Szkoła życia


Dochodziła piętnasta.
Udawałem, że czytam jakieś bardzo ważne notatki, ale tak naprawdę trzymałem na biurku smartfona i przeglądałem Instagram. Nie miałem do roboty nic lepszego niż oglądanie memów. Facet w moim wieku, trzydzieści lat. Poważny, ułożony, nauczyciel z powołania. Oczywiście to powołanie zderzyło się z systemem oświaty i mocno się poturbowało.
Omiotłem wzrokiem klasę. Dwadzieścia sześć par oczu wpatrzonych w kartki na stolikach albo w ściany i okna. Nieobecne spojrzenia i zmarszczone czoła. Nie chcieli tu być, ja też nie. Nie chcieli pisać tego sprawdzianu tak samo jak mnie nie będzie się chciało go sprawdzać. Połowa nie zda. Co jest trudnego w angielskim? No, ale to nie była szkoła językowa, tylko zawodówka, i to jedna ze słabszych w mieście.
Piętnasta. Zaraz karzę im oddać kartki i będzie jęk, prośby i przekleństwa. A potem wyjdą pod budynek i zapalą, będą spluwali na chodnik i nazywali mnie kutasem, albo gorzej.
I w końcu odezwał się upragniony dzwonek. Niechętnie oddali swoje wypociny, podchodząc do biurka jeden po drugim. Źli, znudzeni, obojętni.
Normalnie bym się cieszył. Był czwartek. Jeszcze tylko jeden dzień i święty spokój, weekend, spotkania ze znajomymi, picie, filmy. Odpoczynek. Ale ten weekend został mi brutalnie odebrany, kiedy dyrektor wyznaczył mnie na opiekuna wycieczki. Podobno chłopakom należała się nagroda za ciężką pracę, jaką odwalają tu każdego dnia. Dobre sobie. Po co szkoła organizuje dla nich wycieczkę do leśnego zadupia? Będą tam pili i palili fajki, a to mogliby równie dobrze robić u siebie pod blokiem. No, ale według dyrektora liceum to czas nawiązywanie przyjaźni na całe życie i takie wycieczki to doskonała ku temu okazja. Trzydniowa ucieczka z miasta, cisza i zieleń, wieczorne ogniska, integracja z nauczycielami. Pieprzony dupek oczywiście ani myślał jechać z nami. Wyznaczył czterech opiekunów, którzy przez te trzy dni podejmą beznadziejną próbę kontrolowania tych nastoletnich zwyroli i jednym z tych szczęśliwców byłem ja.
– Pije pan wódę? – odezwał się nagle Szarzyński. Kumple mówili mu „Szary”, na lepszą ksywę brakło im kreatywności.
– Wódę? – powtórzyłem głupio.
– Noo, bo jak pan jedzie z nami, to trzeba wypić. A jak pan nie pije wódy, to mogę wziąć coś innego.
Jak miło, że o mnie pomyślał.
– Nikt nie będzie tam pił wódy – ostrzegłem, siląc się na stanowczość.
Szary parsknął śmiechem i oddał mi prawie pustą kartkę. Będzie pała.
Patrzyłem jak wychodzi, bujając ramionami. Był typowym przedstawicielem technikum i pewnie każdego blokowiska. Włosy ścięte maszynką prawie na zero, szczupły i uprawiający trochę sportu, bluzy z kapturem i dres na młodej dupie. Zawsze z szelmowskim uśmieszkiem na twarzy, zawsze bezczelny i bezpośredni. Jasne, był przystojny, w taki sposób w jaki przystojny może być dwudziestolatek. Z opowieści zasłyszanych przypadkiem na korytarzu albo pod budynkiem wynikało, że rwie laski stadami. Lubił serwować podjaranym kumplom pikantne szczegóły swoich podbojów. Nie krępował się mówić gdzie pakował kutasa, jak długo ruchał i gdzie się spuścił. Jakby funkcja cenzury w jego głowie nie działała. Kiedyś podsłuchałem jak zwierza się Kosińskiemu, że „rucha laski w dupę” i że bardzo mu się podoba taka odmiana. Szybko uciekłem do toalety i zwaliłem konia, trochę sobą gardząc, a trochę się tym jarając.
No, ale taki już był Szary. Lider klasowej śmietanki, to znaczy tych najbardziej niepokornych którzy zawsze coś kombinują. Współczułem jego rodzicom, o ile jakichś w ogóle miał i się z nimi zadawał. Koniec końców, był już pełnoletni, tak jak reszta tych małp. Któregoś razu przyszli nawet na lekcję zjarani. Ciężko nie zauważyć tych spizganych spojrzeń i obłąkanych uśmieszków.
Piętnasta dziesięć. Jeszcze trzy godziny tego piekła, a potem dom i czekanie na nieuniknione.


≈≈≈



W autobusie zająłem miejsce na samym przedzie, wraz z trzema pozostałymi szczęśliwcami. Usiadłem koło pana Krzysia, brzuchatego sześćdziesięciolatka z bujnym wąsem. Uczył mechatroniki i wszyscy wiedzieli, że pije.
Kierowca nie zdążył jeszcze przekręcić kluczyka w stacyjce, a Krzysiu już wyciągnął z wielkiego plecaka połówkę. Nie chciał słyszeć odmowy, nalał do czterech kieliszków turystycznych i opiekunowie wycieczki dyskretnie wychylili kolejkę, żeby lepiej znieść czekające ich piekło.
Była siódma rano, napierdalało słońce, a nam powoli zaczynała szumieć w głowach żołądkowa gorzka. Mogłem się tylko domyślać, co piją nasi wspaniali podopieczni tuż za naszymi plecami. Wydzierali się, wyzywali, każdy chciał pokazać, że jest najzabawniejszy, że największy z niego kozak, że w dupie mają tę wycieczkę i czterech przegrańców, którzy mają ich pilnować.
Kierowca nacisnął guzik i drzwi pojazdu zamknęły się z sykiem. Zawarczał zdezelowany silnik. Ruszyliśmy.
Pan Krzysiu z trudem wygramolił się z siedzenia i stanął w przejściu między fotelami. Spojrzał na chlubę naszej szkoły w postaci dwudziestu sześciu małolatów i uroczyście przedstawił zasady gry.
– Moi mili – zawsze zwracał się do uczniów w ten sposób – Na miejsce dojedziemy za jakieś pięć godzinek. W tym czasie będziemy sobie wszyscy grzecznie podziwiać widoki za oknem, a o jedenastej będzie przerwa na siku. I teraz najważniejsze: jak zobaczę, że któryś z was pije alkohol, to nogi z dupy powyrywam.
Odpowiedział mu jęk niezadowolenia i krzywe uśmieszki.
– Ale dopóki nie widzę, że pijecie alkohol, to nic mnie nie interesuje. Byle żaden nie rzygał i nie wpadł pod samochód. Jasne?
I tym ich kupił. Pan Krzysiu był swój chłop, wszyscy wiedzieliśmy, że przymyka oko. Właściwie zawsze miał mocno przymknięte. I jako najmocniejszy stażem, ustalał reguły gry. Ja i dwóch pozostałych nauczycieli, Marek i Staszek, nie mieliśmy nic do gadania. Dla Pana Krzysia byliśmy co najwyżej niedzielnymi kolegami do flaszki.
Co, jeśli młodzi się upiją i zdemolują któryś z domków? Albo któryś postanowi wejść na drzewo i spadnie? Co, jeśli zgwałcą córkę właściciela ośrodka? Przecież oni po chlaniu byli nieobliczalni. Na trzeźwo zresztą też.
Przyjrzałem się uważnie dwudziestu sześciu zadowolonym twarzom. Za młodzi, żeby myśleć, za starzy, by grzecznie piec kiełbaski przy ognisku. Nabuzowani hormonami, mieli rozbiegane spojrzenia i nerwowe ruchy. Całe szczęście, że w klasie nie było dziewczyn, bo taki wyjazd pewnie skończyłby się niejedną ciążą. Koniec końców, z alkoholem można sobie jeszcze jakoś poradzić. Pewnie mieli mocniejsze łby niż ja.
– Dawaj, Maksiu – pan Krzysiu trącił mnie łokciem i podsunął pod usta kieliszek z ciepłą wódą.


≈≈≈


– Kurwa, ale się dłuży – jęknął Marek, nauczyciel WF-u, zapalając papierosa pod bokiem nagrzanego słońcem autobusu.
– Jeszcze ze trzy godziny – zauważyłem niepotrzebnie, gapiąc się na sportowy kombinezon kumpla z pracy. Marek nie był atrakcyjny. Chodź był typem sportowca, miał zbyt nijaką twarz i niewiele do powiedzenia. Spojrzenie miał nawet bardziej puste niż u naszych podopiecznych.
Zatrzymaliśmy się przy przydrożnej restauracji gdzieś po drodze na Kaszuby. Serwowali domowe obiady i kebab, był też sklep doskonale zaopatrzony w alkohole. Udawałem, że nie widzę jak chłopcy pakują do plecaków piwa i flaszki. Udawałem, że nie widzę jak skitrany w krzakach Szary wypija całą puszkę piwa na raz przy aplauzie swojej paczki. Udawałem, że nie widzę, jak potem sika w te same krzaki. Widziałem jak trzyma w rękach fiuta, a w zębach fajkę, widziałem żółty strumień i wsiąkającą w ziemię kałużę.
I wtedy spojrzał w bok, prosto na mnie. Nie zdążyłem odwrócić wzroku. Szary, jakby nigdy nic, strzepnął kilka ostatnich kropel i schował interes. A potem beknął całym sobą, aż wyleciał mu papieros.
– Kurwa – warknął i przydepnął białym Air Forcem. Skierował się w moją stronę.
– Ma pan poczęstować, bo mi się skończyły? – zaczepił mnie bez ceregieli.
– Nie powinienem częstować uczniów papierosami. Nie możesz sobie kupić? Tam jest sklep.
– Nieee, skończyło się siano. Będę sępił cały weekend. To da pan?
Wyjąłem z kieszeni dogorywającą wymiętą paczkę.
– Weź sobie całą. I nikomu ani słowa.
Ucieszył się, nazwał mnie spoko ziomem i tak dalej, zapalił i poszedł. Miałem nadzieję, że wkupiłem się choć trochę w jego łaski. Wiedziałem, że jeśli będę w stanie w jakikolwiek sposób zapanować nad Szarzyńskim, to zapanuję nad całą klasą. Był nieformalnym przywódcą, może dlatego że był od wszystkich starszy. A do tego odrobinę bystrzejszy od reszty.
– Ty, co ty im fajki dajesz? – zdziwił się Marek, który pojawił się nagle nie wiadomo skąd – Nie szkoda ci? Teraz wszyscy będą u ciebie żebrać.
– Traktuję to jako inwestycję – wyjaśniłem.
– Inwestycję? W co?
– Jak potem ich o coś poproszę, to jest nikła szansa, że posłuchają. Mogą mnie nazywać między sobą lamerem, frajerem, czy jak tam oni teraz mówią, ale może przynajmniej się posłuchają.
– Szarzyński?! – Marek zaśmiał się dobrodusznie nad moja głupotą – Zajebisty jest w nogę, ale posłuchać, to się nigdy nie posłucha. Chodź do środka, Maks, pan Krzysiu polewa.

≈≈≈


Umilałem sobie podróż obserwowaniem natury. Nie tej za oknem, bo to tylko lasy i wsie. Obserwowałem naturę wewnątrz autokaru. Analizowałem kto z kim siedzi, który z którym rozmawia, czy są już pijani, czy jeszcze trzymają jako taki poziom.
Oczywiście sercem wycieczki była Elita, jak nazywałem w myślach grupę skupioną wokół Szarzyńskiego. Miał sześciu kumpli z którymi trzymał mocną sztamę. Sadowski, Misiak, Mierzwa, Kazanecki, Tomczyk, Niezgoda. Wszystko robili razem, zbierali podobnie słabe oceny i rzadko dopuszczali do siebie resztę. To czyniło ich klasową elitą. To, oraz fakt że mieli kompletnie wyjebane na szkołę i wszystko, co się do nich mówi. Każdy miał na koncie nagany i każdy lubił odwalić od czasu do czasu coś wyjątkowo głupiego. Przychodzenie na lekcję zjaranym, palenie fajek w ławce, bójki, mazanie sprayem po drzwiach dyrektora. Lista przewinień była długa. I według kochanego dyrektora, ta trzydniowa wycieczka do leśnego zadupia miała ich zresocjalizować.
Z zamyślenia wyrwało mnie senne mamrotanie pana Krzysia, kompletnie już zalanego. Marek też drzemał, uderzał głową o szybę na każdym wyboju. Staszek, który nauczał informatyki, miał najsłabszy łeb z całego grona pedagogicznego i już od ósmej rano leżał w fotelu kompletnie odcięty. Miałem nadzieję, że chociaż kierowca był trzeźwy.
– Dobra, ej, jedziemy – usłyszałem z tyłu i autobus zarechotał.
Tomczyk trzymał w łapach nienapoczęte pół litra i rozglądał się zadowolony, szukając poklasku.
– Piotrek, schowaj to – kazałem i włożyłem w to cały mizerny autorytet nauczyciela, jaki we mnie tkwił.
– Wycieczkę mamy – burknął tamten, jakby to miało zmienić moją decyzję.
– Chowaj! – powtórzyłem.
No i stało się. To był test. Jeśli teraz nie posłucha, to jestem w dupie. Tomczyk patrzył na mnie wyzywająco, w jego oczach czaiło się coś mrocznego. Nie lubił jak mu się czegoś zabraniało. Był pupilkiem Marka, bo trenował wioślarstwo i miał szerokie bary, umięśnione łapy i kwadratową szczękę. Kipiał testosteronem i nie miałem żadnych wątpliwości, że potrafiłby wpierdolić każdemu osobnikowi w tamtym autokarze, włączając w to mnie i Marka.
Trzymał flaszkę w jeden dłoni, a druga zamarła w połowie drogi do zakrętki. Rozważał konsekwencje.
– Dobra, schowaj na razie – usłyszałem i to był głos Szarzyńskiego. O kurwa! Tak! Udało się, kupiłem go tymi fajkami!
Tomczyk wprawdzie posłał kumplowi ponure spojrzenie, ale butelka wróciła do plecaka. Kryzys zażegnany.
Spojrzałem na Szarzyńskiego, a ten puścił do mnie oko.

≈≈≈

Z winy korków dotarliśmy dopiero po drugiej. Byłem nieźle wkurwiony tyloma godzinami w autobusowej szklarni i zmęczony piciem od rana, ale zdążyłem przetrzeźwieć, czego nie można było powiedzieć o panu Krzysiu i Staszku. Marek nie nadawał się do załatwiania papierologii więc spadło na mnie. Formalności było niewiele, musiałem tylko podpisać dwa papierki i uścisnąć dłoń kierownika, który zaraz potem wsiadł w ubłoconego Jeepa i tyle go widziałem.
Klucze do domku dla nauczycieli zachowałem, a sześć pozostałych kompletów wręczyłem Szarzyńskiemu. Pomyślałem, że wyróżnienie go w ten sposób dobrze zrobi naszemu kruchemu sojuszowi.
– Zajebiście – skwitował i zaraz zniknął, trzymając w zębach papierosa z mojej paczki. Niech sami ustalą, kto gdzie śpi. Gdybyśmy porozdzielali ich według własnego widzimisię, i tak pozamienialiby się miejscami.
Razem z Markiem zawlekliśmy do domku pana Krzysia, a potem Staszka. Dopiero potem miałem chwilę, żeby odetchnąć po trudach podróży.
I oto stałem w środku lasu, pośród sosen i małych buków, a ośrodek zdawał się tonąć w środku nieprzebytej puszczy. Drewniane domki porozrzucano rozproszone na sporym terenie, a gdzieś daleko, poza linią wzroku, było stalowe ogrodzenie chroniące przed dzikami, czy czymś takim.
W centrum tego całego kompleksu stał budynek administracji połączony z kuchnią i stołówką, a wystrój pamiętał głęboki PRL. Zaraz obok były sanitariaty, czyli po prostu zbiorowe prysznice i toalety. Do tego było też zasypane szyszkami boisko do piłki ręcznej, wydzielone miejsce na ognisko i wiata z śmietnikami. Tyle.
Zaciągnąłem się świeżym powietrzem i wsłuchałem w świergot ptaków. Całkiem nieźle. Kto wie, może nawet zgraja licealistów nie zdoła do końca zepsuć tego wyjazdu?
– Chuj mnie to obchodzi! Wyyyjazd! – wściekły ryk sprowadził mnie na ziemię. Nie minął kwadrans, a młodzi już zdążyli się pokłócić.
– Co to za krzyki? – zapytałem udając oburzenie, bo tak naprawdę mało mnie obchodziły ich sprzeczki.
– Sadzik się wpierdala – Tomczyk uznał, że to wyjaśnia całą sytuację.
– Język – skarciłem go.
– Jest po sześć łóżek i mówię mu, że ma sobie znaleźć inny domek!
– Pierwszy położyłem plecak na tym łóżku – Sadowski nie dawał za wygraną, choć musiał wiedzieć, że nie wygra. W porównaniu z wioślarzem, był drobny, właściwie to chudy. Może i należał do tej ich elitarnej paczki, ale mocno się od nich różnił. Miał niezłe oceny i był łatwiejszy w obyciu. Właściwie zachowywał się przyzwoicie. Nie do końca rozumiałem, czemu w ogóle z nim trzymają.
– No i chuj z tym. Niech mu pan powie, że ma sobie znaleźć inny domek – Tomczyk ni to poprosił, ni zażądał.
Nie wiedzieć czemu, w całym tym zamieszaniu spojrzałem na Szarzyńskiego. Ten spojrzał mi w oczy i dyskretnie pokręcił głową.
-Kamil był pierwszy więc zostaje – wydałem wyrok, dziwiąc się sam sobie, że przyjmuję instrukcje od ucznia. No, ale musiałem dbać o sojusz.
Niepocieszony Tomczyk mruknął coś pod nosem i poszedł do pierwszego lepszego domku żeby ukraść łóżko komuś innemu.
– Przejdzie mu – stwierdziłem, żeby pocieszyć Sadowskiego. Wydawał się poruszony.
– Taa, Sadzik znajdzie jakiś sposób, żeby się z nim pogodzić – zarechotał Mierzwa i pozostali też mieli trochę śmiechu. No tak, gejowskie aluzje to dla nich najwyższa forma żartu. Gdyby wiedzieli o mnie, już nigdy nie daliby mi spokoju.
– Rozgośćcie się – poleciłem – Za godzinę obiad na stołówce, a wieczorem robimy ognisko.

≈≈≈

Szło nieźle. Dzień zleciał szybko na załatwianiu drobnych spraw i planowaniu weekendu, a młodym kazałem przygotować wielkie ognisko. Z ochotą zabrali się do zadania. W domu o tej porze otwieraliby piątego browara albo palili blanty, a tu mieli rozrywkę na świeżym powietrzu. Podzielili się na zespoły i znosili z lasu mniejsze i większe kawały drzew. Ponieważ reszta kadry pedagogicznej nadal odsypiała podróż, miałem święty spokój i rozwaliłem się na leżaku obok miejsca na ognisko, popijając zimne piwo.
Obserwowałem pracę chłopaków. Pozdejmowali koszulki, a klaty i ramiona mieli nieźle spocone od upału i dźwigania. Patrzyłem na płaskie lub wyrzeźbione brzuchy, na napięte mięśnie, na uśmieszki i pełne energii spojrzenia. Nigdy dotąd nie patrzyłem na uczniów jak na obiekty seksualne. Przecież byłem ich opiekunem, miałem ich chronić i pilnować. Zabawne, że nie tak dawno umówiłem się z chłopakiem w ich wieku i uprawialiśmy seks pół nocy. Doszedł trzy razy i było mu jeszcze mało. Spuścił mi się na twarz, na klatę i na dupę. Miałem tyle młodej spermy, ile tylko chciałem.
A teraz gapiłem się jak znoszą drewno na rosnący stosik i zgadywałem, ilu gejów czai się w tej grupie dwudziestu sześciu typków. Chyba powinien być przynajmniej jeden? Który?

≈≈≈


– Dojeb więcej! – ryknął Misiak swoim tępawym pijanym głosem. Któryś z chłopaków posłuchał i dorzucił do ogniska potężną szczapę. Niepotrzebnie, bo ogień i tak buchał na dobre dwa metry, a palone drewno strzelało raz po raz. Siedzieliśmy na ławeczkach wokół ognia, paliło w twarz i łydki. Jeden z chłopaków, chyba Marcjanik, brzdąkał na gitarze, a obok mnie pan Krzysiu polewał kolejne kieliszki i nawet skusiłem się na kilka kolejek. Było miło. Młodzi też wyraźnie dobrze się bawili, choć spora część klasy udała się już do domków, pewnie żeby kurzyć blanty albo rzygać po krzakach.
 Zgodziliśmy się, żeby pili przy nas piwa więc każdy trzymał w ręku buteleczkę.
– Idę się wysikać – powiedziałem w zasadzie do nikogo i uniosłem się z niejakim trudem. Buzowała we mnie wóda.
– Niech pan nie idzie do klopa, bo tam jest tragedia – doradził mi uśmiechnięty Szarzyński – Jak się jest w lesie, to lepiej lać w krzaki.
– O widzisz, dzięki, tak zrobię – stwierdziłem nieco plączącym się głosem.
– My chodzimy tam – wskazał mi ręką ścianę krzaków za sanitariatami.
Skinąłem głową i poczłapałem nieco chwiejnym krokiem. Miło było poczuć wieczorny chłód i zobaczyć prześwitujące przez drzewa rozgwieżdżone niebo. Gdy zagłębiłem się w krzaki, ognisko było już tylko odległym jasnym punktem, a rozmowy urywanymi strzępkami słów.
Wyciągnąłem małego i już miałem sobie ulżyć, gdy usłyszałem ten dźwięk. Na początku myślałem, że to jakieś zwierzę, ale nie. To było bardzo ludzkie sapanie i jęki, całkiem blisko mnie.
Ostrożnie zrobiłem kilka kroków, uważając żeby nie stąpać po patykach. Wzrok zaczął przyzwyczajać się do ciemności i dostrzegłem na wprost siebie kogoś opartego plecami o drzewo. I kogoś klęczącego przed nim. Powoli z ciemności wyłaniały się kolejne detale. Ten stojący miał podwiniętą koszulkę, a światło gwiazd odbijało się od spoconego brzucha. Szeroko otwierał usta i wydawał z siebie zadowolone jęki. To był Tomczyk. Niepokorny wioślarz, którego nie widziałem od czasu przyjazdu do ośrodka.
A przed nim klęczał Sadowski. Był całkowicie nagi, ubrania walały się u jego nóg, a on, na klęczkach, wyprężony, brał do ust kutasa swojego kumpla! Właściwie to porządnie mu opierdalał. Wylizywał z każdej strony, brał głęboko i szybko. Zadowalał go jak profesjonalista.
Momentalnie dostałem pełnej erekcji i gapiłem się na nich jak zaczarowany. Tymczasem jęki Tomczyka stawały się coraz intensywniejsze, a wraz z tym usta Sadzika pracowały szybciej. Pomógł sobie ręką i teraz walił kumplowi konia trzymając końcówkę kutasa w ustach. Jęczeli obaj, zgrywali się jakby mieli już porządną wprawę w takich zabawach, a za chwilę umięśniona łapa wioślarza złapała klęczącego za włosy i nadziała go na kutasa. Biedny musiał się dławić spermą wtłaczaną prosto w gardło. Tomczyk niemal zawył, a mięśnie brzucha napięły mu się na kilka sekund, kiedy jaja pompowały nasienie.
Uwolniony nagle Sadowski padł na ziemię ciężko dysząc.
– Wybaczone – powiedział zadowolony Tomczyk i zapiął spodnie.
Spierdoliłem stamtąd z prędkością błyskawicy, przerażony i podniecony tym, co zobaczyłem. Na szczęście mojej erekcji nie było widać przez luźne spodenki i mogłem szybko wrócić grupy.

≈≈≈

Przez resztę wieczoru usiłowałem jakoś wyprzeć z głowy tamten obraz, udawać że nie słyszałem mlaskania i jęków, nie widziałem nagiego nastolatka ciągnącego druta koledze z klasy. Zalewałem to wspomnienie piwem i obserwowałem jak wszyscy wokół robią się coraz bardziej wstawieni. Gdy pojawili się Tomczyk i Sadowski, nie dało się po nich niczego poznać. Zupełnie jakbym uroił sobie tamtą akcję w krzakach. Gadali z innymi, pili piwo i zachowywali się zupełnie naturalnie.
Z czasem moi koledzy nauczyciele wymiękli i poszli spać, a młodych przy ogniu było coraz mniej. Przenosili imprezę do domków.
Zostałem sam z Szarzyńskim. Chłopak gapił się w ogień jak zahipnotyzowany i nawet siedząc słaniał się na boki. Był najebany.
– Dawid, może pora iść spać – zasugerowałem próbując brzmieć przyjaźnie.
– Szary – odparł bełkotliwie.
– Słucham?
– Niech mi pan mówi jak wszyscy. Szary.
Uśmiechnąłem się pod nosem.
– No dobrze, Szary. Pora spać.
Dźwignął się posłusznie, ale wstawanie poszło mu słabo. Złapałem go zanim zaliczył glebę.
– Odprowadzę cię. Daj rękę.
Wziąłem go pod ramię, poczułem ciężar i ciepło jego ciała, zapach trawy. No tak.
– Tomczyk i Sadowski się pogodzili? – zapytałem nie wiadomo czemu i od razu pożałowałem.
– Haha, Sadzik to się z każdym pogodzi.
– Tak mi się zdawało, że widzę jak gdzieś razem idą.
Szary znowu się zaśmiał i o mało nie upadł.
– Bo Sadzik go obsługuje. Wszystkich obsługuje.
– Co to znaczy? – poczułem, że krew znowu napływa do penisa.
– Robi gałę. On opierdoli każdemu, panu też. Wystarczy zapytać.
O kurwa. Czyli cała grupa miała do dyspozycji kolegę-lachociąga?
– Raczej nie chcę, żeby Sadowski mnie obsługiwał – odparłem żartobliwie, ale w tej pojebanej rozmowie jakoś to nie zadziałało. Kurwa, w co ja się wplątywałem?
– Nooo, tak obstawiałem – półprzytomny Szary posłał mi cwany uśmieszek – Pan by wolał sam opierdalać, co?
Z wrażenia aż się zatrzymałem. Po pierwsze dlatego, że rozmawiałem o seksie z zajebiście fajnym dwudziestolatkiem, a po drugie dlatego, że miał całkowitą rację. Oczywiście, że chętnie zająłbym miejsce Sadowskiego w tych krzakach. Może i Tomczyk był wkurwiającym gnojkiem, ale za to z ciałem młodego boga. No i podobał mi się ten jego charakterek.
– Dotarliśmy – zmieniłem temat i weszliśmy do domku. W środku wszyscy spali więc w miarę po cichu odprowadziłem Szarego do samego łóżka i pożegnałem się szeptem.
W drodze do swojego domku musiałem zatrzymać się w ciemnym zaułku i zwalić.

≈≈≈

Sobota była dniem podchodów. Podzieliliśmy młodych na dwie grupy, jednej pilnowal pan Krzysiu i Sławek, a drugiej ja z Markiem. Przypadła nam rola tropiących. Odczekaliśmy przepisowe pół godziny, wykorzystując czas na nawodnienie się i łykanie tabletek przeciwbólowych. Marek za to otworzył browara i zapalił pierwszego tego dnia szluga.
– No, jak byśmy mieli się ścigać, to byśmy wygrali – klepnął mnie w ramię – Mamy Szarzyńskiego, Niezgodę i Mierzwę. Najszybsi w klasie. Sprinterzy.
Za to Sadowski w drugiej grupie jest najlepszy w czymś innym, pomyślałem.
Gdy w końcu ruszyliśmy, starałem się trzymać blisko Marka i bardzo daleko Szarego. Chłopak nie zwracał na mnie żadnej uwagi więc istniała szansa, że w ogóle nie pamięta naszej rozmowy. W nocy był srogo najebany, pewnie nie pamiętał jak trafił do łóżka. To była moja jedyna nadzieja. W przeciwnym razie, wplątałbym się w bardzo chujową sytuację i ryzykował zwolnieniem dyscyplinarnym. Raczej nie można podglądać uczniów podczas seksu, a potem z nimi o tym rozmawiać.
Szliśmy przez las, po ścieżkach turystycznych i wypatrywaliśmy wskazówek. Znajdywaliśmy strzałki ułożone z szyszek albo celowo złamane gałęzie. Było ciepłe, bezwietrzne popołudnie. Sielanka.
Naszemu pochodowi przewodziło złote trio biegaczy. Szary nie był jednak zainteresowany zabawą. Wolał sępić fajki od kolegów i gapić się w ekran smartfona. Za to Niezgoda i Mierzwa świetnie się bawili. Przyjemnie patrzyło się jak z niepokornych nastolatków zmieniają się w tropicieli, myśliwych. Może włączały się w nich instynkty, może chcieliby upolować Sadzika i jego usta? Kurwa, uspokój się – mówiłem sobie w myślach, ale nic nie mogło pomóc. Od samego rana byłem piekielnie napalony. Podobało mi się, że Niezgoda jest wysoki i szczupły, że ma trochę chłopięcą urodę i nieco za duży nos, ale za to męski, mocny głos. Do tego, choć nie był częstym gościem siłowni, miał fenomenalny tyłek. Wielki, jędrny, wyraźnie odznaczający się na tle kolegów. Był zajebisty i chętnie bym go za niego złapał, albo wylizał.
Mierzwa za to był średniego wzrostu mrukiem, wiecznie niezadowolonym i pyskującym blondasem, ale jeśli wierzyć Markowi, bardzo szybkim i zwrotnym. Ja wiedziałem tylko tyle, że tylko w tym roku szkolnym pięć razy wylądował u dyrektora za bójkę na terenie szkoły. Był otwarcie agresywny i może to właśnie ta agresja sprawiła, że należał do wewnętrznego grona, do Elity.
W zasadzie złota siódemka nie wyróżniała się jakoś szczególnie urodą spośród reszty klasy, ale było w nich coś, czego reszta nie miała. Byli zgrani, lojalni, czasem miałem wrażenie że mają sporo sekretów. Na przykład takich, że jeden z nich obrabiał pały reszcie. Ciekawe jak to się zaczęło. Ciekawe, co jeszcze ich łączyło.
Popołudnie zleciało mi na tego typu refleksjach i ciągłym napalaniu się na otaczających mnie młodych ogierów. Kilka razy podejrzałem z daleka jak któryś sika, nasłuchałem się gejowskich żarcików. Na zewnątrz wyglądałem na odprężonego, ale w środku trawił mnie żar. Myślenie stawało się ciężkie. Moją uwagę przykuwały nie wskazówki z gałązek i kamieni, ale umięśnione ramiona, zgrabne dupy i czające się pod szortami młode kutasy. Zupełnie, jakby ta wczorajsza akcja w krzakach wyzwoliła we mnie zwierzę. Przestałem widzieć podopiecznych, a zacząłem dostrzegać dwudziestu sześciu napalonych ogierów czekających tylko, żeby jakoś sobie ulżyć. W powietrzu było czuć testosteronem.
Szaleństwo.
Moją jedyną ostoją był kroczący u mego boku Marek, forteca heteroseksualności, prosty i bezpośredni typ lubiący pogadać sobie o aktorkach. Która ma lepsze cycki, która lepsza z twarzy, i tak dalej. To jego gadanie, choć irytujące, jakoś trzymało mnie w ryzach, pozwalało skupić się na czymś innym niż młode kutasy.

I tak to leciało przez cały dzień, a kiedy po kilku przerwach i wielu błędnych decyzjach powróciliśmy do ośrodka, byliśmy wykończeni. My, nauczyciele. Bo młodzi nadal wyglądali świeżo i nosiło ich po całym terenie. Grali w nogę, piłkę ręczną, palili ognisko i żłopali piwka w chmurach papierosowego dymu.
Ponieważ nadal byłem napalony, obserwowałem jak latają po prowizorycznym boisku i kopią piłkę, jak się przepychają, sprzeczają o spalony albo faul, jak próbują się nawzajem zastraszyć, jak każdy chce być alfą.
W pewnym momencie zacząłem bezwiednie macać się po kutasie. Natychmiast przestałem i uciekłem na stołówkę, zaparzyć sobie kawy.
Za to gdy przyszedł wieczór, wszystko było takie samo jak poprzedniego dnia. Było wielkie ognisko i wielkie picie pana Krzysia. Wszystko szło zupełnie normalnie, do czasu aż podszedł do mnie Sadzik.
– Mogę z panem porozmawiać?
– Jasne, siadaj – poklepałem pieniek obok siebie.
Chłopak skrzywił się w uroczy sposób.
– Wolałbym na osobności.
Oczywiście zapaliły mi się w głowie czerwone lampki. Czego on mógł chcieć? Obciągnąć mi? Ktoś go na mnie nasłał? Czy to sprawka Szarego?
Nie mogłem odmówić podopiecznemu rozmowy więc odeszliśmy od ogniska, ale chłopak upierał się, żeby porozmawiać wewnątrz jego domku, gdzie nikt nas nie podsłucha. Idąc za nim, wiedziałem że to zły pomysł. Wiedziałem, że coś będzie. W połowie drogi miałem już solidny namiot. Głos rozsądku w głowie krzyczał wniebogłosy, żeby natychmiast zawrócić, ale ja miałem za sobą cały dzień napalania się na tych młodych kolesi. Jaja pełne, a w głowie pustka.
Gdy weszliśmy do środka, Sadowski zamknął drzwi na klucz. To przesądzało sprawę. Bałem się drgnąć, kiedy powoli do mnie podszedł.
– Bo ja chciałem powiedzieć, że mam duży problem – zaczął.
– Jaki problem? – wydukałem, czując, że stoi zdecydowanie za blisko. Patrzył mi w oczy, a na jego twarz powoli zakradał się uśmieszek. Ten chłopak był w pełni świadom, że jest uroczy. Nawet pieprzyk pod prawym okiem dodawał mu powabu. Dziwne, że nigdy wcześniej nie zauważyłem, jaki jest atrakcyjny.
– Podoba mi się mój nauczyciel – wypalił bez cienia zażenowania.
Chwilę potrwało, nim zdołałem wydobyć z siebie głos.
– Jaki nauczyciel?
– Wstydzę się powiedzieć. Może panu pokażę? – mówił niemal szeptem, ale doskonale słyszałem każde słowo. Kutas rozsadzał mi bokserki, a w domku było chyba z milion stopni Celsjusza.
Nie czekał. Płynnym ruchem zdjął podkoszulek i rzucił go za siebie. Potem równie szybko zsunął spodenki i stanął przede mną w jockstrapach!
– Co ty robisz?! – próbowałem wyglądać na oburzonego, co nie miało oczywiście żadnego sensu. Spojrzałem na twardy sterczący kształt pod materiałem jego bielizny. Dostrzegłem mokrą plamkę. Był na mnie napalony.
– Niech pan usiądzie – skinął na jedno z łóżek.
– Kamil, nie możesz… – nie skończyłem, bo mnie popchnął i faktycznie opadłem na łóżko. Gdy oparłem się na łokciach, on już przy mnie klęczał. Nie pytał o zgodę, po prostu sięgnął do moich szortów i wyciągnął mój sprzęt na wierzch. Twardy i mokry, całkowicie gotowy do ruchania.
– Kurwa… – mruknął z podziwem i zaczął go wylizywać. Dotyk ciepłych ust doprowadził mnie do szaleństwa i nie było bata, żebym mu przerwał. Skoro tak tego chce, niech robi swoje. Za późno. Teraz liczy się tylko jedno.
Obserwowałem w niemym podziwie jak jego język poleruje główkę, jęczałem, gdy wylizywał napletek i mruknąłem ze słodkiego bólu, gdy zaczął ssać mi jaja. Był mistrzem robienia laski, nikt mi wcześniej tak nie dogodził. Wprost nie wierzyłem własnemu szczęściu.
Nagle przerwał i spojrzał w górę, na mnie.
– Pan jest delikatniejszy niż oni. Oni tylko chcą zapychać gardło – szepnął, zadowolony.
– Kamil… – zupełnie niepotrzebnie próbowałem coś powiedzieć, ale nic mi nie przychodziło mi do głowy – Rób to dalej.
Chłopak gwałtownie wstał i roześmiał się na pełen głos.
– Jebany – krzyknął z podziwem – Ale się wkręciłeś, byku.
– Co? – burknąłem, kompletnie nie rozumiejąc co tu się odpierdala.
Błoga nieświadomość trwała jakieś dwie sekundy, bo potem nagle pojawił się Szary. Wyszedł z łazienki z telefonem w ręku. Zerwałem się z łóżka z trudem chowając kutasa do spodni.
– Ale się wjebałeś – zaśmiał się Szary.
– Co? – znowu popisałem się elokwencją.
– Nagrane, zjebie – potrząsnął mi telefonem przed twarzą – Poszło do chmury więc chuja teraz możesz.
– Nagrałeś to?
– A co myślisz? Teraz sobie pomyśl co będzie, jak ktoś zobaczy, jak uczeń ci robi gałę. O kurwa, ale zajebiście! – chłopak krążył po pokoju totalnie podjarany.
– Dawid, skasuj to…
– Bo co? – wyskoczył z tradycyjnym pytaniem i spojrzał groźnie. Miał mnie w garści i doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
– Proszę… nie możesz tego nikomu pokazać. Kamil, wytłumacz mu, jak to było.
Sadowski wzruszył ramionami.
– Chciał pan pogadać i zaciągnął mnie tu. I obiecał czwórę na semestr za zrobienie gały.
– Co? Kurwa, Sadowski, co ty pierdolisz?!
– Ej – Szary pchnął mnie ostrzegawczo – Nie unoś się. Teraz to lepiej żebyś był grzeczny. Popatrz sobie – odwrócił ekran smartfona i zobaczyłem nagranie. Każdy bez trudu rozpoznałby mnie i Sadzika. Oraz mój głos mówiący: rób to dalej.
Zakręciło mi się w głowie, musiałem wrócić na łóżko. Walczyłem o oddech, a tamci dwaj oglądali dalej filmik.
– Nieźle ci wyszło – pochwalił Sadowski – Ładnie wyglądam z profilu.
Zamknąłem oczy i złapałem kilka głębszych oddechów. Trochę pomogło. Odważyłem się spojrzeć na tamtych.
– Mam wam zapłacić za usunięcie tego nagrania?
Spojrzeli po sobie, a potem na mnie.
– Sadzik, dawaj tam do reszty. Ja go popilnuję.
– Popilnujesz? Dawid, dogadajmy się. Chcesz pieniędzy?
Właściwie, gdyby powiedział że chce tysiaka albo pięć, nie byłoby tragedii. Zapłaciłbym i złożył podanie o przeniesienie. Przy odrobinie szczęścia nic by się nie wydało. To tylko kwestia ceny, powiedziałem sobie w myślach. Jebane gnoje, dodałem.
– Nie mam na fajki, to zaraz, kurwa, muszę chcieć siano? – oburzył się.
Niedobrze. Więc o co mu chodziło? I gdzie polazł Sadkowski? Po resztę ekipy żeby mi wspólnie wpierdolili? Może powinienem jakoś wyminąć Szarego i uciec w las albo do swojego domku?
– Dawid, daj spokój. To nie jest zabawne. Jeśli to ma być jakiś dowcip, to za daleko poszliście…
– Oko za oko, kutasie – przerwał mi – Zachciało się, żeby młody chłopaczek ci possał, to teraz ty possiesz chłopaczkowi. Chodź tu.
Czyli o to chodziło? Chciał mnie po prostu zmusić do zrobienia mu gały? Wydało mi się to zabawne, bo wystarczyłoby, żeby poprosił. Nie musiał się uciekać do szantażu.
– I wtedy usuniesz nagranie?
– Jak dobrze opierdolisz, to skasuję.
A ja myślałem, że mamy zawarty jakiś sojusz. Tymczasem on po prostu mnie wybadał i pewnie planował to wszystko jeszcze w autobusie. Ale po co?
– No chodź – ponaglił – Jak za pięć sekund nie będziesz miał mordy przy moich jajach, to rozsyłam nagranie. Będziesz sławny. Pięć…. Cztery…
Przez chwilę trwałem w bezruchu, próbując znaleźć jakiekolwiek inne wyjście. Próbowałem ogarnąć sytuację, znaleźć argumenty, ale to wszystko na nic. Była tylko jedna opcja.
Niemal dobiegłem do niego i klęknąłem.
– Cztery…
Spojrzałem w górę. Gapił się na mnie, bardzo zadowolony z siebie.
– Cztery i pół…
Sięgnąłem trzęsącymi się rękami i wyciągnąłem jego pałę. Była twarda i gorąca, błyskawicznie wziąłem w usta.
– Ooo tak, kurwa, a myślałem, że wymiękniesz. No to dalej, rób swoje.
Ręką zsunąłem napletek i jeszcze raz wziąłem w usta, ostrożnie i powoli. Słony smak i zapach młodego kutasa. Piorunująca mieszanka, którą przecież tak kochałem. Kutasy młodych facetów pachną i smakują inaczej, niż te u moich rówieśników. Pachną energią, pełnymi jajami, desperacką potrzebą ruchania i gotowością zalania każdej dziury. I ja byłem tą dziurą.
Szary przymknął oczy i delektował się moją pracą.
– Normalnie lubię ruchać w pysk, ale ty rób po swojemu – pozwolił.
Posłuchałem, bo po pierwsze nie miałem wyjścia, a po drugie napalałem się na tego kolesia od kilku dni i branie jego kutasa było cudownym zwieńczeniem tej wycieczki. Podobało mi się, że jest tak pewny siebie mimo młodego wieku. Podobało mi się, że ułożył cały pojebany plan tylko po to, żeby zalać mi usta. Odłożyłem na bok wątpliwości i skupiłem się na zadowalaniu zajebistego młodego samca. Raz się żyje.
Zacząłem konkretnie jeździć ustami po całym kutasie, raz za razem, szybko i mocno zaciskając wargi, a on sapał. Nie wyjmując go z ust, przybrałem wygodniejszą pozycję i złapałem go za biodra żeby łatwiej go zadowalać.
– Mega – rozpływał się w pochwałach – Ale lepiej oszczędzaj siły.
– Nic już dziś nie planuję więc całe siły poświęcę na to – zapewniłem, nawet rozluźniony.
Zaśmiał się, wycierając kutasa o mój policzek.
– Kurwa, ziomek. Nic nie rozumiesz. Będziesz opierdalał całą noc.
Jak na komendę, drzwi się otworzyły, a ja odruchowo wstałem, naładowany zastrzykiem adrenaliny.
Przyszli wszyscy.
Sadzik, Mierzwa, Misiak, Tomczyk, Kazanecki, Niezgoda. Cała Elita zebrała się w jednym pomieszczeniu, a Sadowski po raz kolejny zamknął drzwi na klucz.
Zapanowała absolutna cisza. Po jednej stronie stała tamta szóstka, po drugiej ja obok Szarego z połyskującym od śliny sterczącym kutasem.
– Co się lenisz? Lecisz dalej – powiedział Szary, wskazując palcem przy którym z kumpli aktualnie życzy sobie moich ust.
Spojrzałem na tamtych, a potem Szaremu w oczy. Choć był rozbawiony, to wcale nie żartował.
Klęknąłem przed Mierzwą i spróbowałem nie myśleć co będzie dalej. Sięgnąłem pod dresowe spodenki sprintera, wyjąłem twardy gorący kształt i wziąłem w usta, jednocześnie go waląc. Smakował inaczej, bardziej ostro i gorzko.
Nie widziałem ich, ale słyszałem za plecami szuranie butów i dźwięk sprężyn w łózkach.
– Kurwa, Szary, miałeś rację – powiedział któryś, chyba Kazanecki. Cwany lis, tak go zawsze widziałem. Był śliski, wiecznie kłamał i garbił się, kiedy rozmawialiśmy. A teraz patrzył jak połykam fiuta jego kumpla.
Syknęły otwierane piwa, rozległy się śmiechy. Ale ja nie śmiałem spojrzeć w tamtą stronę, wolałem bez końca ssać pałę Mierzwy, byle tylko nie musieć patrzeć tamtym w oczy. Mierzwa za to ciągnął mnie za włosy, nie żeby kierować moimi ruchami, tylko żeby zadać ból.
– Dobra, wypierdalaj Mierzwi, inni też chcą – huknął któryś głos i zaraz stanął przy mnie Tomczyk. Popijał piwo z puszki, a drugą ręką wyciągnął pałę. Może i w tamtym momencie było to absurdalne, ale od razu zauważyłem, że jest większa niż u Mierzwy i Szarego. Miał potężny sprzęt, aż dziwne, że Sadowski potrafił go brać całego. Na kutasie przytyranego wioślarza prężyły się żyłki, a wielka główka groźnie sterczała mi przy ustach.
– Rozgrzałeś mordę to teraz dostaniesz prawdziwego gnata, a nie – zawołał zadowolony, że jego kutas jest wyraźnie większy.
Spojrzałem w bok, w oczy Szarzyńskiego. Pomyślałem sobie, że może jakoś mnie obroni, powie że należę do niego.
– Będziesz tak ssał wszystkim po kolesi, pedale – wyjaśnił Szary – A jak obsłużysz ostatniego, to pierwszy będzie gotowy na drugą turę.
Podszedł i splunął. Ciepła ślina wylądowała mi na czole.
– Dooobra – Tomczyk złapał mnie za szczękę i przyciągnął do swojego przyrodzenia. Był tak kurewsko silny, że nie potrafiłem w żaden sposób stawić oporu.
– Otwieraj – nakazał, zły.
Niechętnie rozdziawiłem usta i spróbowałem przynajmniej naślinić kutasa zanim rozerwie mi gardło. Ale młody skurwol nie miał ochoty czekać. Po prostu wepchnął się we mnie na chama. Zapiekły oczy, oddychanie przestało być możliwe, ale udało mu się. Pokręcił trochę biodrami i nadział mnie całego, a podbródek zaczęły mi drapać odrastające włoski na jego jajach. Szarpałem się i biłem go po nogach, ale trzymał mi głowę jak w imadle. Już nie mogłem, desperacko potrzebowałem tlenu, przepona wariowała, byłem bliski wymiotów, ale on mnie nie puszczał. Zacisnąłem lewą pięść i uderzyłem go w jaja. Krzyk, szarpnięcie i nagle padłem na ziemię. Słyszałem śmiech, ale nic nie widziałem przez łzy i walczyłem o oddech.
Cios był tak mocny, że przed oczami coś mi wybuchło, a potem mój żołądek zmienił się w kulę żelaza i zwymiotowałem.
Ktoś pojawił się przy mnie i włożył mi w dłoń zimne szkło. Butelka piwa.
– Przepłucz sobie usta – usłyszałem dobrotliwy głos Sadzika – I nie próbuj już uderzyć Pitera. No, chyba że lubisz zbierać wpierdol.
Bebechy dalej płonęły żywym ogniem, ale ból powoli ustępował. Tomczyk nieźle mnie kopnął. Zrobił to odruchowo, kiedy dostał w jaja.
– Słuchaj – powiedział inny głos i gdy otarłem oczy, zobaczyłem, że Szary kuca tuż przede mną.
– No? – wycedziłem jakoś.
– Nie zrobimy ci krzywdy, typie. O ile ty zrobisz, co chcemy. Użyjemy cię trochę przez parę godzin, a potem możesz spierdalać do siebie i więcej cię nie będziemy męczyć. Git?
– Parę godzin? – jęknąłem.
– No, kurwa, jak już mamy fajnego pedała do zabawy, to się będziemy bawić. Rozbieraj się.
Parę godzin w zamknięciu z tymi chłopaczkami? I wszyscy będą chcieli być obsłużeni? Przecież ja zginę, nie dam rady.
– Rozbieraj się i więcej nie powtórzę. Jak się chcesz stawiać, to Piter ci tak wklepie że już nie będziesz mógł, a my i tak zrobimy swoje. Twój wybór.
Spojrzałem w bok, na siedzących na łóżku chłopaków, którzy jeszcze wczoraj byli tylko moimi uczniami. Jeszcze niedawno wykładałem im zawiłości strony biernej i sprawdzałem klasówki, a oni pisali w zeszytach to, co im podyktuję. A teraz siedzieli jeden obok drugiego i masowali kutasy przez spodnie.
Zacząłem zdejmować ciuchy. Pomagał fakt, że i tak nie miałem żadnego wyboru.
Szary miał rację, mogli mnie zmusić do wszystkiego, było ich siedmiu. Postawili mnie pod ścianą. Upolowali. Zrobili sobie ze mnie pedała na jedną noc. Jakimś cudem nawet nie byłem już taki zszokowany. Zdejmując kolejne części garderoby, stopniowo godziłem się z sytuacją. Miałem wokół siebie siedmiu młodych, napalonych i fajnych typów. Dostanę do obrobienia ich kutasy, będę mógł ich zadowalać do woli, spełniać zachcianki, przekraczać granice. Nie miałem żadnego wyboru, to był prosty fakt.
W pewnym sensie, była to sytuacja idealna.
Cała siódemka rozsiadła się wygodnie na dwóch łóżkach. Wszyscy intensywnie ugniatali sobie pały przez spodenki i czekali na upragnioną ulgę.
Zacząłem od lewej. Nagi i bezbronny, klęknąłem między nogami Kazaneckiego. Wyręczył mnie i sam wyciągnął sprzęt. Kutasa miał chudego i zakrzywionego w lewą stronę. Z twarzy zawsze przypominał mi łasicę. Wielkie oczy i pociągłe rysy, zapadnięte policzki i podkrążone oczy. To był typ chłopaka, który zgubił się gdzieś po drodze do dorosłości i jeszcze przez wiele lat nie odnajdzie drogi. Za to znalazł zastosowanie dla moich ust. Delikatnie, ale stanowczo nakierował mnie na kutasa. Po rozgrzewce z Tomczykiem, teraz łatwo zmieściłem całego i zacząłem szorować językiem po żołędzi. Momentalnie usta zalała mi fala gorącej, słonej spermy. Biedaczek nie wytrzymał napięcia i zalał mnie od razu.
– Kurwa – jęknął, ale wyglądał na zadowolonego. Opadł na łóżko i zamknął oczy.
– A ten jak zawsze, pan rakieta – ucieszył się Niezgoda, ukazując rządek nieskazitelnie białych i równych zębów. Był typem zadbanego, wręcz wymuskanego przystojniaczka. W sumie był dość czarujący.
– Zapraszam – wskazał na wybrzuszenie pod jeansowymi spodenkami. Odpiąłem guzik, ostrożnie rozsunąłem suwak i od razu poczułem zapach potu i kutasa. Pod białymi bokserkami czaiła się piękna bestia.
– To trochę dziwna sytuacja – wydusiłem, pokonując wstyd – Ale zawsze uważałem, że masz świetny tyłek, Hubert.
Podniosła się fala śmiechu. Rozbawił ich ten komplement i zaraz poleciały pikantne komentarze. Rozejrzałem się – wszyscy chłopcy obserwowali mnie, grzebiąc sobie w szortach. Podniecałem ich i ta myśl dodała mi skrzydeł.
– Dziękuję – ucieszył się Hubert, nieco speszony komplementem.
– Mogę ci wylizać dupę? – powiedziałem jakimś cudem.
Znowu salwa śmiechu, ale tym razem podchwycili temat.
– Dawaj, niech ci wyliże – ucieszył się Mierzwa, zupełnie już jawnie walący konia. Chciał zobaczyć więcej akcji.
Po krótkim namyśle Niezgoda wstał i rozebrał się do naga. Zdziwiło mnie, że robi to tak naturalnie, jakby był sam w pokoju. Nagość w towarzystwie całej paczki zupełnie go nie krępowała. Nie był przesadnie szczupły ani wysportowany, ale teraz interesowała mnie tylko jedna część jego ciała. I to nie twardy dyndający mi przed twarzą kutas.
Hubert nachylił się nade mną i szepnął:
– Tak się akurat składa, że kocham mieć lizanego rowa. Daj z siebie wszystko.
Więcej zachęt nie potrzebowałem. Od zawsze kochałem rimm i męskie dziury kusiły mnie jak nic innego. Dlatego kiedy Hubert położył się na plecach i uniósł rozchylone nogi, kutas pulsował mi jakbym miał zaraz strzelić. Hubert miał wygolone na gładko jaja i równie gładką dupę. Był zadbany nie tylko powyżej, ale i poniżej pasa. Między rozchylonymi pośladkami czekała na mnie ciasna różowa dziurka. Na bank nigdy nie zaznała kutasa, ani nawet palca.
Najpierw zniuchałem ten fantastyczny zapach kutasa, jaj i lekko spoconego rowa. Młoda dupa tylko dla mnie. Potem polizałem delikatnie, chcąc poczuć ten zajebisty smak. Świat przestał istnieć. Liczyła się tylko ta dziura więc zabrałem się za konkretne polerowanie. Naciskałem językiem i rozchylałem pośladki chłopaka, pragnąc jak najlepiej wyeksponować ten skarb. Za to Hubert od razu rozjęczał się jak dziki. Zupełnie mnie to zaskoczyło, ale podziałało jak trzeba. Im głośniej pojękiwał, tym mocniej wpychałem mu język, tym szybciej jeździłem nim po dziurze. Cały domek wypełnił jego basowy głos i mokre dźwięki mlaskania. Odjechałem, w ogóle nie zwracałem uwagę na to, co się dzieje wokół. Czyjeś ręce objęły mnie za ramiona i położyły miękko na podłodze, a Hubert kucnął nade mną, ustawiając dziurę idealnie na wysokości moich ust. Kręcił biodrami i pojękiwał, jeździł mi mokrą dupą po całej twarzy jak w amoku, a wokół nas nie było już kpiarskich śmiechów, tylko syczenie i ciche jęki.
– Dobra, Hubi spierdalaj – mruknął Tomczyk i nagle piękny krągły tyłek Huberta został zastąpiony przez inny, jeszcze niewylizany i domagający się uwagi. Ochoczo zabrałem się do polerki i poczułem mocny zapach potu i samca. Przypakowany wioślarz raczej nie wziął prysznica przed zabawą. Usiadł mi chamsko na mordzie, odcinając tlen i jeździł owłosionym tyłkiem. Nawet nie chciał być lizany. Chciał mi pokazać moje miejsce. Jakim prawem wymagałem od niego uczenia się? Już lepiej, żebym użył ust do czegoś innego niż prowadzenie lekcji.
Potem Tomczyk zaprosił Sadzika i w ramach pojednawczego gestu udostępnił mu mój język. Sadzik smakował delikatnie, jego dziura była gładziutka i mocno rozciągnięta. Z pewnością nie raz brały go grube kutasy albo dilda. Podobało mi się lizanie doświadczonej dupy, ale krótko się tym nacieszyłem. Chłopcy dochodzili do temperatury wrzenia i nikt już nie zamierzał czekać na swoją kolej.
– Dawajcie, stańmy w kole – zarządził któryś i kiedy dźwignąłem się ledwie na kolana, otoczyły mnie sterczące, twarde pały. Powietrze wypełniał zapach potu, kutasa i mocnych perfum, jakie kolesie w ich wieku lubią nosić, żeby podkreślić swoją dorosłość.
– Ale dostaniesz spyry – cieszył się Mierzwa, waląc konia i patrząc mi prosto w oczy. Ale ja nie mogłem się skupić, ilekroć decydowałem się na któregoś fiuta, za chwilę czyjeś ręce zaciągały mnie do innego, kutas wpychał się agresywnie w gardło albo domagał oblizywania, a potem znowu inne ręce ciągnęły mnie do innej pały. Zadowalałem ich rękoma, waliłem szybko i mocno, jednocześnie robiąc gałę, ale to było za mało.
– Kurwa pedale, słabo ciągniesz – poskarżył się Mierzwa, wyraźnie najśmielszy z nich wszystkich.
– Może ma za sucho w ustach – podłapał Kazanecki, prezentując swój chytry uśmieszek. Choć dopiero co się spuścił, był już gotowy do dalszej zabawy.
– Noo, to żeby się pan nie męczył, pomóżmy chłopaki – odparł Mierzwa.
– Otwieraj – Tomczyk złapał mnie za szczękę i ścisnął, a ja posłusznie otworzyłem usta.
Pierwszy nachylił się Mierzwa. Napluł do środka. Inni poszli w jego ślady, kolejne porcje ciepłej lepkiej meli szły na mój język i w gardło. Ślina lądowała na całą twarz, a oni rozsmarowywali ją kutasami, by zaraz potem wepchnąć je we mnie.
Zmieszana ślina siedmiu ogierków spływała mi po brodzie na klatę i kapała na sterczącego kutasa, ale nie było mi dane choćby go tknąć. Ręce i usta pracowały pełną parą.
– Zaraz strzelę – poinformował lojalnie Kazanecki, znowu najszybszy do spustu.
– Dobra, ej, czekaj – ryknął nagle Misiak, chłopak o ciele młodego atlety i spojrzeniu bez krzty inteligencji – To wiesz gdzie poleć.
Nie zrozumiałem od razu, ale powinienem był się domyślić.
Błyskawicznie ustawili mnie nagle w pozycji na psa, wypiąłem dupę ile potrafię, czyjeś łapy brutalnie rozchyliły mi pośladki i przy akompaniamencie jęków Kazaneckiego poczułem gorące krople, strzały, porcje spermy.
Byłem oszołomiony, wypięty i otoczony przez nagie nagrzane ciała, wszystkich aż nosiło, gdy tylko zobaczyli gotową dziurę.
Zaczęło się jebanie.
Nie widziałem kto mnie bierze, bo dwie pary rąk trzymały mi głowę przy podłodze. Czułem tylko kutasa wpychającego się do środka przy poślizgu spermy, czułem jak wchodzi cały, słyszałem że właścicielowi tego kutasa jest dobrze. Ktoś trzymał mnie z biodra, ktoś rozchylał poślady, ktoś napluł mi na głowę.
– Ty, nieźle rozjebane to dupsko – zawołał zszokowany Misiak.
– Lubi się kurwić z dużymi pałami – dodał Mierzwa i dostałem mocnego klapsa. Nagle kutas wysunął się ze mnie.
Poczułem cudowne ciepło i miękkość na własnym penisie. Udało mi się spojrzeć i zobaczyłem dwie rzeczy: Tomczyka ustawiającego się za mną w pozycji do ruchania na psa i Sadzika nurkującego pod mój brzuch żeby ssać mi pałę. On jeden chciał, żeby było mi dobrze? Może wiedział jak to jest być w mojej skórze. Robił to doskonale. Powoli, cierpliwie pracował językiem i delikatnie jeździł ustami wzdłuż całego penisa.
Tomczyk wepchnął się gwałtownie i bez ostrzeżenia. Krzyknąłem, szarpnąłem się, ale nie pozwolili mi się wyrwać. Kutas zaczął we mnie jeździć, niebezpiecznie rozpychając dupę. Był gruby, twardy i skrajnie zdeterminowany.
– Zaleje ci pizdę – Tomczyk nie bawił się w gierki słowne.
Ruchał ostro, rytmicznie, dobijał jaja do moich pośladków, aż domek wypełniły odgłosy klaskania, pierdolił mnie jakby się ścigał po ten orgazm, a ja zacząłem wyć, nieprzygotowany na takie maltretowanie.
– Zamknij się, kurwa – zażenował się Mierzwa i płynnym ruchem doskoczył mi do twarzy by wepchnąć kutasa.
Pakowany w oba otwory, z ustami Sadzika na fiucie, mogłem już tylko się delektować. Tomczyk rozpędził się na dobre, ale rozciągnięta dziura dzielnie brała kutasa, każdy jego ruch był teraz w chuj przyjemny. Zwłaszcza kilka ostatnich pchnięć, które mogły oznaczać tylko jedno – spełnił swoją obietnicę i wpompował we mnie nasienie. Gdy ze mnie wyszedł, aż zatęskniłem za bolcem, ale zaraz wsunął się następny. Misiak. Nieokrzesany, tępy, ale równie napalony, co koledzy. Posuwał mnie tak samo jak poprzednicy, choć nieco mniejszym sprzętem.
Mierzwa wysunął się z moich ust i zapamiętale sobie waląc, strzelił mi ostrego liścia.
– Otwieraj kurwo japę – warknął i uderzył znowu.
Wysunąłem język i spojrzałem błagalnie, a Mierzwa zaczął zalewać mi twarz nieprawdopodobną ilością spermy. Strzał za strzałem, aż zalał oczy i nos, a potem jeszcze raz, jakby na pożegnanie, dostałem liścia.
Mając wolną głowę, obejrzałem się i zobaczyłem Huberta, który posuwa Sadzika, kiedy ten robi mi loda. Stanowiliśmy przepiękny czworokąt, wraz z jebiącym mnie w dupę Misiakiem, rzucającym kolejne przekleństwa.
– Dawaj, utopimy go w spermie – ucieszył się.
Hubert nagle wyszedł z jęczącego Sadzika i wpakował fiuta w moje usta. To co czułem było pewnie smakiem dupy Sadowskiego. Wyssałem go chciwie i szybko poczułem gorzko-słony smak. Hubert drgnął i wysunął się ze mnie, sapiąc.
– A Misiu jak zawsze, godzinę będzie ruchał – usłyszałem ni to zarzut, ni komplement od Kazaneckiego.
Godzinę? Byłem już tak blisko orgazmu, tak blisko strzału w usta Sadzika, a Misiak pierdolił mnie bez zmiany tym samym monotonnym tempem, nic nie zapowiadało, że dojdzie. Nie wytrzymywałem. Czułem, że Misiak musi mi zalać dupę, i to szybko. Sam nie wiem jak znalazłem rozwiązanie.
– Dawaj, Artur, ruchaj mnie, a nie – zachęciłem go.
– Kurwa, morda, przecież rucham – odburknął, pchając kutasa jakby mocniej.
– To jest ruchanie? Pokaż jak się pierdoli, a nie tak delikatnie.
Wiedziałem, że da się sprowokować. Że jara go taka bezmyślna agresja i że nakręci go gadka. Przyspieszył, zły że śmiem krytykować. Jebał mnie mocniej niż Tomczyk, rozwalał mi dupę, sapał, pocił się, ale orgazm nie nadchodził.
– Wyjeb mnie, wyjeb pedała – błagałem, idąc na całość.
– Kurwa, otwieraj cipsko – wycedził, wkurwiony.
– Zrób ze mnie pojemnik na spermę, rozkurw mi dziurę, Misiu!
Już nie było szans, nie mogłem dłużej, cały się spiąłem, rzucało mną, a usta Sadzika ostrzej przyssały się do fiuta. Połykał moje ładunki, pojękując, i to chyba te jego jęki sprawiły że Misiak nagle wbił się we mnie ostatni raz i ostro dopchnął, jakby chciał mnie jebać na wylot. Jęczał jak opętany, ale spełnił swoje zadanie. Miałem w sobie już dwa ładunki spermy. Padłem na podłogę i czułem, jak cieknie mi z rozepchanej dziury. Obok mnie leżał rozanielony Sadowski.
Byli wykończeni. Leżeli na łózkach i obserwowali mnie, wijącego się bez sensu po podłodze. Nie zostało już nic do powiedzenia i zrobienia.
Byłem wolny.
A przynajmniej tak myślałem. Wtedy dostrzegłem stojącego przy ścianie Szarego. Milczał, ale patrzył mi prosto w oczy. Nie podobało mi się to spojrzenie.
Dopiero teraz zrozumiałem, że nie przyłączył się do zabawy. Po prostu obserwował jak mnie używają.
– Twoja kolej, Szary– powiedział Tomczyk.

Ktoś ma ochotę na drugą część? Zostaw komentarz i zmotywuj mnie do pisania dalej.

11 thoughts on “Szkoła życia

  1. Już traciłem wiarę zaglądając tutaj, a tu taki świeży kąsek! 🙂 Mam nadzieję, że weny Ci nie braknie, jestem spragniony kolejnych części :>
    Teraz czas zająć czymś ręce…

  2. Wmurowało mnie…
    Od czasu do czasu tu zaglądam. W oczekiwaniu na nowe opowiadanie czytam poprzednie, a dzisiaj czuję się naprawdę mile zaskoczony.
    Rzeknę nawet, żeś rozjebał mi system. W taki sposób, że usta się same napełniają śliną, aż ciężko przełknąć podniecenie.
    Nie wiem, czy to przez to, że dawno nie widziałem tutaj nic nowego, że przemawia do mojej wyobraźni twój styl pisania (sam trochę piszę, ale akurat nie w tym klimacie), że z chęcią zamieniłbym się z tym nauczycielem Maksem (tym bardziej, że się z nim w pewien sposób mogę utożsamić, bo niewiele brakuje mi do 30stki), że nieraz i nie dwa fantazjowałem o rówieśnikach w szkole (zawsze widziałem siebie w roli takiego Kamila, któremu np. po odurzeniu męskim zapachem mija iluzoryczne onieśmielenie i strach)?
    Pozostaje mi czekać na ciąg dalszy oraz liczyć, że Dawid nie zawiedzie czytelników i pokaże, jak powinno się nadziewać na pałę, rżnąć i zalewać po brzegi ładny tyłek (i nie tylko).
    P.S. Akcja z rimmem jest wisienką samą w sobie. Ta obsesyjna ochota na wylizanie typowi dupy, klęczenie z ryjem między pośladkami i zadowalanie językiem rozochoconego samca, bez przerwy i najlepiej, jak się potrafił 😉 Wszystko, aby usłyszeć dźwięki nagradzające wysiłek 😉

  3. Z A J E B I S T E

    Widzisz? Nadal jest mnóstwo materiału, mnóstwo fantazji, które możne jeszcze napisać. A ty jak coś kurwa napiszesz, to nie ma szans, żebym nie poleciał przynajmniej kilka razy. Więc pisz. Pisz drugą część

  4. Hej! Po pierwsze, to super że znów napisałeś. Uwielbiam Twoje opowiadania, bardzo się cieszę, że jest kolejne. Bardzo dobrze budujesz atmosferę, opisuje nie tylko samą “akcję/zabawę/tresurę”, ale też budujesz ten cały klimat dodatkowymi opisami. Pięknie!

    Co do samego “smaku życia”. Jestem nim zachwycony, mam wrażenie jakby było napisane specjalnie dla mnie ^^ Mega mnie kręci klimat uległości na linii nauczyciel – uczeń (a tu mamy ich całą grupę, oczywiście z wyraźnie widocznym liderem alfa). No i rimmming – też uwielbiam, jedno z najlepszych co może się zdarzyć.

    Wielkie dzięki za to opowiadanie, a czy mam ochotę na drugą część? Ja wręcz o nią błagam! Serio, ty masz prawdziwy talent!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *