Mars cz. 2

Tamtej nocy była burza. Zupełnie jakby Mars wiedział, co odjebałem ze Strzałą i rozpętał ją żeby mnie ukarać. Wiatrem i piorunami zajebie małego lachociąga i oczyści osiedle z takich zakazanych przyjemności.
I tak bym nie zasnął, patrzyłem tylko przez okno na stroboskopowe niebo. Waliło, jakby miał się skończyć świat. Gdzieś koło trzeciej wysiadł prąd i siedziałem po ciemku. Nawet nie bardzo o czymś myślałem. Wręcz przeciwnie, próbowałem utrzymać w głowie idealną próżnię.
No, ale w końcu zasnąłem i obudziłem się rano. A rano dalej lało. Za oknem podwórko powoli zmieniało się w błoto, a potem w system małych jeziorek łączących się w coraz większe. Ludzie ganiali do sklepów po baniaki z wodą i zapasy jedzenia, jakby miała przyjść wielka fala. Może i miała, jebało mnie to. Właściwie to byłem zadowolony, że jestem skazany na siedzenie sam ze sobą w domu. Nawet bez prądu miałem co robić. Na przykład mogłem czytać. Otworzyłem ostatnią nieskończoną pozycję i rozsiadłem się w fotelu. Coś nie szło. Nie podobał mi się styl, język, fabuła jakaś nie taka. Nawet nie wiem jak to się stało, że wyjebałem książkę przez szeroko otwarte okno. Wylądowała w błocie. Szybko przejrzałem półkę i kolejne sześć tomów poszybowało śladem pierwszego.
Zrobiło mi się lepiej, poczułem jakąś idiotyczną ulgę. A potem przyszło mi do głowy pytanie: ciekawe co teraz robi Strzała?
Strzała. Wychodzi na to, że siedział mi w głowie jak Rzym. Bo prowadziły do niego wszystkie ścieżki. Porządkowałem rozrzucone po sypialni soxy – pomyślałem o jego soxach. Wypiłem piwo – pomyślałem że on też lubi je pić. Nawet jak myłem zęby, to przyszło mi do głowy, że właśnie pozbywam się resztek smaku jego kutasa. Na tę myśl dostałem erekcji. Pojebane. Wiedziałem już, że nie jest dobrze. A skąd wiedziałem?
Był kiedyś na osiedlu taki typek, mówili mu Robercik. Nie wiadomo czemu, bo ani nie był mały, ani nie miał tak na imię. Za to wszyscy go lubili. Nieważne do kogo podszedł, zawsze umiał zagadać, dzielił się szlugiem, dobrze grał w nogę, laski go lubiły, nie było domóweczki bez jego udziału. Złote dziecko Marsa. Pewnego razu, na jednej z niezliczonych imprez poznał Ankę. Anka była śliczna, niegłupia, słodka i zazwyczaj kompletnie niedostępna. Ale wystarczyło że zagadał z nią sam na sam na balkonie. Resztę nocy spędzili razem. A potem następny dzień, tydzień, miesiąc. Wszyscy wiedzieli, że Robercik ma dziewczynę i wpadł po uszy. Dalej przychodził się napić na podwórku, lubił poszaleć, właściwie nic się nie zmienił, tyle że widywało się go nieco rzadziej.
Gdzieś tak po dwóch latach, wybuchła bomba: rozstali się. Właściwie to ona go rzuciła w pizdu. Znudziła się, albo coś jej nie pasowało. Bywa.
Niektórzy mówili nawet, że to lepiej, bo przesadzał i zaniedbywał kumpli. Teraz ochłonie i będzie wesoło jak za starych dobrych czasów. Ale nie było. Minął miesiąc, drugi, trzeci, a Robercik tylko skomlał za swoją Anką. Siedzenie z nim nie miało sensu, bo szybko się upijał a potem już nie zamykał japy, tylko Ania i Ania. Opowiadał jaka to ona była idealna, jak strasznie to spierdolił, jaka to jego wina. Uszami nam wychodziły te jego lamenty. Ile można słuchać tego pierdolenia? Okazuje się, że właśnie ze trzy miesiące. Potem ludzie zaczęli go unikać. Nie zapraszali, nie wychodzili do niego, zwijali się gdy tylko pojawiał się na horyzoncie. Ja też, bo miałem dość jak każdy inny.
Robercik snuł się więc sam po ulicach, sam siedział na schodach pod sklepem i pił, sam spędzał poranki, wieczory i noce. Stał się duchem, tak go nawet nazywali – Duch. „Widziałem dzisiaj Ducha, najebany spał pod samiuśkim komisariatem. Niezła bieda” albo „Nie chodzę do biedronki, bo tam łatwo się nadziać na Ducha, mają najtańsze wina, a on bez kasy”.
I tak znikał, robił się coraz bardziej przezroczysty, aż w końcu kompletnie przepadł. Bez śladu.
I co – mówiłem sam do siebie, troszkę najebany patrząc w lustro w łazience – Chcesz być Duchem? Będziesz skomlał do Strzały? No chyba cię pojebało.
To nie tak, że miałem z nim jedną akcję i się zakochałem. Taka koncepcja w ogóle nie mieściła mi się w głowie. Chodziło po prostu o to, że chciałem więcej. Dużo, dużo więcej. Po głowie zaczynały mi krążyć takie myśli, że bałem się sam siebie. Może lepiej znaleźć jakiegoś ciepłego kolesia i wyładować się na nim, a wtedy zapomnę o Strzale i jego zajebistych najeczkach, kształtnych stopach i super kutasie?
Może. Warto spróbować.
Wyszedłem w końcu z domu i polazłem do kafejki internetowej, takiej na drugim końcu miasta, 40 minut tramwajem. Zależało mi na anonimowości. W kafejce zająłem najbardziej skrajne stanowisko i znalazłem czat. Wybrałem pokój dla gejów i zacząłem polowanie. Wpisałem nick „Possam 23 lata”, co moim zdaniem idealnie podsumowywało moje aktualne potrzeby. Chętnych było wielu, taki nick chyba ich kręcił. Wysyłali mi swoje zdjęcia, znalazłem takiego, który mi się spodobał i wymieniliśmy numery telefonu. Podał adres i zaprosił na piwo wieczorem. Idealnie. W końcu miałem szansę znowu poczuć w ustach ten niesamowity smak, kompletnie mnie to rozwalało. Tak jakby plemniki Strzały zaprogramowały mnie na pełne pedalstwo i nie było już powrotu do tego, co dawniej.
Wieczorem, oczywiście, pojechałem do typa i byłem zesrany ze strachu, jak to ja. Strzeliłem piwo na odwagę, zadzwoniłem, wjechałem windą na właściwe piętro – wiadomo jak to działa. Drzwi otworzył wysoki, nawet przytyrany brunet. Lekki zarost, fajny z twarzy, generalnie prezentował się spoko.
– O, dresik – ucieszył się na mój widok – Lubię dresików.
Wszedłem do środka, typ zainicjował jakąś drętwą gadkę. Wypiliśmy jeszcze po piwie, a on się do mnie przysuwał na kanapie. Niby tak przypadkiem, ale za każdym razem trochę się tym spinałem. No bo było coś nie tak z tym typem – niby wielki, z zarostem, chodził na siłkę, wszystko się zgadzało. Ale coś nie pasowało, był jakiś miękki, zupełnie inny niż choćby taki Strzała albo reszta moich kumpli z Marsa.
Z drugiej strony, wzrok coraz częściej wędrował mi na jego spodnie. Na miejsce, gdzie pod rozporkiem i bokserkami spoczywał kutas. Kutas którego mogę sobie wziąć do łapy, powąchać, polizać, poczuć smak, wyssać z niego spermę.
– Co się tak patrzysz? Możesz dotknąć – uśmiechnął się, widząc jak się nakręcam.
Dotknąłem. Położyłem mu łapę na jeansach i od razu poczułem jak pod materiałem podnosi się jego twardziel.
– Chodź tu – skinął głową na podłogę przed sobą. Czyli chciał już zapakować w usta, koniec gadki. Zsunąłem się z kanapy i klęknąłem między jego nogami, tak jak wcześniej ze Strzałą. Tylko tym razem koleś sam rozpiął spodnie i wyciągnął zza czarnych bokserek twardą już pałę. Zaczął sobie powoli walić.
– Chcesz? – zapytał, zadowolony z siebie.
Kiwnąłem głową i przysunąłem się jeszcze trochę. Miałem usta już tuż nad główką jego kutasa. Spojrzałem w górę, na jego idealnie równo przystrzyżoną brodę i pełen uśmiech. W jasnoniebieskie oczy. I to mnie zgasiło. Wyczułem w nim fałsz.
Zacząłem się śmiać i dalej się śmiejąc, założyłem buty. Typ coś tam do mnie gadał, zdziwiony że tak się śmieję, zamiast mu ssać, ale to już nie miało znaczenia. Po chwili byłem już w tramwaju do domu.

✥✥✥

Przez następne dwa, czy tam trzy tygodnie postanowiłem konsekwentnie ignorować brudne myśli, z czasem nawet przestały mnie nachodzić. Żyłem sobie swoim dotychczasowym życiem, widywałem się z ekipą, gadaliśmy o pierdołach, czasem chodziłem na zajęcia, piłem, paliłem, jarałem, wszystko po staremu. Z tym że wróciłem na siłownię, żeby jakoś spożytkować nadwyżkę energii. System był prosty: trzy razy w tygodniu siłka, raz basen. Pływanie chłodzi w upały, mocno tyra, no i nieźle rzeźbi sylwetkę. Te wszystkie wysiłki sprawiały, że wieczorem nie miałem już siły myśleć i po prostu padałem na łóżko, żeby zasnąć z połową niedopitego browara w łapie. I wszystko było super. Aż do pewnego wieczoru.
Trochę brakło mi czasu i zamknęli już siłownię i basen, było koło 23. W necie sprawdziłem, że jest jeden basen otwarty do 3, najwyraźniej kogoś tam pojebało i uznał że to doskonały pomysł żeby ludzie pływali po północy. Tylko trzeba było dojechać. Spakowałem się i polazłem.
Na podwórku jak zwykle o tej porze jakieś gadki, śmiechy, brzęk szkła. Widziałem jak siedzą na murku pod śmietnikami, ale z głosu nikogo nie kojarzyłem. Nie moja ekipa, nie moja sprawa. Odwróciłem się i za plecami usłyszałem najgorsze, co mogłem usłyszeć: Ej, Falis!
Tak mi wszyscy mówili. Falis. Nigdy nie dorobiłem się ksywy, woleli wołać po nazwisku, bo było nietypowe.
Niepisana zasada mówi, że nie olewa się typów, jak cię wołają. Poszedłem do nich, zastanawiając się co to za ziomki. Siedzieli w cieniu, nie bardzo widziałem.
– Co tam, Falis. Gdzie ty zapierdalasz o tej godzinie? – zapytał jakiś podpity głos. Skądś go kojarzyłem.
– Na trening idę – mruknąłem w nadziei, że się odjebią.
– Trening… Z nami potrenuj, masz – drugi podał mi butelkę wódy. Nieźle się tu stołowali. Było ich trzech, pod murkiem stały już trzy puste połówki. Może ktoś miał urodziny.
Wziąłem butelkę, złapałem łyka palącego świństwa z rodzaju tych najtańszych i podałem dalej.
– Dawaj, usiądź z nami po sąsiedzku – zaproponował inny, który mieszkał w moim podwórku, Krzysiek.
– No, ale po wódzie będę pływał? – żachnąłem się, ale tak naprawdę to napiłbym się z nimi i olał ten basen.
– Tu też sobie popłyniesz – znowu powiedział ten najbardziej najebany i cała banda zaczęła rechotać.
I kiedy już miałem usiąść z nimi, zza rogu wylazł jeszcze jeden.
– O, jesteś. Ty, Strzała, ile można szczać?
Strzała mu nie odpowiedział. Gapił się na mnie, tak jak ja gapiłem się na niego. Najebana ekipa nagle przestała istnieć.
Świetnie wyglądał w lekkiej szarej bluzie z białym logo nike. I w czarnych szortach z tym samym logo. Światło pobliskiej latarni odbijało się od lekko umięśnionych łydek i białych soxów lekko wystających spod czarny airmaxów.
Powoli do nas podszedł, przygarbiony jakby od nadmiaru myśli w głowie, i usiadł na murku.
– Siema – mruknął i wyjął szluga.
– Cześć – odparłem równie beznamiętnie, chociaż wcale nie było mi beznamiętnie. Widziałem go pierwszy raz od tamtej nocy. Przez te tygodnie jakoś udało mu się oscylować na granicy mojej percepcji. Wiedziałem, że jest, wiedziałem że siedzi tuż za rogiem, ale nie widziałem go ani razu. Aż do teraz.
– Dobra, panowie, ja spadam – pożegnałem się i mimo protestów polazłem przed siebie. Na pętlę tramwajową. Każdy krok niósł ulgę.

Na pętli usiadłem na ławce i gapiłem się pod nogi, czekając na ostatni tramwaj. Próbowałem nie myśleć, ale się nie dało. Słuchałem szumu drzew, świerszczy, warkotu aut. Byłem sam, na pętli żywej duszy. Wokół tylko mały park i żółte światło latarni.
I człapiący w moją stronę koleś.
– Kurwa – syknąłem do siebie. Siedziałem dalej.
W końcu się doczłapał, trochę się zataczając i usiadł pod wiatą zaraz obok mnie.
Długo nic nie mówiliśmy.
– Wpadnij dzisiaj – w końcu przerwał ciszę. I od razu sięgnął po szluga. Przy takim tempie palenia pewnie już nie miał płuc.
– Po co? – palnąłem trochę zły.
– Posiedzimy.
– Będę styrany po pływaniu, innym razem.
Przez chwilę myślałem, że sobie odpuści, bo nic nie mówił, ale nie. Wyrzucił papierosa, ledwie zdążył się zaciągnąć.
– No dawaj. Wpadnij.
– Nie.
Gdzie ten tramwaj? Nie wiedziałem, ile jeszcze wytrzymam. Jak na zawołanie, zaraz rozległ się huk i pisk hamulców, wielkie metalowe bydle powoli wyjechało zza zakrętu i zatrzymało się na przystanku. Podniosłem się, ale mnie złapał.
– Weź spierdalaj – warknąłem.
– Kurwa – tylko tyle powiedział i pociągnął mnie do siebie, podciął i obaj wylądowaliśmy na trawie. Szamotałem się, ale nie puszczał, usiadł na mnie i trzymał za ręce. Był silniejszy. Oczy miał spokojne, oddech miarowy, ale musiał być tak samo nabuzowany jak ja.
– Masz kurwa przyjść – to było nie tyle zaproszenie, co rozkaz.
– Na chuj? Nie chcę.
– Kurwa, chcesz!
– Nie!
Strzelił mi liścia w ryj i nagle, magicznie, spokorniałem. Oddech mi wariował, zrobiło się gorąco, ale przestałem się bronić. Teraz po prostu siedział na mnie okrakiem i wpatrywał się. Kurwa, był piękny w tym świetle lamp, w bluzie, z małą blizną na łuku brwiowym, z krótkimi włosami i półprzymkniętymi oczami. Czułem wódę w jego oddechu.
Słyszałem łomot otwieranych i zamykanych drzwi tramwaju, słyszałem jak rusza i powoli się oddala. Strzała patrzył mi w oczy jeszcze przez chwilę, a potem mnie puścił. Pozbieraliśmy się i zapaliliśmy szlugi.
– Ty jesteś przezroczysty – powiedział mi, kiedy już znowu siedzieliśmy pod wiatą.
– Co to znaczy?
– Widać, co ci pasuje, a co nie. I takie przemykanie pod domem ci nie pasuje. Unikasz wszystkich.
– I co z tego?
Nie odpowiedział. Rzucił i zdeptał kiepa, wyciągnął z paczki następną sztukę.
– Mam konsolę i need for speed – pochwalił się, albo próbował mnie skusić na wizytę. Tak jakbym miał do niego iść grać.
– No dobra – skapitulowałem. Siedzieliśmy tak blisko siebie, że czułem ciepło jego łydki na swojej.
Niemal dało się wyczuć zmianę powietrza. Teraz było pełne zadowolenia Strzały. Nawet zaciągał się mocniej i dłużej trzymał w płucach dym. Wygrał. Skoro tak, mogłem sobie darować jakieś głupie gierki i udawanie.
– Jakoś z trzy tygodnie temu umówiłem się z kolesiem – zacząłem.
– Jakim kolesiem?
– No, żeby z nim robić to, co z tobą.
– Serio? – naprawdę go zaskoczyłem.
– No. Ale nie wyszło, jakiś dziwny był.
– No i dobrze. Po chuj ci taki koleś?
Odpowiedź była oczywista więc nie wiedziałem co mu powiedzieć.
– Potrzebuję – odparłem krótko.
Strzała znowu wyrzucił kiepa.
– Przecież od tego masz mnie, co nie?
Znowu zrobiło mi się cieplej, krew popłynęła gdzie trzeba.
– Właśnie nie wiem, czy mam.
Zastanawiałem się, czy to już jest jakiś pojebany flirt, czy po prostu gadamy o zaspokajaniu potrzeb. Może i Strzała faktycznie czytał mnie jak książkę, ale ja o nim nic nie wiedziałem i nie umiałem przewidzieć następnego ruchu.
Przydeptał kiepa, poszurał butem po chodniku, kręcił nim w lewo i w prawo.
– Podoba ci się? – zapytał z uśmieszkiem.
– Jasne.
– Chcesz się nimi potem zająć?
– Od miesiąca mi się marzy.
– No to chodź.

Po drodze opowiedział mi trochę o tych ziomkach, których wcześniej spotkaliśmy. Podobno fajne chłopaki, podobno ciągle męczyli mu dupę żeby z nimi przesiadywał, podobno mnie polubili.
Słuchałem, ale myślami trochę byłem gdzie indziej. Zacząłem się zastanawiać, na ile to wszystko jest nowe dla Strzały. Nigdy wcześniej nikomu nie obciągnąłem, ale może jakiś typ obciągał jemu? Co jeszcze robił z kolesiami? A potem przestałem o tym myśleć, bo dobrze się gadało. Weszliśmy jeszcze do nocnego po cztery piwa, a potem ruszyliśmy prosto do włości Strzały.
Gdy tylko weszliśmy do mieszkania, zrozumiałem że jestem zdany na jego łaskę. Sam nie potrafiłbym nic zainicjować. Nie wiedziałem czy mam od progu klękać i brać od ryja, czy może się rozmyślił i tylko napijemy się piwa. Nie ja tu decydowałem, ale jedno było pewne – tym razem nie mogę tak po prostu wybuchnąć śmiechem i zawijać do domu.
Usiadłem na fotelu naprzeciwko niego, a on rozwalił się na kanapie. Między nami stolik, bufor bezpieczeństwa. Strzała puścił jeszcze jakąś muzykę z telewizji. Grupa lasek gięła się i piszczała w rytm chujowej popowej muzyki. Na dole ekranu leciał pasek z pozdrowieniami od telewidzów dla innych telewidzów.
Strzała wyciągnął się i oparł stopy w bialutkich soxach na stoliku. Zrobiłem to samo i nasze stopy się stykały. Zajebiste uczucie, od razu zaczął mi stawać. Białe soxy ocierające się o siebie, moja kostka dotykająca jego kostki.
– Dawaj, kto pierwszy wydoi – zaproponował i przychylił butelkę do ust. Zrobiliśmy małe zawody i wypiłem pierwszy, całą butelkę jednym tchem. Otworzyliśmy następne.
– Mieliśmy grać w wyścigówkę – zauważyłem.
Zaśmiał się.
– Ta, jasne.
Nasze stopy coraz intensywniej się o siebie ocierały. Kutasa miałem już w pełnej gotowości, on pewnie też. Nabrałem ochoty na więcej, a wydojone duszkiem piwo też pewnie robiło swoje.
– Jest dla ciebie zadanie, Falis – powiedział.
– Jakie?
– Przynieś moje naje.
Z radością polazłem do przedpokoju i przyniosłem dwie czarne piękności.
– Siadaj z nimi.
Wróciłem do poprzedniej pozycji. Nasze stopy znowu się zetknęły.
– Zwąchaj.
Przysunąłem pod nos i zaciągnąłem się jednym, a potem drugim najaczem. Zajebiście pachniały, jeszcze ciepłe, idealne do opierdolenia.
– I jak?
– Zajebiste – przyznałem.
– To porządnie je niuchaj, kuuurwa.
Tym razem przycisnąłem je do twarzy, zamknąłem oczy i wziąłem kilka głębokich oddechów. Zajebiście było znowu czuć ten zapach, znowu mieć go w sobie, pochłaniać, żyć nim.
– Przysuń ten fotel.
Niezdarnie podsunąłem się w jego stronę, tuż pod stół. Stopa Strzały od razu powędrowała na moje spodenki i zaczęła ugniatać mi kutasa. Oszalałem, uniosłem biodra i dałem mu całkowity dostęp. Zaczął mnie tak masować obydwoma stopami. Białe soxy szorowały mi o ortalionowe szorty, palce trącały leżącego na udzie fiuta, trącały i gniotły jaja. Chwilami bolało, ale było fantastycznie.
– Rozbieraj się.
– Do naga?
– No a jak, psie?
Na to ostatnie słowo przeszedł mnie dreszcz. Błyskawicznie zsunąłem koszulkę, a potem spodenki i z pewnym wahaniem bokserki. Teraz siedziałem w fotelu zupełnie nagi, z prężącym się fiutem. Bywałem nagi w obecności innych facetów cały czas, pod prysznicem na basenie i siłowni, ale to było coś nowego. Dużo lepszego.
– Lubisz być nazywany psem, co?
– Na maksa – przyznałem z wypiekami.
– Dawaj stopy na fotel.
Spełniłem i to polecenie. Rozchyliłem podkurczone nogi, odsłaniając w pełni fiuta i jaja, a nawet kawałek tyłka. Oddychało się coraz ciężej, powietrze było jakieś gęstsze. Strzała bacznie mnie obserwował i oblizał się. Jego stopa znowu zaczęła ostrożnie masować mi jaja, czubki palców zjechały trochę niżej i zaczęły majstrować mi między pośladkami. To dopiero było zajebiste, ale i dziwne. Inny typ masujący mi dupę, dobierający się do niej jakby to było zupełnie normalne.
Nagle jakby się tym znudził i uniósł nogę. Wiedziałem, co robić. Ująłem ją wokół kostek i nachyliłem się, żeby zaciągnąć się zapachem przepoconego soxa.
– Liż.
Wysunąłem język i zacząłem oblizywać po kolei wszystkie opięte materiałem palce, a tymczasem druga stopa Strzały wjechała mi między nogi. Znowu zaczęło się masowanie mi dupy. Mimowolnie jęknąłem, nie mogłem się powstrzymać, uczucie było zajebiste.
– O, podoba się? To jęcz jak pizda.
Rozkręciłem się na całego. Połykałem kolejno cudownie walące palce, oblizywałem podeszwę, a druga stopa coraz mocniej masowała mnie między pośladkami, dokładnie po dziurze, aż miałem ochotę krzyczeć. Pojękiwałem coraz śmielej, zamknąłem oczy, chłonąłem smak i zapach spoconych stóp.
– Totalny pedał z ciebie – posłał w przestrzeń kolejną dawkę poniżenia.
– Tak – jęknąłem, patrząc na jego rozchylone usta i półprzymknięte oczy. Rękę miał w spodenkach. Powoli sobie walił.
– Zsuwaj go, mordą – nakazał i przycisnął mi stopę do twarzy. Ostrożnie złapałem zębami kawałeczek tkaniny i pociągnąłem. Opornie, ale sox schodził.
– Szybciej, pedale.
Szybkim ruchem uwolniłem stopę Strzały.
– Załóż go na kutasa i wal.
Znowu fala gorąca. Wszystko co mówił i robił Strzała było zajebiste. Posłusznie naciągnąłem jego białego soxa na fiuta i zacząłem powoli jechać na ręcznym. Nagą stopę złapałem w drugą rękę i zacząłem od nowa wylizywać palce, ssać jeden po drugim. Strzała mruknął zadowolony i w końcu uwolnił swoją pałę. Wielka, czerwona, a po niej jeździła jego ręka.
– Zaraz polecę – ostrzegłem go, bo byłem zbyt napalony żeby tak walić.
– No i dobrze, spuść się tak, pizdo.
Doszedłem natychmiast, kiedy to powiedział. Ładunki spermy wsiąkały w soxa, ośliniona stopa Strzały oparła mi się na klacie, a druga ostro masowała po dziurze. Jęczałem i jęczałem, półprzytomny. Powoli wróciłem do siebie.
– Teraz pakuj go do mordy – Strzała wcale nie zamierzał kończyć zabawy.
– Soxa?
– No kurwa, a co innego? Do ryja, już!
Zsunąłem z mięknącego fiuta przesiąkniętego spermą soxa i zapakowałem w usta. Słony, ostry smak. Sperma zmieszana z potem, błogość.
– Chodź tu.
Strzała stanął przed kanapą i gestem nakazał mi klęknąć.
– Mówiłem ci, że od takich rzeczy masz mnie, tak?
Kiwnąłem głową. Sperma i pot powoli spływały mi do gardła, a Strzała zaczął ostro walić konia tuż nad moją twarzą.
– Teraz nie będzie wątpliwości czyj jesteś – zapewnił i stęknął, wyprężył się, złapał mnie za głowę i wystrzelił mi prosto na twarz. Zamknąłem oczy, czułem ciepłe porcje lądujące na czole, powiekach, nosie, ustach. Spuszczał się długo, zalewał mnie, znakował jako swojego osobistego pedała, miałem spermę w środku i na zewnątrz, cały w niej byłem. Wyjebiście.
Kiedy Strzała skończył, podziwiał swoje dzieło. Strużki nasienia spływały mi po twarzy na klatę i brzuch. Wyplułem soxa i złapałem kilka głębszych oddechów.
– Ja pierdolę – mruknąłem pełen podziwu.
Schował kutasa i pozwolił mi wstać. Dalej byłem nagi i cały w spermie. Role były zupełnie jasne. Zrozumiałem, że to jakiś nowy etap, wstęp, początek, zmiana. I w chuj mi się to podobało. Chciałem być taki, jak on chciał.
Strzała westchnął, złapał butelkę i wziął duży łyk.
– Wypiłbym jeszcze jedno, a ty?
– Jasne.

Podobało się? Zostaw komentarz, zmotywujesz mnie do pisania.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *