Wtopa

Słońce powoli dawało za wygraną i chowało się za wierzchołkami drzew.
Temperatura zaczynała nadawać się do życia więc wyłączyłem klimatyzację i otworzyłem, a właściwie przesunąłem drzwi balkonowe. Choć nie. W domu jak ten, to nie były po prostu drzwi. Była to ogromna przesuwana tafla szkła robiąca za ścianę. Za nią nieduży ogród z basenem na samym środku i kilka wysokich krzaków tui. Standardzik.
Właściwie podobał mi się ten dom. I podobało mi się, że mam go póki co tylko dla siebie. Cztery dni na ukończenie zlecenia, a potem Kosińscy wrócą z wakacji i zacznie się przedstawienie.
Wszyscy dziani ludzie są do siebie podobni i zazwyczaj mają podobne pretensje. „Czemu to takie drogie? Przecież to tylko rośliny” albo „Tylko tyle? Sam bym mógł poustawiać kilka kwiatków pod ścianą”. I zawsze się targują, jak szaleni. Nie wiem, czy są bogaci dlatego, że są skąpi, czy są skąpi bo zepsuło ich bogactwo.
Nie kłóciłem się i cierpliwie znosiłem zarzuty. Nie wiedzieli co wygadują. Żyli w swoich pięknych domach naszpikowanych gadżetami albo upchanych dziełami sztuki, albo minimalistycznie pustych, i gdzieś, w którymś momencie docierało do nich, że czegoś brak w tych olbrzymich pięknych przestrzeniach.
Roślin. Życia.
I tu wkraczam ja. Przyjeżdżam, badam dom, sprawdzam rozłożenie światła i wilgotność, temperaturę i nawyki domowników, a potem sporządzam kosztorys, robię wizualizację i przedstawiam projekt pani lub panu domu. Dogadujemy szczegóły, dostaję swój budżet i po kilku dniach w domu zjawiają się rośliny. Modne, wielkie, żywe, świeże. Oczywiście taka bogata paniusia albo biznesmen mają w dupie te moje instalacje i chcą się tylko pochwalić znajomym na kolacji. Ale że to zrobić, muszą jakoś utrzymać rośliny przy życiu. Więc przewiduję też trochę technologii, trochę czujników i urządzeń kontrolnych. Wszystko zautomatyzowane.
Dwa zlecenia w miesiącu i nie muszę się już niczym przejmować. A jest co robić, bo nagle wszyscy kochają rośliny. Nawet takie snoby jak Kosińscy.
Pani domu zażyczyła sobie zajmującą całą ścianę instalację w salonie. Zapytana o preferowane rośliny powiedziała „Jak najzieleńsze”. Potem odrzuciła dziewięć wizualizacji, a na dziesiątą zgodziła się wyłącznie dlatego, że brakło już czasu. Teraz Kosińscy smażyli dupy gdzieś na Bali albo Majorce, obsługiwani przez miejscowego chłopaka z przyklejonym sztucznym uśmiechem, a ja dźwigałem donice i montowałem przewody w prowadnicach.
Był już wieczór, a ja siedziałem tu zupełnie sam. I pamiętałem słowa Kosińskiego, elegancika w garniturze z posiwiałą spiczastą bródką: „w salonie jest barek, niech pan sobie zrobi drinka gdy najdzie pana ochota, panie Pawle”.
Rozejrzałem się po salonie, ale nie znalazłem. Ogromne białe pomieszczenie i czarna kanapa na środku, trochę obrazów i rzeźb, a pod sufitem zwijany biały ekran. I gdzie ten barek?
Może we wbudowanej w ścianę szafie. Przesunąłem drzwi, ale były tam tylko jakieś rupiecie. Stroje myśliwskie, akcesoria wędkarskie i kartonowe pudła wypełnione cholera wie czym.
Pudło.
Zrobiłem sobie spacerek po całym pomieszczeniu, ostatnie promienie słońca odbijały się od szarych paneli. I nagle zrozumiałem że obraz na ścianie naprzeciwko wyjścia do ogrodu to nie tylko zwykły obraz wierzgającego spienionego konia. Były w nim małe drzwiczki, a za nimi niewielka komora skrywająca prawdziwe skarby.
Nie znam się na drogich alkoholach, ale potrafię je rozpoznać. Było tam kilka napoczętych butelek whisky, brandy, rumu i jedno wino. Szklanki z kryształu aż się prosiły o przetestowanie.
Kwadrans później już leżałem na kanapie trzymając w ręku swojego zasłużonego drinka. Alkohol powoli przyjemnie szumiał w głowie i zacząłem się zastanawiać w jaki sposób uruchomić to ich superdrogie kino domowe. Pewnie gdzieś leżał jakiś pilot. Ale może powinienem dopić i zbierać się do siebie? Mimo wszystko, był to cudzy dom, nieważne ile tysięcy kilometrów stąd zabawiali się teraz Kosińscy.
I wtedy zaczął się hałas. Huk zatrzaskiwanych drzwi gdzieś na drugim końcu domu, jakieś głosy.
– O kurwa, ktoś się włamuje – pomyślałem najpierw i zacząłem się zastanawiać co teraz. Mam bronić domu? Niby jak, zdzielę włamywacza wędką? Może to jakiś sąsiad albo dostawca mleka, albo sprzątaczka? Na pewno nie, bo kto sprząta mieszkanie o tej porze.
Siedziałem na tej kanapie sparaliżowany, gapiąc się na wejście do salonu. Kroki były coraz bliżej. Śmiech. Urywana rozmowa. Czułem że zaraz ktoś mnie przyłapie, że nie zrozumie co tutaj robię. Że to ja jestem intruzem.
Najpierw pojawił się chłopak w czapce z daszkiem. Od razu mnie zobaczył, jakby węszył spodziewając się tutaj kogoś znaleźć. Zatrzymał się kilku metrów dalej i patrzył w milczeniu. Był wysoki, trochę wyższy ode mnie, i niesamowicie chudy. Chude ręce, chuda szyja, szczupła twarz o ostrych rysach, niezdrowo podkrążone ciemne oczy, zero zarostu i króciutkie włosy. Koszulka z logo Nike, ortalionowy dresik z białymi paskami i oczywiście Adidasy na stopach. Dresiarz, ale nie taki wystylizowany. Od razu było widać, że to typ wychowany na jakimś ciemnym podwórku, taki który niejedno w życiu wypił i spalił, wąchał albo i sobie wstrzykiwał. Wyglądał jak zwierzę tuż przed skokiem, a utkwiony we mnie wzrok nie zapowiadał niczego dobrego. Chwila niepewności, jakieś obliczenia w głowie i jego spojrzenie przekazywało mi już prostą informację: jestem silniejszy.
I oczywiście, mimo wszystko, automatycznie oceniłem że wygląda dobrze. Ta drapieżność była podniecająca, twarz ładna, a dres i trochę znoszone adidasy najchętniej obejrzałbym sobie z bardzo bliska. Kto nie marzy o zabawie z takim ziomkiem?
Zanim zdążyłem jakoś zareagować albo się zastanowić jakim cudem taki dwudziestokilkulatek włamał się do takiego domu, do salonu wszedł drugi typ.
Ten był równie wysoki, ale nie chudy. Wręcz przeciwnie. Rękawy podkoszulki opinały nieźle przytyrane bicepsy, ramiona miał szerokie, twarz kwadratową od testosteronu, ale jednocześnie łagodne oczy i szerokie usta nawykłe do uśmiechu. Czarne włosy lśniły od potu, a ręce zaciskały się na niebieskiej torbie na siłownię. Szalenie przystojny, ale jednocześnie uroczy. Chłopięcy, ale już męski. Łagodny, ale silny. No i nie mógł być włamywaczem. Zegarek na jego prawym przegubie kosztował pewnie więcej niż zarabiam w pół roku.
Emanował łagodną pewnością siebie. Zajebisty. Młodszy ode mnie o trzy albo pięć lat ogier.
I nagle jego wielkie łagodne oczy mnie dostrzegły, a usta wykrzywiły się w uśmiechu.
– O, cześć – zawołał przez cały pokój i pomachał mi.
– Cześć – bąknąłem, chowając drinka za kanapą.
– Ty jesteś tym…. Eeee – zaczął szukać słowa i wybuchnął śmiechem – Robisz zieleninę, nie? – dalej zanosił się śmiechem.
– Zieleninę? – nie rozumiałem, ale zaraz do mnie dotarło że chodzi mu o instalację. To zaczynało mieć sens.
– Mieszkacie tu, tak? – chciałem się upewnić.
Znowu wybuch śmiechu. Wtedy dotarło do mnie coś jeszcze.
– Paliliście blanta – rzuciłem dziwnie oskarżycielsko, nie wiedzieć czemu, bo przecież sam lubiłem zapalić.
– Nooo, brawo Sherlocku – pochwalił mnie ciemnowłosy – Tylko nie mów mamusi i tatusiowi – przystawił palec do ust i stłumił kolejny napad śmiechu.
– Nie ma sprawy – zapewniłem.
– Tak w ogóle jestem Robert. No, dooobra, nie będziemy ci przeszkadzać, idziemy do mnie na górę – machnął mi na pożegnanie – A jak już masz coś podbierać ojcu, to lepiej idź w brandy, ma niezły gust – doradził i obaj zniknęli w labiryncie białych korytarzy.
Dopiero wtedy złapałem głębszy oddech. Dziwna sytuacja – nagle zjawia się dwóch młodych ogierów, a ja podpity na kanapie. Gdyby życie było filmem porno, już bym im ssał pały. I bardzo chętnie, bo obaj byli świetni.
Tylko jedno coś tu nie grało. Choć uroczy pakerek na mój widok zanosił się śmiechem, to ten drugi, w dresiku, tylko się gapił, cały czas z ponurą powagą. Nie odezwał się ani słowem, a jednak miałem pewność: nie spodobałem mu się.

***

Następnego dnia wróciłem do pracy jakby nigdy nic. Jednak wspomnienie spotkania z dwoma typkami ciągle tkwiło mi w głowie.
Dom był pusty, gdy przyjechałem rano. Mogłem tylko zgadywać gdzie się podziali i czemu Kosińscy zostawili syna samego, nie uprzedzając mnie że mogę się na niego natknąć. Z kolei ten drugi, dresik, nie mógł być potomkiem Kosińskich. To musiał być jakiś kumpel ze szkoły albo z boiska, który zwietrzył okazję podczepienia się pod bogatszego kolegę. Dzieciaki z dobrych domów uwielbiają wpadać w złe towarzystwo.
Mniej więcej takie myśli zajmowały mi głowę, gdy ustawiałem monstery w rogu pokój naprzeciwko wielkiej szklanej ściany. Wiedziałem, że będzie im tam dobrze. Mnóstwo słońca i wilgoć podawana automatycznie przez maszynę gdy wilgotność spadnie poniżej nastawionego limitu. Taka roślina nic nie musiała. Czekała tylko, hedonistka, aż automaty jej bezinteresownie dogodzą. Było w tym coś perwersyjnie fajnego. Lubiłem robić dobrze roślinom. Podobnie jak lubiłem dogadzać facetom. Podobało mi się klękanie i robienie tego, co lubią najbardziej. Podobały mi się jęki zadowolenia, kiedy jeżdżę językiem po główce kutasa, kochałem ten cichy pomruk uznania, gdy zsuwali mi z dupy bokserki i odkrywali gładko ogoloną jędrną dupę. Zadowalanie facetów było moim konikiem.
Nie wiedziałem skąd wzięły mi się w głowie takie myśli, ale trochę się nakręciłem. Na tyle, że ciężko było się skupić montując higrometry. Czas na przerwę.
Wtedy olśniło mnie, że choć przyłażę do tego domu już czwarty dzień, to ani razu go nie zwiedziłem. Gospodarze nie zamierzali mnie oprowadzać, a sam też jakoś mało się tym interesowałem. Ale skoro miałem przerwę….
Cały dom zbudowano na planie kwadratu, a wszystkie wnętrza były śnieżnobiałe. Parter składał się z ogromnego salonu w którym pracowałem i dużej jasnej kuchni wyjebanej drogimi sprzętami. Na tyle drogimi, że nawet nie było po nich widać. Oto prawdziwa miara bogactwa. Było zejście w dół, do podziemnego garażu i zapewne jakiegoś pokoju gier ze stołem bilardowym, ale mało mnie to obchodziło. Ciekawsze było piętro. Szerokie drewniane schody zaprojektowano zaraz przy dużych drzwiach wejściowych, w holu. Podreptałem powoli na górę, ciekaw co tam właściwie znajdę.
Na górze wszedłem od razu w długi i wąskie korytarz, a jedyne źródło światła stanowiło strzeliste okno na jego końcu. Po lewej i prawej stronie miałem jakieś pomieszczenia. Zajrzałem przez pierwsze lepsze uchylone drzwi i od razu było jasne, że to gabinet. Kosiński był jakiś wziętym prawnikiem i pewnie właśnie tam zarywał noce kombinując jak tu oszukać ustawodawcę i wycisnąć z klientów jeszcze więcej hajsu. Nie odważyłem się wejść do środka. Ciekawość pchnęła mnie dalej, ku końcowi korytarza. Ostatnie drzwi po lewej były szeroko otwarte i z pomieszczenia wypadały na korytarz promienie słońca. Zerknąłem do środka i dopiero wtedy zrozumiałem że przez cały czas szukałem dokładnie tego pokoju.
Był niewielki jak na tak pokaźny dom, ale zdecydowanie był to pokój ciemnowłosego, którego miałem okazję poznać poprzedniego wieczoru.
Pod ścianą przy oknie stało duże łóżko z metalowymi ramami przykryte czarno-czerwoną pościelą. Odważyłem się wejść do środka i lepiej zbadać terytorium.
Wzdłuż ściany po mojej prawej stronie ciągnęły się półki z książkami i jakimiś drobnymi pamiątkami. Były sklejone modele samolotów, jakaś piłka do kosza z autografem, medal i dyplom za pływanie, oraz milion innych bzdur.
No i typowe wyposażenie dzianego dzieciaka: biurko, laptop, lustrzanka, konsola, ogromny telewizor na ścianie. Wszystko czyściutkie, na swoim miejscu, tak jak trzeba. I małe białe drzwi.
Otworzyłem i trafiłem w dziesiątkę. Garderoba.
Było mnóstwo koszul, bluz i innych ciuchów, ale dla mnie najważniejsze były półeczki na których równiutko ułożono buty. Nike, adidasy, vansy, kilkanaście pięknych par. Podniosłem pierwsze z brzegu – Nike Roberta. Wziąłem parę i wycofałem się do pokoju, siadłem ostrożnie skraju łóżka i przez chwilę gapiłem się na buty. Już zrobiło mi się cieplej i powoli mi stawał. Przyłożyłem jednego do twarzy i zaciągnąłem się zapaszkiem. Przepięknie waliły. Zaciągnąłem się i kutas zapulsował mi pod spodniami. I wtedy kątem oka dostrzegłem stojący przy kosz. Na samej górze upchanego ciuchami pojemnika czekały białe bokserki. Bokserki które młody byczek być może miał na sobie kiedy wrócił spocony z treningu. Sięgnąłem po nie w nabożnym podziwie, palce zetknęły się z gładkim chłodnym materiałem. Pogłaskałem je i kutas zapulsował jeszcze mocniej. Chwyciłem i zrobiłem to samo co z butem – niuch. Zapach był zajebisty. Delikatna woń perfum albo dezodorantu, ale nad tym górował ostry zapach potu, spoconych młodych jaj, zapach młodego kutasa, moczu, może nawet spermy. Przycisnąłem bokserki do ryja i opadłem na łóżku z zamkniętymi oczami. Niuchając i liżąc bokserki, wsadziłem łapę pod spodnie i zacząłem się macać po mokrym kutasie. Z trudem go wyciągnąłem, wbijając język w biały materiał. A potem, waląc konia, wepchnąłem sobie bokserki do ryja i zacząłem je prać, wysysać smak i zapach kutasa tego przystojniaka. Pojękiwałem i wiłem się po całym łóżku, w siódmym niebie. Gdyby mnie teraz nakrył, chyba siłą przyssałbym mu się do krocza i wyssał wszystko do ostatniej kropli spermy. Z tą wizją w głowie nie wytrzymałem długo, przeszył mnie dreszcz i przyszedł orgazm. Nie myśląc, wyjąłem bokserki z ust i otuliłem nimi kutasa, a potem władowałem cały ładunek spermy w biały materiał.
Potem oczywiście przyszło opamiętanie. Co ja odjebałem? Co teraz?
Zerwałem się, odłożyłem buty na miejsce, a bokserki wepchnąłem wgłęb kosza, żeby koleś nie zobaczył tych gęstych mokrych plam. Wygładziłem pościel i prawie biegiem spierdoliłem na dół, do bezpiecznego pustego salonu. Dopiero tam usiadłem na kanapie i się rozluźniłem.
Zajebista akcja. Chyba będzie ich więcej. Będę mógł w dowolnej chwili zakradać się do tego pokoju na górze i zaspiermiać po kolei wszystkie ciuchy, buty, soxy. Będę się ocierał jajami i dupą o jego rzeczy, a on nie będzie miał zielonego pojęcia. Tak się podjarałem, że znowu mi stanął. To dopiero było zaskoczenie. Nigdy dotąd nie miałem aż tak dziwnych pomysłów, ani odwagi by je realizować.
No i miałem jeszcze całe trzy dni na taką zabawę, o ile dom będzie nadal pusty. Wykurwiście.

***

Praca już mi nie szła. Zamiast skupiać się na temperaturze i odpowiednim mocowaniu pnączy na modułach, ja myślałem tylko o pokoju na górze i koszu pełnym znoszonej bielizny, soxów i koszulek. Ale nie wróciłem tam, bojąc się że koleś wróci i mnie przyłapie. Poza tym trzeba sobie dawkować przyjemność.
Gdy wybiła 19, nalałem sobie drinka i wyszedłem do ogródka. Woda delikatnie falowała w basenie, trawa rosła niestrzyżona, a wysoki płot skutecznie zasłaniał cały ogród przed ciekawskimi spojrzeniami sąsiadów i przechodniów. Właściwie mógłbym tu łazić nago i nikt by nie zauważył. Mógłbym się pluskać w tym baseniku, sączyć drinki i oglądać seriale na komórce. Albo jechać na ręcznym leżąc na wiklinowym leżaczku tuż przy wodzie. Poczułem się jak pan i władca całego domu. Do czasu aż usłyszałem za plecami kroki.
To był ten dresik. Ubrany w zasadzie tak jak ostatnio, tylko czapeczkę miał teraz czarną, a nie granatową. I trzymał w ręku szklaneczkę z hojną porcją bursztynowego płynu.
– Fajna chata, co? – zagadał pierwszy, siadając na jednym z leżaków.
– No, fajna – przyznałem trochę speszony. Ale niby czym miałbym się peszyć? Nie byłem tu intruzem, a on był tylko kilka lat młodszym typem. Przecież mnie nie pobije.
– Mieszkasz tutaj? – postanowiłem ciągnąć rozmowę. Koleś, kiedy już się rozwalił na leżaku, wyglądał zupełnie niegroźnie.
– Co? – zaśmiał się ponuro – Co ty. Starzy Roba mnie nie cierpią. Normalnie to tu nie bywam, ale teraz jest opcja więc siedzę.
Kiwnąłem głową, nie bardzo wiedząc czemu. Czułem na sobie to badawcze spojrzenie. Spojrzenie przywykłe do szukania problemów i zagrożeń gdzieś w czeluściach blokowiska. On kompletnie nie pasował do tego świata pełnego drogich sprzętów, basenów i nieskazitelnej czystości. Znalazł się gdzieś, gdzie go nie powinno być. Podobnie jak ja kilka godzin wcześniej, gdy zalewałem spermą białe bokserki jego kumpla.
– Paweł – wyciągnąłem do niego rękę.
– Maks – uścisnął dłoń jakoś dziwnie, jakby nie przywykł do takich gestów. Pewnie z ziomkami przybijał żółwiki albo miał jakiś inny system.
– A gdzie Robert? – starałem się brzmieć obojętnie. Czułem jakiś debilny lęk, że jak tylko Robert wróci do swojego pokoju, od razu wyczuje że tam byłem. A przecież ładnie po sobie sprzątnąłem.
– Na treningu jest, pływa. On jest pojebany na tym punkcie.
Jakimś dziwnym trafem dresik wypił już całą zawartość szklanki, a ja miałem jeszcze pół. Wychyliłem jednym haustem i postanowiłem się zbierać. Koleś był zajebisty, ale nie bardzo wiedziałem o czym mam z nim gadać.
– Dobra, czas na mnie. Trzymaj się, Maks – pożegnałem się i zawinąłem do środka. Otoczył mnie chłód klimatyzowanego powietrza.
– Ej, czekaj ziomek – zawołał za mną, wpadając do salonu.
Ziomek? Nikt mnie nigdy tak nie nazwał. Spodobało mi się.
– Co? – zapytałem po prostu.
– No gdzie lecisz? Kota musisz nakarmić?
– Nie mam kota.
– No to nie masz co się spieszyć.
– No dobra, jeszcze jedno można wypić – zgodziłem się i nalałem sobie, a potem siadłem na fotelu, naprzeciwko kanapy i rozwalonego Maksa. Założył nogi na stolik. Białe soxy kusząco uwalniały zapach potu, który dolatywał do mnie z każdym delikatnym zawirowaniem powietrza. O kurwa.
– Mi też zrób – ni to poprosił, ni zażądał. Wziąłem szklaneczkę i nalałem mu połowę.
– Wypiję i spadam, bo mam trochę roboty – wymigiwałem się, bo było mi nieswojo gapiąc się na te jego zajebiste duże stopy i żylaste łydki opięte ciasnym dresem.
– Też mam coś do załatwienia, ale potem tu wracam i ty też wróć.
– Jak, potem? To znaczy kiedy?
– Nooo, tak koło 23 dzisiaj – odparł na luzie. Przez twarz przebiegł mu cień uśmiechu. Co go tak bawiło?
– Po co? – nie rozumiałem.
– No bo muszę ci coś pokazać.
– Co? – narastały we mnie złe przeczucia. Ten dresiarz coś kombinował.
– Trochę sobie pogadałeś ze starą Kosińską, co nie?
– No, trochę – przyznałem.
Koleś złapał solidnego łyka i głośno wypuścił powietrze. Pił to drogie brandy jak kompot.
– Pojebana jest na punkcie tego domu. I do wszystkiego się wpierdala. Masakra, mówię ci. Na przykład jak Roba nie ma w domu, to mu szpera po pokoju.
– Serio? – wydukałem dziwnym gardłowym głosem. On zdecydowanie coś kombinował. Był cwaniaczkiem z ulicy, pewnie niejedno w życiu widział i robił.
– Powiem ci, że jak ludzie mnie poznają, to od razu mnie mają za debila. Bo studiów nie robię. A jak ktoś jest bogaty jak starzy Kosińscy, to już w ogóle jestem dla nich z automatu tępakiem.
– Nie wydajesz się głupi – zaryzykowałem, nie wiedząc czy ma zamiar mówić dalej.
– No i wpadłem na pomysł jak ją oduczyć tego szperania. Powiedziałem Robowi żeby sobie kupił kamerkę, taką małą, że ciężko ją znaleźć. I ona ma detektor ruchu.
W miarę jak mówił, czułem jak zaciska się wokół mnie pętla. Już wiedziałem, do czego on zmierza, ale jeszcze chwytałem się desperackiej nadziei, że tylko tak sobie gada. Ale nie. On wiedział!
– Tylko że Robert jest zajęty tymi swoimi studiami i treningami więc to ja zainstalowałem sobie na fonie apkę do tej kamerki. I jak ona wparowała do pokoju, zadzwoniłem do Roba i zaraz ją opierdolił – tu Maks zarechotał pijanym śmiechem.
– I oduczyła się? – zmusiłem się do powiedzenia czegokolwiek. Usta i gardło miałem jak z kamienia.
– Po którymś razie już się wkurwiła i dała sobie spokój – dresik uśmiechnął się szeroko, dumny ze swojej pomysłowości.
– Brawo, dobrze to wykombinowałeś – pochwaliłem czując, że opowieść dobiegła końca i że jednak, jakimś cudem, wszystko jest ok. Niepotrzebnie się bałem.
– Nooo, ale wiesz, ta kamerka została, na wszelki wypadek – dodał już poważnym głosem. Oczy zrobiły mu się ciemniejsze, a rysy twarzy agresywne.
Ja pierdolę, to koniec – pomyślałem – On mnie tu zajebie. Skopie pedała na śmierć.
I tutaj, ten skurwysyn w dresie postanowił zamilknąć. Nic już nie wypełniało lodowatej ciszy. Słyszałem cichutki plusk wody na zewnątrz, odległe ćwierkanie ptaków, warkot jakiegoś starego diesla na ulicy. Ale tu, w domu, grobowa cisza.
Siedziałem naprzeciwko niego i gapiłem się w podłogę. On wiedział. Widział co zrobiłem z butami i bokserkami. I teraz zapłacę za tę chwilkę przyjemności.
– Nawet ci się nie dziwię – powiedział w końcu bez jakiejkolwiek agresji i zaskoczenia – Robert jest fajnym ziomkiem. Nieźle ci się trafiło z tymi boksami.
Co!? Czy on mnie właśnie pochwalił? Czy właśnie przyznał, że jego kumpel mu się podoba?
– Kurwa, ale masz minę – parsknął dres – Przecież ci nie wpierdolę, wyluzuj ziomek.
Postarałem się zastosować do jego wskazówek i nawet przestałem zaciskać nerwowo pięści. Zacząłem znowu oddychać. Wdech, wydech. Wdech, wydech. I niepokojące ciśnienie w gaciach. Bo oto siedział przede mną zajebisty dresik i coś mi mówiło, że jest napalony.
– To co teraz? – zapytałem trochę ośmielony rosnącą erekcją.
– No jak co? Wyluzuj się i wyciągnij kutasa.
Niemożliwe. Nie wierzyłem, że to powiedział. No, ale powiedział i teraz gapił się wyczekująco. Aż mu oczy błyszczały.
Zsunąłem trochę niżej domowy dresik, sięgnąłem do bokserek i wyjąłem sztywną pałę. Koniec myślenia, jeb się mózgu, witaj kutasie.
Pałka stanęła dumnie w pełnym pionie, trochę mokra, czerwona, gorąca i gotowa do działania.
– Mega – ucieszył się dresik i zrobił dokładnie to samo. Wyjął spod ortalionu twardego kutasa. Lekko zakrzywiał się w dół, pewnie idealnie wchodził do ust.
Zaczęło się walenie. Najpierw ja wykonałem kilka nieśmiałych ruchów, a potem on zaczął mnie naśladować. Patrzył prosto na mnie, na moje krocze, na łapę jeżdżącą po pale. Ja gapiłem się to na jego kutasa, to na samczą mordę, to na białe przepocone soxy. Kurwa, czy on by mi dał obciągnąć? Nie ma sensu przerywać, niech się dzieje co ma być.
-Napierdalaj – mruknął wpatrzony we mnie jak w obrazek. Przyspieszyłem, choć i tak byłem już niebezpiecznie blisko strzału. Jeszcze kilka ruchów, ulotne myśli o ssaniu dresikowi pały, ojebaniu mu soxów i na mój brzuch poleciała dawka białej spermy. Porcja za porcją, aż znieruchomiałem i zacząłem sapać z wysiłku.
– Zajebiście – podjarał się Maks – Dawaj, spuszczę się na ciebie, dobra?
O kurwa, no pewnie!
Ignorując mokry brzuch padłem prosto na kolana, a dresik zerwał się z fotela i doskoczył do mnie cały czas pracując łapą. Spojrzałem w górę i zobaczyłem pełne skupienie, zaciśnięte usta, szeroko otwarte oczy.
– Kuurrwa, dawaj! – zawył chyba sam do siebie i przyspieszył. Żylasta łapa mocniej złapała fiuta i nagle dresik zesztywniał. Sperma poleciała mi na twarz, włosy, brodę, na koszulkę, a nawet spodnie. Nie śmiałem się ruszyć, dopóki sam tego nie zrobi.
A dres schował pałę i znowu opadł na kanapę, tak jak wcześniej. Wyglądał na.
– Zajebiste – pochwalił, wgapiony w sufit – Kurwa, a już mieliśmy tę kamerkę wyjebać.
– Przydała się – przyznałem, próbując zetrzeć z twarzy spermę. Nigdy wcześniej nie byłem tak napalony chwilkę po orgazmie. Skoro on nie patrzył na mnie, po prostu nabierałem ją na palce i zlizywałem. Słonawy, bardzo ostry smak, wyraźniejszy niż zazwyczaj. Być może dresik był wyjątkowo płodny?
– Dobra ziomek – dresik znowu podniósł się z kanapy, ale tym razem nie zamierzał już zalewać mi ryja spermą – Muszę coś ogarnąć, ale bądź tu koło 23. Pokażę ci coś.
– Co?
– No jak to co, ten filmik jak się zabawiasz bokserkami Roberta. Zajebisty jest, obejrzymy go sobie i zwalimy jeszcze raz. Co ty na to?
Co ja na to? Wróć do mnie o 23 dresiku, odpal ten filmik i wypierdol mnie w obie dziury.
– Spoko, tylko jutro muszę wcześnie wstać – powiedział jak grzeczny chłopiec.
– Luz, może nawet będę wcześniej. Dobra, na razie!

***

Zawsze uważałem się za cierpliwego człowieka, ale kurwa, to czekanie na powrót dresa było tragedią.
Najpierw pojechałem do domu łamiąc kilka przepisów, przygotowałem się, a potem wróciłem do jaskini lwa. I teraz w ogóle nie mogłem się na niczym skupić, łaziłem z kąta w kąt, przeglądałem instagram, co chwilę wspominając smak i zapach kutasa. Co chwila dostawałem erekcji. Ile jeszcze? Czas wlókł się niemiłosiernie. Siedziałem na kanapie w salonie, lampy ustawiłem tak, żeby dawały przyjemny półmrok. Brakowało tylko blanta i jazzu.
I w końcu, trochę po 22 usłyszałem zatrzaskiwanie drzwi. Zerwałem się na równe nogi i stanąłem na środku pokoju, słysząc kroki. Jeszcze chwila niepewności i… tak! Dres. Trochę zasapany, jakby tu do mnie leciał biegiem.
– No siema – rzucił zadowolony – Biegnij na górę po te bokserki.
– Teraz?
– No a kiedy? Zasuwaj.
Pobiegłem, dosłownie, na górę, z wrażenia potknąłem się i prawie jebnąłem na pysk, ale zignorowałem ból łydki i błyskawicznie dotarłem do pokoju Roberta. Zanurkowałem w koszu i znalazłem białe wilgotne bokserki. Teraz jebały jeszcze bardziej. No, ale nie było czasu na wąchanie! Szybko wróciłem na dół.
Dres stał na środku pomieszczania, opierając tyłek o brzeg kanapy. Przyglądał mi się, zadowolony.
– Zdejmuj szmaty.
Kurczę, czyli nie będzie rozgrzewki. Zrobimy to teraz, zaraz.
– A co z Robertem? Przecież może tu wpaść w każdej chwili.
– Poszedł na bibkę, ma tam się spotkać z jedną laską, nie przejmuj się. Chata jest nasza.
Ucieszyło mnie to.
– Super.
– Dobra, nie pierdol, tylko się rozbieraj.
– A ty?
Skrzywił się.
– Kurwa, rób co mówię i tyle.
Speszony, zrobiłem jednak co chciał. Ociągałem się trochę, ale pozbyłem się bluzy i spodni.
– Do naga – warknął. O kurwa, już nie wydawał się takim przyjaznym ziomkiem jak wcześniej. Ale czego się nie robi dla fajnego kutasa i typa w ortalionie. Zsunąłem bokserki i stanąłem nagi, z dumnie wyprężonym penisem.
– Podoba się – stwierdził zadowolony.
– Tak – przyznałem cicho.
– Chcesz żebym też wszystko zrzucił? – zapytał takim tonem, że musiał być jakiś haczyk.
– Pewnie.
– No to na kolana.
Wykonałem polecenie. Panele były chłodne i twarde.
Tymczasem dresik poszedł i podniósł z podłogi białe bokserki Roberta, obejrzał je dokładnie i złapał mnie z a głowę, a gacie wepchnął mi w ryj.
– Masz, żryj to, skoro tak lubisz – syczał, wciskając mi je głębiej do mordy. Mogłem tylko pojękiwać, ale otworzyłem szeroko usta i pozwoliłem się zakneblować.
– Ssiiiij, o tak. Zaraz dostaniesz coś lepszego.
Nie śmiałem wypluć bokserek, kiedy się schylił i podniósł z kolei moje gacie. Złapał mnie i naciągnął mi na głowę moje własne bokserki, jeszcze ciepłe od moje dupy. Czarny materiał zupełnie zasłonił mi oczy. Klęczałem dalej, dysząc ciężko.
– Teraz wyglądasz na napalonego pedała. Lubisz tak?
– Mmmmhm.
– Co mówisz? Nie rozumiem.
– Mhm! – energicznie kiwnąłem głowę. Pałka stała mi na maksa. Niech już da mi do ssania swojego pięknego kutasa!
Ale dresik się nie spieszył. Nie widziałem co robi, chyba po prostu stał i się na mnie gapił. Podziwiał swoją zwierzynę do wyjebania.
Aż nagle złapał mnie za głowę i poczułem gorąco na policzku. Twardy, gorący kutas jeździł mi po twarzy i zostawiał na niej mokry ślad. O kurwa, był gotowy!
– Wyjebać cię w ryj?
– Mhmm
– Kurwa, nie wiem co mówisz, bo masz w ryju te bokserki, zboczeńcu. Wypluj.
Z trudem, ale jakoś udało się wypchnąć gacie i znowu mogłem porządnie oddychać.
– Ładnie to tak zaspermiać cudze boksy?
– Nie – przyznałem skruszony, ale i podjarany.
– Po co to zrobiłeś?
– Lubię. Kocham zapach kutasa…
– No to niuchaj – zaśmiał się ponuro i znowu przycisnął się do mojej twarzy. Wciskał mi go w nos, a ja wąchałem. Chciałem złapać w usta, ale natychmiast go zabrał.
– Chcesz ojebać dresowi pałę?
– Tak!
– O kurwa, no to już.
Znowu przycisnął mi do twarzy bokserki, były ciepłe i mokre od mojej śliny. Jebały na maksa, ale coś nie pasowało. Ostry zapach chemii.
– Zaciągnij się mooooocno pedałku!
Poppers! O kurwa. Zaciągnąłem się porządnie i przytrzymałem. Wypuściłem powietrze i dopiero wtedy bokserki zniknęły.
Krew zaszumiała w głowie, zacisnąłem pięści i nagle weszło. Ogarnęła mnie jebana błogość i czysta żądza. Jeśli zaraz czegoś nie odpierdolę to zwariuję!
I jak na komendę twardy kutas wjechał mi do ust, ostro i głęboko aż się zakrztusiłem, ale zaraz zacząłem go obrabiać. Jeździłem ustami i lizałem, żeby już natychmiast wpakował we mnie porcję spermy. O kurwa, zapłodnij mi ryj!
– A teraz głęboko – nakazał i zaczął pchać. Złapał mnie za głowę i wjebał całą pałę, zablokował oddech i trzymał ją tak, dociskając mi się do mordy. Drgnąłem, ale nie puszczał, musiałem wytrzymać.
W końcu ze mnie wylazł i złapałem głęboki oddech, a potem drugi. Ślina polała mi się po brodzie i skapywała na klatę i brzuch.
– Ja pierdolę – westchnąłem – Ale zajebiście.
– Dopiero zaczynamy – odparł i zdjął mi z głowy moje gacie, żeby wytrzeć mi nimi ryj.
– Chcę więcej.
Zaśmiał się podle.
– Dostaniesz. Dobra, druga runda.
Wyjął z kieszeni buteleczkę i sztachnął się na obie dziurki. Potem wylał na białe bokserki Roberta. Wiedziałem co dalej.
Przycisnął mi je do mordy, zaciągnąłem się znowu, tym razem mocniej i przytrzymałem.
– Wytrzymasz? – spytał chyba tylko dla formalności.
– Dawaj!
Znowu złapał mnie za głowę i wpakował kutasa, ale teraz zaczął mnie nim posuwać. Coraz ostrzej, a ja poczułem jebnięcie popka. Kurewskie ciśnienie i pustka którą zapełni tylko zboczona akcja.
Ruszałem głową żeby brać głębiej i dresowi odjebało. Zaczął mnie nadziewać z całej siły, szorować pałą po policzkach i podniebieniu, po całej mordzie.
– Rozpierdolę ci ten ryj! – obiecał i wbił się po jaja, aż mało nie zwymiotowałem. Dławiłem się tym kawałem mięsa i pochłaniałem, otulałem fiuta ciepłem swojej mordy i zadowalałem mojego dresika. Nie puszczał, nie przeszkadzało mu że targają mną konwulsje, że zaraz się zrzygam albo uduszę. Kutas tkwił dalej.
– Zboczona szmata! – krzyknął i jakimś cudem wszedł jeszcze głębiej, aż zawyłem. A potem mnie uwolnił.
Padłem na podłogę łapiąc oddech, zalany śliną, pełen zapachu i smaku samca.
A gdy jako tako doszedłem do siebie, zamarłem. W progu salonu stał Robert. Gapił się na nas zamarły w pół ruchu.
– Co ty odpierdalasz Maks?
– No jak co. Nie widać? – oburzył się dresik – Bawimy się kulturalnie z kolegą.
– Kultura jak chuj – parsknął R.
– Weź nie pierdol, jak chcesz to się dołącz, a jak nie to wypierdalaj do siebie.
Trafił mi się totalny alfa. Ale leżałem nagi na podłodze, a oni stali nade mną ubrani i trochę mnie to rozwalało. To oczekiwanie było nieznośne.
– No dobra – powiedział Robert i dopiero teraz zrozumiałem co tu się odpierdala. Robert nas nie przyłapał. Oni nie robili tego pierwszy raz.
– Leż jak leżysz – polecił R. i podszedł do mnie. Podsunął mi pod twarz swojego czarnego Nike SB. But walił potem i starością.
– No dawaj – niecierpliwił się.
Leżąc na bogu wychyliłem trochę głowę i na próbę dotknąłem czubka językiem. Smakował słono-gorzko.
– No dawaj, z uczuciem. Przyliż się z nim – nakazał i roześmiał się – Przyliż się z moim najem.
Nie musiał już powtarzać. Przyssałem się do samego czubka, wysunąłem język i zacząłem całować go jak kochanka, czule i namiętnie.
– Pokaż jak go kochasz. Kochasz być cwelem? – znowu głos Roberta z góry.
– Kocham – mruknąłem, choć nigdy wcześniej nie byłem aż tak upodlony i wykorzystany jak teraz. Nie sądziłem, że to w ogóle możliwe, nie miałem nawet takich fantazji. Ale teraz miałem do zabawy najacze Roberta, a on oglądał sobie moje igraszki.
– I do środka – powiedział jednocześnie wpychając mi w usta czubek buta. Zmieściłem ile mogę i wgryzłem się w materiał. Nie puszczałem.
– O, jebany, gryzie! – Robert silnym ruchem uwolnił buta, pewnie raniąc mi usta, ale w takiej chwili chuj mnie to obchodziło.
Prostym trąceniem nogą R. wywrócił mnie na plecy i usiadł na mnie okrakiem. Ciężki, gorący, napalony młody koleś. Złapał mnie za usta i bawił się chwilę.
– Wszystko robisz?
– Tak – palnąłem automatycznie, choć nie miałem pojęcia o co mu chodzi. Ale zrobiłbym wszystko, byłem tego pewien!
– Otwieraj kibel.
– Co…?
– Twoja japa to kibel cwelu! Otwieraj kibel.
Otworzyłem szeroko i natychmiast wylądowała mi na ryju i w ustach duża porcja ciepłej śliny. Połknąłem, wdzięczny, bo zaschło mi w gardle.
– Niezły, co? – gdzieś z daleka dobiegł głos dresa.
– Może być – Robert nie był pod wrażeniem. Kurwa, jeśli to go nie ruszało, to co mogło?
Twarz czarnowłosego R. była wspaniała, gdy się ją oglądało w tym świetle i z dołu. Wyglądał jak grecki bóg, każdy rys idealny. I te ciemne oczy pełne wkurwu i napalenia.
– Daj go, bo dobrze obciąga – pochwalił Dresik i silne ręce postawiły mnie z powrotem na kolana. Pała szybko wjechała do środka, ale zatrzymała się. Patrzyłem w górę, na samczą twarz Maksa i pieściłem mu kutasa językiem, powoli, chcąc mu jak najlepiej dogodzić. On za to zaczął wolniutko posuwać mnie w usta, jak na pornolu puszczonym w zwolnionym tempie. Teraz mogłem się rozkoszować każdym pchnięciem, każdym dotykiem twardej główki ślizgającej się w środku po policzkach, po języku. Zajebiście.
– Mi też possie – zdecydował Robert i zaczął się rozbierać. Bardzo sprawnie i szybko, nagle stanął przede mną, obok dresa, nagi. Co to był za widok. Wyrzeźbiona klata, sześciopak na brzuchu, wszystkie mięśnie idealnie zarysowane i zero zarostu. Ale nie to najbardziej zwróciło moją uwagę. Robert miał gigantycznego kutasa! Naprawdę, w życiu takiego nie widziałem. Był tak długi gruby że w pełnym wzwodzie i tak opadał w dół, a pod nim chowały się obwisłe jaja. Nie mogłem w to uwierzyć.
– Co, fajny? – ucieszył się R. – Zaraz go dostaniesz, cwelu, spokojnie.
Nie było szans, żebym to zmieścił. Mógłbym wylizać, wycałować, zwalić mu, ale obciąganie nie wchodziło w grę.
– Chodź – przyciągnął mnie do siebie i przystawił pałę do ust. Otworzyłem szeroko i zmieściłem główkę. Napierał silniej, ale nie dało rady.
– No otwieraj kibel, cwelu! – pchnął mocniej i kutas wszedł jeszcze kawałek. Czułem jakbym miał w ustach butelkę piwa, to było absurdalne.
– Weź go ustaw Maks, bo ta kurwa nic nie potrafi – Robert był wyraźnie zawiedziony.
– Przecież tego nie zmieści żaden typ, weź nie gadaj – odgryzł się dresik, ale stanął za mną i złapał mnie mocno za głowę.
– Otwórz, weźmiesz do ryja ile dasz radę – niemal czule wyszeptał mi do ucha, ale uścisku nie zwolnił. Nie mogłem ruszyć głową, widząc jak zbliża się do mnie potwór Roberta.
– Naśliń cwelu.
Zebrałem w ustach trochę śliny i zacząłem nawilżać bestię. Dres siłą otwierał mi usta i kutas Roberta od razu wykorzystał okazję. Czułem na twarzy ciepło bijące od umięśnionego ciała, a tymczasem pała powoli zaczynała torować sobie drogę do gardła. Dławiłem się, krztusiłem, piszczałem, ale moi oprawcy byli nieubłagani. Jeden trzymał mnie w ryzach, a drugi zapychał ryj.
– Nie marz się, dasz radę – pocieszył mnie dres, widząc jak po policzkach spływają pierwsze łzy. Dławiony nagi pedał wykorzystywany przez dwóch młodych samców. Zajebiste, ale jakie trudne. Próbowałem się wyrwać, cofać głowę, ale nie. Kutas zapchał mnie na dobre i tkwił gdzieś w połowie drogi, nie ruszał się ani w tył, ani przód. Maksymalnie rozwarte usta bolały, bolał mnie kark, szyja, wszystko. Za to pała stała mi jak nigdy, ociekała powoli śluzem, zadowolona z całej akcji.
– Starczy – zdecydował R. i wyszedł ze mnie. Puścili mnie luzem i znowu opadłem na podłogę, bez sił. Każdy oddech był jak zbawienie, tlen, błogość.
– Dobra, starczy, bo nam zaraz stąd spierdoli – stwierdził trochę rozbawiony dresik.
– Jak go nie puścimy, to nie spierdoli – wyniośle odparł Robert. Arogancki chuj i to ogromny chuj.
– Ej – krzyknął na mnie Maks – Zasuwaj na górę, kładź się na łóżko i czekaj.
– Jak pies, z wypiętą pizdą – uściślił drugi.
Speszony, stuliłem uszy i pognałem. Ale co oni będą robili w tym czasie?
– A wy? – odważyłem się jeszcze zapytać.
– Chuj cię to interesuje. Zasuwaj.
Pozostało mi usłuchać i ruszyłem ku schodom, ale zaraz zatrzymał mnie Robert.
– Co ty odpierdalasz? Na czworaka psie.
Siłą sprowadził mnie do parteru i kazał czekać. Zdjął z nogi białego soxa z logiem nike i wepchnął mi go w usta.
– I teraz zasuwaj – dostałem jeszcze klapsa na rozpęd.
Zmęczony, upokorzony i napalony jak sam skurwysyn, podreptałem przed siebie. Odprowadziły mnie spojrzenia dwóch par oczu. Kiedy z trudem zacząłem wchodzić na czworaka po schodach, zdążyłem jeszcze zobaczyć że nalewają sobie drinki. Czyli się upiją, czyli puszczą im resztki hamulców. Czyli miałem przejebane. Zacząłem na serio się zastanawiać, czy nie czas stąd uciekać. Ta zabawa mogła się skończyć źle. Mieli przewagę, właściwie mogli robić ze mną co chcą. Tylko że kutas dalej mi się prężył, podobało mu się. Podniecali mnie, obaj, młodzi, napaleni, silniejsi. Chciałem się słuchać. Latając na kolanach jak pies, z tym fantastycznie jebiącym soxem w ryju, czułem się świetnie. Chciałem więcej.
Nawet kiedy dotarłem do pokoju R., choć nie mogli mnie już widzieć, nie wstałem. Dodreptałem na czworakach do samego łóżka i niezdarnie się na nie wspiąłem. Ustawiłem się w pozycji na pieska, z tyłkiem ufnie wypiętym w stronę drzwi. Co teraz? Ile im to zajmie?
Nie musiałem czekać długo, bo już po chwili usłyszałem śmiech i kroki na schodach.
– Nie odwracaj się – polecił Robert, jeszcze zanim weszli do pokoju – Jak zobaczę że się gapisz, wpierdolę ci w ryj całego kutasa choćbyś miał zdechnąć. Masz trzymać mordę na poduszce i wąchać moją skarpetę.
– Tak jest – zamruczałem i zaraz dostałem w nagrodę klapsa i salwę śmiechu. Świetnie się bawili i pewnie im się podobało, że się boję.
Ułożyłem soxa na poduszce i przycisnąłem nos, popłynął ostry zapach potu i brudu. Kutas i dupa pulsowały. To oczekiwanie było nieznośne. Odkąd pamiętam, uwielbiałem bawić się swoją dziurą. Mam w domu trzy różne dilda, ale często lądowały we mnie i inne przedmioty. Banany, palce, kulki, wszystko co mnie w danej chwili nakręciło. Kocham uczucie napierania, rozgrzewania dziury, wpuszczania w siebie przedmiotów. Bywały takie wieczory, że odpalałem czat z kamerką i palcowałem się tak mocno, że nazajutrz miałem zakwasy.
A teraz tych dwóch ogierów miało mnie wyręczyć. W końcu porządne ruchanie. Jeszcze nie wiedziałem jak zmieszczę w dupie gigantycznego fiuta Roberta, ale byłem dobrej myśli. Tylko potrzebowałem rozgrzewki…
– Hej, mam małą prośbę – zaryzykowałem, ale nie odwróciłem się, zgodnie z wolą R.
– Prośbę masz? – zdziwił się dresik – A jaką?
– Macie dildo? Kocham mieć w sobie takie zabawki…
Dresik się zaśmiał, co do Roberta, nie miałem pojęcia co robi. Może wymieniali porozumiewawcze spojrzenie?
– Dobra – zdecydował dresik – Rob, rozgrzej mu dupę, a ja sobie posiedzę z przodu.
I zajął miejsce na łóżku przede mną. Miałem jego ortalionowy dresik tuż przy głowie, więc do jebiących soxów doszedł nowy zapach. Silnych perfum zmieszanych z delikatną wonią  kutasa. Domyślałem się, jak to się skończy.
– Kurwa, ciasny to ty nie jesteś – zakpił Robert – Najbardziej rozepchane cipsko jakie widziałem.
Zabolało, ale miał rację. W porównaniu z ciaśniutkimi tyłeczkami większości pasywów, mój był doświadczony i rozciągnięty. Podobał mi się, ale nie musiał się podobać Robertowi. Typowi, który może pewnie wyrwać kogokolwiek zechce.
– Dużo trenuję – mruknąłem znad soxa.
I znowu ten chichot pełen politowania.
– Trenujesz? Widać. Dupa rozjebana. Chyba trzeba ją poćwiczyć jeszcze trochę. Co myślisz, Maks?
Maks nic nie powiedział, pewnie skinął głową, ale nie mogłem spojrzeć w górę.
Poczułem na dupie chłód. Aplikowałem na dziurę żel już tyle razy, że bezbłędnie go rozpoznałem. Zaczyna się. Mój mokry sen, moich dwóch młodych ogierów bierze mnie jak seks zabawkę.
Szybko wsunął we mnie cały palec. To wspaniałe uczucie ślizgania się po ściankach dziury, delikatne drażnienie, sprawdzanie terenu. Zaraz dołączył drugi palec, teraz już porządnie mnie pieściły i badały w środku. Zacząłem pojękiwać.
Kątem oka dostrzegłem że dresik porządnie ugniata pałę przez spodnie. Już było widać podłużny kształt, który za chwilę pewnie dostanę do opierdalania. Idealnie – palce jednego w dupie i rosnąca pała drugiego w ustach. Odchyliłem głowę w bok i pokazałem język na znak gotowości. Dresik nie czekał, od razu wyciągnął sprzęt i dał mi go oczyścić ze słonego kleistego płynu. Położył gorącą główkę na moim wysuniętym języku i po prostu się gapił, jak próbuję wziąć do ryja. Nie mogłem, bo Robert mocno trzymał łapę na moim biodrze, a drugą badał mi wnętrze dupy, teraz już trzema palcami.
W normalny wieczór takie potrójne palcowanie w zupełności by mi wystarczyło, odpaliłbym pornola i się do niego zabawiał. Ale nie teraz, kiedy stoi za mną nagi, przepiękny i napalony R.
– Rozciągaj mi dziurę – poprosiłem jękliwie.
– Tak ci się spieszy śmieciu? – nie dowierzał, ale nie zwlekał, bo zaraz poczułem ostry ból rozpychającej się łapy. Wpierdolił mi te cztery paluchy i trzymał w środku, lekko potrząsając dla frajdy. Mnie za to przeszły ciarki i już chciałem krzyknąć, ale nagle dostałem kutasa do ryja i odruchowo zacząłem ssać. Dopiero teraz zaczęła się prawdziwa zabawa. Obie dziury w ruchu, obie zapychane przez ziomków których nie interesuje moja przyjemność i zdanie. Ciężko było jęczeć mając w sobie kutasa, ale dawałem radę. I rozchylałem łapami pośladki, żeby Robert miał lepszy widok.
– O kurwa, ale rozjebane cipsko – syknął zadowolony, gdy już wyjął ze mnie paluchy – Żałuj że nie widzisz Maks.
Ale Maks był już w siódmym niebie, bo polerowałem mu kutasa, brałem w gardło i ssałem jaja. Od czasu do czasu łapał mnie za szczękę i ruchał w mordę, powoli przesuwając pałę po moim języku. Dla zabawy dławił mnie chwilę, a potem wychodził i w moich szeroko otwartych ustach łapiących tlen lądowała porcja dresiarskiej śliny.
– Zajebisty pies – chwalił.
W końcu dresik zeskoczył z łóżka i stanął za mną.
– Faktycznie rozjebany. Ty, koleś, nieźle się musisz ruchać w tę dupę.
– Kocham ruchanie– potwierdziłem, zasapany, z nosem wciśniętym w zaślinionego, gorącego soxa.
– No to dawaj – ledwie to usłyszałem, wjechał we mnie kutas. Dresik, widząc rozwartą gotową dziurę, wszedł bez ceregieli i od razu zaczął ruchać.
– Niby starszy kolo, a taka kurwa – prychnął R.
O tak, byłem kurwą i doskonale się z tym czułem. Dresik jebał mnie szybko, rytmicznie i głęboko. Zapychał mnie po mistrzowsku, lepiej niż ktokolwiek przed nim. Kutasa miał idealnego, w sam raz żeby drażnić bez zbędnego bólu. Rozkosz.
– Wypnij się bardziej chuju – nakazał klepiąc w plecy i zrobiłem co w mojej mocy. Jebanie było już na tyle silne, że jęczałem jak dziki i zapierałem się rękoma o łóżko, a każde uderzenie kutasa w dupę kwitowałem kolejnym kwikiem.
– Ooo, dawaj, pierdol mnie – poprosiłem i dostałem mocnego klapsa, a kutas wbił się jeszcze mocniej. Jarała go gadka.
– Mocniej, zajebiście być jebanym przez dresa!
– Rozjeb mu to cipsko Maks.
Syczenie i jęki, uderzanie jaj o pośladki i ten dźwięk rozepchanej dziury zasysającej się na kutasie. Najlepsza akcja mojego życia, idealny jebaka i napalony Robert czekający w kolejce. Nie kontrolowałem już swoich krzyków i ledwo miałem siłę zapierać się przy kolejnych pchnięciach.
I nagle koniec. Uczucie pustki, którą zapełniłby już tylko młody kutas, ale Maks miał dość. Wrócił na swoje miejsce przy mojej twarzy, klęknął i dał się poczuć zmieszane zapachy kutasa i dupy. Stał mu jeszcze mocniej niż wcześniej.
– O kurwa – mruknął Robert, tym razem nie pogardliwie, ale z uznaniem – Piękna otwarta pizda.
Dupa była wdzięczna za ten odpoczynek. Dresik nieźle mnie wymęczył, właściwie to miałem dość ruchania na ten wieczór. Po raz pierwszy od dawna ktoś wyjebał mnie tak konkretnie, że byłem zaspokojony.
– Dobra, teraz ci zapakuje prawdziwego kutasa – zapowiedział Robert.
– Ej, weź spierdalaj z takimi tekstami – warknął dres.
– Dooobra, sorry, wiesz co mam na myśli… Dawaj, śmieciu, wypinaj się porządnie.
Teraz już zupełnie czułem się jak przedmiot. Wyjebany i zmęczony, nadal służyłem za zabawkę i nie miałem nic do powiedzenia. Nie miałem najmniejszej ochoty na więcej ruchania, zwłaszcza tym bydlakiem między nogami R., ale nie mogłem i nie miałem już nawet siły się bronić.
Na dziurę spłynęła obfita porcja lubrykantu. Robert rozsmarował go niemal czule. Chyba wiedział że ze swoim sprzętem mógłby mnie poważnie uszkodzić.
– Aaaaalbo dobra, kładź się na plecy kurwo – polecił Robert.
Ochoczo zmieniłem pozycję. Mięśnie rąk w końcu mogły odpocząć, a do tego mogłem sobie teraz patrzeć na zajebiste ciało R. i jego śliczną buzię. Ciężko było uwierzyć, że tak niewinnie wyglądający przystojniak jest takim skurwysynem.
– Otwieraj cipsko.
Rozchyliłem nogi i wyeksponowałem zmęczoną dupę, bezbronny, upokorzony i całkowicie zależny od R.. Wyglądał pięknie w półmroku, światło odbijało się od mięśni ramion i klaty, brzuch poruszał się z każdym oddechem, a wielka pała wyglądała na gotową.
– Chcesz go w sobie? – Robert chyba zauważył jak podziwiam jego sprzęt.
– Trochę się boję, wolałbym już nie…
Parsknął śmiechem, pokazując mi ile znaczy moje zdanie.
– Cipka wilgotna i rozgrzana, dasz radę piesku – uspokoił mnie dresik. Klęknął tuż za mną i położyłem głowę na jego udach. Materiał dresów był miękki i ciepły.
R. wlazł na łóżko, założył sobie moje nogi na ramiona jakby nic nie ważyły i główka wielkiego penisa zaczęła mi jeździć po piździe.
W tej samej chwili dresik spokojnie przysunął mi pod nos soxa jebiącego kolejną dawką poppersa. O tak! Był wręcz troskliwy. Chciwie się zaciągnąłem i trzymałem dłużej niż zwykle. Do takiej akcji potrzebowałem maksymalnej motywacji.
– Gotowy na jebanie? – zapytał Robert. Parzył mi prosto w oczy z szelmowskim uśmiechem.
– Chyba tak…
– Gotowy czy nie!? – od niechcenia klepnął mnie w jaja, aż podskoczyłem. Popek zaczął uderzać do głowy.
– Tak! Wjedź we mnie.
– Noo, od razu lepiej. Wyjebać cię jak kurwę?
– Wypierdol mnie, jestem twoją szmatą!
– Otwieraj cipsko.
Aż mną rzucało, najchętniej wziąłbym pięćdziesiąt kutasów. Rozluźniłem się i patrzyłem jak to robi, jak mnie pokrywa, napiera. Parcie, ucisk, ból, zacisnąłem zęby i skupiłem się na swojej dupie. Kutas wszedł do środka i zaczął torować sobie drogę.
– Kurwa, mocniej! – załkałem, marząc żeby już zaczął mnie jebać jak zwierzę.
Kocham to boskie uczucie, gdy dziura przestaje się bronić i po prostu wpuszcza intruza. W głowie miałem chaos, a w dupie wielkiego kutasa, ślizgającego się coraz pewniej, rozpychającego i tak już sfatygowane dziursko. Ale jeszcze mnie nie jebał, dopiero się rozgrzewał. Wiedział, jak to się robi. Musiał się nauczyć posługiwać tą bestią.
– Super pizda – pochwalił Robert.
– Widzisz psie, dałeś radę – dresik klepnął mnie w policzek i splunął na ryj. Zlizałem ile mogłem.
Biodra i brzuch Roberta powoli płynęły w przód i w tył, a on sam uniósł mi nogi jeszcze wyżej, gapiąc się w dół, zafascynowany widokiem wielkiego kutasa znikającego w wygolonej pasywnej dupie.
– Czas cię kurwo wyjebać – zdecydował.
– O tak – zgodziłem się – Czas zalać tę pizdę.
Jak na komendę, znowu dostałem do niuchania poppersowego soxa. Zaciągnąłem się, czując że po tej dawce już do końca mi odjebie.
– Dawaj cipko, powiedz co we mnie lubisz – zażądał Robert, penetrując mnie coraz głębiej.
– Aaa, jesteś super przystojny – zacząłem.
– Co jeszcze?
– Masz zajebiste ciało i kutasa, umiesz się zajmować kurwami takimi jak ja…
– Co jeszcze?
Poppers. Zalała mnie fala gorąca, pociemniało przed oczami, dupa zaczęła żyć własnym życiem. O kurwa.
– Jesteś młodszy ale to ja jestem twoim cwelem!
– Bierz całego.
Dopchnął go do końca, poczułem to całym sobą, nadział mnie na kutasa i zaczął rżnąć. O kurwa, koniec żartów. Jęczałem i krzyczałem w zajebistej ekstazie.
– Dawaj kurwo, co we mnie lubisz?!
– Lubię jak mi pierdolisz cipsko, lubię twój głos, pot, spermę, jaja – recytowałem jak maszynka, biorąc w dupę kolejne ostre pchnięcia. Masakrował mi dziurę jak lokomotywa, nie dałoby się go zatrzymać ani ode mnie odciągnąć.
– Głupia kurwa – parsknął dresik i znowu opluł mi cały ryj. A potem wyjął kutasa, ustawił sobie moją głowę na poduszce i zaczął mnie jebać od boku. Smak spermy mieszał się ze smakiem i zapachem dupy, mojej własnej. Teraz mogłem już tylko jęczeć z pełnymi ustami i opierdalać pałę.
R. przycisnął mi nogi aż dobiły do mojego brzucha i zaczął jebać na pełnych obrotach, bezlitośnie, jak w transie. Każdy ruch sprawiał że miałem ochotę płakać, ale grzecznie się dawałem i coraz mocniej ssałem dresika. Zaczął klepać mnie po twarzy. Wyjmował chuja, sprzedawał mi liścia albo dwa i znowu zapychał gardło. Powarkiwał jak wilk i patrzył się na swoje dzieło, albo smarował mi całą twarz mokrym od śliny fiutem.
– Zaleje ci ten psi ryj spermą – obiecał, ostro waląc konia.
– Taak, oznacz mnie spermą jak swojego psa!
– Kurwa, powinieneś nam płacić za ruchanie w taką zużytą pizdę – syknął Robert, wiercąc we mnie kutasem. Trafił na prostatę i wydarłem ryja. Dokładnie w tej chwili zaczęła lecieć sperma. W usta, na policzki, czoło, włosy, szyję, nos, wszędzie. Dresiarz zalewał mnie zgodnie z obietnicą. Krzyczałem i zlizywałem ile mogę, czując że jeszcze chwila i sam dojdę.
– Wymarz mu cały ryj – powiedział R. i wjechał we mnie jeszcze głębiej, jakby chciał zmieścić i jaja, a potem znowu, dopychając swoją sukę.
– Zalej mi cipę – błagałem półprzytomny, obolały, z pełnymi jajami gotowymi do strzału.
– Zalej pedała – nakręcił się dresik. Maczał palce we własnej spermie i wpychał mi je do mordy.
– Zapłodnię ci to cipsko, będzie się z ciebie lało.
Już nie mogłem, Robert pierdolił mnie jak maszyna, trzymał w rękach i nie pozwalał na jakikolwiek opór. Nie dawałem już rady, to było za dobre.
– Mmm… nie mogę! – krzyknąłem płaczliwie i cały się naprężyłem. Z kutasa zaczęły lecieć kolejne strzały. Zalałem sobie brzuch i klatę, trafiłem nawet we własne usta.
– Lachociągu – R. jednym błyskawicznym ruchem wyszedł z mojej dupy i opadł mi na klatę – Otwieraj kibel!
Otworzyłem usta na całą szerokość a on momentalnie wystrzelił mi do mordy kolejną porcję spermy. Połykałem, a ona leciała dalej, biała, gorąca, zajebista. Nażarłem się jej jak nigdy i dopiero wtedy przestał się spuszczać. Wytarł kutasa o moje włosy i opadł na łóżko, przygniatając mi nogi.
Przez jakiś czas leżeliśmy tak we trzech ciężko dysząc, nikt nic nie mówił. Powietrze waliło spermą i kutasami. Strumyki białego płynu spływały małymi strużkami z całego mojego ciała na pościel.
– O kurwa – odezwał się w końcu dresik – Trochę chujowo.
– Dlaczego chujowo? – zdziwił się Robert.
– No bo miałeś mu zalać dupę.
R. westchnął i się przeciągnął.
– Trzeba będzie powtórzyć.

Podobało się? Zostaw komentarz, zmotywujesz mnie do pisania.

2 thoughts on “Wtopa

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *