliższy park i ruszyłem.
Ulice powoli wypełniały się już podpitymi typami. Im bliżej centrum, tym więcej zbyt głośnego śmiechu podrasowanego używkami. To nic, po prostu jest weekend – tłumaczyłem sobie.
Ciężko być elementem wielkiego miasta, kiedy ma się zerową odporność na wszystko wokół. Każde słowo, spojrzenie, nawet każda myśl mogła mnie zdradzić i ugryźć w dupę. Ale przywykłem i do tego. Trzeba tylko było znaleźć sobie zajęcie i nie myśleć. Broń boże nie podchodzić za blisko chłopców, monopoli i knajp.
Dlatego zasuwałem na rowerze, trzeźwiutki i grzeczny, oglądając ptaszki i liski. Żeby nie myśleć o alternatywie, o tym co mógłbym robić zamiast tego. Żyłem w tym systemie od kilku miesięcy, od samego powrotu z Berlina, i nawet nieźle wychodziło.
Zajechałem na główną ulicę i nagle mnie olśniło. Przecież to była znajoma okolica! Mieszkałem na studiach zaledwie dwie ulice dalej. Ile to było lat temu? Trzy? Miałem wtedy 20. Młodziutki, niewinny, wiecznie napalony.
Nie mogłem się oprzeć, skręciłem ku krainie starych odrapanych kamienic. Wszystko było jak zapamiętałem – nierówna brukowana ulica, minimum zieleni i podwórka zamazane niedbałym grafitti. Było jakieś LEGIA ŻYDY i ZIĘTARA PEDAŁ. Urocze.
Trochę się pogubiłem, ale w końcu dotarłem na Koterskiego. Nadal był tu ten stary zieleniak i sklep chemiczny gdzie nigdy nie mieli kleju, gdy go potrzebowałem. Nic się nie zmieniło. Tylko ja.
Uderzyłem w wysoki krawężnik i wjechałem na podwórko. Zdyszany, zatrzymałem się i zsiadłem.
Wspomnienia odżyły. Na środku podwórka stała ta sama nieczynna studnia zabudowana betonem, wszędzie walały się butelki i papiery. W oknach kraty, część szyb w trzech budynkach tworzących podwórko wybita. Trzy lata i nikomu nie chciało się ich wymienić. Były też blaszane garaże, w które dzieciaki lubiły rzucać kamieniami, były przepełnione śmietniki, jebiące zepsutą żywnością, było kilka starych rozklekotanych samochodów. Moje stare podwórko.
Wyjąłem lornetkę i zacząłem bez obciachu zaglądać w okna, ale niewiele zobaczyłem, bo firanki.
Zresztą speszyły mnie głosy. Z kamienicy wyszło dwóch chłopaków i pies. Pies był jakimś średniej wielkości burym kundlem, a chłopcy oczywiście mieli dresy na dupie i czapeczki z daszkiem. Mogli mieć z dwadzieścia lat, kto wie czy nie mniej. Wesoło o czymś dyskutowali, a każdy popijał z butelki jakiegoś taniego browara. Spojrzeli na mnie zaciekawieni, ale tylko na chwilę przerwali rozmowę. Zaraz przestałem się dla nich liczyć, poszli w stronę śmietników wołając kundla. Kundel jednak uznał że warto obwąchać obcego i podbiegł do mnie merdając ogonem.
–Cześć – przywitałem się i dałem obwąchać dłoń. Polizał mnie.
–Skubi! Skubi, kurwa, chodź! – zawołał jeden z kolesi.
Pies obejrzał się w tamtą stronę, ale wyglądało na to, że nigdzie się nie wybiera.
–Skubi!!!
W końcu zerwał się i pobiegł za śmietniki.
Podrapałem się po karku. Zdecydowanie nie powinienem był tu przyjeżdżać. Okolica pełna dresów, a dresiki to coś, co jara mnie najmocniej na świecie. Wystarczy, że jakiegoś zobaczę i uruchamia mi się wyobraźnia. A to prowadzi do czynów. Takich jak te z Berlina, które prawie mnie wykończyły. Niekończące się pasma jebania i imprez suto zakrapianych wódą i okraszonych białym proszkiem. Nie chciałem do tego wracać. Nie mogłem do tego wracać. Nie. Musiałem wieść żywot grzecznego chłopca i oglądać zwierzątka w parkach albo hodować kwiatki. Żadnego jebania z dresami w ciemnych bramach.
Błyskawicznie wystartowałem na rowerze, planując wrócić prosto do domu. A tam może przesadzić paprotkę albo, nie wiem, kurwa, umyć okna w środku nocy. Byle nie myśleć.
Prułem jak głupi, minąłem śmietniki i dresików z psem. Obejrzałem się, żeby pożegnać wzrokiem kundla, ale zobaczyłem co innego. Jeden z chłopaczków odlewał się na mur kamienicy i patrzył prosto na mnie. Trzymał w ręku kutasa, po ścianie płynął strumień moczu, a on wlepiał gały we mnie.
Kopnął mnie prąd. Zacisnąłem zęby. Przyspieszyłem, ignorując obrazy z nocnych harców które odprawiałem jeszcze kilka miesięcy wcześniej.
Tak na dobrą sprawę, ocknąłem się dopiero jakieś dwa kilometry dalej, stojąc pod monopolowym. W ręku miałem już małpkę żołądkowej gorzkiej. Nie pamiętałem momentu kupowania. Zagotowało mi się w czaszce na widok jednego, jedynego kutasa. I to spojrzenie. Trzymał fiuta i gapił się. W moim języku takie coś oznacza zaproszenie. On zapewne po prostu był ciekawy co tak zapierdala po podwórku i się odwrócił.
Teraz to już nie miało znaczenia.
Spojrzałem w swoje niewyraźne odbicie w sklepowej szybie. Drobny, szczupły chłopaczek, nic w tej buzi nie zapowiadało syfu, który kryje się zaraz za oczami.
Zerwałem banderolę, wypiłem duszkiem. Pierwsze procenty od miesięcy. Poczułem ogień w bebechach i wróciłem do sklepu po więcej.

***

Miałem już gotowy plan.
Oczywiście, część trzeba improwizować, ale ważne jest przygotowanie.
Dlatego pokręciłem się chwilę po ciemnych ulicach w poszukiwaniu samotnych wilków, to znaczy podpitych dresików zmierzających gdzieś w pojedynkę. Szukałem takiego, który mnie podjara. Takiego z dobrym ciałem, alfią mordą i fajną stylówą. Niełatwe zadanie. Ale po jakimś kwadransie się udało. Odstawiłem rower pod latarnię, dopiłem małpkę i cisnąłem butelkę gdzieś w krzaki. Dresik szedł prosto na mnie.
Zaszczycił mnie tylko rzutem oka, bo zawsze patrzy się na typa mijanego na pustej ulicy nocą.
– Ej, sorry, masz ognia? – zatrzymałem go.
– No, czekaj – zaczął się klepać po kieszeniach i w końcu podał mi zapalniczkę.
Zapaliłem i oddałem.
– Dzięki.
– Spoko – mruknął i ruszył dalej.
Serce zabiło mocniej. Teraz albo nigdy.
– Czekaj!
Obejrzał się, zdziwiony.
– No? – niecierpliwił się. Gdzieś tam pewnie trwała domówka, może czekała tam jego laska. A ja go zatrzymywałem. Idealnie.
– Mogę ci obciągnąć? – palnąłem i uśmiechnąłem się jak głupi.
Dresik zamrugał.
– Co? – wolał się chyba upewnić, czy dobrze usłyszał, zanim mi przypierdoli.
– Obciągnę ci – powtórzyłem. W spodniach miałem już armatę, w żyłach gotowała się krew. O kurwa, jak ja za tym tęskniłem. Tak, jestem pierdolonym ćpunem adrenaliny i testosteronu.
– Pojebało cię!? – warknął groźnie i rozejrzał się, jakby szukając ukrytej kamery.
– No śmiało, possam ci – zaoferowałem się i wyciągnąłem rękę. Udało mi się musnąć jego krocze zanim mnie odepchnął.
– Wypierdalaj! – ryknął. Szybki oddech, zaciśnięte zęby, postawa do wpierdolu. Powinienem uciekać, ale ja byłem zbyt rozluźniony wódą i napruty hormonami. Wpierdoli mi, a ja zwalę w domu pamięciówę, wspominając ciosy. Wszystko wróciło, całą moja pokurwiona otchłań w głowie.
Gapił się na mnie jeszcze chwilę, bo chyba pierwszy raz spotkał takiego wariata, a potem nagle się odwrócił i ruszył przed siebie, udając że to wszystko nie miało miejsca.
Znowu zacząłem oddychać. O kurwa. Tego mi było trzeba. To właśnie jest starter na udaną noc. Nie jestem kretynem, nie liczę na to, że losowo zaczepiony typ da mi possać chuja. Liczę na to, że mnie nakręci, nabuzuje, przestraszy i pchnie w cały ten bajzel, w którym już nic nie kontroluję, bo rządzą mną odruchy.
Dokładnie tak się stało. Wziąłem rower i pognałem na moje dawne podwórko.

***

Siedziałem na studzience już jakiś czas. W międzyczasie zdążyłem zainstalować grindra i założyć świeżutki profil. Wrzuciłem zdjęcie twarzy i zdjęcie dupy w opinających bokserkach. Zaczęło się bombardowanie wiadomościami, ale nie miałbym szans nadążyć z odpisywaniem. Niech się wystrzelają, potem sprawdzę co się złapało w sieci. Zapaliłem kolejnego papierosa, łącznie wyjarałem już pół paczki. Kilka miesięcy niepicia i niepalenia poszło się jebać, a moje zapędy do podglądania natury definitywnie się skończyły. Za późno na odwrót.
Miałem szczęście – w końcu pojawiły się dwa dresiki z psem. Musieli w końcu wyjść na podwórko, żeby go wyprowadzić.
Rozprawiali o czymś głośno, w łapach trzymali piwo, w ustach fajki. Wszystko się zgadzało.
Na początku mnie nie zauważyli. Rozmawiali swobodnie, pewni że nikt nie słucha. I mieli rację, bo ich ploty na temat kumpli i obgadywanie jakichś lasek nic mnie nie interesowało. Przyjechałem tu po coś innego.
W końcu mnie zauważyli. Udali, że to nic, gadali dalej, ale już ostrożniej. Oni pod ścianą kamienicy, a ja na studzience dziesięć metrów dalej. Jeśli mnie rozpoznali, musieli się zastanawiać, co tu znowu robię.
W końcu zainteresował się mną pies. Świetnie. Jeden krok bliżej do celu. Wygłaskałem go, a tymczasem chłopcy zaczęli niepewnie go wołać. Nie podobało im się, że na ich podwórku jest Obcy. Że siedzi i tylko się gapi, jakby na coś czekał. Dlatego postanowili w końcu załatwić sprawę. Podeszli nieco bliżej, ale nie za blisko.
– Czekasz na Mordakę? – zawołał jeden, trochę pijanym głosem.
– Nooo – potwierdziłem, nie mając bladego pojęcia kim jest Mordaka i czemu miałbym tu na niego czekać o tej godzinie. No, ale w końcu miała być improwizacja.
– On nie przyjdzie, pochlał na rynku – wyjaśnił mi dresik.
Czyli uważali, że jestem kumplem jakiegoś tam ich znajomego. To prawie, jakbym był swojakiem. Postanowiłem ciągnąć tę grę.
– To chujowo – mruknąłem zawiedziony, wstając. Podszedłem trochę bliżej, a pies śledził mój każdy krok.
– On nie umie pić – orzekł dresik, choć sam był już w kiepskim stanie.
– No to słabo, bo przywiozłem prowiant – oznajmiłem zupełnie załamanym głosem i wyciągnąłem z plecaka pół litra.
– Oooo, ale to kolega dobrze trafił! – ucieszył się drugi typ.
– Pomożemy! – zapewnił pierwszy.
Czy to moralne upijać obcych typów, żeby ich potem urabiać? Nie wiem, nie dbam o to. Każdy jest panem swego losu. Poza mną. Mną rządzi wieczna, niezaspokojona, irracjonalna chcica kutasa. To ja tu jestem ofiarą, co nie?
Chwilę mnie wypytywali o Mordakę, ale jakoś lawirowałem w spirali kłamstw i odpowiadałem na tyle zdawkowo, że jakoś się to kleiło.
– Jebać go – podsumowałem, pijąc kolejną rundę prosto z butelki.
– Jebać – zgodził się jeden z kolesi – To chodźcie do środka, bo się chłodno robi.
Grzecznie wszedłem za nimi do mieszkania.
Teraz, w świetle, mogłem się im lepiej przyjrzeć. Obaj nosili czarne dresy adidasa, a więc i obowiązkowe białe paski. Na stopach, o dziwo, vansy. Rzeczywiście wyglądali na 20–23 lata, byli szczupli i w zasadzie całkiem przystojni. Trochę wyglądali na rodzeństwo, ale zaprzeczyli, dziwnie zadowoleni że pytam.
Musiałoby to pięknie wyglądać, gdyby tych dwóch się ze sobą jebało. Rozmarzyłem się.
Chłopcy słuchali jakiejś fatalnej muzyki w stylu Eska Imprezka, ale jakoś to przetrwałem dzięki wódzie i pełnym jajom. Pewnie okropnie wyglądałem tak się na nich śliniąc, ale nie zauważyli. Byli zajęci wódą i gadką o dziewczętach. Temat warto podrążyć.
– A wy jesteście singlami? – zapytałem niby mimochodem.
– Kim? – zdziwił się jeden z nich, ten trzeźwiejszy.
– No, nie macie lasek? – wyjaśniłem, trochę zażenowany.
– Matełek ma, ja nie – odpowiedział. Czyli ten najebany zasypiający powoli na kanapie, to Matełek. Świetnie. Ten drugi, w zasadzie prawie trzeźwy, nazywał się chyba Piotrek, czy tam Paweł. Bez znaczenia.
– Żadna cię nie chce? – zaśmiałem się.
– Nooo, miałem, ale mnie rzuciła, bo mam za dużego chuja.
Zakrztusiłem się colą. Żartował, czy nie?
– A ty co, kawaler? – zapytał Piotrek–Paweł.
– Dziewczyny to akurat mi do niczego nie są potrzebne – dla odmiany powiedziałem w końcu prawdę.
– No jak? To tylko konia walisz? – zdziwił się P.
Trochę się speszyłem, dziwne biorąc pod uwagę mój stan i okoliczności. Autentycznie fajnie mi się gadało z tym typem.
– Mam takie potrzeby, które tylko facet potrafi zaspokoić – ująłem to najładniej, jak potrafię. No i teraz miało się okazać, czy marnuję tu tylko czas, czy też jest szansa na jakąś akcję.
– Nie kumam – przyznał rozbrajająco i chyba mówił serio.
No dobra. Dość podchodów.
– Lubię ssać kutasy – wypaliłem.
Piotrek–Paweł zrobił szerokie oczy i spojrzał desperacko na kanapę, a potem na mnie.
Matełek spał, a ja nie rzuciłem się na niego i niczego mu nie próbowałem ssać. Czyli wszystko spoko, nie trzeba uciekać, Pawełku.
– Jesteś pe.. gejem?
– Zgadza się.
Przez chwilę typek mielił nową informację i niemal słyszałem jak zgrzytają mu trybiki w głowie. A potem się rozjaśnił.
– A duże kutasy też ciągniesz?
O kurwa. Czyli nie żartował, a nawet dopuszczał opcję ze mną na kolanach w roli głównej?
– Uwielbiam duże kutasy – zapewniłem.
Tutaj Piotrek–Paweł przypomniał sobie o śpiącym smacznie Matełku i spojrzał nerwowo w jego stronę.
– Chodź do kuchni – powiedział cicho, konspiracyjnie.
W kuchni nagle zapomniał języka w gębie. Patrzył tylko nerwowo na ścianę i zbierał się, zbierał, ale słowa po prostu z niego nie wychodziły. Strasznie się biedak męczył.
– Chcesz, żebym to zrobił? – zapytałem w końcu, ukracając te jego męki.
Potrząsnął głową. Zielone światło.
Podszedłem i w końcu, po całych miesiącach, padłem na kolana przed drugim facetem.
– Tylko…
– Nigdy nikomu nie powiem – zapewniłem.
Chyba mu to wystarczyło, bo mnie nie powstrzymał kiedy sięgnąłem do dresów i bokserek, i uwolniłem kutasa. Zapachniało samcem. Faktycznie był duży, ale nie tak duży jak sobie wyobrażałem. Już trochę stawał, chłopak był podniecony sytuacją. Ciekawe, jak bardzo.
– Zapchasz mi nim ryj? – zapytałem, patrząc w górę.
– Dawaj – niecierpliwił się.
O nie, nie tak szybko.
– Połknę spermę – obiecałem.
– No dobra, zaczynaj!
– Takiego fiuta ciągnąłbym codziennie – zapewniłem.
– Kurwa… – nie wytrzymał, złapał swój sprzęt w rękę i płynnym ruchem wjechał mi w usta. Stęknął, czując ciepło i wilgoć uległego ryja. Nie było mowy, żeby mnie łapał za głowę, czułem to. Dlatego sam zacząłem jeździć po kutasie, ślinić zanim połknę całego i zapcham sobie gardło.
– O, kurwa… – syczał, zaciskając oczy. Pewnie sobie wyobrażał jakąś znajomą, albo pornogwiazdę. Nie ma problemu, ważne żeby karmił mnie kutasem, a w głowie może mieć co chce.
Nie mogąc liczyć na niego, zacząłem się bawić sam. Chlastałem się mokrym kutasem po twarzy, a kuchnię wypełniły dźwięki mokrych mlaśnięć. Gdy fiut stwardniał od tych uderzeń, natychmiast brałem w gardło i trzymałem, dopóki mogłem, a chłopaczek aż cały drżał w tych krótkich chwilach penetrowania mi przełyku. Opierdalałem mu pałę najlepiej jaj umiem, byłem na głodzie po bardzo długiej przerwie. Miałem ochotę już nigdy nie wypuszczać go z siebie, wiecznie go obsługiwać, a oddychać jakąś inną metodą. Byle tylko młoda pała ruchała mnie po podniebieniu i drażniła język pysznym słonawym smakiem. Mógłbym już zawsze być oralną kurwą tego typka, jego jęki byłyby moją muzyką, sperma pożywieniem, a ciasna dziura między pośladkami deserem na specjalne okazje.
Nakręcony tym natłokiem myśli tak się rozpędziłem, że koleś nagle drgnął i zaczął tłoczyć mi w mordę spermę. Kutas wesoło zalewał gorzko–słonym płynem swoją pierwszą pedalską japę. Zgodnie z obietnicą, wszystko połknąłem.
– Ale zajebiście to robisz – wrócił do rzeczywistości.
– Dzięki. Masz zajebistą pałę – przyznałem, wstając i wycierając usta rękawem.
Teraz nastąpiła niezręczna cisza, bo gość już opróżnił jaja i nie bardzo miał ochotę na cokolwiek, a już na pewno na gadanie o tym, co zaszło.
– Muszę się odlać – zdecydował i nieco chwiejnym krokiem polazł do toalety.
Uśmiechnąłem się sam do siebie, łyknąłem na szybko jeszcze jednego szota, a potem założyłem buty i wyszedłem. Na podwórku wsiadłem na rower i nie włączając świateł ruszyłem dalej w noc.

Telefon w kieszeni mało nie eksplodował od natłoku wiadomości. I w tym całym morzu, oceanie dziwnych typów, musiałem teraz znaleźć coś konkretnego. Przystawkę miałem za sobą, teraz czułem się już jak rasowa suka i przydałby się rasowy Pan. Niełatwe zadanie o 2 w nocy, kiedy nie jesteś supertrzeźwy, a twoim środkiem transportu jest rower.
Ale znalazłem. Nick: „Nie”. Lat: 27. Na zdjęciu szczupły skurwysyn bez zarostu, z takim spojrzeniem że miałem ochotę wylizać telefon.
Napisałem: „siema. to mnie szukasz”.
Piłka w grze.

***

Typ wyszedł po mnie pod blok.
Taki był miły i tutaj kurtuazja się kończyła. Choć rzucił jeszcze swoje imię, tak od niechcenia. Nie miało ono dla mnie absolutnie żadnego znaczenia, nawet go nie zarejestrowałem, ale na potrzebę chwili nazwę go Sebą. Bo był takim typowym ziomeczkiem. Jedno spojrzenie na surowe, ostre rysy i było jasne, że nie będzie żadnego całowania, macanek i innych niepotrzebnych zagrań. Dla Seby liczyło się dokładnie to, co omówiliśmy na grindrze. Moja morda.
Miał na sobie domowy dresik, szarą bluzę z kapturem i znoszone czarne Nike Air z białym logo. Ładne. Uśmiechnąłem się do nich.
– Winda nie działa więc musimy z buta – wyjaśnił Seba i zaczęliśmy się wspinać po klatce schodowej. Nie pytał mnie o pogodę, o to czy studiuję albo o plany na weekend. Nie obchodziły go. Nasza mała znajomość miała się zacząć i skończyć na jednej czynności – zadowalaniu go.
Gdy tak szliśmy po schodach, uderzyło mnie jak wiele razy pokonywałem tę drogę. Podanie ręki, imię, wycieczka po schodach, wchodzimy do mieszkania i akcja. Zawsze ten sam schemat, ale inna twarz i kutas.
– Właź – zaprosił mnie niedbałym gestem i usłyszałem za plecami zamykanie drzwi.
Zaczyna się. Kutas stał mi na baczność.
W mieszkaniu leciała cicho muzyka z radia, a światła były pogaszone, nie licząc małej lampki w sypialni. Wielkie łóżko z białą pościelą aż się prosiło o nieco uwagi.
Seba nie zdjął butów, walnął się wyro i skinął głową w stronę swoich stóp. Nie potrzebowałem lepszego zaproszenia. Rzuciłem plecak byle gdzie i klęknąłem u łóżka.
Na próbę pomasowałem najacze, a Seba w odpowiedzi nerwowo nimi powierzgał. Chciał tu i teraz, bez zbędnej zwłoki.
Zabrałem się do roboty. Oblizałem pobieżnie podeszwę, potem drugą, spojrzałem kontrolnie co na to dres. Jebanemu było bardzo wygodnie, bo jedną rękę założył za głowę, a drugą masował sobie gnata, jeszcze przez spodnie.
– No, liż – ponaglił.
Najacze jebały, ale były dość czyste. Może ktoś inny opierdolił je wczoraj, a może i ledwie godzinę przede mną. Kto wie. Mimo to, zacząłem je polerować. Chwytałem całą stopę i dociskałem sobie do mordy, doskonale wiedząc że Seba czuje przez podeszwę mój język penetrujący każde zagłębienie. Lizałem tak zapamiętale, że dźwięk przypominał jeżdżenie ścierką po suchej szybie. Powoli, bardzo dokładnie zbierałem z podeszw upokorzenie, którego tak bardzo mi brakowało przez ostatnie miesiące. Z każdą przełkniętą porcją powracały mi siły.
– Zdejmij mi je, suko – polecił krótko. Gnat pod dresem miał już bardzo kuszący kształt, ale Seba nie chciał go jeszcze uwalniać. Na deser trzeba sobie zasłużyć.
Zsunąłem mu buty i ostrożnie odłożyłem na podłogę. Uderzył mnie zapach jebiących soxów. Białe, a raczej biało–szare, ujebane, samcze.
Zacząłem oblizywać i ssać. Każdy palec po kolei, podeszwy, pięty, kostki. Seba pojękiwał już cicho i coraz mocniej ugniatał chuja. Podobało mu się.
– Bierz do mordy – warknął.
Otworzyłem ryj najszerzej jak umiem i wepchnąłem stopę razem z soxem.
–Ssij szmato. Wypierz to w ryju.
Posłusznie zacząłem ssać, jakby to był kutas, a nie brudne soxy na spoconych stopach. Teraz dopiero Seba się rozruszał. Sapał i mruczał jakby go złapała gorączka. Na chama wciskał mi stopę do ryja, a drugą nogą dopychał mi głowę. Doskonale się bawił.
– Niektórzy lubią opierdolić kutasa, ale nie każdy się nada do ojebania adoli, co suczko?
– Mmhhmmm – mruknąłem, ciągle zapchany jego jebiącą stopą.
– Teraz druga.
Powtórzyłem czynność i wyśliniłem kolejnego soxa, ssałem palce i naprawdę chciałem wziąć całą stopę do ryja. Zajebiście mnie motywowały jego bluzgi.
– Z ciebie jest specjalny gatunek suki. Pedał do prania adoli – wyjaśnił moją nową rolę, a ja zgodziłem się ochoczo i zacząłem ssać jeszcze mocniej.
– Weź te adole i wyliż białe logo z każdej strony. Nie da się tego domyć szmatą, ale twój ryj chyba sobie poradzi.
Posłusznie wróciłem do butów. Przyciskałem język ile mogłem i polerowałem białe logo. Wszystkie cztery, na obu butach. Wydawało mi się, że pod koniec były już całkiem białe, jak nówki.
– Pięknie – odparł zadowolony – Chodź tutaj.
W końcu. Zaproszenie do pały.
Nie zamierzał mi pomagać. Sam złapałem za sznurek i rozwiązałem dresik, zsunąłem go poniżej bioder mojego jebaki i spojrzałem na imponujący namiot w białych bokserkach. I na plamę w oczywistym miejscu.
Uwolniłem bestię. Cała główka była umazana śluzem, gotowa do jebania. Chwyciłem w dłoń i powoli połknąłem. Wylizałem tak samo, jak wcześniej buty i soxy. Do czysta. Trochę śluzu z kutasa przykleiło mi się do podniebienia.
– Bez ręki – pouczył mnie.
– Tak jest – zgodziłem się i zacząłem obrabiać pałę samymi ustami. Była duża, ale nie aż tak żebym nie zmieścił całej. Prawie od razu nasunąłem się po jaja, a Seba westchnął zaskoczony i zadowolony.
– Tak go masz opierdalać – zdecydował łaskawie.
Zacząłem więc nadziewać się na pałę. Brałem całego po jaja, zsuwałem się, znowu hapałem główkę i zjeżdżałem w dół. Zaczął mi pomagać ręką, żeby było szybciej. Przecież jego kutas zasługiwał na najlepsze traktowanie. Jeśli już ktoś mu ciągnął, musiał to robić z odpowiednim zapałem.
– Ssij porządnie, szmato – warknął. Miał rację, zapomniałem się. Połknąłem główkę i wypolerowałem językiem, a potem zacząłem mocno ssać. Seba wariował. Całe biodra mu latały, bo moje ssanie mieściło się gdzieś na granicy przyjemności i bólu.
– Mocniej! – krzyknął i szarpnął mnie za włosy. Nadział mnie na kutasa i tak trzymał, patrząc jak się dławię. Popłynęły pierwsze łzy, ale nie dawał za wygraną. Kilka ruchów biodrami przyprawiło mnie o odruch wymiotny, ale dałem radę. Uwolnił mnie.
– Pięknie, lachociągu. Po to masz ten ryj, żeby ssać.
Trafił w sedno. Chciwie złapałem go za chuja i zacząłem walić, drażniąc główkę i jaja na zmianę. Podobało mu się. Większość alf lubi jak im się liże jaja, jak się je ciągnie aż lekko zaboli. Seba też lubił, ale jak przesadziłem, strzelił mi liścia w ryj.
– Uważaj, suko.
– Przepraszam. Czy mogę w ramach zadośćuczynienia wylizać ci dupę? – zaryzykowałem.
– Nie – powiedział po namyśle. Najwyraźniej nie każdy zasługiwał na taki smakołyk jak jego dupsko – Chcesz deser?
– Jasne – przytaknąłem. Pamiętałem na co się umówiliśmy i bardzo chciałem już dostać swój suczy łakoć.
– No to aport.
Złapał najacza i wyrzucił z pokoju. Wylądował pod drzwiami wejściowymi do mieszkania.
– Przynieś mi go w zębach – poinstruował.
Jak najwierniejszy pies, z bolesną erekcją w gaciach i smakiem butów i kutasa w ryju, pognałem po but. Złapałem i błyskawicznie przyniosłem mu adola w zębach.
– Dobry pies – pochwalił od niechcenia – Wracaj do stóp.
Posłusznie klęknąłem znowu przy stopach i przycisnąłem ryj do podeszw, wciągając zapach mojego samca. Dla umilenia tej chwili, wsunąłem dłoń za bokserki i zacząłem sobie palcować dziurę. Było doskonale. Stopy Seby zasłaniały mi widok, ale widziałem jak trzyma w ręku najacza i ostro wali konia. Był blisko. Zacząłem znowu ssać mu palce, samemu porządnie masując sobie pizdę, a on jęczał i jęczał. I nagle porządny ładunek spermy poleciał prosto na podeszwę. A potem drugi i trzeci, czwarty strzał. Sperma leciała na pościel, na podłogę, ale przede wszystkim na Airmaxa.
Dres wysunął do mnie rękę z butem, w łaskawym geście.
– Smacznego.
Zapach spermy przepalił mi obwody w mózgu. Przycisnąłem najacza do ryja i lizałem, przy okazji rozsmarowując część na mordzie. Skurwysyn miał tak pełne jaja, że mógłbym się tym najeść. Wypolerowałem do czysta, w międzyczasie się palcując. Byłem bliski orgazmu, choć nawet nie tknąłem swojej pały.
Smak i zapach poniżenia prosto od zajebistego samca. Ale miał jeszcze nieco upokorzenia na deser.
– Dobra robota. A teraz wypierdalaj.

Podobało się? Zostaw komentarz, zmotywujesz mnie do pisania.

One thought on “Potknięcie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *