Obsesja

Zapytaj znajomą, czy kiedykolwiek brała udział w bójce. Popuka się po czole. Zapytaj dowolnego kolesia. Część od razu zaprzeczy, święcie oburzona, ale zaraz sobie przypomną taką a taką sytuację. Inni od razu przyznają – no jasne, że się napierdalałem. Nie raz i zawsze wygrywam.Nie mam złudzeń. Nie żyję marzeniem o idealnym samcu łączącym w jakiś magiczny sposób agresywny ryj alfy i silne ciało z wprawą czułego kochanka i wrażliwością na zagadnienia kultury wyższej. Nie. Albo się typ wychował na śródmieściu i nie raz obskoczył wpierdol, albo pochodzi ze względnie bezpiecznej okolicy i unika wątpliwych sytuacji i miejsc.Ja na przykład nigdy wpierdolu nie obskoczyłem, ale wielokrotnie byłem świadkiem, szczęśliwie idącym akurat po drugiej stronie ulicy. Tylko że odwracałem wzrok, bo przemoc kręci mnie tylko w teorii. Koleś łapie mnie za włosy i rucha w usta albo strzeli liścia czy dwa? Zajebiście. Ale w tym nie ma prawdziwej przemocy. Nikt tu nie jest ofiarą ani agresorem, te kategorie w ogóle nie pojawiają się w głowie żadnej ze stron.A co, gdyby się pojawiły? Dalej będzie ci stał?

Leżałem na leżaczku i gapiłem się w wieczorne niebo, na sunące po wielkim granacie rzadkie białe chmurki. Powoli pojawiały się gwiazdy, a księżyc w pełni już od jakiegoś czasu walił po oczach. Ktoś powiedziałby, że jest romantycznie. Dla mnie było po prostu późno.
– Ale mam ochotę na kutasa – usłyszałem rozmarzony głos Kacpra. Jak dzieciak marzący o lizaku.
– Kacpi, tu są ludzie – skarciłem go. Rozejrzałem się, ale nikogo specjalnie nie obchodziło nasze marudzenie. Ludzie latali po plaży niosąc kolorowe drinki albo browary, śmiali się do siebie dogaszając papierosy w popielniczkach z połówek kokosa albo gapili się w komórki, a wszystko to skąpane napierdalaniem polskich rapsów z głośników przy barze.
– No to co że są? – Kacpi przeciągnął się i ziewnął – Może któryś usłyszy i mi da obciągnąć.
– Ja pierdolę – mruknąłem, ale nie zdołałem powstrzymać uśmiechu. Kacper już tak był. Przez te dziesięć lat naszej znajomości nigdy nie udawał kogoś innego, nigdy nie ukrywał co lubi i nie potrafił przemilczeć większości rzeczy, które wpadły mu do głowy.
– Nie mów że sam byś nie chciał – rzucił oskarżycielsko, ale głos miał zbyt senny żeby miało sens ciągnięcie tego wątku.
Chciałbym. Miał rację. Marzyło mi się spędzenie całej nocy na jebaniu z zajebistym samcem. Tylko że jakoś nie bardzo mogłem takiego znaleźć. Który to już był miesiąc? Szósty? Ósmy? Straciłem rachubę.
– Pamiętasz tego wysokiego Szweda? – Kacper wyrwał mnie z zamyślenia – On to potrafił działać cuda tym swoim sprzętem.
– Duńczyka – poprawiłem go.
– Jeden chuj, też Skandynawia… Ale on był fajny. Miał zajebiste ciało, takie silne ramiona, wielkiego chuja i był taki super miły. Jak już się pobawiliśmy to zawsze mnie długo przytulał.Spojrzałem na niego. Leżał na hamaku rozwieszonym między dwiema brzozami, oczy zamknięte, mina rozmarzona. Chyba naprawdę dobrze wspominał tego Duńczyka. Zazdrościłem mu, bo zawsze potrafił przygruchać jakiegoś fajnego typa. Co chwila przedstawiał mi kolejnych, zazwyczaj obcokrajowców. Wszyscy wysocy i przystojni. Sportowcy, bystrzaki, dobre partie. No, ale nie ma się co dziwić – Kacpi był szczupłym niskim rudzielcem z pociągłą twarzą usianą piegami. Akurat w jego przypadku świetnie to działało. Był uroczy, miły, zadziorny i bardzo ugodowy jeśli chodzi o sprawy łóżkowe. Kochał kiedy facet przejmuje inicjatywę, kiedy bierze czego chce – i to bez pytania.Ot, mój najlepszy przyjaciel Kacpi. 20-latek, o pięć lat młodszy ode mnie, ale równie mądry albo i mądrzejszy ode mnie.
– Zbieram się, zanim dostanę tu erekcji – poinformowałem go i zacząłem zbierać zmęczone dupsko z leżaka. Szybkie dopicie drina, otrzepanie się z piasku i w drogę.
– No to do zobaczenia, kociaku – pozdrowił mnie mój rudzielec.
– Mówisz jakbyśmy się mieli nie widzieć nie wiadomo ile czasu.
– No bo nie wiadomo.- Kacpi, żyjemy w tym samym mieszkaniu.Wzruszył ramionami, o ile można to tak nazwać.
– Ej! Rafał!
Odwróciłem się.
– Gdybyś jakimś cudem wyrwał kogoś po drodze, to jak już skończycie, daj mu mój numer.- Spierdalaj, Kacpi – posłałem mu uśmiech i odpaliłem apkę żeby wypożyczyć rower miejski.

***

Dobrze pamiętam tamten wieczór. To właśnie wtedy zrozumiałem jak się sprawy mają z Czachą.
Ale wszystko po kolei.
Wróciłem do domu i jebnąłem ciuchy w kąt pokoju by wziąć długi, gorący prysznic. Trochę się zmacałem, bo ogarnęło mnie to znajome uczucie, że przed snem dobrze będzie sobie zwalić, a orgazm na bank będzie super. Czasem po prostu wiem, że to ten moment. Dlatego nawet nie wkładałem ubrań i nagi walnąłem się na łóżko. Przez okno wpadało blade, ale silne światło księżyca, a na moją twarz światło ekranu laptopa leżącego na kolanach.
Już dawno odkryłem bogactwo ponhuba i wyższość amatorskich filmików nad profesjonalnymi produkcjami. I powiedzmy sobie jasno – mówiąc „amatorskie” nie mam na myśli południowoamerykańskich twinków jebiących się na czacie za żetony. Mam na myśli autentyki, nagrywane spontanicznie, niedbale, nagle, dla podjarki, często będące debiutem chłopaka lub chłopaków na ekranie.
Oczywiście takich filmików jest najmniej, dlatego każdy przyzwoity dodawałem do własnej playlisty i od czasu do czasu odświeżałem sobie pamięć trzepiąc do tego albo tamtego nagrania. Z czasem wykształciła się z tego lista najlepszych, takich które najszybciej stawiają mi pałę i najbardziej zapadają w pamięć. Takich, po których chciałem więcej. Takich, że oddałbym stopę za możliwość magicznego wniknięcia przez ekran laptopa do świata z nagrania i dołączenia do zabawy.
I pośród tych kilkunastu najlepszych filmików pełnych otwarty ust, wypiętych dup i prężących się kutasów, był mój święty graal.
Odpalałem go rzadko, zostawiając na specjalne okazje, kiedy będę akurat wyjątkowo podjarany i zdołam docenić każdą sekundę niespełna sześciominutowego nagrania. To był właśnie taki wieczór – mięśnie zrelaksowane po prysznicu, lekki szum w głowie po alkoholu, przyjemne fale podniecenia w podbrzuszu.
Wlazłem w odpowiednią zakładkę i odnalazłem mojego białego kruka.
Na samą myśl zacząłem się nakręcać. Skóra na jajach napięła się, a w kutasie zapulsowała żywo krew.
Na ekranie pojawił się statyczny obraz znajomego wnętrza. Ustawiona na biurku kamera musiała trochę kosztować, bo obraz był niczego sobie. Mogłem przeczytać napisy drobną czcionką na plakatach filmowych i rozpoznać gatunki ustawionych na parapecie kwiatków.
Sam pokój był jasny, minimalistyczny, trochę zabałaganiony, jak to pokój młodego chłopaka.
I nagle pojawił się on. Szczuplutki długowłosy blondyn o buzi aniołka. Patrzysz i myślisz że pewnie jest ministrantem albo totalnym kujonem. Że nie pije i nie pali, że jest grzeczny. Tyle, że to co robiłem później wcale grzeczne nie było.
Blondas napił się drinka ze szklanki (już wiele sesji temu odkryłem, że na prawym skraju kadru na półce widać uciętą do połowy butelkę rumu) i odwrócił się w prawo, by coś powiedzieć.
Nie był sam.
Po chwili się roześmiał, ukazując równe białe ząbki i dołki pod policzkami, ale uśmiech szybko zgasł. Chłopaczek spoważniał. Spojrzał w prawo, potem prosto w kamerę, i znów w prawo. Kiwnął głową.
Wstał i odsunął obrotowe krzesło poza kadr. Potem, stale patrząc w prawo, zaczął się powoli rozbierać. Zsunął bluzę, obcisłą koszulkę i jeansy. Próbował się uśmiechać, ale wiedziałem, że jest speszony. Coś do niego powoli docierało.
Kurwa, jak ja bym chciał być na jego miejscu. Chciałbym się tam rozbierać, klęczeć, otwierać japę i wypinać. Oddałbym duszę diabłu za sześć minut w tamtym pokoju. Bo dobrze wiedziałem przed kim rozbiera się Blondasek. Mój kutas też wiedział, dlatego stał na baczność i błagał o dotyk.
Chłopaczek spojrzał znowu w prawo, a potem z ociąganiem zsunął opinające bokserki do samych kostek. Następnie podszedł bliżej kamery i zaprezentował się. To dopiero był widok – szczupłe, nieco umięśnione ciało młodego kolesia pozbawione zarostu, wygolony duży kutas i jaja, jędrny tyłeczek aż proszący się o klapsa, a między pośladkami gładziutka przepiękna dziura. Sam bym go wyjebał, a przecież na co dzień nie ma we mnie nic z aktywa. Do tego ta jego aparycja – śliczny, niewinny, niemal zawstydzony. Na bank do jego ciała zwaliły tysiące kolesi, a może i miliony. Dla mnie, w tym całym jego powolnym pozbywaniu się ciuchów liczyło się jedno – ktoś go instruował.
Dla mnie to wszystko było tylko wstępem do prawdziwej podjary. Ja dopiero czekałem na swój kawałek mięsa. I to nie byle jaki kawałek, bo sądząc po minie twinka, nie miał tam u siebie w pokoju kolegi ze studiów ani kumpla ani kochanka. O nie.
Nagle Blondasek opuścił nieco kamerę i teraz było widać fragment ciemnego blatu biurka, a za chwilę wylądowała na nim porcja białej spienionej śliny. Po kilku sekundach dołączyła do niej kolejna. Następnie chłopak schylił się, tak że jego twarz wypełniła cały ekran. Wysunął zwinny język i zaczął zlizywać z biurka własną ślinę. Potem, z wyraźną niechęcią, wytarł resztkę plamy ryjem.
O kurwa, byłem już bliski strzału.
Potem wszystko działo się bardzo szybko, a została ledwie minuta.
Kamera wróciła do początkowej pozycji, a Blondasek stanął na środku pokoju. Oddychał szybko, podniecony, ale jego mina mówiła więcej: strach.
Odruchowo się oblizuję, kutas twardnieje mi już do granic możliwości, bo wie że to już. Głęboko wzdycham i zaczynam ostro walić konia.
Naprzeciwko nagiego Blondasa staje w końcu jego towarzysz. Góruje nad nim o głowę, barczysty, emanujący siłą, kipiący testosteronem. Nie wiem skąd wiem, bo pod czarną bluzą z kapturem nie sposób dostrzec mułów. Wyobrażam sobie też, że ma wielką pałę, ale na filmie jest ukryta pod czarnym dresem adidasa.
Blondyn patrzy w górę i ma taką minę, jakby w końcu dotarło do niego, że popełnił błąd. Że już za późno, bo ten typ jest w jego pokoju, nikt nie odpowie na wołanie, nikt nie pospieszy z pomocą.
– Jesteś jego dziwką – syczę przez zęby, a łapa jeździ mi po kutasie w górę i dół.
I słusznie, że Blondas się boi. Dres ma na głowię czarną kominiarkę z białym wzorem szczęki i są tylko dwa niewielkie otwory na oczy i jeden na usta. Dlatego w głowie jakoś mimowolnie wymyśliłem mu ksywę. Czacha.
No i tyle widziałem. Cała reszta zakryta, niedostępna, na zawsze rzucona w strefę domysłów. Jestem skazany na niewiedzę, ale to mnie tylko bardziej nakręca, bo w mojej głowie ten skurwysyn może wyglądać dowolnie, może być każdym z mijanych codziennie przechodniów. Jest wszędzie i nigdzie. Dziesiątki razy oglądałem ten filmik i dziesiątki razy utwierdzałem się w przekonaniu, że nie oglądam człowieka, ale pewnego rodzaju zjawisko. Idealny kształt samego łba, ukazujące się w otworze ciemne wąskie usta, bijąca z postawy ciała wyższość i luz. Dres robi krok do przodu, a Blondas odruchowo się cofa. Patrzą sobie w oczy, ale chłopak nie wytrzymuje pojedynku i spuszcza wzrok. Wtedy Dres spluwa. Nie tak, jak kolesie pod sklepem albo typ czekający na tramwaj. On to robi w taki sposób, że od razu pojmujesz co o tobie myśli. I czego oczekuje.
Potem przez chwilę nic się nie dzieje. Według odtwarzacza trwa to trzy sekundy, ale dla mnie to cała wieczność na krawędzi orgazmu. Jestem już gotowy do strzału, gapię się to na upokorzenie wypisane na twarzy młodego aniołka, to na czarną maskę i wpatrzone w Blondasa oczy Dresa.
Ręka na kutasie szaleje i wyobrażam sobie, że to ja tam jestem i że to mnie gnoi ten turboalfa.
Wtedy Dres spluwa jeszcze raz, prosto w mordę Blondasa. Ślina spływa po czole i policzkach, kapie mu z brody, a on się trzęsie, zaciska oczy i nurkuje w dół. Pewnie wyliże tę drugą porcję z podłogi, a może i opierdoli Dresowi stopy.
Kiedy już wiem, że najdrobniejszy ruch ręką sprawi że wystrzelę litr spermy, zamieram, a głowa na ekranie odwraca się i spojrzenie ciemnych oczu pada na mnie. Uderza mnie fala gorąca, skurwysyn jakimś cudem wie kim jestem i co robię. Wąskie usta wykrzywiają się w ledwie dostrzegalnym uśmieszku. I patrzy tak w tę kamerę,  nawet go nie interesuje jak Blondas wylizuje z podłogi jego ślinę. Ja pierdolę.
Nie wytrzymuję, przechodzi mnie prąd i zaczynam strzelać. Na brzuch, klatę, twarz, łóżko, poduszkę, kurwa wszędzie.
Dochodzę do siebie dopiero po kilku minutach i w mojej głowie wykwita nowa wiedza. Choć obejrzałem filmik już dziesiątki razy i przemieliłem wszelkie dostępne informacje – nagranie nie ma dźwięku, a sam film pojawia się czasem na losowych profilach, nie ma oryginalnego autora  i nie wiadomo kim są kolesie i skąd pochodzą – wiem coś nowego.
Wiem, że kosmos w całej swej mądrości skrzyżuje nasze drogi. Wiem, że pewnego pięknego dnia zostanę zniszczony przez tego skurwysyna w masce.

***

Potem wszystko działo się bardzo szybko, a została ledwie minuta.
Kamera wróciła do początkowej pozycji, a Blondasek stanął na środku pokoju. Oddychał szybko, podniecony, ale jego mina mówiła więcej: strach.Odruchowo się oblizuję, kutas twardnieje mi już do granic możliwości, bo wie że to już. Głęboko wzdycham i zaczynam ostro walić konia.
Naprzeciwko nagiego Blondasa staje w końcu jego towarzysz. Góruje nad nim o głowę, barczysty, emanujący siłą, kipiący testosteronem. Nie wiem skąd wiem, bo pod czarną bluzą z kapturem nie sposób dostrzec mułów. Wyobrażam sobie też, że ma wielką pałę, ale na filmie jest ukryta pod czarnym dresem adidasa. Blondyn patrzy w górę i ma taką minę, jakby w końcu dotarło do niego, że popełnił błąd. Że już za późno, bo ten typ jest w jego pokoju, nikt nie odpowie na wołanie, nikt nie pospieszy z pomocą. – Jesteś jego dziwką – syczę przez zęby, a łapa jeździ mi po kutasie w górę i dół.I słusznie, że Blondas się boi. Dres ma na głowię czarną kominiarkę z białym wzorem szczęki i są tylko dwa niewielkie otwory na oczy i jeden na usta. Dlatego w głowie jakoś mimowolnie wymyśliłem mu ksywę. Czacha.
No i tyle widziałem. Cała reszta zakryta, niedostępna, na zawsze rzucona w strefę domysłów. Jestem skazany na niewiedzę, ale to mnie tylko bardziej nakręca, bo w mojej głowie ten skurwysyn może wyglądać dowolnie, może być każdym z mijanych codziennie przechodniów. Jest wszędzie i nigdzie. Dziesiątki razy oglądałem ten filmik i dziesiątki razy utwierdzałem się w przekonaniu, że nie oglądam człowieka, ale pewnego rodzaju zjawisko. Idealny kształt samego łba, ukazujące się w otworze ciemne wąskie usta, bijąca z postawy ciała wyższość i luz. Dres robi krok do przodu, a Blondas odruchowo się cofa. Patrzą sobie w oczy, ale chłopak nie wytrzymuje pojedynku i spuszcza wzrok. Wtedy Dres spluwa. Nie tak, jak kolesie pod sklepem albo typ czekający na tramwaj. On to robi w taki sposób, że od razu pojmujesz co o tobie myśli. I czego oczekuje.Potem przez chwilę nic się nie dzieje. Według odtwarzacza trwa to trzy sekundy, ale dla mnie to cała wieczność na krawędzi orgazmu. Jestem już gotowy do strzału, gapię się to na upokorzenie wypisane na twarzy młodego aniołka, to na czarną maskę i wpatrzone w Blondasa oczy Dresa.
Ręka na kutasie szaleje i wyobrażam sobie, że to ja tam jestem i że to mnie gnoi ten turboalfa. Wtedy Dres spluwa jeszcze raz, prosto w mordę Blondasa. Ślina spływa po czole i policzkach, kapie mu z brody, a on się trzęsie, zaciska oczy i nurkuje w dół. Pewnie wyliże tę drugą porcję z podłogi, a może i opierdoli Dresowi stopy. Kiedy już wiem, że najdrobniejszy ruch ręką sprawi że wystrzelę litr spermy, zamieram, a głowa na ekranie odwraca się i spojrzenie ciemnych oczu pada na mnie. Uderza mnie fala gorąca, skurwysyn jakimś cudem wie kim jestem i co robię. Wąskie usta wykrzywiają się w ledwie dostrzegalnym uśmieszku. I patrzy tak w tę kamerę,  nawet go nie interesuje jak Blondas wylizuje z podłogi jego ślinę. Ja pierdolę.Nie wytrzymuję, przechodzi mnie prąd i zaczynam strzelać. Na brzuch, klatę, twarz, łóżko, poduszkę, kurwa wszędzie. Dochodzę do siebie dopiero po kilku minutach i w mojej głowie wykwita nowa wiedza. Choć obejrzałem filmik już dziesiątki razy i przemieliłem wszelkie dostępne informacje – nagranie nie ma dźwięku, a sam film pojawia się czasem na losowych profilach, nie ma oryginalnego autora  i nie wiadomo kim są kolesie i skąd pochodzą – wiem coś nowego.Wiem, że kosmos w całej swej mądrości skrzyżuje nasze drogi. Wiem, że pewnego pięknego dnia zostanę zniszczony przez tego skurwysyna w masce.

***

Jesień.
Pogoda jeszcze znośna, powietrze nocą zimne, ale nie mroźne, nie napierdala tajfun i nie pada deszcz. Zakładam cienki sweter, na to wiatrówkę i w sumie nie zmarznę.
Taką noc się pamięta. Urządzili pierwszą edycję Srogopolu. Technowiksa dla ćpaków i fajnych ludzi w vintagowych wdziankach. Obrzeża Wrocławia, wielka postindustrialna hala, po brzegi wypełniona hukiem i światłami, dragami i sporą dawką seksu w toaletach i na tyłach budynku, na zarośniętym torowisku. Impreza na 99% jest nielegalna, ale komu to przeszkadza?
Pod budynek zajeżdżają co chwila ubery żeby dowieźć świeże mięso i zabrać wystrzelonych i najebanych.
I pośród tego wszystkiego ja, oparty o mur pod bocznym wejściem, dopalający skręconą fajkę. Nie ja skręciłem, wysępiłem od jakiegoś obcego typka.
Moi znajomi wsiąkli. Ostatni raz widzieliśmy się z trzy godziny temu biorąc emkę. Już mi zeszła i teraz mam ten moment, że nie wiem czy dobrać, czy dać spokój. Uzupełniam płyny i nikotynę, a decyzja – jak zawsze – podejmie się sama, poza mną.
Czuję, że chyba jednak za późno. Techno gryzie w mózg, nogi zmęczone, a oczy pieką i zaczynają się kleić. I to morze ludzi wokół. Kolory, dźwięki, zapachy. Za dużo tego wszystkiego.
I nagle drgnąłem. Dopiero po kilku chwilach dotarło do mnie, czemu. Mózg dławił się informacjami i działał tak wolno, że nie mogło być pewności, ale przecież, kurwa, WIEM CO WIDZIAŁEM. Popłynąłem pod prąd, przedzierając się przez tłum w kierunku wnętrza. Zanurzyłem się w bitach i jaskrawych kolorach. Wokół mnie twarze, niektóre rozanielone, inne groteskowo wykrzywione. Latające szczęki, rozbiegane oczy. Wrocław się bawi, ale jest nawet warszawka, bo to wyjątkowa impreza.
Już zacząłem wątpić, już uznawałem że jednak mi się przewidziało, ale nie.
Był.
Tańczył. Poruszał się jakby w zwolnionym tempie, zaciśnięte oczy, rozchylone usta i uroczo rozczochrane jasne włosy. To on. To on, on, on. O kurwa. Blondas z filmiku wyginał się do muzyki tuż przede mną.
– Błagam, bądź prawdziwy – zawołałem, ale mój głos nawet nie próbował się przebić przez huk. Całe szczęście.
Klepnąłem go w ramię. Od razu czujnie się rozejrzał i wyłowił mnie z tłumu. Uśmieszek na niewinnej buzi. I dał nura w tłum.
Ja za nim.
Cały świat trząsł się w rytm basów, przysięgam że na głowę sypał mi się tynk.
Zaprowadził mnie do kibli. Ewenement, bo w środku nikt nie sikał. Wszyscy byli zajęci sypaniem kresek, paleniem fajek, piciem wody z kranu albo robieniem czegokolwiek innego.
Blondas pchnął mnie na ścianę i płynnie zjechał w dół. Zanim zdążyłem się odezwać, miałem już rozpięty pasek.
– Ej, nie! – zaprotestowałem.
– Cicho – zgasił mnie, rozpinając rozporek.
Wokół nas było pełno ludzi, ale nikt się nami nie interesował. Robienie laski nie robiło tu na nikim wrażenia. Pod przeciwległą ścianą koleś posuwał dziewczynę opartą o pisuar. Fuj.
Znów spojrzałem w dół, bo Blondas zaczął mnie obmacywać przez bokserki. Jak ćpun na głodzie gotujący porcję cracku. Tylko ta twarz aniołka była trochę myląca. Właściwie to była jednocześnie najgorszą i najlepszą twarzą do ssania kutasów.
Zaskoczył we mnie ogień. Może to sen, może ktoś mi podał dziwne dragi, a może to wszystko prawda. Nieważne. Blondas chciał possać. Miałem wyruchać te same usta, które ruchał Czacha.
Szaleństwo. Czy to w jakikolwiek sposób czyni nas kumplami albo czymś w tym stylu?
Byłem już twardy więc chłopaczek skończył rozgrzewkę i wyjął spod czarnych bokserek co miał wyjąć. Najpierw wyniuchał mi jaja, wylizał je, a potem bez ostrzeżenia nadział się na pałę i zaczął opierdalać. Krzyknąłem, bo kompletnie mnie zaskoczył. Ssał tak mocno że równie dobrze mógłbym zapakować w rurę odkurzacza. Skurwysyn robił mi to przez dłuższą chwilę, a potem już na spokojnie wylizywał główkę i jaja. I znowu się nadziewał, i ssał jakby chciał mnie wessać całego, a ja niepokojąco szybko zapragnąłem zalać mu ryj spermą, byłem już blisko. Wziął mnie z zaskoczenia, jebany. Obciągał jak maszyna, jakby liczyła się każda sekunda. Mały skurwysyn, nakarmię go skoro tak mu zależy.
Złapałem go za włosy, rozchyliłem te piękne usteczka i bez choćby jednego ruchu ręką chlusnąłem wielką porcję spermy. WSZYSTKO wylądowało mu na ryju. Idealnie wymierzone – większość wpadła w usta, a to co popłynęło na policzki wytarł palcem i oblizał. O kurwa. Oczywiście wypolerował mi jeszcze pałę z resztek i wytarł w brodę, żebym nie zmoczył sobie bokserek.
Mały dżentelmen.

Potem dał mi uroczego całusa w brzuch i sobie poszedł. Ledwo zdążyłem zanurkować za nim w tłumie, przyjemnie osłabiony i senny po dobrym spuście.
Zniknął. Nie dało się go znaleźć w tym ścisku, ale wpadłem  na genialny pomysł. A raczej po prostu zachciało mi się zajarać po tek akcji i wtedy zrozumiałem, że jemu pewnie też.
Miałem rację. Stał na środku ulicy i przestępował z nogi na nogę, nerwowo łapiąc machy.
Podszedłem.
– Można dołączyć?
Spojrzał na mnie zdziwiony, jakby widział mnie pierwszy raz w życiu. Przyjrzałem się tym jego oczom w lepszym świetle i wszystko było jasne. Blondasa bardziej nie było niż był.
– Spoko, spoko – mruknął łapiąc ostatniego bucha i jednocześnie sięgając z paczki kolejnego camela.
– Słuchaj, mam pytanie. Może trochę dziwne, ale ja po prostu muszę – spróbowałem jakoś zacząć temat, nie bardzo wiedząc czy za dwie minuty chłopak nie odleci do końca i zmarnuję jedyną szansę w życiu.
– O pana kominiarę ci chodzi – parsknął śmiechem, ale nie było w tym ani odrobiny radości ani rozbawienia.
– Skąd wiesz? – zbaraniałem.
– Myślisz że jesteś pierwszy? Kurwa, ciągle to pytanie słyszę. Nawet dzisiaj już mnie ktoś pytał.
Niedobrze. Blondas nie był zadowolony. Wyglądał jakby miał sobie zaraz pójść, ale zostało mu pół fajka Czyli w tym tempie starczy tak na 10 sekund.
– I co zazwyczaj odpowiadasz?
– Żeby się pierdolili.
– A mi, co odpowiesz?
Zmierzył mnie wzrokiem. Musiał usłyszeć jak łamie mi się głos. Bo byłem autentycznie bliski płaczu, przeczuwając że to nie wypali. Uśmiechnął się jakoś dziwnie, dopiero teraz zauważyłem że zapuścił lekki wąsik. Był naprawdę śliczny. Może to go tak wkurwiało – kolesie zamiast podchodzić żeby go podrywać albo po prostu poznać, pytali o durny filmik który nagrał dwa lata temu. Też nie byłbym zachwycony.
– Tobie dla odmiany powiem, żebyś się jebał.
Rzucił mi kiepa pod nogi i ruszył z powrotem w tłum.
– Kurwa, co  jest z tobą nie tak, typie? – wrzasnąłem za nim, wkurwiony tym fiaskiem.
I chyba trafiłem, bo się zatrzymał i odwrócił. Znowu dziwnie na mnie spojrzał.
Podszedłem bliżej.
– Widzisz – mruknął, głaszcząc mnie po policzku – Jesteś pierwszym, który w ogóle zadał jakiekolwiek pytanie na mój temat.
– O chuj – wydukałem.
– Tak, właśnie… Co dokładnie chcesz wiedzieć?
Zastanowiłem się. To może być jedyna odpowiedź, jaką dostanę. Warto zadać właściwe pytanie.
– Jak go znaleźć?
Pociągnął nosem. Spojrzał gdzieś w dal, jakby szukał czegoś w pamięci.
– Wiesz, co on zrobił?
– No… widziałem na filmiku – przyznałem.
– Nie, nie, chuja widziałeś. Masz szlugi? Nie? Szkoda. Ostatni mi został.
– No dobra, to co takiego zrobił?
Blondyn ssał filtr papierosa tak samo mocno jak wcześniej ssał mojego kutasa. Usta w trybie turbo.
– Powiem ci coś – czułem że to wstęp do dłuższej przemocy, przerywanej momentami na złapanie bucha – Lubię jak ktoś przejmuje kontrolę. Wiesz o co chodzi? Wiesz. Nie tak jak ci chłopcy co lubią dostać klaps albo policzek. Ja lubię jak gość się nade mną poznęca. Trochę mi dojebie. Tak żebym na koniec był już na granicy. No i on to zrobił jak nikt inny. Rozjebał system, zrobił ze mnie skulonego śliniącego się robocika z nieczynnym mózgiem i pulsującym fiutkiem. Taki byłem na koniec tej zabawy. – Brzmi…wow – przyznałem, zarażony podjarka z jego głosu.
– No, wow. Akcja życia. Nawet nie wiem jak wygląda, ale na bank nie spotkam nikogo podobnego, to jest pewniak. Nikt mnie tak nie zgnoi i nie zadowoli, taki to był wieczór. A teraz słuchaj: problem w tym, że kiedy już dostałem czego chcę i miałem dość, on wcale nie przestawał.

***

Potem było źle.
Blondas powiedział mi dwie rzeczy: po pierwsze Czacha okazał się świrem. Brakowało mu hamulców i należało się spodziewać najgorszego. To typ który weźmie co chce i nie przejmuje się twoją opinią. Przekracza granice i depcze ci prywatność, godność, bezpieczeństwo. Nie jesteś dla niego partnerem, a jedynie zwierzyną. I to tak na serio.
Nieważne, czy taka informacja mnie rajcowała, czy odstraszała. Cokolwiek sobie myślałem, nic to nie zmieniało, ponieważ druga rzecz, jaką mi powiedział brzmiała: bez szans. Nie da się namierzyć Czachy. I nie spotkam go nawet jakimś cudem na ulicy ani w klubie, bo nie był z Wrocławia. Blondas zabawiał się z nim w swojej Warszawie. Co prawda nie wiedział o Czasze nic – ani gdzie mieszka, ani gdzie pracuje, ani nawet jak wygląda – ale zakładanie że Czacha żyje w tym samym mieście co ja byłoby zbyt naiwne nawet jak na mnie. Potem Blondas zmiękł i przyznał, że szansa jednak jest. Miał numer telefonu. W którymś momencie podczas zabawy, gdy Czacha poszedł po piwo z lodówki, w jakimś przebłysku geniuszu doskoczył do leżącego na biurku jeszcze odblokowanego telefonu i wybrał swój numer. A więc miał numer do Czacha, o czym sam Czacha nie wiedział.
– Kusiło cię, żeby do niego zadzwonić i znowu się ustawić? – zapytałem od razu tamtej nocy pod klubem.
Blondas pokręcił głową i odpalił kolejnego papierosa. Chyba chciał się nimi najeść.
– Codziennie mnie kusi. Ale nie zadzwonię. I nie usunę numeru. Pojebane…
A potem, gdy wybłagałem numer i gdy spytałem o radę, otrzymałem bardzo prosty przekaz: nie rób tego. Nie pakuj się prosto w jego ręce.
A więc żyłem dalej. Kusiło, ale pamiętałem strach w oczach Blondasa. Następne dni były ciągłą walką ze sobą. Dzwonić? Napisać? Nie wiadomo, czy nadal używa tego numeru. Nie wiadomo, czy Blondas sobie tego numeru nie zmyślił. Nie wiadomo, czy Czacha w ogóle ma ochotę na więcej. Nie wiadomo, czy mu się spodoba. Kurwa, ile  niewiadomych. Któregoś wieczoru, oglądając filmik po kilku piwach, nie wytrzymałem. Napisałem tylko krótki SMS: „Chcę być twój”. Po pijaku wydawało mi się to tajemnicze i podniecające. Potem żałowałem, ale było za późno, SMS poszedł.
Rano nie było odpowiedzi. Tak samo wieczorem. Odpowiedź nie przyszła  też za 3, 5 ani 14 dni.
Powoli dawałem sobie spokój, gasło we mnie to zajebiste uczucie sprzed kilku miesięcy. Straciłem nadzieję na spotkanie prawdziwego zajebistego samca, prawdziwego skurwola. Nic się nie zmieni.
Chodziłem do roboty, gotować. Zamiast jeść lunch, szedłem na fajkę. Wracałem do domu. Paliłem. Oglądałem nagranie z Czachą i Blondasem, waliłem konia, paliłem. Fajka za fajką, czułem jak płuca zmieniają się w czarną maź. Nic mnie to nie obchodziło. Liczyło się tylko obejrzenie filmiku i fantazjowanie jak zajmuję miejsce blondyna i opierdalam kutasa  Czachy.
Przez jakiś czas na niczym mi nie zależało. Przestałem chodzić na basen, olałem życie towarzyskie, w pracy dostałem kilka skarg na moje potrawy, jakbym nagle przestał umieć gotować, zgubiłem klucze do mieszkania.

Tak to się za mną ciągnęło, ale potem powoli odpuściło. Pewnego dnia po prostu zacząłem żyć dalej. Umówiłem się z typem na grindrze, dałem mu dupy i elegancko wyssałem pałę. Znowu żyłem. Wróciłem z tego spotkania uśmiechnięty i pełen energii. Postanowiłem że jak tylko podładuję telefon, zadzwonię do Kacpiego i opowiem mu wszystko ze szczegółami. Ucieszy się, bo ostatnio widywał mnie stale przybitego. Mimo to, i tak przeprowadził się do swojego nowego chłopaczka i zostawił mnie samego. Chata moja, a ja ani razu nie zaprosiłem nikogo na spędzenie miłej nocy.
Oczywiście ładowarki nigdzie nie było. Biegałem po mieszkaniu i marudziłem pod nosem, sprawdzając wszystkie gniazdka. Było późno więc zapaliłem wszystkie światła i krążyłem po pokojach: moim, dawnym pokoju Kacpiego, kuchni, łazience i salonie. W końcu ładowarka dała się znaleźć pod wanną. Co ona tam robiła? Sekretne, kurwa, życie przedmiotów.
Wpiąłem telefon do ładowania i zadowolony opadłem na kanapę w salonie. Może jakiś Netflix? A może zwalę sobie pamięciówę po dzisiejszym fajnym seksie?

Ciężko to opisać, bo wyrzut adrenaliny do krwiobiegu po prostu się czuje, koniec kropka. Nagle uderza cię taka faza że nawet nie wiesz kiedy zrywasz się do pionu, oczy masz szeroko otwarte, a serce napierdala jakbyś przebiegł maraton.
Po tej pierwszej reakcji przyszła uspokajająca myśl, że ten ktoś za drzwiami balkonu to pewnie Kacpi. Zrobił mi niespodziankę i pewnie przyniósł flaszkę. Ale to tylko takie głupienie czepianie się wygodnego wyjaśnienia. Tak naprawdę wiedziałem, że Kacpi nie robi takich niespodzianek.
Nawet nie drgnąłem. Mogłem. Był czas. Mogłem się odwrócić na pięcie i spierdalać, albo po prostu iść na balkon i zobaczyć kto tam, kurwa, stoi i pali fajkę.
Ale nie. Ja tkwiłem przy kanapie i gapiłem się jak zwieszony ćpun.
Czekałem, a z każdą sekundą robiło mi się cieplej. Grzała mnie nadzieja, z początku bardzo nieśmiała, ale potem coraz silniejsza. Penis podniósł mi się na dobre, serce jeszcze przyspieszyło. O kurwa. O  kurwa, niemożliwe. Śni mi się. To nie może być prawda, co nie? Niemożliwe.
Gość na balkonie odwrócił się w moją stronę. Był nieco wyższy i postawniejszy ode mnie. Na głowie czarna kominiara. Badawcze spojrzenie oczu w wąskich otworach. Te same oczy i te same usta. Znałem je na pamięć. Znałem każdy milimetr tej sylwetki. To był on. Stał na moim balkonie i palił. Ostrym ruchem rzucił kiepa na posadzkę i nie mam pojęcia jakim cudem w jednym skoku zdołał wykopać drzwi balkonowe i stanąć przy mnie.
Nie wiem jak to się stało że przyjebałem o podłogę, ale w głowie nie pojawiła mi się ani jedna myśl, do czasu aż zaczął się ból. Najpierw do mojego łba dotarło że przyjebał w panele, a chwilę potem ból wybuchł w żebrach, z lewej strony. Skuliłem się i próbowałem cokolwiek pomyśleć, ale kolejny wybuch bólu w jajach kompletnie mnie rozbroił.
Łzy, brak tchu, bezużyteczna adrenalina pompowana do nieczynnych rąk i nóg, krzyk. Nie wiem na jak długo odleciałem, ale powoli zaczęło do mnie docierać, że jeszcze żyję i że bólu ubywa, a nie przybywa. Zaryzykowałem i minimalnie odwróciłem głowę, żeby spojrzeć w górę. Nie było go.
Minęła jeszcze dłuższa chwila, zanim usiadłem. Wytarłem oczy, złapałem głębszy oddech. Jaja bolały mnie niemiłosiernie, ale z każdą chwilą trochę mniej.
W końcu do gry włączyła się głowa. No więc, co tu się kurwa właśnie stało? Gdzie on jest? Czemu mnie pobił? Czy to faktycznie Czacha?
Jedno pytanie na raz. Gdzie on jest?
Odpowiedź przyszła sama. Hałas z mojego pokoju. Kroki spowodowały nowy wyrzut adrenaliny. Dużo mniejszy, ale wystarczający żeby magicznie przestało mnie boleć. Siedziałem dalej na środku salonu, kiedy wrócił On.
– Pin? – zapytał chłodno, z odrobiną irytacji w głowie. W ręku trzymał mój telefon.
Nie chciałem go irytować więc odpowiedziałem z automatu: 3563.
A więc w końcu usłyszałem głos Czachy. Brzmiał spoko. Kojarzył się z piciem piwa w bramie.
Do głowy powoli cisnęły mi się kolejne pytania. Czy zamierza mnie pobić, czy okraść? Co on tu robił?
-Czego chcesz? -zaryzykowałem, przerywając mu grzebanie w moim telefonie. Ciemne jak węgiel oczy spojrzały prosto na mnie. Skrzywił się.
– Nie mówisz niepytany, psie.
Ja pierdolę. Czyli nie będzie przyjaznej gadki. Pewnie i pobije, i okradnie. Po chuj ja wysłałem mu tego SMSa? Czemu nie uciekłem, gdy tylko go zobaczyłem na balkonie?
Chyba było po mnie widać jak zesrany ze strachu jestem:
– Nie spinaj się – rzucił – Jak będziesz grzecznym pieskiem, to dostaniesz kość.
– Kość?
Doskoczył w ułamek sekundy i kopnął mnie w klatkę tak mocno, że potoczyłem się pod ścianę. Zdążyłem się zasłonić rękami i chyba tylko to mnie uratowało przed uduszeniem się. Gdyby trafił w splot słoneczny…
Ruszył na mnie szybko z wkurwionymi oczami i nie miałem gdzie uciekać.
– Odezwij się pedale jeszcze raz… – złapał mnie za szyję i zacisnął – Odezwij się bez pytania jeszcze raz – nakazał, ale uniesiona pięść tuż nad moim ryjem oznaczała że lepiej będzie, jeśli tego nie zrobię.
Poczułem jego ciepły oddech i niezidentyfikowany delikatny zapach. Oddychał powoli, był spokojny. Jakby kupował chleb w markecie.
Puścił mnie i wyprostował się.
– Wstawaj.
Nie chciałem. Leżąc łatwiej się zasłonić. Nie ma chuja, nie wstanę.
Tym razem kopnął w brzuch. Trochę lżej, ale oczy i tak mi się zaszkliły.
– Wstawaj.
Posłuchałem.
Wyprostowałem się na tyle, na ile miałem odwagę i patrzyłem pod nogi. Nie śmiałbym spojrzeć mu w oczy z tak liska. Stał tuż przede mną, górował najwyżej o kilka centymetrów, ale dla mnie był olbrzymem.
– Nie chcesz żebym cię napierdalał? – zapytał z przekąsem – To się słuchaj. Rozumiesz?
– Tak – mruknąłem.
– Głośniej kurwo. Rozumiesz!?
– Tak – spróbowałem trochę głośniej, ale nie wiem czy w ogóle było mnie słychać. Nie odważyłem si oderwać wzroku od podłogi.
– Chcesz być napierdalany? – głos na powrót stał się beznamiętny.
– Nie…-Więc rób, co mówię. Bo następnym razem wpierdolę cię w ścianę. Czaisz?
– Tak…Czułem się jak w filmie o fali w wojsku. Musztrował mnie, pouczał. Było oczywiste, że nie mam szans się przeciwstawić. Nawet jeśli nie był dużo silniejszy fizycznie, to w zderzeniu z taką ścianą agresji po prostu nie miałem szans. Jedyne czego chcesz w takiej chwili, to uniknąć kolejnego kopniaka.
– Rozbieraj się.
Co!? Do tamtej chwili byłem totalnie pewien, że mnie okradnie. Rozbieranie się? Chce mnie wyruchać? Ledwie zdołałem ugryźć się w język.Zacząłem ściągać ciuchy. Bluza, koszulka. Teraz widział moje w miarę wyrzeźbione szczupłe ciało. Na boku miałem wielką czerwoną plamę, otarcie po kopniaku.
– Psy nie noszą ubrań – wypowiedział zdanie które gdzieś kiedyś wyczytałem w jakimś opowiadaniu erotycznym, ale teraz, w ustach stuprocentowego skurwola, brzmiały dużo bardziej przekonująco. Z trudem zsunąłem jeansy i zostały tylko białe bokserki pod którymi krył się twardniejący już penis. Rozbieranie się przed mężczyzną zawsze mnie podniecało. Najwyraźniej nawet wówczas, gdy się go bałem. Przemogłem się i płynnym ruchem zsunąłem bokserki do kostek. Wysunąłem z nich nogi i oto stałem przed nim obnażony i bezbronny, za to z erekcją. Kiedy, w którym momencie tej masakry, wkradło mi się do głowy podniecenie? Jakim cudem?
Popatrzył sobie chwilę i chyba nawet się uśmiechnął. Nie zdążyłem stwierdzić, bo złapał mnie za głowę i pociągnął w dół. Z hukiem opadłem na kolana i silna ręka przycisnęła mi głowę do podłogi.
Dopiero teraz zwróciłem uwagę na buty. Czarno-białe Airmaxy z czerwonymi akcentami. Zajebiste. Ledwie kilka chwil wcześniej mnie nimi kopał, a teraz podziwiałem je z tak bliska, że widziałem każdy detal. Były nieźle znoszone. Białe miejsca już trochę poszarzały. A jak jebały!
– Polerowałeś kiedyś?
– Nie…
– To się nauczysz. Czyść.
Zrobił słowiański przykuc i przycisnął mi głowę do czubka jednego z Airmaxów. Obejmowałem go ustami, twarde tworzywo szorowało po zębach i szukało języka.
-Liż, pedale, do dzieła – ponaglił i odruchowo wystawiłem język.
Zajmowanie się butami zawsze wydawało mi się podniecające, ale nigdy tego nie robiłem. A teraz kipiący testosteronem, pojebany, silny samiec nadziewał mnie na swoje zajebiste Airmaxy. Jeśli planuje mnie potem zajebać, to przynajmniej zdążę spełnić jedną ze skrzętnie ukrywanych fantazji.
Obydwa adole jebały potem, brudem i girami. Musiałem je na zmianę niuchać i lizać, coraz mocniej szorowałem językiem po gumie, wydając dziwny piszczący dźwięk. Penetrowałem każdą szparkę, każdy zakamarek, i wpierdalałem brud. Nie musiałem szukać, Czacha sam kierował i dociskał mój ryj tam, gdzie nie postarałem się wystarczająco. Robiłem za maszynkę do prania najaczy i robiłem co mogłem, żeby go zadowolić. Kutasa miałem w pełnej gotowości, pulsującego od nadmiaru wrażeń, a twarz całą w ślinie, bo kiedy już ładnie wypolerowałem fragment Airmaxa, Czacha wycierał go o mój ryj.
To trwało długo, bardzo długo. Dostałem do polerki również podeszwy, a na nich dużo więcej brudu. Musiałem przełykać piasek, drobne kamyki, fragment gumy do żucia. Zeskrobywałem to wszystko zębami i wierciłem czubkiem języka w każdym maleńkim otworku, aż obie podeszwy były czyste, a Czacha zadowolony. Uwolnił mnie z uchwytu i przyjrzał się swoim najaczom.
– Noga – wstał i zagwizdał, żeby było jasne co mam robić. Podreptałem za nim na czworaka, pewien ze jeśli wstanę, dostanę po mordzie. Może liczył na to, że popełnię błąd. Nie chciałem dać mu tej satysfakcji. Dlatego dreptałem za nim jak pies, a zamiast ogonem, machałem stojącym kutasem.
– Cały wygolony – zauważył – Taki z ciebie pedał?
– Tak – przytaknąłem gorliwie, bo akurat fakt że miałem gładziutkie jaja i dziurę uważam za powód do dumy.
Nic już nie powiedział. Zaprowadził mnie do łazienki i nakazał czekać. Zostałem tam sam, klęcząc na podłodze pomiędzy klopem, a kabiną prysznicową.
Co teraz? Ile to potrwa? Co będę musiał zrobić? I czemu, do chuja, tak mi się to podobało? Wyczyściłem te najacze ryjem lepiej niż dałbym radę ścierką. Miałem zdrętwiały, obolały język, ale byłem z siebie zadowolony. Dlaczego? Czemu podobało mi się dogadzanie kolesiowi, który się do mnie włamał i mnie skopał?
Wrócił szybko. W ręku miał czarną  psią obroże i smycz.
Nie wierzyłem. Bez słowa pozwoliłem mu zapiąć sobie obrożę na szyi. Gdy już to zrobił, poczułem nowy wymiar upokorzenia. Kopniaki to był tylko ból, obrona, atak… ale to? To było zrobienie ze mnie cudzej własności. Odebrał mi prawo do decydowania o czymkolwiek. Teraz miałem się słuchać i już tylko go zadowalać.
Zapiął smycz i obwiązał ją wokół rury przy sedesie. Teraz naprawdę zacząłem wyglądać jak pies. I zaczynałem czuć się jak pies…
– Chcesz kutasa? – zapytał nagle. Stał tuż nade mną, jego krocze pod czarnymi dresami miałem blisko twarzy.
– Tak – przyznałem. Ledwie parę godzin wcześniej porządnie wyssałem czyjegoś kutasa, ale tamto wszystko wydawało się jakąś odległą grzeczną grą wstępną, dziecinną igraszką. A tu, teraz, czekało mnie prawdziwe jebanie. Czuło się to w powietrzu.
Czacha wyciągnął skądś małą paczkę chipsów. Poznałem je, bo sam kupiłem je dzień wcześniej w sklepie pod blokiem. Będzie mnie teraz karmił?
Otworzył i zjadł kilka, patrząc w dół, na mnie. Ciemne oczy były nieodgadnione. Czy był zadowolony z moich postępów? Czy okazałem się wystarczająco uległy i strachliwy?
Odłożył chipsy i sięgnął do spodni. Nareszcie!
Bez zbędnych ceregieli wyciągnął sprzęt na wierzch. Kutasa miał grubego i dłuższego ode mnie. Był prosty i niezbyt żylasty, w zasadzie wyglądał spoko. No i należał do prawdziwego samca. Takiego jeszcze nigdy nie miałem w mordzie.
Poczułem ostry zapach moczu i spermy. O kurwa. Raczej nie brał przed tą wizytą prysznica.
Złapał mnie za włosy i przycisnął sobie do krocza. Drugą ręką ściągnął napletek i pokazał pokrytą mastką gówkę. Jego fiut pachniał oszałamiająco. Nigdy takiego nie miałem. Zacząłem lizać, czyścić, a zajebisty zapach samca aż gryzł w oczy. Szybko zaczął mnie nadziewać i teraz było po prostu ruchanie w usta. Cała robotę odwalał Czacha. Traktował moje usta jak zwykłą dziurę do ruchania i kierował nią tak, jak mu się podobało, okazjonalnie wjeżdżając głębiej i mnie krztusząc. Zalany łzami i śliną dzielnie dawałem radę, starałem się też pojękiwać, żeby wiedział jak mi dobrze. Bo było mi dobrze. Bo jechał mnie w usta prawdziwy dres, autentyczny jebaka. Pierwszy i pewnie jedyny raz w życiu ssałem pałę typowi który chodzi na mecze, napierdala się na podwórkach albo kradnie samochody. Chuj wie co on robił w życiu, ważne co robił ze mną. Awansowałem do roli jego osobistego lachociąga i musiałem sprawdzić się jak najlepiej. Daj suce kutasa to zapomni o całym świecie.
– Bierz głębiej, kurwo – warknął i wepchnął mi fiuta tak mocno że uderzyłem głową o kibel. To mu pasowało bo teraz dopiero mógł porządnie docisnąć i wjechać po jaja. Cały drągal był we mnie, dławił mnie i odcinał tlen, a czarny dres i bluza kompletnie zasłoniły widok. Dławiłem się jego kutasem po ciemku, a Czacha napierał całym ciałem więc nie miałem szans ani prawa się wydostać. To była wieczność, tlen się skończył, raz za razem targały mną konwulsje, a on we mnie siedział, Odpychałem go, szczypałem, wbijałem paznokcie, ale nadal byłem tylko pojemnikiem na kutasa i Czacha chyba postanowił mnie zajebać.
Nie! Nagle światło wróciło i ciało samo zrobiło co trzeba. Padłem na ziemię głośno dysząc, plując i wycierając oczy. Ja pierdolę, trzymał we mnie chuja chyba z minutę. O kurwa, oby nie chciał znowu…
Wycierałem łzy raz za razem ale nie pomagało. Zaraz zrozumiałem dlaczego. Obok mnie na podłogę leciał cienki żółty strumień. Prosto z jego wciąż twardego kutasa. Szczyny odbijały się od kafelków i krople oblepiały mi całą twarz, ale nie miałem siły się zasłaniać. Gdy skończył, cała głowę miałem w ciepłej mokrej kałuży. W końcu, z trudem, podniosłem się na kolana. Ściekały po mnie żółte strużki.
– Smakował ci kutas? – zapytał chyba retorycznie, ale potwierdziłem wyraźnym skinieniem głowy.
– Teraz deser – tym razem byłem pewien, że słyszałem w jego głosie rozbawienie.
Na podłodze wylądował kawałek chipsa. Potem drugi. A potem, z szelestem, cała paczka.
Patrzyłem oniemiały jak pięknie przeze mnie wypolerowany czarno-biały Airmax miażdży chipsy na kawałeczki i wdeptuje w mokrą kałużę szczyn. Te miarowe, regularne ruchy były wręcz hipnotyzujące.
Czacha potrafił zgnoić nawet paczkę chipsów.
Po jakimś czasie została tylko mokra masa oblepiająca podłogę mojej łazienki. Wtedy Czacha bez pośpiechu, dokładnie wytarł sobie podeszwę ręcznikiem.
Potem stanął nade mną i wskazał palcem na ujebane kafelki.
– Wpierdalaj.
Miałem ochotę zawyć. Mam zlizywać z podłogi papkę z jego szczynami? O kurwa, o ja pierdolę… wiedziałem że to gwóźdź programu i albo to zrobię, albo dres mnie zajebie. Wiedziałem, że tak czy inaczej dopnie swego.
Zacisnąłem zęby, z oczu poleciały łzy upokorzenia, a kutas znowu zapulsował bezradnie, bo chciał się już spuścić i wyłączyć to bezlitosne napięcie.
Ledwie się nachyliłem, ryj w dole, dupa w górze, twarda podeszwa Airmaxa padła mi na kark i wcisnęła lewą stronę twarzy w papkę. Była ciepła i miękka.
– Wpierdalaj to! – wrzasnął. Na ryju wylądowała mi z plaśnięciem porcja gorącej śliny.
Wysunąłem język. Pierwsze zetknięcie z tym nowym smakiem. Alfa który nie karmi suki spermą, nie przypuszczałem że to możliwe. Nie wiedziałem, że można by tak upodlonym i tak podnieconym jednocześnie. Udało mi się przełknąć pierwszy kęs. Poszło łatwiej niż sądziłem.
– Dobre? – zapytał niecierpliwie.Kątem oka widziałem jego „twarz”. Ciekawe jak wyglądał pod tą maską. Głos miał przystojny, o ile to w ogóle możliwe.
– Pyszne – próbowałem zakpić, ale zabrzmiało jakbym mówił serio. A może mówiłem.
– Będziesz wpierdalał wszystko, na co wskażę palcem. Jasne, pedale?
– Tak.- Jak dostaniesz miskę szczochów, to będziesz wdzięczny.
– Tak…
– Będziesz ćwiczył polerkę na swoich butach każdego wieczoru, bez wyjątku.
– Dobrze…
Porcja śliny wylądowała na kafelku dokładnie przy moich ustach. Chciwie ją zlizałem, przy okazji łapiąc trochę płynnych szczyn. Gorzko-słona rozkosz. Czułem, że zaraz oszaleję.
– Następnym razem będziesz wiedział, żeby się słuchać więc będzie więcej czasu na tresurę, kurwo – wyjaśnił, ale do mnie jeszcze nie docierało co właściwie ma na myśli. Ja miałem w głowie tylko jedno: spuścić się. I dorwać się do jego spermy. Połknąć ją, przypieczętować los jebanego lachociąga. Zadowolić dresa.
– Nakarmisz mnie spermą? – palnąłem i było już za późno.Wystarczyła mu jedna ręka żeby mnie złapać za szyję i dusić. Mocno, aż pociemniało mi przed oczami.
– Chuj mnie obchodzi, co byś chciał, śmieciu – cedził przez zęby. Drugą ręką znowu wyciągnął kutasa i zaczął go walić. Z każdym ruchem coraz mocniej ściskał mi gardło. Charczałem, walcząc o oddech a on jeździł łapą po fiucie i dyszał.
– Nakarmię cię pedale, ale najpierw cię kurwo odetnę – syknął i przed oczami błysnęły mi równe białe zęby. I te ciemne oczy płonące wkurwem, agresja w każdym grymasie i oddechu. Chciał mnie zajebać, a ja już nie mogłem się stawiać.
– Wal pałę – nakazał nagle i ręka sama poleciała mi na wyprężonego, mokrego i gotowego do strzału penisa. Ledwie go dotknąłem, zgięło mnie w pół, i mimo żelaznego uchwytu na szyi podskoczyłem, strzelając spermą gdzie popadnie. W tej samej chwili na twarzy zaczęły mi lądować gorące strugi. Czacha oznaczył mnie nasieniem.
Stało się. O kurwa. Resztką świadomości zdążyłem się jeszcze ucieszyć, i zgasłem.  

Podobało się? Zostaw komentarz, zmotywujesz mnie do pisania.

One thought on “Obsesja

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *