Mikołaj cz. 1

Naprawdę było z milion stopni. A pomijając samą pogodę, we mnie też się gotowało od dłuższego czasu.
Dopalałem papierosa, a chodnik skwierczał mi pod stopami. Auto na parkingu wydawało się zapadać w roztopiony asfalt. Choć nic nie robiłem, tylko stałem sobie oparty o parkometr, czułem jak po plecach ścieka mi wielka kropla potu. Mógłbym niby poczekać w budynku dworca, gdzie jest trochę chłodniej, ale nie miałem ochoty wymijać się z tysiącem ludzi na minutę. Piątek wieczór – raczej spory ruch. Ludzie biegali pod budynkiem dworca jak pszczoły, tylko zamiast pyłku kwiatowego, tachali ciężkie plecaki i walizy na kółkach.
Wyciągnąłem rozgrzany telefon i napisałem możliwie najprostszą instrukcję.
„Wyjdź przez główne drzwi dworca, po prawej masz budynek poczty, stoję pod wejściem”.
Powinien sobie poradzić. Renata, moja siostra, zachwalała jego inteligencję. No ale przecież on nigdy wcześniej nie był we Wrocławiu, a dworzec ma dwa wyjścia. Zresztą, czym ja się martwiłem? Musiał tylko znaleźć mnie i auto, wsiąść do środka i dać się zawieźć na miejsce, a ja elegancko robiłem za szofera.
Zapaliłem następnego papierosa, chyba tylko po to, żeby zająć czymś ręce.
Przeklinałem ten dzień, ten tydzień i ten miesiąc. Przeklinałem swoją durną pracę, durnego szefa a nawet wypchane hajsem koto bankowe. Pieniądze nie dają szczęścia, zapewniam.
Telefon zawibrował. Kolejny email z pracy. Znowu coś trzeba zrobić na wczoraj. Nie mogli poczekać do poniedziałku, bo świat by się zawalił. Jacyś biedni Hindusi muszą zapierdalać w weekendy, a jakiś biedny polaczek – ja – musi ich nadzorować i pomagać w rozwiązaniu jakiegoś abstrakcyjnego problemu z liczbami i słupkami. Zadzwoniłem do swojego nieocenionego zastępcy, który miał jeszcze gorzej ode mnie, bo nie miał już komu podrzucić zgniłego jaja.
– Nie wiem kiedy to zrobię – warknąłem do słuchawki – Musisz to ogarnąć, Michał, bo jak nie ogarniesz, to obaj będziemy w dupie, tylko ty trochę głębiej. Wiesz jak to działa.
Chwila jęczenia do słuchawki, robił co mógł żeby się wyłgać. Źle trafił – byłem wkurwiony i zmęczony.
– Słuchaj, stary – spróbowałem polubownym tonem – Nikomu nie chce się dobrowolnie oddawać weekendu, ale mamy zapis w umowie, mówiący o nagłych wypadkach. A to jest właśnie w pizdę nagły wypadek. Siadłbym do laptopa, ale tak się składa, że właśnie zaczynam sześciogodzinną podróż nad morze i będę stał w korkach, wkurwiał się i do tego wszystkiego jeszcze muszę niańczyć gówniarza mojej siostry. Uwierz mi, wolałbym się zająć pracą, ale to już nie zależy ode mnie. Za późno, nie wyłgam się. Musisz to ogarnąć, Michał. Musisz. Będę ci dłużny, dobra?
Mniej więcej w połowie wywodu, gdzieś przy słowach o „gówniarzu mojej siostry” zauważyłem chłopaka siedzącego na krawężniku trzy kroki ode mnie. Palił skręta i gapił się w asfalt pod nogami.
– Powtórz – jęknąłem zrezygnowany, bo zupełnie się rozkojarzyłem.
Michał coś tam biadolił, bronił się, ale ostatecznie zrobił to, co należało – podkulił ogon i wziął sprawę na siebie. Amen.
Teraz trzeba było wrócić do sprawy chłopaka na krawężniku. Miałem ogromną nadzieję, że to nie Mikołaj, ale coś mi mówiło, że mogę sobie tę nadzieję wsadzić. Kurwa, jaki ja byłem zły! A przecież chciałem tylko odpocząć, stąd ten cały wyjazd nad morze. Chciałem wyłączyć komórkę, wyłoić kilka piw i rozłożyć się na leżaku w cieniu pięknego drzewa, nie myśleć.
Przyjrzałem się mu trochę lepiej. Chudy, średnio wysoki, ciemna karnacja, krótkie czarne włosy. To nie on, co za ulga.
Wtedy on spojrzał na mnie.
– Jedziemy? – zapytał wesoło.
O kurwa. Czyli jednak on. Ale jak to możliwe? Zgoda, widziałem go dotąd tylko raz w życiu, na weselu Renaty ze trzy lata temu. Był wtedy dzieciakiem. Czy można się aż tak zmienić przez taki czas?
– Mikołaj? – zapytałem niepewnie. Chwilowo cały wkurw ze mnie odparował. Trzeba było ustalić fakty i pchnąć ten skurwiały dzień do przodu.
– We własnej osobie – odparł i podniósł się z krawężnika.
Teraz dopiero mogłem go dokładniej obejrzeć. Czarna koszulka w kwiatowy wzorek, znoszone zielone szorty i czarne vansy. Na szyi wisiorek z czymś, co może i nawet było zębem rekina. Pociągła, szczupła twarz zatrzymana w rozwoju gdzieś pomiędzy słodkim nastolatkiem, a młodym facetem, biały tunel w lewym uchu. Ile on teraz miał? 19? Nawet wiedząc, że to on, ledwo go rozpoznawałem.
– Nie poznałem cię – rzuciłem zupełnie bez sensu.
– Nikt mnie nie poznaje – machnął ręką i podszedł. Podał mi rękę. Uświadomiłem sobie, że mam przyklejony do ust idiotyczny uśmieszek. Natychmiast się go pozbyłem.
Poszliśmy do auta, ale nie chciał chować ciężkiego plecaka do bagażnika. Wolałem go mieć pod ręką, w nogach. Usiadł po mojej prawej i odpaliłem silnik. Klima na maksa, bo w kabinie było gorąco jak we wnętrzu wulkanu.
– Jakieś pytania, sugestie, o czymś muszę wiedzieć? Choroba lokomocyjna, czy coś?
Fakty były jakie były. Nie znałem go. Mikołaj był rodziną tylko na papierze. Był synem z pierwszego małżeństwa, a jego ojciec pewnego pięknego wieczoru nad Wisłą zakochał się w mojej starszej siostrze. Widziałem Mikołaja na weselu, przywitałem się z nim i natychmiast wyrzuciłem z pamięci. Kilka lat później Renata wymyśliła rodzinny wyjazd nad morze (co było spoko, potrzebowałem odpoczynku), ale w ostatniej chwili poinformowała mnie, że jej wspaniały Mikołajek wraca właśnie z kolonii w górach i mam go zabrać ze sobą, całą drogę z Wrocławia do Mielna. Kurwa, Mielna! Nie mogła wybrać innej dziury? No i co ja mam wspólnego z tym chłopakiem? Wymyśliła sobie, że wspólne sześć godzin w aucie nas do siebie zbliży, że się poznamy i zostanę jego fajnym wujkiem?
Jeśli tak, to kiepsko zacząłem.
– Słyszałeś? – zapytałem krótko.
– Słyszałem – odparł z udawanym smutkiem. Nie tak źle.
– Przepraszam, mam za sobą ciężki tydzień. To nie jest tak, że nie cieszę się na ten wyjazd.
– Nie było tematu – uspokoił mnie i zapiął pasy.
Ruszyliśmy.

***

Właściwie nie powinienem czuć się nieswojo. Nie byłem starym dziadem, miałem dopiero 25 lat. Tylko kilka więcej od Mikołaja, żadna tam przepaść. Na pewno oglądaliśmy podobne seriale albo lubiliśmy podobne filmy. Trzeba tylko było jakoś zagadać, znaleźć punkty zaczepienia. Nie chciałem milczeć przez to kilka godzin, bo gadanie mnie uspokaja. A że pracuję w korporacji, jestem mistrzem smalltalku.
– Jak było w górach? – zagaiłem ostrożnie po kilku minutach ciszy, gdy już wjechaliśmy na drogę wiodącą do autostrady.
– Wysoko.
Parsknąłem śmiechem, ale nie wiedziałem czy gość próbował być zabawny, czy zwyczajnie miał mnie w dupie. Spróbowałem sobie przypomnieć, co ja miałem w głowie w wieku 19 lat. Imprezy, chlanie, narkotyki i seks. I od tamtej pory za wiele się nie zmieniło. Spróbowałem innego podejścia.
– Słuchaj, nie wiem co ci o mnie mówiła moja siostra, może nic, ale nie chodzę do kościoła, nie głosuję na PiS i nie oburzam się gdy ktoś chce się po prostu dobrze bawić. Nie jestem zjebany, okej?
 W głowie odezwał mi się wewnętrzny głos: co ty pierdolisz?
Za to Mikołaj po prostu skinął głową i uśmiechnął się trochę szerzej. Potem zaczął grzebać w plecaku.
– Ty chyba nie chodzisz do kościoła, co? – ciągnąłem swoje żenujące pasmo idiotycznych tekstów. Skąd to się brało?
– Nie jestem ochrzczony – wyznał.
– O, nieźle. Brawo, to znaczy dla twoich rodziców. W sensie, ojca i matki, nie Renaty, bo ona… – przerwałem, świadom tego jakie pierdolę głupoty.
– Jak na gościa, który tak ładnie opierdolił podwładnego przez telefon, to masz słabą gadkę – zauważył Mikołaj.
Wziąłem głęboki oddech.
– Dobra, zrobimy tak: włączę radio i posłuchamy muzyki, a ja odezwę się znowu dopiero na autostradzie i spróbuję brzmieć normalnie. Może być?
– Doskonale.

***

Wysłuchaliśmy kilku piosenek lansowanych na letnie hity, informacji o dwóch wypadkach i prognozy pogody. Prognoza: będzie gorąco i sucho. Na szczęście słońce przestało już bić w oczy i mogłem zdjąć okulary.
– Masz jakiś błyskotliwy zestaw reguł co do podróżowania w twoim samochodzie? Zakaz palenia, picia, zdejmowania butów? – zagaił.
– Nie, raczej nie.
Płynnym ruchem wyciągnął z plecaka butelkę czerwonego wina. A raczej czegoś, co sprzedaje się za 10 zł i z przymrużeniem oka nazywa winem.
– Serio? – nie dowierzałem.
– Nie musisz pić – śmiał się. Miał przyjemny głos, spokojny i kojący. Renata wspominała, że dawniej należał do chóru, czy czegoś takiego.
– Tylko nie upij się, musisz dojechać na miejsce w miarę trzeźwy. I nie zarzygaj mi auta – przyzwoliłem. Sam pociągnąłem łyk wody z butelki.
Mikołaj zerwał banderolę, upił sporą dawkę czerwonego świństwa, a auto wypełnił ten niepowtarzalny zapach sikacza. Wzdrygnęło mnie.
– Na pewno nie masz nic przeciwko?
– Na pewno – burknąłem, bo miałem coś przeciwko, ale na razie obowiązywała polityka bycia fajnym wujkiem.
Gdy Mikołaj trochę wypił, zrobił się rozmowny. Więcej się uśmiechał i kiedy do mnie mówił, patrzył w moją stronę. Miał ciemne oczy, podkrążone z niewyspania albo od używek.
– Nie musisz się tak starać – zaczął tłumaczyć – Widzimy się drugi raz w życiu, a następny raz pewnie będzie za kilka lat. Po prostu się zrelaksuj, widać że ci tego potrzeba.
Strzał w dziesiątkę. Szkoda tylko, że tak wyraźnie było po mnie widać stres.
– Po prostu chcę żebyśmy obaj mieli fajne wspomnienia – odparłem.
– Będziemy mieli, przystojniaczku.
Co?
– Przystojniaczku? – spojrzałem na niego.
– Renata tak o tobie mówi. Nie używa twojego imienia, nie mówi „muszę zadzwonić do brata”. Mówi: „ciekawe co tam u przystojniaczka”.
– Naprawdę? W sumie to nawet w jej stylu. Ale ty mi tak nie mów.
– A jak mam ci mówić?
– Tomek.
– Dobra, Tomek.

***

Pierwszy postój zrobiliśmy za Lesznem.
Zatankowałem, kupiłem sobie kawę i dwa energole, a Tomek poszedł do toalety. Kupiłem mu jakieś syfiaste kanapki na zimno, żeby to paskudne wino miało w co wsiąknąć.
– Jesteś kochany – skwitował i ruszyliśmy dalej. Kanapek nie tknął, za to wrócił do butelki. Połowa zawartości już krążyła mu w żyłach.
– Powinienem zrobić ci test trzeźwości – mruknąłem, trochę rozbawiony, a trochę tonem odpowiedzialnego dorosłego.
– Lepiej żyć w nieświadomości. I nie pij tych energoli, to straszny syf. Jeśli boisz się że zaśniesz, mogę cię stymulować rozmową.
– Tak? To stymuluj.
Pociągnął kolejny duży łyk i na razie schował butelkę do plecaka.
– Pobawimy się w prawdę czy fałsz? – zaproponował.
– Może być. Dawaj.
– Daj mi chwilę.
Autostrada była prawie pusta, dziwne jak na piątkowy wieczór, ale nie narzekałem. Nie lubię jeździć szybko ani w korkach, wolę spokojną ekonomiczną jazdę i były ku temu doskonałe warunki. Słońce już powoli zachodziło za horyzont i zrobiło się całkiem przyjemnie. Zmniejszyłem głośność radia i przeciągnąłem się. Już za kilka godzin zobaczę morze, usłyszę jego szum, wyłączę telefon i zacznie się sielanka. Odległość geograficzna od Wrocławia była jednocześnie dystansem emocjonalnym.
– No dobra. Opowiem ci trzy historie, a ty musisz powiedzieć, która jest prawdziwa – oznajmił Mikołaj.
– A będą jakieś podpowiedzi?
– Masz prawo zadać dwa pytania do każdej historii, a potem musisz zgadnąć.
– W porządku. O co gramy? – odezwała się we mnie żyłka hazardzisty. Od zawsze grałem o coś, nieważne czy to był poker, scrabble czy fifa.
– Przegrany dostaje klapsa na gołą dupę.
Roześmiałem się.
– Nie ma mowy. Nie będę cię bił po tyłku, ty mnie zresztą też.
– W takim razie, przegrany kupuje następną butelkę wina.
Przemyślałem sprawę. Trochę to było dziwne, ale właściwie raz się żyje. No i Renata sama nalegała, żebym wiózł Mikołaja ze sobą. Niech się jutro męczy ze skacowanym nastolatkiem.
– Dobra. Ale sam wybieram sobie wino. Nie będę pił tego, co ty.
– Zgoda.
Zahamowałem ostrzej, bo jakiś idiota zajechał nam drogę w swoim lśniącym BWM bez sprawnych kierunkowskazów.
– Dawaj te historie.
– Historia pierwsza: dwa lata temu pojechałem na festiwal, mniejsza jaki, spałem w namiocie z koleżanką. Ostatni koncert skończył się koło trzeciej i wróciliśmy do siebie, żeby dopić piwa, zapalić zioło i zasnąć. Na miejscu okazało się, że ktoś jest w naszym namiocie i smacznie sobie chrapie w moim śpiworze. Nie wiedzieliśmy kto to, bo ciemno. Naradziliśmy się, że trzeba wypić piwo, zajarać, a dopiero potem martwić się tym ktosiem. Jak powiedzieliśmy, tak zrobiliśmy, a facet chrapał jakby go dusili. Potem, kiedy już naprawdę musieliśmy iść spać, bo kleiły nam się oczy, obudziłem tego faceta. Patrzę i nie wierzę, bo to był mój nauczyciel fizyki, który mnie zresztą oblał dokładnie w tamtym semestrze. Rozpoznał mnie i poprosił o azyl w naszym namiocie, napruty jak szmata. Pozwoliliśmy mu, bo to przecież znajoma dusza, a nawet obcego bym nie wygonił. A we wrześniu, na poprawce, po prostu wszedłem do sali i z miejsca dostałem zaliczenie z fizyki. Mieliśmy między sobą taki niepisany pakt.
– I to koniec historii? – spytałem rozczarowany, bo dobrze się go słuchało. Coraz bardziej podobał mi się jego głos. Był oazą spokoju, ale w jej głębi krył się jakiś wulkan energii, którego póki co jeszcze drzemał.
– Koniec historii – odparł formalnie.
– No to teraz moje dwa pytania. Po pierwsze: czym się tak schlał ten twój nauczyciel?
Autostrada czy nie, skupiłem całą uwagę na nim, na każdym drgnięciu mięśni, błądzącym wzroku, na wszystkim. Naprawdę nieźle nauczyłem się wykrywać kłamstwa. Ludzie w korpo ściemniają cały dzień, w każdej możliwej kwestii, a ja doczekałem się nawet ksywy „Wykrywacz kłamstw”. Dawali mnie na najważniejsze spotkania z klientami zewnętrznymi, żebym wyłapywał czy łgają na temat realizacji projektu.
– Wódą.
– Na festiwalu? Kto pije czystą do koncertu?
– Fizycy? – wzruszył ramionami.
– Pytanie drugie: co miał na sobie nauczyciel, gdy go znaleźliście w namiocie?
– Koszulę w czerwoną kratę i czarne jeansy.
– Masz dobrą pamięć – pochwaliłem.
– Albo dobrze zmyślam.
I chyba zmyślał. Śmiał się uśmiechem kłamcy, takim mówiącym: „przecież ja nic nie zrobiłem”, tak uśmiechają się ludzie, którzy mają coś na sumieniu.
– Dawaj drugą historię.
Wyciągnął butelkę, wziął solidny łyk i odetchnął, zadowolony.
– Historia druga: pewnego razu wracałem do domu ze szkoły, liceum. I nagle sczaiłem, że ktoś mnie śledzi. Szedł za mną pies. Kiedy ja się zatrzymałem, zatrzymał się i on. Kiedy ja ruszyłem dalej, on też zrywał się z miejsca. Utrzymywał stały dystans, na maksa szedł za mną, choć pierwszy raz w życiu go widziałem. Nie należał do żadnych znajomych, ani nic. Wróciłem do domu, a on czekał na zewnątrz. Położył się, zwinął w kulkę i czekał, aż wyjdę. A kiedy wyszedłem, poszedł za mną do sklepu, do mojego kumpla, gdzie zaczekał pod blokiem, a potem pilnował drzwi baru, w którym się upijałem ze znajomkami. Oczywiście eskortował mnie do domu i zasnął pod drzwiami. A teraz najlepsze: miał jedno oko niebieskie, a drugie brązowe. Dokładnie tak jak mój dziadek od strony ojca.
– Ale zmyślasz! – zawołałem triumfalnie.
– Może zmyślam, może nie. Zdziwiłbyś się jakie rzeczy mi się w życiu przytrafiają.
– Moje pierwsze pytanie: jaka to była rasa?
Znowu się w niego wpatrzyłem. Trochę wydęte nozdrza, podrapał się po policzku. Mimowolnie zauważyłem, że ma piękną, świeżą cerę.
– Kundel, trochę w typie rottweilera, ale drobniejszy.
– Pytanie drugie: co stało się z tym psem?
Zawahał się, tylko na chwilkę, ale wiedziałem że teraz skłamie. Pewniak.
– Zniknął następnego dnia. A potem dostałem opierdol od ojca, bo zapomniałem o rocznicy śmierci dziadka. Ten pies łaził za mną w tę rocznicę.
– Rany, jak ty słabo kłamiesz – wybuchnąłem śmiechem – Beznadzieja. No dobrze, czas na trzecią historię.
 Zastanawiałem się co powie teraz, bo dwie poprzednie historyjki, jak na moje oko, były wyssane z palca. Ta powinna być prawdziwa, no chyba że kłamał lepiej niż sądziłem, albo zdecyduje się powiedzieć trzy równie fałszywe historie.
– Historia trzecia: rok temu byłem z moim dobrym kumplem, Rafałem, w górach. Miałem osiemnaście lat, a on dwadzieścia więc niby się mną opiekował, tak powiedzieliśmy rodzicom. Tak naprawdę to łaziliśmy od schroniska do schroniska i raczyliśmy się piwem, aż skończyła nam się kasa. Musieliśmy dotrzeć do swojego schroniska, a robiło się ciemno. Niedobrze. Na szczęście Rafał znał tamte rejony i potrafił znaleźć drogę, tyle że długo to zeszło. Kiedy już wylądowaliśmy pod budynkiem, uderzył nas zapach trawy. Ktoś sobie jarał blancika na murku pod drzwiami. Obaj z Rafałem zgodnie uznaliśmy, że to byłby idealny koniec ciężkiego dnia. Trzeba tylko było wysępić. Zagadaliśmy i facet, jakiś taki młody angol, od razu się zgodził nas poczęstować. Powiedział, że już idzie w kimę, ale palenie ma u siebie w pokoju i mogę z nim skoczyć żeby sobie wziąć. Rafał został na dole a ja polazłem za angolem. Dotarliśmy do pokoju, gość wyciąga dilerkę spod poduszki i mówi, że proszę, oto i jego palenie, towar pierwsza klasa. I mówi mi: musisz mi za to zapłacić. Mina mi zrzedła, bo całą gotówkę przepuściliśmy na chlanie, a w górach raczej ciężko o bankomat. Wyjaśniłem mu, że zrobię mu przelew, ale nie zgodził się. Powiedział za to: „klękaj”.
–Co!? – nie wytrzymałem.
– Nie przerywaj mi – oburzył się Mikołaj – Kazał mi klęknąć, a kiedy to zrobiłem, rozpiął spodnie i wskazał na bokserki. Było oczywiste, że chce, żebym mu possał. Właściwie nie był brzydki, ani stary, a trawa pachniała jak trzeba. Więc zsunąłem jego bokserki i…
– Przestań! – krzyknąłem – Co ty robisz? Nie mów mi takich rzeczy!
Nawet nie zauważyłem, że krzycząc, przyspieszyłem do 170. To było odruchowe.
– Dobrze, nie dokończę historii, ale pamiętaj że masz dwa pytania.
Przyjrzałem mu się. Był odrobinę wstawiony i wyraźnie doskonale się bawił.
– No dobrze, wariacie. Pytanie pierwsze: jak się nazywało schronisko?
– Wielki Niedźwiedź – odparł jak automat.
Nie dostrzegłem nic podejrzanego więc być może takie schronisko faktycznie istniało i w nim kiedyś był.
– Pytanie drugie: jakiego koloru miał bokserki? – trochę dziwnie było mi pytać o takie rzeczy, ale po prostu musiałem zdemaskować kłamstwo. Nie będzie sobie ze mną pogrywał.
– Był obrzezany. To było dziwne.
– Nie o to pytałem – udało mi się jakoś wycedzić.
Nie jesteś ekspertem, myślałem. Nie wychwytujesz w stu procentach wszystkich kłamstw wszystkich ludzi. Po prostu masz zabawną ksywę w pracy, ale nie jesteś żadnym wykrywaczem. A ten drań kłamie. Nie obciągnął angolowi w schronisku górskim.
– Białe – bąknął.
– Słuchaj – zacząłem swój wywód dorosłego odpowiedzialnego człowieka – Żarty żartami, gra grą, ale nie możesz mi opowiadać zmyślonych historyjek o obciąganiu obcym. Gdyby to była prawda, to musiałbym powiedzieć Renacie.
– Zgaduj, która historia jest prawdziwa – droczył się.
– Żadna nie jest prawdziwa.
– Jedna jest – nie zgodził się.
– Ta z nauczycielem w namiocie.
– Pudło, przystojniaczku.
– Jesteś pijany i pierdolisz głupoty – warknąłem, czując jak w gardle rośnie mi gorąca kula gniewu.
– Po pijaku nigdy nie kłamię.
– Prawdy najwyraźniej też nie mówisz. Dobra, koniec fajnego wujka. Nie będziesz mi właził na głowę.
Tak właśnie powiedziała Renata, kiedy rozmawialiśmy przez telefon rankiem tego samego dnia. Powiedziała: „Mikołaj jest w porządku, tylko nie daj sobie wejść na głowę. On nie jest taki niewinny, jak może się wydawać”.
– Dobrze, fajny wujku. Czy możesz zjechać na tamtą stację? Muszę się odlać. Ładnie proszę.
Bez słowa włączyłem kierunek i zajechałem pod budynek pośrodku lasu.
– Tylko szybko, już się robi ciemno – mruknąłem siląc się na spokój.
– Tak jest! – zasalutował i puścił się biegiem do środka.
Zostałem sam ze swoimi myślami. Może jednak wybrałem złe podejście i trzeba było trzymać go krótko? Po co niby mam być fajnym wujkiem? Nie znałem typa i niewiele mnie interesowało jego życie w pięknym domu jego bogatego ojca, jego nastoletnie problemy i zmyślone głupie opowiastki. Bo były zmyślone. Musiały być. Zwłaszcza ta ostatnia.
Pomyślałem sobie, że za trzy godziny Renata zobaczy go wychodzącego z mojego samochodu i lepiej, żeby się wtedy nie zataczał. Trzeba wylać to wino, niech się dąsa, miałem to w dupie.
Sięgnąłem do plecaka i wyciągnąłem butelkę, a wraz z nią wyleciał jakiś ciuch. Odruchowo podniosłem. Czarne bokserki.
W głowie zapaliła mi się lampka ostrzegawcza, a wewnętrzny głos powiedział: okej, schowaj je z powrotem do plecaka, wylej tego winiacza i jakoś wytrzymaj do Mielna. Daj radio na całą moc, nie musicie gadać, nie musicie mieć żadnych interakcji.
Za to inny głos powiedział: widziałeś Mikołaja. Nosi piękne vansiki, jest przystojny i błyskotliwy. Schowaj bokserki do plecaka, ale najpierw sprawdź, czy nim pachną.
Poczułem się jak postać w kreskówce. Przez ostatnie dwie godziny ani razu nie pomyślałem o Mikołaju jak o kawałku mięsa, nie oceniałem jego urody pod tym kątem. Był trochę za młody, no i niby rodzina. Ale po tej historii w schronisku… Wyobraźnia przeskoczyła na inne tory i nie było już powrotu. Nagle dotarło do mnie z całą mocą, że wiozę ze sobą w kurwę przystojnego ziomka. Od razu zaczął mi się podnosić kutas.
– Nie ma chuja – przestrzegłem sam siebie i schowałem bokserki i wino z powrotem do plecaka. Nie wylałem. Jebać to.
Mikołaj wrócił z propozycją ugody w postaci loda na patyku. Przyjąłem z wdzięcznością.
– Wiesz co, przystojniaczku? – spytał retorycznie – Pewnie nie jesteś tego świadom, ale mówisz do mnie jak do szesnastolatka. I tu jest problem, bo, choć nie jestem najmądrzejszym chłopcem na świecie, to nie jestem też najgłupszym. Gdybym chciał cię wkurwić, byłbyś wkurwiony. Ja tylko chcę żebyśmy mieli miłe wspomnienia z podróży.
Świadomie powtórzył moje własne słowa. Poza tym, mógł mieć trochę racji. Przecież myślałem o nim jak o pijanym bachorze, a miał 19 lat. Niektórzy ludzie w tym wieku mają już swój rozum, prawda? Czułem, że w mojej głowie ruszył już proces racjonalizacji. Mikołaj pociąga mnie fizycznie więc teraz będę wyolbrzymiał każdą zaletę, a ignorował wady.
– Gdybyś chciał mnie wkurwić, jak byś to zrobił? – zapytałem autentycznie zaciekawiony.
– Wiadomo jak. Czuły punkt, ale wtedy raczej byśmy się nie polubili. A ja lubię lubić ludzi.
– Wal. Jestem ciekaw.
Westchnął i sięgnął po butelkę. Zostało jeszcze z ćwierć zawartości.
– Na trzeźwo bym tego nie robił. Musisz obiecać, że nie będziesz zły, przystojniaczku.
– Dobra, jasne, obiecuję. Jedziesz – pospieszałem.
– No dobrze. Wmanewrowałbym cię w rozmowę o dojrzałości, bo przecież jadę autem z praktycznie obcym kolesiem i chleję tanie obrzydliwe wino, opowiadam historie o dziadku reinkarnowanym w psie i obciąganiu angolowi w schronisku. Ciężko to uznać za dojrzałość. Z drugiej strony, mamy ciebie. Jesteś napięty jak struna, prawie cieknie ci piana, traktujesz podwładnych jak swoje dziwki żeby odreagować. Od samego Wrocławia co kwadrans sprawdzasz dyskretnie służbowego maila. Ponieważ przejebałeś swoje dziesięć miesięcy w korporacji, masz prawo do odpocząć, opuszczasz mieszkanie na kredyt i jedziesz autem też na kredyt na wakacje w gównianym Mielnie. No i jesteś samotny więc wakacje spędzasz ze swoją siostrą i jej nową rodziną. Za to przynajmniej jesteś dojrzały. Ułożyłeś sobie życie a masz dopiero 25 lat. Trzymasz się tej myśli jak koła ratunkowego, tylko nie zauważyłeś, że to koło jest z betonu i ciągnie cię na dno.
– Tani chwyt – wycedziłem przez zęby, kiedy już przeszła mi ochota na zabicie go.
– Pewnie, że tani, ale działa.
Nastąpiła długa chwila ciszy.
Siedziałem tylko i lizałem tego loda, czując się jak idiota. Nie wiedziałem, czy to ja jestem tak zdziecinniały, że dogaduję się z Mikołajem, czy to on jest na tyle dojrzały, żeby dotrzeć do mnie.
– Naprawdę jesteś przystojny – wypowiedział słowa, których już za nic w świecie nie dało się cofnąć.
Milczałem.
– Moglibyśmy spędzić tę podróż dużo ciekawiej, gdybyś chciał.
Dalej milczałem. Rozpuszczony lód kapał mi na szorty.
– Pozwól mi – poprosił, uśmiechnięty.
Jego ręka w zwolnionym tempie spoczęła na moim udzie. Pierwszy kontakt.
Zanim przesunął ją dalej, miałem już pełną erekcję. Musiał ją wyczuć pod dłonią.
Ciemne oczy patrzyły łagodnie i pewnie, oddychał spokojnie, uśmiech odsłaniał równe białe zęby.
– Wiem, czego potrzebujesz. Zapamiętaj te słowa – powiedział jeszcze i rzucił mi się do ust. Całował agresywnie, zwierzęco, jakby chciał się tym nasycić, macał mnie po spodenkach i wpakował pod nie rękę, trzymał mnie za szyję. Wcisnął się między moje siedzenie i kierownicę i dalej przyciskał usta do moich, gorący oddech uderzał mi w szyję. Otworzył drzwi i nie odrywając ode mnie ust, wyszedł, a ja za nim. Oparłem się o auto, a on macał mnie po tyłku i penisie, wypełnił mi usta smakiem winiacza i śliny. Nie protestowałem kiedy nacisnął mi na ramiona, zmuszając do zejścia w dół. Błyskawicznie zsunąłem szorty i bokserki Mikołaja i zacząłem ssać podgolonego młodego kutasa. Był długi i gorący, mokry i zdeterminowany żeby wjechać mi w gardło. Mikołaj złapał mnie za głowę i zaczął posuwać, a ja szczypałem go w pośladki i dopychałem do siebie, aż zaczął mnie dławić. Ssałem i pracowałem językiem, pochłaniałem smak i zapach, mruczałem z każdym ruchem.
– Liczy się tu i teraz – sapał, pchając mnie w ryj – Nie jesteś w pracy ani w domu, nie musisz się tym przejmować. Teraz musisz tylko ssać mojego kutasa.
Jego ogromne wiszące jaja uderzały mi o brodę, a fiut penetrował gardło, z każdą chwilą chciałem go głębiej i mocniej w sobie, to było doskonałe.
– Zaleję ci gardło i od razu poczujesz się lepiej.
Miał rację, bardzo chciałem żeby to zrobił. Nie mogłem się doczekać ładunku spermy, zlizywania resztek z czubeczka nastoletniego kutasa i pochwały za dobrze wykonaną robotę. Od miesięcy nie dotknąłem innego faceta i teraz cała ta zaległa chcica uderzyła mnie z siłą młota. Ciągnąłem druta jak szalony i nagle dostałem swoją nagrodę. Mikołaj naprężył się, wbił mi się w gardło i jęknął.
– Połykaj!
Wycofałem się, chcąc żeby wypełnił mi usta i właśnie tak zrobił. Słodko–słony ciepły płyn strzelał raz za razem, było go dużo, nie chciał się skończyć, ale w końcu Mikołaj wpompował we mnie wszystko. Spojrzałem w górę, w ciemne oczy i oblizałem kutasa z resztek, głośno cmokając.
Jeszcze do mnie nie dotarło, że stoimy przy aucie na stacji benzynowej, że ktoś może nas obserwować z wnętrza budynku albo swojego auta. Na razie klęczałem przed zadowolonym, zasapanym chłopakiem i delektowałem się smakiem jego kutasa i spermy.
– Nie ma za co – powiedział swoim miękkim głosem.

***

Od tamtego momentu na stacji, zaczęło się robić dziwnie.
Przede wszystkim – coś się we mnie zmieniło. Jakiś wskaźnik przełączył się z opcji „egzystencjalny wkurw” na „pełen chill”. Nagle przestałem myśleć o tym co czeka we Wrocławiu i o kolejnych dwóch godzinach jazdy przede mną. Nie wkurwiali mnie już inni kierowcy, w radiu leciały same fajne piosenki.
Nie wiedziałem co myśleć o swoim obecnym położeniu i po raz pierwszy w życiu zdecydowałem się nie myśleć wcale. Po prostu prowadziłem auto, czując przyjemny dreszczyk i namiot w spodniach.
– Świetnie ssiesz – pochwalił mnie i to były pierwsze słowa od stacji benzynowej. Milczeliśmy przez 20 kilometrów.
– Dzięki – odparłem zmieszany – Ale czy to nie jest jedna z tych sytuacji, jak na filmach, że nigdy tego nie powtórzymy i będziemy udawali, że to się nie stało?
Wybuchnął głośnym, perlistym śmiechem. Wydawało mi się, że brzmi pięknie, jakbym już zdążył się zakochać.
– Przecież to ledwie preludium – wyprowadził mnie z błędu – Nie ma już odwrotu. Podjąłeś decyzję, i to słuszną.
– Tak? – zakpiłem – A na co się zdecydowałem?
– Ustaliliśmy hierarchię – oznajmił, zadowolony.
– Hierarchię?
– To naturalne. Może i jesteś starszy i niezależny, masz ten swój dom i swoje auto, ale zdecydowałeś, że chcesz spijać moją spermę. I będziesz to robił, koniec kropka.
– Aha, czyli jestem tą stroną podrzędną, mam robić to, co ty chcesz? – zgadywałem z jadem w głosie.
– Dokładnie, tylko ten sarkazm niepotrzebny.
Nie wiedziałem co począć. Mikołaj brzmiał bardzo zdecydowanie. Był przekonany, że jest tak, jak mówi.
– Nic z tego – zaprzeczyłem – To było skrajnie głupie i zrobimy dokładnie tak: będziemy udawali, że tego nie było. Koniec kropka.
– Wolny kraj – zgodził się – Ale pomyśl, że spędzimy ze sobą kilka dni nad morzem. Możesz spędzić ten czas na brandzlowaniu się myślą, że zrobiłeś dobrze, ucinając to w zarodku, albo przez te kilka dni możesz kochać się ze mną, dogadzać mojemu fiutowi i spełniać ze mną fantazje, których teraz nie jesteś jeszcze nawet świadom.
– Jakie fantazje?
Nie odpowiedział. Zamiast tego, rzucił plecak na tylne siedzenie i zaczął się rozbierać.
– Co ty odpierdalasz?!
Zsunął koszulkę, ściągnął szorty, a potem też bokserki. Wszystkie ciuchy rzucił na tylne siedzenie i zadowolony spojrzał na mnie. Nagi. Jego kutas już powoli budził się do życia, choć na razie jeszcze leniwie spoczywał na udzie. Brzuch miał płaski, tak samo jak klatę. Był chudy.
– Gratuluję, przystojniaczku. Jedziesz sobie autostradą z nagim ładnym chłopcem na siedzeniu pasażera. Myślisz, że ilu ludzi może się pochwalić czymś takim?
– Pewnie niewielu. I pewnie właśnie znacznie obniżyłeś nasze szanse na dojechanie do Mielna żywcem. To mi nie pomoże się skupić na jeździe.
– To piękne, że starasz się być taki poprawny i rozsądny – przyznał bez ironii – Zacznij mi walić.
Szybkie spojrzenie w ciemne oczy – nie żartował. Prawą rękę położyłem mu na udzie i dziękowałem bogu, że kupiłem samochód w automacie.
– Śmiało, on czeka na twój dotyk.
Działałem po omacku, wzrok skupiałem wyłącznie na drodze przed nami. Dotknąłem jego jaj, a potem trafiłem na nasadę penisa. Objąłem go i odkryłem, że jest już twardy.
– Do roboty – ponaglił – To teraz twoje jedyne zadanie. Zadowalaj mnie, mój fiut ma dość nudy i będziesz mu służył.
Nakręcały mnie te jego dziwaczne teksty. Mikołaj redukował mnie do roli zabawki dla swojego kutasa. Z chęcią zacząłem mu delikatnie walić, muskając też gładki brzuch i jaja.
– Szybciej – nakazał i wyprężył się na fotelu, żeby łatwiej było mi mu dogadzać. Przyspieszyłem. Ręka jeździła z góry na dół, a każdy pełny cykl kwitował jęknięciem. Dotykał się, szczypał się w sutki i mrużył oczy. Kabinę wypełniły jęki i zapach seksu.
– Szybciej! – powtórzył – Zwalisz mi, sperma poleci na mój brzuch i klatę, a ty to grzecznie zliżesz, psie.
Przeszły mnie dreszcze. Przyspieszyłem ruchy, jednocześnie naciskając mocniej pedał gazu, ruchy ręki nabierały tempa razem z całym samochodem. Silnik mruczał coraz głośniej, a Mikołaj wił się na fotelu.
– Mam z ciebie zlizać spermę? – włączyłem się do gadki, nie mogłem się dłużej opierać.
– Do ostatniej kropli. Życie w końcu rzuciło ci jakąś kość. Wal mi kutasa.
Spoglądałem na niego i na drogę na przemian. Wyglądał zjawiskowo, nagi i wyprężony ze stojącą pałą i moją łapą jeżdżącą po niej z góry na dół. Żałowałem że sam nie mogę sobie zwalić, ale lewa ręka musiała pozostać na kierownicy. Waliłem mu już tak szybko, że zaczęły mnie boleć mięśnie ramion.
– Szybciej psie!
Głowę wypełnił mi szum, ręka sama już zadowalała Mikołaja, zdeterminowana zdoić mu jaja i zalać piękne opalone ciało młodą spermą.
– A teraz powoli i mocno – poinstruował, a ja usłuchałem.
Góra, dół. Jęki Mikołaja nabrały mocy.
Góra, dół. Kutasa miał całego mokrego, twardego jak kamień.
Góra, dół. Zgiął się cały, gotów do wielkiego finału.
Góra, dół…
– Trzeba cię nakarmić, szmato – jęknął i zaczął strzelać.
A ja zorientowałem się, że zapierdalamy 200 na godzinę, zacząłem zwalniać, a rękę wciąż zaciskałem na pulsującym, bryzgającym spermą kutasie. Mikołaj jęczał i zalewał się kolejnymi porcjami.
Błyskawicznie zjechałem na pobocze i zapaliłem awaryjne. Odruchy.
A potem odpiąłem pasy i rzuciłem się na ospermiony brzuch. Znowu ten smak. Słodka błogość, delikatne, ledwo wyczuwalne pieczenie na podniebieniu, smak potu i ciała nastolatka, wszystko to w mojej mordzie. Wylizałem go do czysta, ale w świetle lamp błyszczał od mojej śliny.
– Dobry pies – pochwalił mnie – Za ile będziemy na miejscu?
Zawahałem się. Kalkulator i mapa w głowie, żadne tam gogle i nawigacje.
– Za jakąś godzinę.
– Doskonale – ucieszył się i zamknął oczy.

Podobało się? Zostaw komentarz, zmotywujesz mnie do pisania.

One thought on “Mikołaj cz. 1

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *