Szkoła Życia cz. 4 – koniec

Życie to nie porno, jak stwierdził kiedyś mój kumpel ze studiów. Ale czy na pewno?
Za oknem było już ciemno.
Siedziałem w swoim domowym biurze, a w zasadzie kąciku wydzielonym z salonu, gdzie mogłem spędzać długie godziny przy biurku, pracując albo oglądając głupoty w internecie. Na ścianę padał przyjemny ciepły blask stojącej lampy, a z drugiego końca pokoju płynęły jakieś leniwe jazzowe dźwięki ze Spotify. Za plecami miałem pogrążone w mroku osiedle. Gdybym uchylił okno, pewnie zaraz rozproszyłyby mnie warkoty samochodów na pobliskiej ulicy albo pijane gadki osiedlowych patusów. Może tych chłopaczków, którzy patrzą na mnie spode łba zawsze, gdy idę wywalić śmieci. Kilku z nich kojarzę, bo są moimi uczniami. Tak jak Szary.
Wolałem nie patrzeć na zegarek. Na pewno nie powinienem o tej godzinie pracować, ale kogo to obchodziło? Nauczyciel dostaje na koniec wakacji ogromną stertę papierów i musi to jakoś przemielić, pojąć, a potem ułożyć plan nauczania na tyle dobry, żeby nikt się nie przypierdolił. Kiedy dzieciaki jeszcze cieszą się ostatnimi dniami słodkich wakacji, pracownicy szkoły ostro harują żeby przywitać je napiętym do granic możliwości programem.
Oczywiście frustrowała mnie nie tylko praca. Frustrowała mnie nagromadzona, niespuszczona z jaj energia.
Złapałem się na tym, że choć patrzę w monitor, to myślami jestem już gdzie indziej. Wtedy zadzwonił budzik w telefonie leżącym na biurku tuż przede mną.
21:55.
Westchnąłem i polazłem do sypialni. Stanąłem przed zawieszonym na ścianie lustrem ukazującym całą moją osobę i starannie zaścielone łóżko za plecami.
Rzuciłem koszulkę w kąt.
Wyglądałem nieźle. Gładka klata, widoczne mięśnie brzucha i ramion. Te mięśnie to akurat było widać z powodu niedoboru tkanki tłuszczowej. Byłem wychudzony, odkąd sięgam pamięcią.
Teraz do parteru zjechały wygodne domowe dresy. Zostałem w samych bokserkach, pod którymi od razu było widać wybrzuszenie. Jak zwykle na ten widok, poczułem uderzenie krwi w kroczu.
Zaraz się zacznie.
Spojrzałem jeszcze raz w telefon: 21:58.
Delikatnie złapałem za brzegi bokserek i zsunąłem je do kostek. Wyprostowany, przyjrzałem się sobie w lustrze.


≈≈≈


– Znikam na jakieś trzy tygodnie – oznajmił Szary na początku sierpnia, rzucając we mnie jednocześnie dopiero co wypalonym kiepem. Wyssał z niego nikotynę do ostatniego atomu.
– Gdzie znikasz? – zaniepokoiłem się, bo wiadomość spadła nagle jak grom z jasnego nieba.
– Chuj ci do tego – wzruszył ramionami – Na wakacje jadę – sprecyzował.
– Przecież byliśmy w domku u Huberta…
Szary parsknął śmiechem.
– Od ciebie też chcę odpocząć. Zostajesz sam, kundlu.
Te trzy ostatnie słowa miały mnie potem nawiedzać w długie, samotne wieczory.
– Nie chcę, żebyś jechał – przyznałem po prostu. Nauczyłem się, że Szaremu można mówić wszystko. Najwyżej mnie wyśmieje, a to tylko bardziej mnie podnieci. Ta relacja była zdrowo pojebana, ale mój kutas jakoś nie narzekał.
– Wiem, że nie chcesz – Szary kiwnął głową, gapiąc się w przestrzeń. Siedzieliśmy wtedy w parku pod moim blokiem, na tej samej ławeczce, na której nie tak dawno mnie zgnoił. Już sam fakt bycia tutaj mnie nakręcał. Kilka razy po prostu tu przyszedłem i zwaliłem sobie, wspominając tamten wieczór.
– Beze mnie będziesz się nudził – zauważył Szary – Bez kutasa do ssania.
– Nawet gdybym się z kimś umówił na jakąś akcję, to i tak…
– Z nikim się nie umówisz, kundlu – spojrzał mi w oczy, aż poczułem ciarki – Jest tylko jeden kutas, którego masz zadowalać. Tak?
– Tak – przyznałem pokornie. Policzki zaszczypały ze wstydu, za to penis nieco stwardniał.
– Ile już się tak bawimy, co? – zapytał przyjaznym tonem pogawędki, który już dobrze znałem. Zazwyczaj zwiastował kolejną dawkę poniżenia.
– Jakieś trzy miesiące? – zgadywałem.
Strzelił mi liścia, ale lekkiego. Nie miało zaboleć, tylko pokazać, że alfa jest niezadowolony. I przypomnieć mi, że może mnie bezkarnie traktować jak mu się tylko podoba. Teraz kutas stanął mi już na baczność.
– Następnym razem jak zapytam, to powiesz dokładnie, ile minęło od pierwszego razu kiedy robiłeś mi gałę. Z dokładnością do godziny, jasne?
Zawahałem się. To oznaczało, że już zawsze, przed każdym spotkaniem z Szarym będę musiał wszystko sobie ładnie policzyć.
– Tak jest – odparłem po żołniersku, choć w wojsku nigdy nie byłem.
– Swoją drogą… – Szary znów przybrał pogodny ton – czas wyzerować licznik.
– To znaczy…
– Na kolana!
Klęknąłem na chodniku przed ławką. Rozejrzałem się dyskretnie, czy nikt nie idzie, ale było ciemno i dość późno. Szansa na przypał względnie niewielka.
Szary sięgnął do sportowych szortów i wyciągnął półtwardego kutasa, pachnącego szczynami i potem. Zebrany precum odbijał światło latarni.
– Nie dostaniesz go potem przez dłuuugi czas, kundlu, więc się naciesz.
Zanim zdążyłem przytaknąć, Szary napluł mi na twarz. Ślina spłynęła mi z czoła po oczach i nosie, aż do ust. To też przypominało nasze poprzednie spotkanie na tej ławce. Tylko teraz miałem zdecydowanie mniej oporów, jeśli chodziło o zadowalanie go.
Rozsiadł się wygodnie z ramionami na oparciu i spojrzał wyczekująco w dół.
Najpierw ostrożnie przytknąłem czubek języka do rosnącej w oczach główki jego fiuta i zlizałem gęstą, słoną substancję.
– Patrz mi w oczy – padło polecenie.
Patrzyłem więc w bladoniebieskie oczy i raz po raz brałem do pyska, coraz głębiej.
Szary rozchylił usta i pojękiwał, gdy mocniej pracowałem językiem. Na początku, te dwa czy trzy miesiące wcześniej, nie wydawał takich dźwięków. Może chciał mnie nagrodzić?
Zostawiłem już w pełni twardego kutasa, żeby wylizać też jego owłosione jaja. Chciwie je ssałem, a w nozdrza bił ten jedyny w swoim rodzaju zapach. Gdy wziąłem oba w usta i pociągnąłem, Szary drgnął, ale pozwolił mi działać.
– Delikatnie, kurwo – klepnął mnie ostrzegawczo w policzek.
Wróciłem do wylizywania kutasa, wzdłuż, od nasady po główkę. Jeździłem wywalonym jęzorem i pieściłem oblepioną śliną pałę, a Szary wszystko to z zadowoleniem obserwował, popijając piwo z puszki.
Starałem się. Zmęczył mi się język i szczęka, ale jeśli faktycznie czekała mnie kilkutygodniowa przerwa, nie mogłem ryzykować. Co, jeśli Szary spotka tam, gdzie pojedzie, innego pedała, który bardziej go zadowoli? Co, jeśli mu się znudzę? Co, jeśli zmieni mnie na kogoś lepszego?
Z tą niepokojącą wizją, powoli nadziałem się na kutasa po samiutkie jaja, aż mną wstrząsnęło. Z gardła poleciał dźwięk dławienia, ale wytrzymałem, a Szary syknął.
– O tak, zajebiście. Trzymaj, kundlu – rozkazał i położył łapę na mojej głowie. Docisnął, żeby wywalczyć sobie jeszcze te kilka milimetrów mojego gardła, a ja przetrwałem jakoś drugą falę odruchu wymiotnego. Oczy zapiekły i poleciały łzy, a z ust wydobył mi się dziwny wilgotny kwik, ale łapa Szarego twardo trzymała mnie nadzianego na chuja i nie pozwalała uciec. Nie, żebym próbował. Chciałem dać alfie maksimum rozkoszy, zadowolić go tak, jak nie zrobi tego żaden inny. Niech mnie zadławi, niech mnie pierdoli w usta, cokolwiek tylko sobie zażyczy, byle mnie nie porzucił. Nie mogłem mu tego powiedzieć, więc próbowałem pokazać za pomocą gardła.
– Zaleje ci to pedalskie gardło – zapewnił zimnym głosem – Nażresz się.
Nie mogłem już dłużej, desperacko potrzebowałem tlenu i oderwałem się z głośnym westchnięciem. Od kutasa Szarego biegła do moich ust długa strużka gęstej śliny, prawie jak nić pajęczyny. Oddychałem szybko i płytko, a Szary znowu położył na mnie łapsko. Wytarł mi twarz strzelił lekkiego liścia, tym razem zapewne w ramach nagrody.
– Dobry pedał – pochwalił i podsunął mi pod usta puszkę z piwem.
Wdzięczny, pociągnąłem duży łyk. Szary pchnął i większość piwa rozlała mi się po mordzie i koszulce, co go bardzo rozbawiło. Ale ja już przywykłem do takiego zachowania. I do wielu innych rzeczy. Choćby do wyzwisk. Na początku mnie szokowały, budziły odruchowy sprzeciw. Teraz, jeśli Szary nie nazwał mnie suką, pedałem albo jeszcze gorzej, czułem niedosyt. To było właśnie moje najnowsze odkrycie – kiedy zaczniesz być gnojony i zacznie ci się podobać, nagle zawsze jest ci tego mało. Chcesz więcej i więcej.
– Jesteś zajebisty – wyjęczałem w przerwie od ssania kutasa.
– Wiem – zgodził się Szary. Nie słyszał tego pierwszy raz.
– Zrobiłbym dla ciebie wszystko – palnąłem, nakręcony zapachem i smakiem samczego fiuta pod ryjem.
– Wszystko? – uniósł brew – Pedały zawsze są takie pewne siebie.
– Mówię poważnie. Jesteś moim bogiem – jechałem dalej, a każdy taki tekst jeszcze bardziej mnie podniecał.
W końcu wywołałem jakiś efekt. Szary odsunął mnie od siebie i uśmiechnął się półgębkiem, wyraźnie nad czymś myśląc.
– Zagramy w grę, kundlu – oświadczył.
– Jaką?
– Nie martw się, nie będzie trudna. Nawet taki tępak jak ty pojmie zasady – zapewnił i podniósł się z ławki. Gestem kazał mi zrobić to samo. Teraz staliśmy naprzeciwko siebie, przy ławce, w ciemnym parku na środku osiedla. Szkoda tylko że już nie mogłem ssać fiuta.
Szary odpalił papierosa, przez moment światło zapalniczki oświetlało mu twarz. Jaki on był kurewsko przystojny. Męskie rysy twarzy i krótkie włosy. Alfa.
– Jeśli zdobędziesz punkt, zdejmę z siebie jedną rzecz – zaczął wykładać zasady gry – A jak ja zdobędę, ty zdejmujesz. Gramy do momentu aż któryś z nas zrzuci wszystkie łachy.
Nie wiem co bardziej mnie ruszyło – fakt, że będę latał po tym parku nagi, czy że jest szansa zobaczyć nagiego Szarego. Od dawna nie miałem okazji podziwiać jego wysportowanego ciała.
– A jak się zdobywa punkt?
Zaśmiał się pod nosem i wyrzucił ledwie napoczętego fajka.
– Kto ostatnio wygrał mistrza świata w piłę? – zapytał.
No i chuj. Nie miałem pojęcia. Nawet nie próbowałem zgadywać, po prostu ściągnąłem koszulkę. W wieczornym letnim powietrzu było to nawet przyjemne.
– Ale wjebiesz, kundlu – ucieszył się Szary – Dobra, ustaw się tutaj – wskazał linię łączącą płyty chodnikowe. Stanęliśmy ramię w ramię.
– Kto dalej splunie – zasada była prosta – Ty pierwszy.
Zastanawiałem się czy mam jakiekolwiek szanse, bo nigdy nie próbowałem na odległość. Zebrałem ślinę, ułożyłem usta w dzióbek i splunąłem. Pomijając żałosny dźwięk, odległość była nawet, nawet. Prawie trzy płyty chodnikowe.
Szary odchylił głowę do tyłu, jakby miał podziwiać gwiazdy, z jego gardła dobiegł ostry charkot, a z ust wystrzeliła jak pocisk biała smuga. Wylądowała zdecydowanie dalej niż moja.
– Zdejmuj buty, kundlu.
Wiedziałem już, że nie mam szans. Szary nie pozwoliłby mi wygrać. Nigdy w żadnej konkurencji. Choć przecież zadania nie były kosmicznie trudne.
– Będziesz świecił gołą dupą dla całego osiedla – zapewnił mnie, sięgnął do plecaka i wręczył mi nienapoczętą puszkę piwa. Druga była dla niego.
– Zerujemy na mój znak. Wiadomo, kto pierwszy, ten wygrywa.
Raczył się tymi browarami bez ustanku, ale pił powoli, nigdy duszkiem. Może tu była moja szansa?
– Trzy… dwa… jeden…
Tsssss!
Jednocześnie przechyliliśmy puszki i zaczęliśmy lać do gardeł zimny płyn. Brałem potężne łyki, ale otwór był za mały. Szło powoli.
Moja puszka była jeszcze ciężka, kiedy usłyszałem jak Szary wypuszcza z ust powietrze jak na reklamie Coca-Coli.
Odwrócił puszkę do góry nogami i spojrzał mi w oczy.
– Spodnie w dół, kundlu.
Grzecznie zdjąłem jeansy i ułożyłem w kosteczkę na ławce, a za plecami usłyszałem głośne beknięcie.
– O kurwa, chętnie bym powtórzył. Ale dobra, trzeba się pozbyć tych twoich gaci.
Spojrzałem po sobie. Wychudzony typek po trzydziestce w samych bokserkach i białych skarpetkach w środku parku. I z wielką erekcją oraz mokrą plamą na gaciach.
Coś zaszurało na żwirze za moimi plecami. Odwróciłem się, ale ktokolwiek szedł w naszą stronę, zdecydował się zawrócić i zniknął w ciemności.
Ktoś mnie widział. To mógł być jakiś sąsiad. Mógł mnie rozpoznać.
– No, będziesz miał renomę na dzielni – zaśmiał się Szary i syknęła kolejna puszka piwa. Tym razem ja nic nie dostałem – Czas na finałową rundę. No chyba że jakimś cudem okażesz się w czymkolwiek lepszy ode mnie. Chodź tu.
Stanąłem tak blisko, że dosięgał mnie oddech Szarego, widziałem jak podkrążone ma oczy i czułem jak bardzo pachnie sobą. Nie perfumami ani dezodorantem. Sobą.
– Wyjmuj kutasa – rozkazał.
Zdziwiony, sięgnąłem do bokserek i uwolniłem penisa w pełnym wzwodzie, dosłownie pływającego w precumie. Szary wyjął swojego i złapał obydwa w dłoń. Zelektryzował mnie ten dotyk jego ręki na mojej pale. To był pierwszy raz, kiedy w ogóle się nią zainteresował. Nasze fiuty dotknęły się, przylgnęły do siebie, twarde, gorące i gotowe do akcji. Drżałem, a pełniutkie jaja bolały i domagały się spustu.
– Mój większy, od razu widać. Przegrałeś, pedale! – ucieszył się i mocniej trącił mi kutasa.
Drgnąłem, zapiekły policzki i już nic nie mogłem zrobić. Kutasa przeszyła fala orgazmicznego ciepła i zacząłem strzelać na chodnik przed sobą. Jedna porcja spermy za drugą, aż jaja wypompowały wszystko.
Sapałem, zadowolony z ulgi, ale i poniżony, a Szary gapił się na mnie z otwartymi ustami.
– Jebaniutki – orzekł w końcu, zerkając to na moją szybko opadającą pałę, to na ciemne, mokre plamy na chodniku.
– Przepraszam – żachnąłem się, ale nie miałem odwagi spojrzeć mu w oczy. Bałem się, że jest zły. Że oberwę. Mimo wszystko, fakt przepraszania swojego alfy za orgazm trochę mnie rozgrzał.
– Co to za porządki, żeby pedał poleciał, a ja nie… Pozbywaj się gaci – nakazał Szary.
 Żarty się skończyły. Świeżo spuszczony, nie byłem już taki odważny. Wcześniej podniecenie sprawiało, że byłem gotów na wszystko. Teraz do władzy doszedł mózg i nie podobało mu się to, co tu się odpierdalało.
– Zdejmuj! – ryknął, aż podskoczyłem. Natychmiast zsunąłem bokserki do kostek, zdjąłem i próbowałem podać, ale Szary odtrącił moją rękę.
– Nooo – pochwalił z szerokim uśmiechem – Teraz to wyglądasz jak rasowa szmata – mówiąc to sięgnął do kieszeni i wyciągnął telefon – Nie ruszaj się, bo wyjdzie rozmazane.
Przełknąłem ślinę. Stałem przed Szarym kompletnie nagi, z mokrym, sflaczałym kutasem, a on robił sobie sesję zdjęciową z wyraźnie widoczną twarzą i w zasadzie każdym detalem mojego ciała. Kiedy błysnął flesz, miałem ochotę uciec w krzaki. Przecież ktoś to może zobaczyć! Może ktoś patrzy z ukrycia przez cały czas!?
– Starczy – zdecydował – No i popatrz na siebie. Jak ładnie się prezentujesz, kundlu. Na ziemię.
Posłusznie klęknąłem, szorstki beton chodnika nieprzyjemnie ocierał nogi.
– Waruj jak kundel – padło kolejne polecenie. Niechętnie przybrałem pozycję na psa, a z bliska wyraźnie widziałem na betonie plamy mojej własnej spermy. W jakiś dziwny sposób mnie to podnieciło. Poczułem że znowu się zaczyna. Do kutasa zaczęła powoli spływać krew.
– Patrz na mnie, jak do ciebie mówię, kurwo – usłyszałem i spojrzałem w górę, ale twarz Szarego skrywała się w cieniu pod daszkiem czapki – Dostałeś uczciwą szansę wygrać. Gra polegała po prostu na byciu facetem. Prawdziwi faceci plują, oglądają mecze, pija browary i mają duże kutasy. A ty…
Od niechcenia trącił mnie butem w ramię. Potem mnie okrążył, a ja czułem na sobie jego wzrok, choć bałem się odwrócić. Nagi, na czworaka, na chodniku. Na łasce swojego alfy. O kurwa. Jeszcze chwila takiego traktowania i będę znowu gotów do orgazmu.
– Ty jesteś pizda, a nie facet. Udowodniliśmy to dzisiaj. Jesteś pizdą. Powtórz.
– Jestem pizdą – jęknąłem, wpatrzony w plamy spermy.
– Ja od ciebie lepszy pod każdym względem. Mam rację?
– Tak.
Kopniak w dupę prawie mnie przewrócił. Skuliłem się, ale utrzymałem pozycję na psa.
– „Tak, panie”.
– Tak, panie – wycedziłem, czując pieczenie na pośladku. Podeszwa ostro mnie poszurała.
Szary zatrzymał się tuż przede mną. Miałem jego Air Forcy tak blisko twarzy, że czułem mój ukochany zapaszek i widziałem jakie są ujebane. Wylizałbym je do czysta na jedno jego skinienie.
– Wstawaj, kundlu.
Podniosłem się z ociąganiem, obolały, upokorzony i podniecony. Bałem się co będzie dalej, ale i nie mogłem się doczekać. Co za pojebany stan.
– To nawet lepiej, że się spuściłeś – powiedział i znowu sięgnął do plecaka. Tym razem nie wyciągnął piwa.
Badałem wzrokiem zagadkowy mały przedmiot. W świetle latarni błysnął metal.
– Wiesz co to jest? – podsunął mi tajemniczy obiekt pod oczy.
Ja pierdolę. Chastity.
– T-tak…
– To jest nagroda – Szary postanowił i tak mnie uświadomić – Masz szczęście, kundlu, bo jesteś mój. Tylko mój. Wiesz ilu pedałów oddałoby wszystko, żeby być na twoim miejscu?
-Tak, panie. Jestem dumny – zapewniłem.
Szary spojrzał w dół i się skrzywił.
– Dobra, koniec tej gadki, bo ci znowu staje. Lepiej dla ciebie, żebyś się teraz za bardzo nie ekscytował. Stój.
Alfa kucnął przede mną, miał mojego fiuta bliżej twarzy niż kiedykolwiek. Mój penis drgnął.
– Jesteście kurwa żałosny, że cię to podnieca – powiedział i klepnął mnie w jaja. Nie krzyknąłem, ale nie było łatwo.
– Patrz przed siebie i licz w myślach do trzydziestu.
Bardzo chciałem widzieć jak Szary zakłada mi na kutasa metalową klatkę. Nigdy nawet nie widziałem takiego cacka na żywo, nigdy też nie przypuszczałem, że będę taką nosił. Ale patrzyłem przed siebie, na rosnący niedaleko dąb.
Czułem jak Szary dotyka moich jaj i pały, czułem zimny dotyk metalu, ucisk, lekki ból. Coś zacisnęło się wokół moich jaj, a potem na całym penisie zrobiło się zimno i poczułem coś dziwnego. Jakbym miał na sobie bardzo, bardzo ciasną bieliznę, tyle że metalową.
– No i gotowe – Szary wstał i klepnął mnie w policzek.
– Teraz to już na pewno będziesz dobrym kundlem.
Odważyłem się spojrzeć w dół. Widok był szokujący. Jaja spinała połyskliwa metalowa obręcz połączona z drugim elementem. Klatka też była w całości metalowa, ale nie zakrywała penisa. To były jakby maleńkie kraty, przez które mój rosnący kutas desperacko chciał się przecisnąć. Nie miał szans. Cała konstrukcja była zaskakująco ciężka i podejrzewałem, że nieprędko się do tego przyzwyczaję. Zresztą, nigdy się nie przyzwyczaję! Jak to się w ogóle zdejmuje? Przecież on to zapiął na małą, ale najprawdziwszą kłódkę! Dotknąłem, była jak najbardziej prawdziwa i zapięta.
– Tego szukasz? – Szary pomachał mi przed oczami maleńkim kluczykiem. Zwalczyłem odruch sięgnięcia po niego.
– Co… co dalej?
– Dalej? – chłopak udał zaskoczenie, a potem uśmiechnął się jak rasowy skurwysyn. Na twarz wylazła mu paskudna satysfakcja i przysiągłbym, że nagle zrobił się jeszcze przystojniejszy. Kurwa, kurwa, kurwa. Kutas w latce chciał mi eksplodować, a Szary stał się w moich oczach bogiem seksu. Chciałem go całować, zadowalać, wąchać, wylizywać. Zrobiłbym wszystko.
– Gdybyś teraz widział swój ryj, kundlu – powiedział cicho, delektując się każdym słowem – Dobra wiadomość jest taka, że trafiłem z rozmiarem. Może będziesz się trochę mniej męczył przez te trzy tygodnie.
– Trzy tygodnie!?
Strzał w ryj prawie mnie przewrócił. Poleciały łzy, a policzek palił żywym ogniem. Gdy przestąpiłem z nogi na nogę, metalowa kłódka zadzwoniła o klatkę.
– Nie bądź już taka pizda – Szary wcale nie wyglądał na złego. Chyba po prostu miał ochotę mi zdzielić. Bez powodu.
– To w ogóle możliwe? Od razu tyle czasu? – ogarnęła mnie panika.
– No, powiem ci prawdę. Nie będzie łatwo. Ale dasz radę. A wiesz, czemu?
– Czemu?
Szary położył mi rękę na nagim pośladku i przysunął do siebie. Ustami przywarł do moich, zaczęliśmy się lizać, ostro i szybko, zajebiście. Usta wypełnił mi jego błogi smak. Jęczałem i dawałem się całować, zero oporu i totalna uległość. Tak jak lubił. Mruknąłem, kiedy dalej mnie liżąc, wsunął we mnie palca.
– Jak wrócę, zrobię z ciebie kurwę – szepnął, patrząc mi w oczy.
I to był koniec. Poczułem się jakby ktoś mnie obudził z pięknego snu, ale gówno mogłem na to poradzić.
– Dozoba, kundlu – powiedział jeszcze, zabrał plecak i po chwili zniknął w mrocznej paszczy parku.
Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że oto stoję nagi, z metalową klatką na genitaliach, pośrodku parku, na osiedlu na którym wszyscy mnie kojarzą.

≈≈≈

Dwa tygodnie później stałem nago przed tym lustrem i po raz tysięczny gapiłem się na uwięzionego penisa. Znalazłem komórkę i zrobiłem zdjęcie. Wyszło nieźle – chudy, gładki pedał o całkiem przystojnej buźce i zielonych oczach, w miarę szerokie bary, płaski brzuch. Tylko poniżej pasa robiło się dziwnie. Połyskujące w świetle lampy metalowe więzienie nie znały litości.
„Twój brzydki kutas już nie należy do ciebie” – napisał mi któregoś dnia Szary. A potem było więcej: „kundle nie mają prawa do orgazmu”. I wiele innych wiadomości. Szary chciał mnie podniecić, wiedząc jaki ból sprawią mi pełne jaja i brak możliwości rozładowania napięcia. To była tortura.
Wysłałem zdjęcie. Zgodnie z poleceniem alfy, codziennie o 22 miałem wysyłać fotkę na której jestem nagi i zamknięty. Za każdym razem, każdego wieczora kiedy to robiłem, czułem bolesny dopływ krwi do krocza. Chodziłem wtedy do kuchni i nalewałem sobie wina, żeby jakoś zmniejszyć napięcie.
Oczywiście już pierwszego ranka spróbowałem uwolnić się z chastity. Zbadałem konstrukcję w poszukiwaniu słabych punktów, ale wszystko na marne. Stal nierdzewna i porządna metalowa kłódka.
Kolejnego dnia, kiedy jaja miałem pełne spermy od ciągłego podniecenia, spróbowałem po prostu ją zsunąć. Nasmarowałem się lubrykantem i ciągnąłem, na początku lekko, potem coraz mocniej, ale jedyne co udało mi się osiągnąć, to ostry ból naciąganych jąder i jeszcze większe podniecenie.
Trzeciego dnia Szary kazał mi wysyłać codzienne zdjęcia. Zagroził, że jeśli tego nie zrobię, to wypierdoli kluczyk do śmietnika. Odtąd po prosu codziennie się upijałem.
A potem zaczęły się nagrania.
Dogorywałem wieczorem w łóżku, oglądając głupi serial. Oczy już mi się kleiły. Powiadomienie w telefonie chciałem zignorować, ale pojawiła się nadrzędna myśl: co, jeśli to on?
Dostałem od Szarego krótki filmik. W dolnej części ekranu fragment płaskiego opalonego brzucha i twardy, mokry kutas, którego tak doskonale znałem. A przy nim klęczący chłopaczek. Długie blond włosy przykleiły mu się do mokrego czoła, oczy miał podkrążone i łzawiące, a kutas raz po raz znikał w jego nadzwyczaj głębokim gardle. Dławił się, ale dzielnie dawał radę. Zadowalał Szarego pierwsza klasa. Wyglądało to zajebiście.
Odruchowo sięgnąłem łapą pod kołdrę. Kurwa! Jebana klatka! Miałem ochotę wyć. Zerwałem się z łózka, kompletnie rozbudzony i nakręcony i zacząłem krążyć po pokoju.
Wkurw. Frustracja. Wiecznie obolałe jaja. A do tego, tak zwyczajnie, po ludzku, tęskniłem. Brakowało mi jego spojrzenia, uśmieszku, zapachu, nawet plucia na chodnik pod nogami. Brakowało mi wszystkiego. Bez Szarego czułem się niekompletny i niepotrzebny. Może właśnie o to mu chodziło? Może chciał mi coś udowodnić?
Nie wiedzieć czemu, nagle przypomniałem sobie, że dawno, dawno temu, gdy wpadli do mnie znajomi, poszły w ruch blanty. I ktoś zostawił mi małe zawiniątko z odrobiną palenia. Daleko mi do zjarusa, ale przyjąłem prezent i schowałem. Tylko gdzie?
Przeszukałem szuflady w salonie, sprawdziłem kuchenne pojemniczki, puzderka i słoiki i dopiero kiedy straciłem już nadzieję, przypomniałem sobie. Bingo – maleńka kulka ze sreberka czekała grzecznie pod dywanem tuż obok mojego łóżka. Nie wiedziałem, czy jeszcze da się to palić.
Dało się. Następną godzinę albo cholera wie ile, spędziłem w łóżku, gapiąc się w sufit, słuchając muzyki i starannie katalogując w głowie wszystkie wspomnienia z Szarym w roli głównej. Od samego początku aż do chwili obecnej. To właśnie wtedy mnie olśniło, że moja sytuacja wcale nie była dramatyczna, ale zajebista. Oto miałem w swoim życiu młodego napalonego typka, perwersyjnego i władczego, dorównującego mi inteligencją, a do tego diablo przystojnego. Choć nigdy nawet nie myślałem o takiej relacji, to jednak bycie własnością takiego ogiera zmieniało wszystko.
W końcu, zadałem sobie pytanie: ile to jeszcze potrwa? Znając zapał i zdolność koncentracji facetów w wieku Szarego, nie łudziłem się, że zostało nam dużo czasu. Niedługo znajdzie kogoś innego. Młodszego, bardziej uległego, bogatszego, głupszego? Chuj wie. Ale póki co, Szary wjechał mi w życie jebiącymi, brudnymi buciorami i zdecydował, że chwilę w nim zostanie. Czy mnie lubił? Uśmiechnąłem się sam do siebie. Lubił mnie gnoić. To musiało mi wystarczyć.
Rozkminiałem to wszystko przez długi czas, ale w końcu zmorzył mnie sen i większość genialnych wniosków do rana wyparowała mi z głowy.
Następnego dnia obudziłem się odmieniony. Klatka już nie wydawała się taka ciężka, a frustracja zniknęła. Umysł miałem spokojny jak ocean w fazie odpływu.
Każdego wieczora dostawałem kolejne nagrania, na których kutasa Szarego obrabiali śliczni chłopcy, nigdy ci sami. Oglądałem je, myśląc nad złożoną mi obietnicą: „jak wrócę, zrobię z ciebie kurwę”.

≈≈≈

Stoję w kolejce od kilku minut, ale wrażenie jest takie, jakby minął cały dzień. Ze wszystkich stron otaczają mnie tacy sami zmęczeni frustraci. Kasy niecierpliwie pipczą z każdym zeskanowanym towarem. Pisk atakuje z lewej i prawej. Pik. Makaron w promce. Pik. Sześciopak żubra. Pik. Szampon dla dzieci. Pik. Pik, pik pik kurwa pik.
Wzdycham, wciągam telefon po raz setny, nic się nie zmieniło – zero wiadomości. W markecie i tak chyba nie ma zasięgu. Ani połowy gówien z mojej listy zakupów. Tak to jest jak się chodzi do dyskontu w galerii przy dworcu.
– Przepraszam, kasa nieczynna – pani kasjerka patrzy na mnie wzrokiem bazyliszka. Nie, jednak na kogoś za mną. Odwracam się. O chuj.
Stoi w jakiejś dziwnej pozie sugerującej zadowolenie z siebie. Może dlatego że w dupie ma co mówi mu kasjerka. Dobrze przytyrane ciało wypełnia czarną bluzę z kapturem, noga w fioletowych vansach tupie o kafelki, a wzrok skupia się na etykiecie najtańszej połówki wódki.
Jeszcze mnie nie zauważył. Mam ochotę się schować, uciec, ale powstrzymuję ten odruch. Nie bądź pizdą, ganię się w myślach.
Odkłada butelkę na taśmociąg. Kupił tylko tę wódę i puszkę z psim żarciem. Miło, że ma pieska.
– Cześć, Piotrek – mówię i ładnie się uśmiecham.
Patrzy na mnie i przez chwilę nie ma pojęcia o co mi chodzi. Nie wiem kim jestem. A potem aaaa, olśnienie.
– O! – Tomczyk jak zwykle popisuje się elokwencją.
Teraz już mnie rozpoznał. Nawet się jebany uśmiecha. Spotkał swojego nauczyciela angielskiego, a tu jeszcze wakacje. Nie mam nad nim władzy. Za to on nie tak dawno miał władzę nade mną. Nie tak dawno walił mnie w ryj i pomiatał jak śmieciem ku uciesze swoich kumpli z paczki.
Nie tak dawno.
– Gotowy do kolejnego roku wytężonej pracy? – mówię z przyklejonym idiotycznym uśmiechem. Wiem, że on nie wie co to znaczy „wytężony”. Zna na pamięć listę siłowni w całym mieście i wybudzony w środku nocy wyrecytuje swój plan treningowy na bica, ale w słowach jest kiepski. Nie powinno mnie to bawić, wiem. Ale bawi.
– Noooo – przez chwilę jakby myśli, ale zaraz się poddaje – Po chuju. Nie chce się wracać.
– Nooo – przyznaje mu rację – Mi też się nie chce.
Jestem coraz bliżej kasjerki i zaraz będę mógł spakować gówna w torbę, zapłacić zbliżeniowo, piiiiik, i spadać. Dobrze, bo Tomczyk nie jest dobry w mówienie, a mnie jest jednak głupio. Jestem jego nauczycielem, a ssałem mu kutasa. Przypadkowe spotkanie w sklepie średnio nam obu leży.
– Piesek głodny? – wskazuję na puszkę, gadam, żeby gadać.
I wtedy następuje jeden z tych rzadkich momentów kiedy Tomczyk, przytyrana maszyna do zdobywania trofeów w zawodach wioślarskich, zaskakuje sprytem.
– To ty mi powiedz, czy jesteś głodny – mówi.
Oho. Może życie jednak jest pornolem? Bo oto realizuję nudną codzienną czynność i pojawia się opcja na seks. Parskam śmiechem.
– Bardzo.
Młody byczek się uśmiecha, ale tyle z gadki, bo pani kasjerka zaczyna pikać moje gówna. Zanim się obejrzę, spakowałem i zapłaciłem. Czekam aż skasuje Tomczyka, chociaż trochę głupio. Może tylko żartował? Po co tak sterczę?
Chłopak pakuje rzeczy do plecaka, płaci i rusza przed siebie z torbą, mija mnie jak powietrze. Czyli jednak nie.
I gdy moja nadzieja opada tak nisko że prawie tłucze kafelki na podłodze, on się odwraca i kiwa głową, chce żebym szedł za nim.
Idę i robi mi się cieplej.
Domyślam się, gdzie idziemy. On kilka kroków przede mną, a ja za nim, jak pies. Mijamy tłum ludzi zaaferowanych zakupami, jedzących lody w waflu, pijących dziwaczne bąbelkowe herbaty, warczących na dzieci. Nie mają pojęcia co tu się obok nich właśnie wyprawia. Trzydziestoparoletni typ idzie do kibla za licealistą żeby dać się wyjebać w gardło. To się wyprawia. Spójrzcie na mnie, panie i panowie, patrzcie na tę twarz, na te usta. Za minutę będzie się w nie wbijał gruby, młody kutas. Kurwa, ale się jaram. Łażę stale napalony, a tu los zsyła mi taki prezent. Nagle się orientuję, że nie mam zakupów. Zostały przy kasie. Oglądam się, ale dyskont jest już daleko, a Tomczyk właśnie wlazł do toalety, rzucając mi wymowne spojrzenie. Młodzi sportowcy są wiecznie gotowi ruchać. Testosteron rozsadza im żyły, kipi z uszu.
Wbijam do kibla. Pusto. Widzę niedomknięte drzwiczki kabiny. Wiem, kto tam na mnie czeka. Pewnie już rozpiął jeansy. Pewnie już jest twardy.
Ruszam, ale zamieram w pół kroku. Coś dziwnego się dzieje w moim łbie. Chcę tam wejść, paść na kolana i zadowolić Tomczyka tak jak zadowalałem go już nie raz. Ma pięknego kutasa i silne łapy, umie ruchać. Chcę tak bardzo, że mnie rozsadza, krew się gotuje.
„Jest tylko jeden kutas, którego masz zadowalać”.
Jakby mnie ktoś oblał zimną wodą. Coś się we mnie przełącza i z fascynacją patrzę, jak nogi prowadzą mnie na zewnątrz. Zaraz jestem na ulicy i atakuje mnie szum aut, huk tramwajów, smród spalin.
– O ja pierdolę – mówię głośno i chowam twarz w dłoniach, staram się zrozumieć co się właśnie odjebało.
On mi siedzi w głowie. Szary oznajmił, że należę do niego i kurwa, chyba faktycznie należę. Cieszy mnie to odkrycie. Cieszę się też, jak sobie wyobrażę Tomczyka, czekającego ze stojącą pałą w tej kabinie.

≈≈≈

– No to cyk – unosimy kieliszki i nalewka płynie w gardło.
Sapnąłem, przyjemnie pali przełyk.
– Mówiłem, że wiśniówka jest najlepsza – Marek po raz kolejny wybucha śmiechem. Ma pijaną mordę, kilkudniowy zarost i poplamiony dresik. Pewnie ten sam, w którym już niedługo znowu będzie prowadził zajęcia WF-u. Właściwie to wygląda fajnie. Męsko, ale tak po polsku. Panie wokół nas dyskretnie go obczajają. Widać ma w sobie coś, co działa tylko na kobiety, nie na gejów.
Omiatam wnętrze mętnym spojrzeniem. Gra jakaś rockowa muzyka, ludzie piją drinki i szoty, żrą pierogi i golonki. Gwar rozmów, kolory, światła. Ach, jak miło.
– To jest życie – Marek rozlewa po kolejnym strzale. Pierwsza butelka za nami.
To on wybrał knajpę. I to on mnie wyciągnął na miasto. Powiedział przez telefon że już niedługo wracamy do tego kurwidołu (szkoły) i trzeba będzie jebać po dwanaście godzin, a ten łysy chuj (dyrektor) i tak nigdy nie jest zadowolony. A zatem trzeba uczcić ostatnie dni wolności (wakacji) i się odstresować (upić do odcinki).
– No i jak się czujesz, Maksiu? Maksymilianie mój?
– Pijany – przyznaję i czkam.
Marka zadowoliła ta odpowiedź. Gramoli się spomiędzy stołu i krzesła.
– Faja – decyduje za nas obu.
– Skończyły mi się.
– Chodź, nie pierdol.
Pod knajpą przyjemnie wieje. Letnie wieczory są ostatnio łaskawe. Wszędzie wokół na uliczkach starego miasta ciągną sznury niedopitych imprezowiczów, w większości młodszych od nas. Ludzie w naszym wieku bawią się w innych rejonach, ale Marek uparł się na jedną z tych knajpek grających na sentymencie za PRL-em, niech mu będzie, co mi tam szkodzi.
Częstuje mnie fają i opieramy się o parapet, zatruwając świat dymem.
– Kurwa, wierzyć się nie chce, że to już – smuci się mój kumpel z pracy.
– To samo mówią młodzi – zauważam mając na myśli uczniów. My też kiedyś chodziliśmy do liceum i nam też wakacje zlatywały nie wiadomo kiedy.
Rozświetlone stare miasto trochę wiruje i jest rozmazane. To na pewno był pierwsza butelka? Chyba nie. Chyba zamówił drugą, kiedy ja poszedłem do kibla. Poczciwy Marek.
Czkam.
Kończę fajkę, ale on ma jeszcze pół.
– Ty – mówię nagle, bo przecież jesteśmy pijani i Marek jest spoko kumplem, może nie najlotniejszy ma ten umysł, ale jest w porządku, fajny jest, lubimy się, na pewno zrozumie, więc go zapytam, pogadamy, co mi szkodzi, nie?
– Ja – śmieje się i atakuje go kaszel.
– Mam pytanie, ale to tak między nami – zaczynam ostrożnie, bo wiadomo, trzeba zrobić podkład pod poważne rozmowy o życiu, tak jak pod picie jest podkład w postaci zakąski, czyli rozmowa to takie chlanie, te same zasady obowiązują, śmieszne, ale nie ma sprawy bo Marek jest przecież spoko, on zrozumie.
– Ja jestem jak grób – Marek bije się w pierś i znowu coś go męczy, znowu by pokasłał, ale jakoś daje radę – Milczę. Nie jestem konfident, jak to się ładnie mówi.
Ale z tego Marka krasomówca, myślę. Jest zabawny, i może nie gadamy za dużo na poważne tematy, ale może to błąd? Może to nie chodzi o to, że jesteśmy w tym momencie najebani, tylko że w końcu odkryliśmy, że fantastyczni z nas kumple i teraz to już zawsze tak będzie. Albo to przez wódę tak myślę? No, raczej nie tylko przez wódę, ale to się okaże jutro.
– Nie musisz mówić jak nie chcesz – zaznaczam posiłkując się gestykulacją – Ale mam pytanie.
– No wal – niecierpliwi się Marek i częstuje następnym szlugiem. Obaj zapalamy. Ciepło jest, co będziemy siedzieć w tej duchocie w środku, tam się nie da gadać bo za głośno, zresztą na fajce zawsze się lepiej gada, na każdej domówce najlepiej jest iść na balkon, na fajkę, bo tam lecą zwierzenia i najciekawsze rozmowy.
– Miałeś kiedyś…. – gubię się we własnych słowach, bo chcę to ująć delikatnie, a nie brzydko i bezpośrednio. Szukam i szukam. Jednak zacznę od nowa, bo inaczej to trzeba powiedzieć.
– Ty uczysz WF-u, co nie?
– No – Marek poważnieje, może na samą wzmiankę o pracy, a może wyczuł że sprawa jest poważna.
– No i patrzysz jak oni tam robią te ćwiczenia, tory przeszkód, biegają, pocą się, nie?
– No – Marek chyba się zawiesił jak stary komputer, a przecież nie jest stary.
Z baru wychodzi chłopak, taki z kilka lat młodszy ode mnie, ładniutki, już w środku się na niego gapiłem, ale niestety, jest z dziewczyną i tak się do siebie uśmiechali, że na pewno hetero. Ona dotykała sobie włosów, co ponoć oznacza że wpadł jej w oko, a on bez przerwy ją rozśmieszał, czyli chyba mu zależy. Ciekawe gdzie idą, czy do kolejnej knajpy, do baru, na technobibę, a może ją odprowadzi, potem wejdzie na górę, puszczą muzykę, napiją się jeszcze, ale on już odmówi, bo nie chce się za mocno szurnąć, a potem się pocałują i bach, do łóżka. Ciekawe jak taki hetero typek wygląda kiedy posuwa swoją laskę. Na pewno wygląda przez kontrast z kobietą bardziej męsko, samczo, władczo.
– Żyjesz? – Marek macha mi dymiącym szlugiem przed oczami.
– A, sorry. No moje pytanie jest proste, ale nie mów, jak nie chcesz. Czy kiedykolwiek miałeś jakąś akcję z jakąś uczennicą? Albo uczniem?
No, po takim pytaniu to albo dostanę w ryj albo już na pewno zostaniemy najlepszymi kumplami na świecie. Ale dobra, skupmy się, bo to jest bardzo ważna sprawa i bardzo mi zależy, żeby odpowiedział, że tak, że wie jak to jest, że nie jestem sam, że ta moja obsesja na punkcie Szarego to normalna sprawa, no może nie tak do końca normalna, ale że się zdarza, bo jak spotykasz codziennie tylu młodych, pięknych ludzi to po prostu czasem…
– Nie – odpowiedź Marka kroi moje nadzieje na pół jak samurajski miecz na filmach.
– A. – odpowiadam tylko tyle i robi mi się przykro. Jednak jestem sam.
– Ty lepiej uważaj – Marek nagle mówi ciszej, tak jak na filmach, kiedy jeden bohater mówi drugiemu coś w sekrecie i co prawda nie jest to szept, a wokół kręci się pełno ludzi, ale jakoś nigdy nikt nic nie usłyszy i sekret jest bezpieczny. Tak właśnie mówi do mnie Marek.
– Co ty, tak z ciekawości tylko pytam…
– Ale co ty mi tu będziesz pierdolił? – mimo wszystko, Marek nie krzyczy i nie jest wcale zły, raczej wręcz przeciwnie więc ten tekst brzmi przyjaźnie – Ja cię lubię, Maksiu, szanuję. Fajny synek jesteś. Tylko musisz uważać.
– Na co? – pytam ze strachem, bo on chyba coś wie, a ja nie wiem co on wie. Może wszystko? Ogarnia mnie czarna rozpacz.
– To jest tak jak mówiłeś – Marek trzyma między palcami dopalający się kiep i gestykuluje jak profesor z Oxfordu – Ja ich oglądam jak tam biegają, skaczą, tor przeszkód robią, jak to ująłeś. Ale ja ich też słyszę – ostatnie słowo wyraźnie akcentuje.
– No i? – ponaglam.
– No i oni, wyobraź sobie, gadają bez obciachu o wszystkim, w ogóle w dupie mają, że ja stoję obok. Myślą że jestem głuchy albo za głupi żeby zrozumieć ten ich młodzieżowy bełkot. No i gadają też o tobie, Maksiu.
O kurwa, myślę, czy to możliwe? Tak lekkomyślnie by się wygadali, ot tak? Nie no, na pewno Szary jakoś ich pilnuje, na pewno mają jakiś, nie wiem, pakt milczenia, braterstwo, chuj ich tam wie.
– Co o mnie mówią? – głos mi się trochę łamie, ale może Marek nie zauważy. Najwyżej wszystkiego się wyprę, najwyżej Marek da mi jednak w ryj i się rozejdziemy, ale nie udowodnią mi niczego w szkole. Zresztą jak to brzmi: nauczyciel angielskiego brał udział w homoseksualnej orgii ze swoimi uczniami. Ładny nagłówek by był do gazety, ale nikt za nic w świecie w to nie uwierzy.
– No wiesz – Marek kreśli w powietrzu jakiś gest i wzrusza ramionami – Słuchaj, ja mam chłopaków, bo dziewczyny mają WF z Anetką, nie? A jak się z tymi łebkami siedzi godzinami przez tyle miesięcy, to się człowiek nasłucha o wszystkim. A połowa ich żartów to są żarty, że tak powiem, pedalskie. Ich to bawi, taki wiek. Człowiek sobie wyrabia filtry i przestaje to wszystko słyszeć, bo oni ciągle klepią to samo. Ale pod koniec roku szkolnego te żarty szły w twoją stronę Maksiu, że tak powiem. To zwróciło moją uwagę.
Robi mi się gorąco, bo Marek wie, że między mną a chłopakami coś się wydarzyło. Zapewne nie zna szczegółów, bo wtedy byśmy nie rozmawiali, ale wie, że coś się dzieje. Gorąco, a jednak oblewa mnie zimny pot.
– Pomyślałem, że cię nie lubią bo podpadłeś Szarzyńskiemu, Tomczykowi albo komuś innemu z tej ich bandy, wiesz dałeś jakąś lufę, i dlatego zaczęli sobie z ciebie żartować. I tak myślałem aż do teraz.
Marek zakończył wywód i wgapia się w kamienicę po drugiej stronie ulicy. Jego twarz nie wyraża niczego.
– I co teraz myślisz? – przerywam ciszę. Przetrzeźwiałem przez emocje i dociera do mnie, że właśnie miałem najdziwniejszy comming out w życiu.
Marek wyciąga do mnie fajki, częstuję się jeszcze jedną, a on się uśmiecha.
– Maksiu, a co mnie to interesuje? Dorosły jesteś, rób co chcesz. Ale ty musisz uważać.

≈≈≈

Najgorzej, jak już zaśniesz i nawet masz jakieś senne majaki, a potem coś cię z tego stanu wyrywa. Przenikliwy, piskliwy hałas, nieznoszący sprzeciwu i każący ci natychmiast biec do drzwi. Głupi domofon.
Po omacku docieram do progu sypialni, a potem na pamięć idę do drzwi wejściowych do mieszkania. Po kilku latach nie trzeba widzieć, żeby wiedzieć gdzie co jest.
Oczywiście domofon przestaje dzwonić zanim do niego docieram. Słychać za to było odległe piski na korytarzu. Ktoś dzwoni do wszystkich mieszkań na chybił-trafił.
– Jebani gówniarze, robią sobie dowcipy – syczę i gdy tylko się odwracam, piskliwy hałas znowu przeszywa mi głowę.
– Halo?
Cisza. Walę słuchawką i wracam do sypialni. Może jeszcze zdążę wrócić do przerwanego snu.
Nie zdążę. Ktoś wali w drzwi i aż podskakuję. Otumaniony przerwanym snem, myślę sobie, że ktoś chce się włamać. Co się robi w takich sytuacjach? Dzwoni na policję? Akurat.
Łup.
Podnoszę się z łóżka, ostrożnie, nie wydając najmniejszego dźwięku.
Łup.
Skradam się, adrenalina wybudza mnie na dobre. Lewa kostka głośno strzela w cichym przedpokoju.
Łup! Łup! Łup!
Kurwa. Czemu nigdy dotąd nie pomyślałem, żeby zamontować w drzwiach wizjer? Przecież to oczywista sprawa. TRZEBA mieć wizjer.
-Kto tam? – mówię do drzwi, próbując nie pokazać, że sram pod siebie.
Rechot. Na tyle głośny, że na pewno zaraz pobudzi sąsiadów i może ktoś odważniejszy ode mnie przepędzi intruza.
– Otwieraj, suko, bo dmuchnę i chuchnę!
Znowu rechot, a do mnie w końcu dociera. Byłem takim idiotą, że aż klepię się w czoło. Cykam światło, przekręcam zamek i uchylam drzwi.
– No siema.
Powiedzieć, że Szary jest pijany to jak nic nie powiedzieć. Oczy ma rozbiegane, niebezpiecznie kołysze się na boki.
– Cześć – mówię głupio.
Wakacje dobrze mu się przysłużyły. Jest ładnie opalony. Coś jeszcze się w nim zmieniło, ale nie potrafię powiedzieć, co.
– Może mnie ładnie zaprosisz, nie?
Otwieram szerzej drzwi i robię zamaszysty gest jak na filmach kostiumowych. On się śmieje i wkracza do mieszkania.
– O kurwa, ale chata – dziwi się.
No tak. Nigdy wcześniej tu nie był. Nie wiedział jak mieszkam, tak jak ja nie wiem nic o jego domu.
– Podoba ci się?
Rozgląda się dokładniej, jak po muzeum. Wyciąga głowę i zagląda do kuchni, salonu i mojej sypialni. Skanuje nowe terytorium jak wilk.
A ja ciągle się na niego gapię. To ten sam Szary, ale jakiś inny. Może dlatego, że jest najebany? Nie, przecież już nie raz widziałem go pijanego.
– Pusto tu – ocenia.
– Idę w minimalizm – wzruszam ramionami.
– Dobra, schowaj do lodówy – wręcza mi wypchaną torbę, wypełnioną oczywiście browarami w puszce. W drodze do kuchni analizuję sytuację. Po co tu przylazł? Nie wygląda na napalonego, w tym stanie pewnie nie dałby nawet rady. Przyjacielskie odwiedziny? Stęsknił się?
Nadal stoi w korytarzu. Przygląda się sobie w dużym lustrze przy drzwiach. Przekrzywia głowę i szczerzy zęby. Ostre białe światło rzuca mu na twarz głębokie cienie.
W końcu wiem, co się zmieniło! Schudł. Był szczupły odkąd pamiętam, ale ostatnie tygodnie go odmieniły. Koszulka na ramiączkach ładnie pokazuje umięśnione ramiona, ale teraz mięśnie widać lepiej. A twarz… Kurwa. Twarz ma jeszcze bardziej samczą. Ostrzejsza linia szczęki, mocniej zarysowane kości policzkowe – oto co potrafi wyrzeźbić testosteron. Jeśli wcześniej wyglądał jak cwaniaczek z osiedla, to teraz wyłazi z niego rasowy skurwysyn. Albo model. Kto by pomyślał, że Szary mógłby być jeszcze bardziej seksowny.
Odchyla głowę i spluwa. Po gładkiej powierzchni lustra spływa w dół gęsta ślina.
– Zlizuj – mówi i ustępuje mi miejsca.
Moje ciało błyskawicznie przypomina sobie co jest grane. Jestem suką, a on samcem. Podnieca mnie każdego jego słowo, spojrzenie, ruch, zapach. Kutas bardzo chce stanąć, ale przecież mam na sobie klatkę. Jaja boleśnie o sobie przypominają.
Podchodzę do lustra, wysuwam język i posłusznie robię, co kazał. Jego ślina jest zimna i lepka.
– Porządniej – instruuje i przyciska mi głowę do lustra. Wyciera je moim ryjem, a potem pluje znowu i powtarza całą czynność. Nie bronię się, choć boli gdy ciągnie za włosy. Twarz mam całą w ślinie. Wtedy mnie przyciąga i tym razem pluje prosto w twarz. Potem liść w ryj i odpycha mnie na środek korytarza.
– Tęskniłeś, kundlu?
Szybki oddech, napięte mięśnie, umysł ostry jak żyleta. Uruchamia mi się ta słynna reakcja „walcz lub uciekaj”. Adrenalina. Testosteron. Upojna mieszanka strachu, gniewu i podniecenia. Zdrowy rozsądek rozkazuje mi się bronić, ale kutas mówi coś dokładnie odwrotnego: poddaj się, ulegaj, rób co mówi. Przecież o tym marzyłeś zasypiając w miękkim łóżku przez ostatnie tygodnie.
– Tak, ogierze – przyznaję, gdy decyzja w mojej głowie już zapadła.
– Ogierze? – śmieje się i drapie po jajach – No dobra. Chodź – klepie się po udzie jakby wołał psa i teraz ogląda mój niewielki salon. Nic szczególnego: białe ściany, dwa obrazy, wygodna kanapa, stolik kawowy i jakieś rupiecie porozstawiane po kątach.
Szary ciężko opada na kanapę i głośno wzdycha.
– Kurwa. Nic tak nie męczy jak wakacje… Ej, przynieś dwa browary. Ruchy.
Idę do lodówki i zamiast wyjąć zimne puszki, gapię się w półkę na warzywa, pochłonięty myślami.
No i przyszedł. Wrócił. Jest pijany i napalony, bez wątpienia będzie chciał trochę mnie pomęczyć. Czeka mnie wieczór pełen zajebistego seksu, o ile Szary nie uśnie zaraz na tej kanapie. Naprawdę jest wygodna. Trzeba się spieszyć!
Zastaję go pochylonego nad stolikiem. Ten najtańszy model z Ikei, przecież mam pensję początkującego nauczyciela. Zaraz, co on tam robi?
Choć najebany, rusza dłonią pewnie i precyzyjnie. Trzymana w ręku karta raz po raz spada na ekran jego smartfona, na którym widać biały proszek.
O nie. Nie, nie, nie i jeszcze raz nie. Nie ma chuja.
– Co to jest? – pytam, może i głupio, ale nigdy nie brałem dragów. Moja wiedza pochodzi głównie z Netflixa i straszenia dopalaczami w wieczornych wiadomościach.
Szary patrzy bez zdziwienia.
– Koks. Spodoba ci się, chuju.
Wraca do rozdrabniania proszku, a ja cofam się o krok. Nie mam najmniejszego zamiaru brać w tym udziału.
– Nie ma mowy – oświadczam tak stanowczo, jak chyba nigdy wcześniej w rozmowie z Szarym.
Znowu na mnie patrzy i krzywi się, jakby ugryzł zepsuty owoc.
– Jaka pizda. Jak ci to pomoże, to możesz wciągać z mojego kutasa. Jaka ta laska – parska śmiechem i wraca do pracy.
– Jaka laska?
– Kreska z chuja nieźle buja. Nie słyszałeś? Nieważne. Wciągniesz.
Nie pyta. Oznajmia.
– Nigdy nie próbowałem i nie chcę w ten sposób – bronię się, stojąc pośrodku salonu z tymi dwiema puszkami piwa, które parzą w dłonie. Czemu zimne parzy? Matka natura czasem nie ogarnia.
Tymczasem on przerywa, albo już skończył to co robił, wstaje. Podchodzi do mnie niby swobodnie, ale kiedy on robi krok w przód, ja robię w tył. Trafiłam plecami na ścianę, a on jeszcze trochę się zbliża. Nasze twarze naprzeciw siebie, jego oczy wpatrzone prosto w moje. Oddech ma gorący, jebie alkoholem. Uśmiecha się, odsłaniając zęby.
– Jeśli nie chcesz, to nie musisz – mówi cicho, dalej gapiąc mi się w oczy – Ale to jest tak zajebista faza, nie masz pojęcia.
– Ale jesteś najebany, a ja…
– Zadbam o ciebie – zapewnia – Dostaniesz ile trzeba. Odrobinę. Zaczniemy ostrożnie.
Jak to się stało? Ze skurwysyna-alfy wyłazi nagle łagodny, wręcz czuły chłopak. Czy tak samo mówi do swoich rówieśników, gdy chce ich zaciągnąć do łóżka? Czy to tylko poza?
Nie. Nie wiem czemu, ale mu wierzę.
– Jak to działa? – pytam nieśmiało, tymczasem bliskość Szarego, jak zawsze, powoduje ostry napływ krwi do krocza. Jego zapach, dźwięk, wygląd, mieszanka piorunująca. Chciałbym już ssać kutasa, ale on przecież lubi to odwlekać. Wie, że się męczę.
– To działa tak, że jak będziesz grzeczny, to dostaniesz nagrodę – szepta mi do ucha i łapie za kutasa. A właściwie za klatkę. Szarpnięcie boli więc krzyczę.
– Mam przy sobie klucz, psie – obiecuje Szary.
A potem wraca mniej więcej stabilnym krokiem na kanapę, wyciąga z kieszeni zrolowany banknot i pochyla się nad stołem.
Sssssss.
Biała krecha zniknęła. Została druga, dużo mniejsza.
– Dajesz – zaprasza mnie do uczty.
Klękam przy stoliku, a Szary wyjaśnia mi co i jak. Robię to samo co on, piecze w nosie, z prawego oka leci mi łza.
Nic nie czuję.
Niechętnie podaję Szaremu puszkę. Nie chcę, żeby najebał się jeszcze bardziej. Po pewnej dawce alko nie ma cudów, kutas nie staje. Teoretycznie zadowoliłbym się czczeniem dowolnej części ciała mojego alfy, ale akurat mam wyjątkową ochotę na kutasa. Czasem człowiekowi wystarczą te drobne, proste przyjemności, co nie?
– Ile trzeba czekać? – dopytuję.
– Puść jakąś muzę.
Sytuacja, jaka by nie była, podnieca. Bo przecież przyszedł, siedzi, chce się zabawić. Klatka na penisie uciska boleśniej niż kiedykolwiek wcześniej. Czy powinienem trochę pobłagać o jej zdjęcie?
Podłączam smartfona do głośników i po pokoju zaczyna się snuć stary, dobry, czarny blues.
– Nie –Szary marszczy brwi – Więcej mocy. Ty pewnie słuchasz samych starych gówien. To niech będzie Chemical Brothers.
Odpalam Hey Boy Hey Girl. Od razu lepiej. Faktycznie nie ma co puszczać smętów.
Szary rozsiada się w jednym rogu kanapy, więc ja zajmuję drugi. Pasuje mu to. Od razu się kładzie i pod twarz podjeżdżają mi jego AF1, oparte na moich udach.
Nie musi nic mówić. Zapach spoconego samca sam z siebie zaprasza do zabawy więc nachylam się i biorę głęęęboki oddech. Zajebiste.
– Nie czuję zębów – mimowolnie mówię na głos.
– To dobrze – Szary zakłada ręce za głowę i macha mi przed twarzą butem – No? Sam się nie wyliże.
Nachodzi mnie ogromna ochota na polerkę tych buciorów. O tak, opierdolę je do czysta, będą jak dopiero co zdjęte z półki. Pokażę mu, co potrafię.
I dokładnie to robię. Najpierw długie liźnięcia całym językiem żeby porządnie je oślinić i zebrać pyszny zapach i smak. A teraz jak ostatnia ściera zaczynam wylizywać noski, język skrobie o białe tworzywo, zaczynam ssać i żałuję, że on tego nie czuje. Że adole nie są podłączone do mózgu Szarego, bo robię im dobrze i chcę żeby wiedział.
– Wylizuj mocno – mówi nieznoszący sprzeciwu głos samca – Chcę czuć twoją mordę na stopie.
Wbijam język w każde zagłębienie, wiercę nim, wsysam pachnie tak zajebiście, mam cały ryj mokry i brudny, jestem w niebie. Opierdalam nawet podeszwę, naprawdę chcę usunąć najdrobniejsze kawałeczki brudu. Od tego jestem.
W końcu przerywam. Patrzę na Szarego, patrzę jak zajebiście dobrze wygląda. To jest ten moment, myślę. Wyrzucę z siebie coś, co chodziło mi po głowie od dawna. Może to koks, może zapach adoli, ale w końcu poczułem się wystarczająco pewnie.
– Chcę ci coś powiedzieć – zaczynam.
– Jak musisz.
– No… – w głowie kłębi się tyle myśli i słów, jak to ugryźć, jak przekazać, jak do niego trafić? A chuj.
– Chciałbym cię lepiej poznać. Dowiedzieć się o tobie, nawiązać jakąś bliższą więź… – dukam, czując że chyba się czerwienię.
Szary patrzy na mnie jak Gołota na drinka z fikuśną parasolką.
– Chyba cię pojebało – mówi w końcu bez śladu rozbawienia – Po chuj chcesz psuć taki dobry układ? Ja potrzebuję grzecznej kurwy, a ty… W zasadzie chuj mnie obchodzi czego potrzebujesz.
Bam. W łeb strzelił mi niewidzialny piorun, neurony stanęły w ogniu i wszystko zalały hormony.
Chuj go obchodzi. A ja mam być grzeczną kurwą. Ja-pier-do-lę. Nie wiem czy to koks, czy Szary. W sumie to on sam jest moim narkotykiem.
– Kurwa – niemal krzyczę – Od rana mam niesamowitą ochotę ssać kutasa.
– No to do roboty.
Kładę się na kanapie, na brzuchu, głowę mam na poziomie jego krocza. Noski najaczy wbijają mi się w brzuch, ale to nie ma znaczenia.
Sam się obsłużę. Wyjmuję twardawego już kutasa spod dresu i bokserek i natychmiast pakuję do mordy. Fajnie się mieści taki jeszcze miękkawy, mogę z łatwością go ssać i rozkoszować się słonawo-gorzkim smakiem przepoconej pały. Czyszczę też jaja, bo one skrywają w sobie dużo zapachu i smaku. Kutas Szarego twardnieje, wypluwa nieco kleistego precumu, robi się gorący i pyszny. Zaczynam go obrabiać standardowo jeżdżąc głową w górę i w dół. Coś tam słyszę, jakieś syknięcia i jęki Szarego, ale w ogóle się nimi nie przejmuję. Tym razem obrabiam kutasa dla siebie, nie dla niego. Zbieram ślinę, pluję na prawie fioletową główkę i obserwuję jak jej spieniony gęsty strumień spływa aż do jaj. Ostrożnie biorę w usta ile dam radę, potem znowu, i jeszcze raz. Czuję jak główka naciska mi na gardło, czuję opór i cholernie mnie to irytuje. Chcę tego kutasa całego w sobie, po jaja! Chcę go połknąć, chcę się nim dławić, chcę płakać i ssać!
– Pomóż – rzucam nawet nie patrząc na Szarego.
Natychmiast kładzie łapę na mojej głowie i kiedy następnym razem nadziewam się na mokrą, śliską pałę, porządnie mnie dociska. Kutas wjeżdża bez najmniejszego problemu i teraz dopiero zaczyna się jazda. Szary dalej trzyma na mnie łapę, ale już nie musi naciskać. Opierdalam kutasa i dobijam do jaj raz po raz, bez problemu, płynnie i chciwie. Połykam jak rasowa suka i jest to tak przyjemne że mógłbym piszczeć z radości. Nagle stop. Cały kutas głęboko we mnie, zamykam piekące oczy, walczę z odruchami. Szary lekko drga, jest mu zajebiście, jestem tego pewien.
Walczę z odruchem wymiotnym, targa mną, leci mi z oczu. Głupie ciało nie rozumie, że dokładnie do tego zostało stworzone i zamiast, kurwa, stawiać opór, powinno się przestawić na tryb lachociąga i pomagać. Pierdolone tępe ciało, myślę, a kutas dalej siedzi mi głęboko w przełyku, Szary wydaje z siebie coraz więcej dźwięków, z mordy leje mi się gęsta spieniona breja.
Cofam głowę, wylewa się ze mnie, oddycham.
-Ty kurwo – Szary uśmiecha się do mnie. Jest zadowolony.
– Bluzgaj mnie – proszę, łapiąc oddech.
– Suko jebana, rozbieraj się!
Ubrania lądują gdzieś pod ścianą i stoję nagi z klatką na chuju, dalej ciężko zipiąc.
– Przynieś pasek.
Zapierdalam do sypialni i wracam, w tym czasie Szary też się rozebrał, a jego zajebiste, opalone ciało powinno występować w pornolach. Gra mięśni pod skórą, gwałtowne, drapieżne ruchy. Okręca mi skórzany pasek od spodni wokół szyi i zmusza bym padł na kolana. Ciągnie, boli, więc dreptam za nim na czworaka, jak pies.
Widzę jak z klatki cieknie na podłogę gęsty płyn. A sama klatka dynda w przód i w tył w rytm moich psich kroków.
Docieramy do łazienki, Szary klepie przełącznik i nawet się nie rozgląda. Kopie mnie, zapędzając do sedesu. Gdy klękam, dostaję ostrego liścia w pysk i proszę o więcej. Dostaję jeszcze kilka.
– Kurwa, pedał, jesteś moim pedałem?
– Jestem twoją szmatą!
– Pizda – na ryju ląduje mi ślina, którą zbieram na palce i zlizuję. Pyszna. Szary pluje na mnie jeszcze raz, ciągnie smycz w górę, poddusza mnie i znowu klepie po ryju.
– Otwieraj mordę.
Otwieram i niemal natychmiast spada na mnie ciepły, gorący wręcz strumień szczyn. Dotykam się, wmasowuję to w całe ciało, wyobrażam sobie, że pokrywa mnie warstwa zapachu mojego alfy. Oznacza mnie jako swoją kurwę. Jestem jego własnością.
– Szeroko, kundlu.
Żuchwa trzeszczy w szwach, wysuwam język i szczyny Szarego z wesołym dźwiękiem zalewają mi usta.
– Połykaj.
Dzielnie przełykam gorzki płyn i dostaję liścia w ryj, a potem otwieram znowu. Jeszcze więcej szczyn, prosto do brzucha, spijam ile mogę, nie chcę stracić ani kropki, a tak dużo się marnuje, klęczę w żółtej kałuży. Biorę kutasa w usta i spijam prosto z kranu, przełykam raz, drugi, trzeci.
– Jesteś moim kiblem, szmato – ogłasza alfa i zaczyna walić kutasa ile sił. Sapie, krzywi się, wygląda jakby mógł wyruchać pułk wojska. W spojrzeniu ma błysk bomby atomowej.
– Wyliż – strzela mi w pysk z dokładnie taką siłą, bym oparł się o sedes. Na desce jest kilka drogocennych kropel. Bez wahania przywieram do niej ryjem i wsysam. Jestem upodloną dziwką.
– Zapłodnić ci ryj, skurwysynu?
– Zalej – błagam z otwartą mordą i sam nie wiem czemu boleśnie wykręcam sobie sutki. Ból doskonale pasuje do ostrego smaku i zapachu moczu. Jest mi gorąco i zajebiście, a nad głową wielka pała przygotowuje da mnie pyszny ładunek.
– Proś – rozkazuje Szary, jak w transie.
– Zalej mi mordę, proszę! Zapłodnij suce gardło! Zalej pierdoloną dziwkę!
Wszystko dzieje się w jednej chwili. Szary krzyczy, łapie mnie za gardło i bezlitośnie dusi, chce mnie zajebać, a z jego kutasa lecą strzały spermy. Leci mi w oczy, w mordę, na czoło, policzki, nos. Nie mogę połknąć, nie mogę oddychać. Wszystko jest spermą i bólem.
Robi się ciemniej, a gdy otwieram oczy, leżę w zimnej kałuży i patrzę na górującego nade mną skurwola. Obaj ziajemy jak psy.
Klepie mnie po twarzy, ale tym razem lekko, niemal czule.
Wciąż patrzę w górę.
Wpatrujące się we mnie bladoniebieskie oczy. Wciąż twardy, mokry kutas, ładnie umięśniony brzuch i klata tańczące w rytm urywanych oddechów.
Szary.

Podobało się? Zostaw komentarz i zmotywuj mnie do pisania dalej.

4 thoughts on “Szkoła Życia cz. 4 – koniec

  1. Super! Akcja z chastity bardzo mi się podobała! W ogóle fajnie sobie wytresował tego nauczyciela.
    Szkoda, że już koniec. Mam nadzieję, że kolejne opowiadanie też będzie świetne! Już nie mogę się doczekać

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *