Historie z małego miasta – cz. 2

Lato



Trzeba było pójść do lasu wcześniej.
Parzę pod nogi. Podeszwy zostawiają na asfalcie delikatne wgłębienia.
Rzut okiem w górę i natychmiast pokornie wbijam wzrok na powrót w ulicę. Słońce nie lubi takiej zuchwałości. Piecze, aż trudno uwierzyć. Choć wierzyć teraz łatwo: w efekt cieplarniany, nadciągającą globalną katastrofę, bliski zmierzch cywilizacji jaką znamy.
– No chodź, kurwa, a nie się ciągniesz – mój najlepszy i jedyny kumpel z rodzinnego miasta jest niezadowolony. Piwa w plecaku powoli, nieubłaganie się grzeją, a pies złośliwie obwąchuje każdy mijany krzak.
Ulica jest zalana światłem. Nawet w okularach przeciwsłonecznych muszę mrużyć oczy. Co za gówno. Po co ja tu w ogóle jestem? We Wrocławiu odpoczywałbym właśnie w basenie.
– To mu powiedziałem, że taką piłę to sobie może w dupę wsadzić – kumpel wieńczy swoją historyjkę.
– Dosłownie? – uśmiecham się, ale mój wzrok automatycznie podąża za jakimś ruchem.
– No dosłownie to może nie, chociaż jak ktoś lubi mocne wrażenia to niech sobie wsadza – kontynuuje kumpel. Zawsze prowadzimy tak niedorzeczne rozmowy. Tu nie jest wymieniana żadna informacja. Tylko odbijamy piłeczkę pod coraz dziwniejszymi kątami. Za to go lubię.
Ale na razie ważne jest co innego. Pod sklepem monopolowym odpoczywa w cieniu kilku typów. Szorty, koszulki na ramiączkach, jeden nawet bez, fajna klata, płaski brzuch. Mrau. Pierdolą jakieś głupoty, może nawet takie jak ja i mój kumpel. Piją piwa. Patrzę na zegarek: 13:23. No jasne, co innego można tu robić w sobotę o tej porze? Ja też będę pił, ale w lesie i nad rzeką.
Kumpel i pies zatrzymują się.
– Może weźmiemy jeszcze po setku, tak dla pewności? – podnosi brwi z nadzieją.
– To idź, weź – wzruszam ramionami. Najwyżej się schlam. Sam nie wiem czy to nagroda, czy kara.
– Cytrynowa? – rzuca jeszcze przed ramię i przecina ulicę. Nie usłyszy mojej odpowiedzi. Co za różnica, jaki chemiczny syf dodadzą do wódy żeby uczynić ją wypijalną.
Kumpel kiwa głową bandzie piwożłopów i znika w mroku sklepiku. Ja zostaję ze smyczą w ręku i psem rozpaczliwie gapiącym się w tamtym kierunku.
Też się gapię.
Kojarzysz tych dresików, co tak wieczorem łażą po ulicach z kumplami, żłopią piwo, coś od niechcenia piszą na telefonie? Spędzają sobie wieczór po męsku, przechodzą na czerwonym świetle, łażą, węszą, ale sami nie wiedzą po co. Tak naprawdę, chcieliby po prostu zaruchać. A ja chcę bym typem na którego wtedy opróżnią jaja. To takie proste. I ci trzej kolesie pod sklepem są właśnie takimi typami. Piją i zabijają czas, ale woleliby go lepiej spożytkować. Chcieliby usunąć to nieznośne cieśnienie, tę presję, te hormony mówiące im że mają przedłużać gatunek. Najchętniej podszedłbym do nich i zaproponował, że im wszystkim obciągnę. Uśmiechną się z niedowierzaniem, ale najodważniejszy wyciągnie kutasa i spojrzy mi w oczy. Klęknę, wezmę do mordy kawał gorącego walącego potem kutasa i zacznę go zadowalać, jęcząc. Pozostali dwaj przestaną się śmiać i zaraz podchwycą temat, bo kutasy w gaciach zaczną ich nieznośnie uwierać. Otoczą mnie w ciasnym kole i ich fiuty będą się biły o lepsze miejsce bliżej mokrych ust.
– Fajni, co? – mówię do psa. Pies siedzi i spogląda na mnie mądrym wzrokiem wilczura. Nie wiem czy się ze mną zgadza.
Drzwi sklepu się otwierają i pies zrywa się na nogi. Nie, to nie jego pan. To ktoś znacznie ciekawszy. Nie wiem jak to możliwe, ale robi mi się jeszcze cieplej. Nagle jestem stuprocentowo obecny tu i teraz, jak jakiś mistrz zen. Bo ze sklepu wychodzi On. Typek, którego zimą holowałem pod dom.
Ma na sobie czarne bawełniane szorty z małym logo Nike, leżące tak nisko, że ledwo zakrywające to miejsce, w którym zaczyna się kutas, jakieś znoszone adidasy i czapkę z daszkiem idealnie pasującą do ogolonego łba alfy. Pomiędzy szortami i czapką rozciąga się odsłonięte, opalone ciało. Chudy brzuch, taki że nie ma ani grama zbędnej tkanki tłuszczowej, ale są jakieś mięśnie wykute na siłowni. Mięśnie układające się w słynną literę V, wyłażące na wierzch żyły. Sucha klata, małe, ciemne suty idealne do lizania, szerokie bary i optymalnie umięśnione ramiona. O kurwa. O ja pierdolę.
Gada z typami pod sklepem, podaje im siatę z nową porcją browarów. Są kumplami. Pewnie jest najmądrzejszy i najsilniejszy z nich, pewnie jest przywódcą, pewnie ruchałby mnie w gardło jako pierwszy i oddał reszcie bandy dopiero, gdy sam się zaspokoi.
Ruszam, zanim w ogóle dotrze do mnie, że to postanowiłem. Podejdę tam, zostawię psa i wejdę do sklepu pod pretekstem kupienia fajek. Minę Go o włos, może mnie rozpozna. Może poczuję zapach Jego potu, może usłyszę Jego głos.
Jestem w połowie drogi, słyszę już chichoty i jakieś kąśliwe uwagi. On akurat nie mówi, bo pali fajkę z czapką naciągniętą na oczy. Widzę tylko kwadratową szczękę i dym.
Drzwi sklepu znowu się otwierają. Kumpel pakuje buteleczki do kieszeni spodni, pies rzuca się w jego kierunku i możemy kontynuować spacer do lasu.
Idę, ale każdy krok boli jak cios w jaja. Chcę stać na tej ulicy i czuć się żałośnie, obserwując tamtego samca. Chcę czuć się jak pizda, bojąca się podejść i zagadać i żałować, że jest nieosiągalny. No ale przynajmniej napatrzę się na to zajebiste ciało i ryj. Cały buzuję, jak nastolatek.
Chuj, coś muszę zrobić. Musi być jakaś nadzieja.
– Znasz tego typa? – klepię kumpla w ramię i wskazuję na Niego, nadal pod sklepem i nadal bez koszulki. Akurat pociąga dużego łyka z brązowej butelki.
– Ten co tak żłopie?
– No.
– To jest Hula.
– Hula?
– No. Pijak i alkoholik. W święta wpadł i piliśmy.
Marszczę czoło do granic możliwości.
– W święta piłeś ze mną.
Kumpel wzdycha i ciągnie psa.
– Tak, ale tobie się zachciało wracać do Wrocławia drugiego dnia świąt i wtedy wpadł Hula.
Mam ochotę krzyczeć. Chcę mu się wydrzeć w ryj, że kłamie, że pierdoli głupoty, że chce mnie tylko wkurwić. Ale przecież on nie ma powodu żeby kłamać. Nie ma pojęcia co mi siedzi w głowie.
– W garażu piliście?
– W domu, kulturalnie – zapewnia kumpel. Czyli Hula posadził swoją szczupłą samczą dupę na tym samym fotelu, na którym ledwie kilkanaście godzin wcześniej siedziałem ja. Stawiał butelkę piwa tam, gdzie stała moja. I tak dalej. Mieszka tu, po sąsiedzku, a ja jakimś cudem go nigdy nie spotkałem.
– I często tak z nim się widzisz? – drążę.
– A co, zakochałeś się? – kończy się dobroduszność mojego wspaniałego kumpla – Ja wiem, że ty jesteś pedał (faktycznie, wie), ale Huli to lepiej o tym nie mów.
– Nie lubi?
– Ponoć nawet lubi – kumpel wzrusza ramionami i jego głos staje się dziwnie piskliwy, jak zawsze gdy sytuacja zmusza go do gadania o pedalskich sprawach – Ale jest zdrowo pojebany.
Milczę. Rzucam ostatnie spojrzenie za plecy, na stojącego pod sklepem alfę. Hula. Badam to słowo w ustach. Hula. Pasuje mi, wypełnia usta i każe językowi pracować.
I myślę o tym, co powiedział mój kumpel. Hula ponoć nawet lubi pedałów.

***

Nad rzeką jest dużo lepiej. Leżymy na trawie w cieniu młodej czereśni, owoce na wyciągnięcie ręki, więc się raczymy i popijamy piwem. Pewnie rozbolą nas od tego brzuchy.
Słońce napierdala. Pies niemrawo brodzi w wodzie, chciałby się zanurzyć żeby uciec prze upałem, ale prąd jest silny i trochę się boi. Myślę, żeby wrzucić mu tam patyka, ale też się trochę boję, że potem wrócę do domu bez psa.
– Kurwa – mówi kumpel. W ten sposób wyraża zachwyt nad odczuwaną błogością tej chwili.
– Chwilami życie bywa znośne – przyznaję i wyciągam Marlboro.
Próbując odpalić, obserwuję jak kumpel dźwiga się na nogi, łapie pierwszego patyka z brzegu i ciska go do wody.
Pies rzuca się w toń z głośnym pluskiem i zasuwa za patykiem, niesionym przez prąd. Trochę strach, bo jakoś nie może go dogonić. Patyk i pies się oddalają, po chwili patyka już nawet nie widać, widać tylko biały łeb wystający nad wzburzoną wodę.
– Odkupujesz go, jak nie da rady – żartuję, maskując rosnący niepokój. Kundel raczej sobie poradzi, ale na wszelki wypadek szybko rozkminiam czy lepiej wskoczyć do wody w butach, czy bez. No i trzeba pamiętać, by zostawić na brzegu telefon. A portfel? Czy chip w karcie może zamoknąć?
Pociągam łyk piwa, kumpel stoi nade mną i osłania oczy przed słońcem, obserwując wodę.
– Jest! – cieszy się. Psi pysk odwraca się ku nam i przez chwilę płynie pod prąd, ale szybko orientuje się, że to na nic. Nie pokona go.
– Ja pierdolę, oddać życie za patyka – śmieje się kumpel, a ja mam ochotę rzucić w niego kiepem. Ale jestem zajęty obserwowaniem rozwoju sytuacji.
Pies jest mądry. Nie walczy, pozwala się nieść wodzie, ale nawiguje w stronę brzegu. Przez chwilę szuka dogodnego miejsca na wyjście z tego piekła i w końcu je znajduje. Wypuszcza patyka na piasek, otrząsa się. Otrząsa się znowu, psując grillowanie jakiejś grupce ludzi.
– Strzała! – wołam, a on dostrzega mnie z daleka i rusza w naszą stronę. Biega jak pojebany, dlatego go tak nazwałem.
Potem jest otrząsanie się na nas, krzyk, tarzanie się w piachu i sapanie w wysokiej, soczystej trawie.
– Jakieś plany na weekend? – pytam, bo trochę mi szumi w głowie i czas coś podziałać.
– Nie wiem, może wpadnie Krzychu.
– A jak sobie pojadę do Wrocławia, to pewnie będziesz chlał dalej, tylko znowu z kimś innym? – idę dalej. Nie chcę, że żeby się zorientował o kogo konkretnie mi chodzi.
– Masz na myśli Hulę?
Szlag!
– No – przyznaję się. Nawet nie jest mi tak głupio, przecież nie jestem specjalnie trzeźwy.
– On rzadko tu jest. Pod miastem mieszka.
– Pod miastem?
– Kury karmi.
To by wyjaśniało, czemu nie kojarzę Huli. Kiedy jeszcze mieszkałem w tej dziurze, jego tu nie było.
– Serio karmi kury?
Kumpel wzrusza ramionami, zadowolony że wyszedł mu żart.
– Wszystkie wieśniaki karmią kury.

***

Siedzę na ławce w parku całą wieczność. Słońce już powoli daje sobie spokój na dzisiaj, a ja zdążyłem wytrzeźwieć. Jak zawsze, skończyły mi się fajki.
Nie zamierzam wracać do domu, bo tam czekają rodzice i jakieś kretyńskie obowiązki których równie dobrze mogłoby nie być – wypełniacze codzienności.
Siedzę na ławce i gram w grindrowe kafelki. Na początku miałem nadzieję, że może znowu trafię na blondasa, ale jest offline. Nie logował się od tygodnia. Oprócz niego są tylko czarne profile bez zdjęć i opisów oraz kolesie po czterdziestce ze zdjęciami spodni albo swojego cienia na trawniku.
Najbliższy sensowny koleś jest 40 km ode mnie, w Łodzi, i raczej nie będzie się fatygował do tej dziury.
– Co za chujnia – mówię sam do siebie i jakaś staruszka akurat przechodząca obok gromi mnie wzrokiem.
Park jest ładny. Zresztą to ten sam, w którym parę miesięcy temu umówiłem się z blondasem. Jaka szkoda, że teraz go tu nie ma. Jestem napalony, zaczynają boleć pełne już jaja, a na domiar złego nie mogę przestać myśleć o Huli i tej jego samczej aurze. Poziom desperacji rośnie i zaczynam się bać, że w końcu umówię się z którymś z tych miejscowych anonimów.
Potem pojawia się jakiś koleś po dwudziestce. Chwila gadki, jest niezdecydowany, dlatego staram się za mocno nie naciskać.
„Po co masz siedzieć w domu” – argumentuję.
W odpowiedzi polubił moją wiadomość. I co to niby miałoby znaczyć?
Jakby usłyszał – bo bez ostrzeżenia daje mi blok.
Co za gówno.
Postanawiam chrzanić tę apkę i tych typów. Idę po fajki.
Miasta takie jak to są pełne małych sklepików monopolowych. Nie dotarły tu żabki ani mniejsze sieci. Są za to budy pełne piw, wódek i fajek, o fantazyjnych nazwach jak „Źródełko” albo „Piwoszek”.
Przed wejściem rzucam okiem na wiszący nad głową szyld.
„Przygoda”.
O tak. Z całą pewnością mam ochotę na małą przygodę.

Sklepik nawet nieźle pomyślany. Schody uniemożliwiają dalsze picie tym srogo najebanym. Nie wolno sprzedawać alkoholu nietrzeźwym. Niby ma to sens ale gdzie w tym interes, że nie możesz sprzedawać najwierniejszej i najbardziej spragnionej klienteli? Jak mawia mój ojciec, ci politycy to chyba żyją na pierdolonym marsie, bez kontaktu z bazą. W środku ścisk i warczące lodówki z browarami. Za brudną szybą z przezroczystej pleksy siedzi znudzony sprzedawca.
– Co będzie? – rzuca mi tylko ulotne spojrzenie, żeby się upewnić czy nie jestem niepełnoletni. Prędzej jego bym o to podejrzewał. Pewnie pomaga starym w sklepie w ramach wakacyjnego dorabiania. Obstawiam drugi rok studiów.
– Marlboroczerwonetwarde – wystrzeliwuję automatycznie. Z biegiem czasu trzy słowa stopiły się w jedno, ale w sklepach zawsze wiedzą o co chodzi.
Odwraca się do gabloty z fajkami i szuka.
– Mogą być w miękkiej?
Patrzę na jego tyłek w przylegających jeansach. Koszulka polo też przylega. Chyba zrobił ostatnio na siłowni spore postępy i jeszcze nie kupił nowych ciuchów.
– Mogą.
Już trzymam w ręku kartę i chcę przykładać do czytnika, ale koleś wstukuje na kasę to co ma do wstukania, rzuca mi kolejne spojrzenie i teraz już nie przestaje patrzeć.
– Co jeszcze?
Ile razy zgubiło mnie to chytre pytanie? Człowiek chce kupić bletki albo jabłko, a oni nie pytają „czy coś jeszcze”, tylko „co jeszcze”. Jakby wiedzieli, po co tak naprawdę tu przylazłeś.
– Trudno – mówię pod nosem, odwracam się do lodówki, zastanawiam się, czy on też obczaja wtedy mój tyłek, a potem stawiam na ladzie portera.
Chłopak patrzy na ciemną butelkę i się uśmiecha.
– Te są w promocji – informuje – Jak się weźmie dwa, to jest taniej.
Nie mówi ile taniej, a ja nie potrzebuję dwóch, ale wracam do lodówki. Bez słowa stawiam drugą butelkę obok pierwszej.
– Tylko uwaga, mocne są – chłopaczek pozwala sobie na żarcik i uśmiecha się. Od razu wygląda ładniej. Ma gładką cerę, krótko ostrzyżone blond włosy, w ten dziwny ostatnio modny sposób że na górze są dłuższe, i oczy za którymi chyba nie kryje się żadna myśl. Zazwyczaj mnie to peszy, ale dziś jestem napalony więc typek mi się podoba. No i nosi na szyi cienki złoty łańcuszek. Zawsze mnie to kręciło.
– Może nie będę pił sam? – też się uśmiecham.
– A, no to chyba że tak.
Nie jest dobry w ripostach. Może jest dobry w czymś innym.
– Słabo chłodzi ta lodówa – mówię, żeby coś mówić, jednocześnie przykładając kartę do czytnika.
– Jakbym wiedział, to bym ci je wstawił do zamrażarki – chłopak puszcza do mnie oko. Czy to już jest flirt?
Ale wtedy drzwi się otwierają i wtacza się jakiś śmierdzący petami, podstarzały typ.
– Dzięki – mówię i patrzę mu w oczy, a on patrzy w moje. Mam wrażenie, że obaj chcielibyśmy sobie dużo powiedzieć.
Piwa wypijam w parku, opierając się o altankę. Uśmiecham się do siebie, bo jakie są szanse żeby trafić na takiego typka w takiej chwili?
Może coś będzie.
Może tam wrócę po więcej piw albo, nie wiem, batona. Zdecydowanie wrócę, zresztą i tak już prawie wszystko wyżłopałem.

***

Śmiejemy się, kiedy Karol przesadnie trzaska drzwiami sklepu. Ma umięśnione łapy. Rozglądam się po ulicy, twarz owiewa rześkie powietrze.
Karol, tak przestawił się młody sprzedawca, siłuje się z zamkiem, klucze brzęczą w wieczornej ciszy, a mnie w tylnej kieszeni szortów przyjemnie ciąży butelka.
– Chyba za dużo piję – mówię pod wpływem impulsu.
– Albo za mało – odpowiada on i znowu się śmiejemy, mimo że to co powiedział nie ma sensu. Ale jesteśmy młodzi, piękni i napaleni. Poza tym walnęliśmy po małpce żeby naoliwić rozmowę.
Znowu patrzę na jego tyłek. Idealnie krągły, a do tego te młode wyrzeźbione ramiona i bary. Prosty, szczery chłopak z małego miasta który w końcu spotkał kogoś ciekawego. Zastanawia mnie, czy bardziej on podoba się mi, czy ja jemu.
W końcu zamyka sklep na wszystkie milion zamków i zapina kłódkę na kracie. Możemy iść gdziekolwiek chcemy. A chcemy iść coś zjeść. W tym mieście o tej godzinie oznacza to tylko jedno – fastfood.
Idziemy główną ulicą, która w większym mieście byłaby co najwyżej jakąś podrzędną drogą między osiedlami. Tutaj jest arterią, ale o tej porze spotykamy tylko nielicznych pielgrzymów do sklepu nocnego i grupkę nastolatków słuchających głośno polskiego rapu, którego nie rozumiem (Karol zaczyna się kiwać, zna ten konkretny kawałek i wydaje się go lubić).
– Palisz? – pytam, klepiąc się po kieszeniach w poszukiwaniu zapalniczki. Mój jasnowłosy wybawca podsuwa mi swoją w ułamek sekundy.
Ach, jaki on jest ładniutki. Młody byczek z miłą twarzą. Małe usta i delikatne rysy nie pasują do przytyranego ciała. Pewnie wyglądał lepiej, gdy jeszcze był szczupły, ale po co szukać dziury w całym?
Siadamy na przystanku i palimy. Karol nagle wyjmuje mi z ust fajkę i wsuwa swoją, a sam pali mojego Marlboro. Nie wiem czy to jego autorski pomysł, czy jakiś nowy młodzieżowy zwyczaj, ale mi się podoba. To prawie jakbyśmy się pocałowali.
Z drugiej strony, nic jeszcze nie zostało powiedziane. Na razie jesteśmy tylko dwoma typami którzy pójdą sobie zjeść, coś wypić i pogadać. Na tym może się skończyć. To niepokojąca myśl, bo ja bardzo, ale to bardzo chcę poczuć jego zapach, dotykać jego ciała i mieć smak jego ust w moich. Chcę czuć jak jego uwięziony pod spodenkami twardy kutas ociera się o mojego, kiedy się liżemy.
Im dłużej go obserwuję, tym bardziej zajebisty się wydaje.
– Jesteś zajebisty – mówię zaskoczony, najwyraźniej większość hamulców już puściła.
Karol się uśmiecha, ale wzrok wlepia w chodnik. Zawstydzam go, czuję jak mięknie mi serce.

***

Gadamy i gadamy. Karol ma mnóstwo do powiedzenia i szczerze mówiąc, chwilami po prostu się wyłączam. Gapię się i potakuję. Okazuje się, że chodziłem do klasy z jego starszym bratem (wkurwiający, ale przystojny) i że Karol myśli o przeprowadzce do Wrocławia. Podsunąłem mu kilka praktycznych informacji, a on z wdzięczności karmił mnie frytkami. Z jakichś powodów nie przeszkadzało mu że ludzie to widzą. Mi trochę przeszkadzało.
Kiedy wrócił z łazienki, dostrzegłem wybrzuszenie pod jego ortalionowymi szortami. Było ogromne. Czemu wcześniej tego nie zauważyłem? Może od karmienia mnie mu stanął?
Na tę myśl i mi zaczął się podnosić. Facet to żałośnie prosta maszyna.
Dlatego zaproponowałem żeby się zwijać i znaleźć jakieś dobre miejsce na wypicie piwa. I właśnie w nim siedzimy.
Tym razem jest to park miejski. Większy, starszy, na wypasie. Siedzimy na kamiennym murku obok fontanny, a szum wody ładnie wypełnia ciszę między słowami. Ktoś mógłby powiedzieć, że to całkiem romantyczne.
– … ale wolę se pozbierać przez wakacje i potem kupić lepsze, bo na suplach nie ma co oszczędzać – Karol kończy wypowiedź, ale początku nie słuchałem.
– Aha – mówię, żeby jakkolwiek zareagować, bo jestem miły – Podotykamy się?
Nagle typek cały się zmienia, wszystko się w nim spina. Otwiera usta i zaraz zamyka. Chyba przeszarżowałem.
– Nie lubię w miejscach, gdzie są ludzie – mówi w końcu, niemal szeptem.
Uff. Rozglądam się, park tonie w mroku, na drzewach ani drgnie pojedynczy listek, żywej duszy w promieniu kilkuset metrów.
– Jacy ludzie? – dociekam.
Karol śmieje się nerwowo i strząsa z siebie emocje kręcąc głową. Jest uroczy, kiedy się boi.
– Ale ktoś może widzieć. Ja tylko w pomieszczeniu, bo inaczej nie mogę – tłumaczy i kładzie dłoń na mojej dłoni – Sorki.
– Ale wsadzać mi frytki do ryja przy ludziach to jakoś mogłeś – przypominam i trochę chce mi się śmiać z tej niedorzeczności. Czasem zapominam, że nie wszyscy są tacy pierdolnięci jak ja.
Milczymy, nastroje podupadły. Moment kulminacyjny okazał się niewypałem, jak petarda na sylwestra która puści iskrę i gaśnie.
Jasne, jest miło, możemy sobie siedzieć i gadać, ale jeśli na gadaniu ma się skończyć, to chyba wolę wracać do domu i obejrzeć serial do snu. Ta myśl powoduje, że odruchowo sprawdzam kieszeń w poszukiwaniu kluczy. I nagle wszystko się zmienia.
– Mam pomysł – mówię i odpowiada mi szeroki uśmiech równych, białych zębów.

***

Czemu ja zawsze muszę mieć jakieś przypałowe akcje? – pytam się w myślach, siłując się z kłódką. To drzwi do garażu mojego kumpla, tego samego garażu w którym pijemy piwo i słuchamy radia w upalne wieczory. Kumpel dał mi zapasowy klucz „na wszelki wypadek”, ale pewnie nie śniło mu się, że o taki wypadek może chodzić.
Kręcę kluczykiem, nigdy nie otwierałem tych drzwi. Metal zgrzyta o metal i hałasuje, na karku czuję gorący oddech Karola. Stoi tak blisko, że trochę się ocieramy. Zaraz nie wytrzymam i zaczniemy się ruchać po niewłaściwej stronie drzwi.
– Kurwa – syczę, ale na kłódce to nie robi żadnego wrażenia.
– Daj – Karol delikatnie wyjmuje klucz mojej dłoni – Mam wprawę.
I faktycznie, kłódka ustępuje jak zaczarowana. Ostrożnie uchylam drzwi i w całkowitej ciemności próbuję sobie przypomnieć, gdzie jest włącznik światła. Chyba ta ściana po lewej.
Pstryk.
– Łaaał – Karol jest pod wrażeniem. Ja też lubię to miejsce. Jest w tym wszystkim coś imponującego – schludnie pomontowane półki, stół roboczy z ogromnym imadłem, milion części samochodowych i narzędzi których nazw i przeznaczenia nie znam. Pod ścianą naprzeciwko wejścia nieduży metalowy regał zastawiony po brzegi browarami, po prawej wszystkie te pierdoły których nie dało się upchnąć nigdzie indziej, a szkoda wyrzucić – stary rower, kask, materace, książki dla dzieci i tysiąc innych rzeczy. Są też obiekty wyjątkowe, choćby dwie oparte o ścianę zapasowe opony do tira, albo wiszący na ścianie mundur kojarzący się ze służbami specjalnymi z niedomytą plamą po kulce z paintballa.
– Rozgość się – mówię wspaniałomyślnie i zastanawiam się, jaka jest szansa że kumpel wpadnie tu zaraz żeby walnąć szybkie piwo, jak czasem ma w zwyczaju. Wolę nie wiedzieć. Która godzina? Chwila po północy.
Karol podbija do mnie bez wahania, a kiedy przy mnie staje, orientuję się, że jest odrobinę wyższy. Ma gorący oddech i chyba spocił się pod tą opinającą koszulką. Łańcuszek na szyi błyszczy w bladym świetle jarzeniówek.
– Też jesteś zajebisty – mówi cicho i całuje mnie. Robi to delikatnie, ale stanowczo. Jest w tym świetny, a dobrze wiem jaka to rzadkość. Języki się odnajdują, zamykam oczy słucham jak obaj sapiemy. Ręka mojego młodego byczka szybko złazi na mój tyłek i porządnie gniecie mi dupę, język coraz ostrzej wpycha się w moje usta. Robię krok w tył, a Karol napiera. Drugą łapę daje na mój kark i teraz już nie mam jak się wyrwać.
– Jesteś mój – mówi i zaraz wracamy do lizania się. Robię jeszcze jeden krok w tył i trafiam na ścianę. Jego gorące, spocone ciało nie daje mi uciec, jestem przygwożdżony i zależny od napalonego typka. On tymczasem całuje mnie po szyi i drapie króciutkim niewidocznym zarostem. Gdy gryzie, ja próbuję nie jęczeć, ale kiedy łapa Karola zaczyna mnie macać po kutasie, już nie mogę tego stłumić. Jest mi zajebiście. Karol jest czułym i stanowczym ogierem, całuje mnie gdzie tylko może i bez oporów maca po całym ciele. Nagle klęka i przez chwilę się dziwię, bo myślałem że to będzie moja rola, ale on tylko chce całować mnie po brzuchu. Zlizuje z niego słony pot patrząc mi w oczy, ręką nadal ostro maca mnie po kroczu. Przyciska do mnie głowę i pomrukuje. W końcu jednak zabiera się za mój pasek i idzie mu to nawet sprawnie. Rozpina moje szorty, zsuwa je do kostek i jest zachwycony twardym kutasem prężącym się pod białymi bokserkami. Wącha je i znowu mruczy. Zapachy nieźle na niego działają, zajebiście, bo na mnie też. Kładę rękę na jego głowie, ale ją strąca. Nie ja tu rządzę.
Jasne oczy patrząc w górę, widać czyste upojenie.
– Zdejmij koszulkę.
Grzecznie ściągam, a Karol ostrożnie zsuwa ze mnie bokserki. Podziwia mojego kutasa, ale nie rusza go. Przykłada nos do jaj i zaciąga się, mruczy. Bluzga coś pod nosem, ale nie słyszę co.
Pomaga mi do końca zdjąć szorty i bieliznę, a kiedy jestem już nagi, wstaje i góruje nade mną, w pełni ubrany, a ja całkowicie nagi, wyeksponowany, gotowy do użycia. O kurwa, pojęcia nie miałem że może z niego być taki ogier.
Chwyta mnie za ręce i unosi nad głową, przyciska do ściany, napiera na mnie całym ciałem i zaczyna brutalnie mnie lizać. Wpycha mi się w usta, gryzie wargi, wciska mnie w ścianę. Nie przeszkadza mu, że mój kutas zostawia mokre ślady na jego dresowych spodenkach. Całuje coraz mocniej, zaczyna to boleć, wiercę się, ale jego łapy trzymają mocno. Poddaję się, pozwalam mu robić co chce, od tego przecież jestem.
W końcu chłopak trochę się uspokaja. Jego twarz jest tuż przy mojej, oddychamy tym samym powietrzem, patrzymy sobie w oczy, a ręka Karola zaczyna jeździć po mojej pale. Powoli mi wali, ani na sekundę nie przestając patrzeć mi w oczy. Usta mamy rozchylone, po plecach spływa mi kropelka potu.
– Jesteś mój – szepcze.
– Jestem twój.
Jego dłoń dotyka mnie po klacie i brzuchu, zdecydowanym ruchem każe mi się odwrócić. Jest napalony nie na żarty, widzę przecież co się dzieje pod tymi jego dresami.
– Wypnij dupę – mówi zaskakująco władczo, ale bez emocji. Co się stało z tym słodkim nieśmiałym chłopaczkiem ze sklepu?
Opieram się o ścianę, rozkraczam i eksponuję dupę. Czuję na sobie jego spojrzenie. Stoi i patrzy. Ocenia. Młody skurwol.
– Rozchyl.
Oparty o ścianę czołem, rozchylam pośladki, eksponuję się, już nic nie mogę ukryć, już całego mnie ma, podanego na tacy. O kurwa, fiut mi pulsuje, mam wrażenie że zaraz dojdę.
– Delikatnie – mówię błagalnie, bo jak dotknie mnie mocniej, to wybuchnę.
Karol się śmieje i kładzie dłonie na mojej wypiętej dupie. Potem robi się błogo – czuję ciepły oddech dokładnie tam, gdzie chcę go teraz czuć. Gdy mokry język dotyka mi dziury, kopie mnie prąd. Silne ręce chłopaka łapią mnie za biodra i zaczyna wylizywać jak głodny pies. Gorący mokry organ pieści mi pizdę po mistrzowsku, jęczę coraz głośniej, zapominam że jest noc i że tuż obok garażu stoją bloki. Liczy się tylko błogie miękko-ciepłe uczucie w dziurze i sapanie chłopaka na maksa napalonego na moją dupę. Lubi i umie to robić, liże mnie długo i intensywnie. Jęczę tak głośno, że zaschło mi w gardle, a z kutasa kapie na zakurzoną posadzkę. Na koniec lizania dostaję klapsa i odwracam się żeby popatrzeć na mojego ogiera. Jest zdyszany, ale bardzo zadowolony. Uśmiecha się lekko, choć nie do mnie.
– Jesteś zajebisty – zapewniam. To moja rola żeby poczuł się jak najlepiej. Chcę go maksymalnie zadowolić.
– Zajebistą masz dupę – odpowiada komplementem.
Sięga po zapomnianą butelkę piwa z mojej kieszeni, otwiera zębami, wypluwa kapsel w kąt i najpierw podaje mi, a dopiero potem sam łapie kilka łyków.
Znam ten moment.
Kiedy już się na siebie rzucicie i wyładujecie pierwszą falę chuci, jest chwila żeby złapać oddech, upewnić się, że wszystko jest jak trzeba i zebrać siły do właściwej zabawy. To jest cisza przed burzą, a z oczu Karola aż strzelają iskry. Mięśnie ma napięte, oddech płytki. Może jeszcze sam nie zdaje sobie z tego sprawy, ale jest gotowy na jebanie mnie. Ogromny namiot w szortach zdaje się to potwierdzać.
– Chodź – zapraszam go gestem.
Podchodzi i przytulamy się, delikatnie mnie całuje, czuję smak seksu i gorzkiego chmielu. Dłoń chłopaka oczywiście zaraz biegnie w dół i bez najmniejszego problemu wsuwa we mnie palec. Dziurę mam nawilżoną i gotową, jego język zdziałał cuda.
Palec wchodzi głębiej, a on gryzie mnie w ucho i dołącza drugiego palca. Masuje, zaciska na mnie zęby i ciągnie za włosy, aż odchylę głowę. Gryzie mnie w szyję, na bank zostawi ślad, a palce powoli mnie ruchają.
– Jestem twój – szepczę mrużąc oczy.
– Jesteś mój.
– Jestem twoją suką.
– Mmm… moja suka.
Karol jest małomówny, ale jego ruchy mówią same za siebie. Znowu odwraca mnie do ściany i każe wypiąć dupę. Czas mnie zerżnąć. Trochę się boję, bo chyba ma olbrzymią pałę, ale z drugiej strony to o niczym więcej już nie marzę. Niech zapakuje i szybko mnie rozepcha, chcę już to poczuć.
Spluwa mi na dupę jak na scenie z pornola. Chyba zwariował, że weźmie mnie tym bydlakiem bez porządnego poślizgu.
– Tylna kieszeń – wskazuję mu swoje spodenki. Karol nieufnie sięga i wyjmuje torebeczkę z żelem. Chyba pierwszy raz widzi coś takiego.
– Patrz w ścianę – instruuje. Posłusznie się odwracam. Nie zobaczę jak wyciąga pałę i się do mnie przymierza. Szkoda.
Chwilę to trwa, chłopak się kręci, słyszę jak na ziemi lądują ciuchy. W końcu staje tuż za mną, czuję żar na pośladkach. Rozsmarowuje mi na dziurze zimny żel, wsuwa palca, jest w tym metodyczny i dokładny. Rozchyla mi pośladki i chwilę gapi się na przygotowane dziursko. Znowu spluwa.
– Jestem raczej długodystansowcem – słyszę. No nie. Nie dość że wielki, to jeszcze będzie mnie jebał nie wiadomo ile. Chce mi się krzyczeć z radości i płakać jednocześnie.
– Dawaj! – ponaglam, bo nie mogę już czekać. Chce żeby we mnie wjechał, zbolcował mnie, wypierdolił. Cały wieczór flirtu i gry wstępnej, tyle czasu, tyle słów, a chodziło tylko o ten moment.
Czuję gorący nacisk, chłopak cicho syczy, a ja staram się rozluźnić. Żałuję, że nie oglądam tego jego oczami. Nacisk się nasila, trochę boli, dupa się broni, ale potem nagle wszystko idzie gładko, kutas wchodzi, na razie tylko główka, ale już jest we mnie i zmusza mnie do krzyku.
– Cicho.
Łapie mnie mocno za biodra, trochę to boli, ale dziura boli bardziej. Czuję się jak nadziewany na pal, ale to zaraz minie. Jego fiut musi być olbrzymi i twardy, wypełnia mnie do granic możliwości. Boję się choćby drgnąć, dlatego zaciskam zęby i cicho jęczę, a byczek za mną sapie tym głośniej im głębiej we mnie włazi. To właściwie jeden długi pojedynczy ruch. Trzęsą się pode mną nogi, po plecach spływa pot, a kutas chłopaczka w końcu wchodzi cały. Stykamy się ciałami. Karol sapie i obejmuje mnie mocno, cały czas będą w środku. Leciutko dopycha biodra i wjeżdża we mnie jeszcze to kilka milimetrów, znowu krzyczę, ale z rozkoszy, nie bólu. Mój ogier mocno mnie tuli i rozpycha się kutasem w mojej dupie, zaczyna powoli jechać i zatyka mi usta, gdy jęczę.
– Cicho, suko – bardziej prosi niż rozkazuje.
Posuwa mnie powoli, coraz zwinniej, trochę czule, trochę tak jak mu się podoba. Nic ode mnie nie zależy. Muszę się wypinać i na wszystko mu pozwalać, bo on też stracił cały wieczór na gadkę i teraz odbiera nagrodę.
– Głęboko – proszę jękliwym głosem, a on od razu dobija się we mnie do oporu. Musi być naprawdę wielki, mam wrażenie że jestem ciasny, a przecież wcale tak nie jest.
– Jeb mnie – kontynuuję błagania.
Z jego ust wydobywa się coś w rodzaju warknięcia i natychmiast dostaję, czego chciałem. Zaczyna mnie rżnąć, łapie za ręce i wykręca za plecami, wciska mi twarz w ścianę i zapina przy akompaniamencie coraz głośniejszych mokrych dźwięków. Czuję się pełen, spinam się, nie dam rady dłużej.
– Kurwa, czekaj! – próbuję się wyrwać, ale ręce mam boleśnie wykręcone, nie mam jak się cofnąć, a kutas dalej mnie penetruje i wciąż przyspiesza. Karol harczy i wbija się po jaja.
– Poczekaj – proszę znowu, ale albo nie słyszy albo chuj go obchodzi co mówię. Jebie mnie dalej, a ja się trzęsę, pocę, wiję i mam ochotę płakać.
Nagle młody jebaka coś zmienia, może inaczej ugina kolano albo stawia stopę i penetruje mi pizdę z pełną mocą trafiając dokładnie tak, jak trzeba. Każde pchnięcie posyła impuls do mojego zmęczonego, mokrego kutasa i każe mu wystrzelić ładunek spermy. Zaraz się to stanie, ale mięśniak za mną nie zwalnia i nie słucha.
Łamię zakaz i odwracam się. Jest nagi, spocony, ma idealną klatkę i kaloryfer, a na głowie kominiarę która wcześniej wisiała na ścianie.
– Ja pierdolę – syczę, a on zaciska zęby i rucha jeszcze mocniej.
-Aaaa – drę się i podejmuje jeszcze jedną próbę wyswobodzenia się. Na marne. Cały się trzęsę, jestem wgniatany w ścianę i na chwilę jakby urywa mi się film, tracę kontakt, przestaję myśleć, a kutas pręży się i zaczyna wylewać spermę na ścianę. Jego tego niewiarygodnie dużo, jakbym sikał, a nie się spuszczał. Zalewam ścianę i jęczę, a on pierdoli mnie jeszcze mocniej, już nie zatyka mi ust, chce żebym krzyczał bo to dla niego najlepszy komplement.
– Kurwa, przestań – łkam, po udzie ścieka mi sperma, moja dupa wydaje wilgotne dźwięki i czuję że jest kompletnie rozjebana, ma już dość.
Mam wolne ręce, mogę uciec, ale nie robię tego. Młody alfa zasłużył na nagrodę, dał mi niezłą akcję i musi się spuścić.
– Jestem twój – jęczę.
Znowu warknięcie, kutas wbija się we mnie agresywnie po jaja i zostaje, chłopaczek łapie mnie za szyję i dusi, sapie i wydaje całą serię pojebanych dźwięków, drga, tłoczy we mnie spermę, zalewa i dusi jeszcze mocniej, puszcza w ostatniej chwili, gdy mam już ciemno przed oczami, i nagle zostaję sam, mogę w końcu paść na posadzkę i się skulić.
Uspokojenie oddechu zajmuje mi trochę czasu, a zebranie odwagi żeby otworzyć oczy jest jeszcze trudniejsze. Leżę na posadzce i czuję się jak wyruchana szmata, z dziury wycieka mi nagroda. Dokładnie tego potrzebowałem. Błogość. Spełnienie. Nie został najmniejszy ślad po napaleniu.
Obserwuję jak chłopak bez pośpiechu się ubiera. Dopiero potem sobie o mnie przypomina i kuca tuż obok.
– Nie za ostro? – pyta Karol, a ja wybucham śmiechem.



Podobało się? Zostaw komentarz i zmotywuj mnie do pisania dalej.

7 thoughts on “Historie z małego miasta – cz. 2

  1. <3 Super… Świetnie opisana akcja, w dodatku z rimmem, jak lubię. Samo przedstawienie ostrego jebania sprawiło, że praktycznie zaschło mi w gardle z wrażenia.
    Czekam na ciąg dalszy, chociaż ten epizod spowodował, że podniecenie mega wzrosło i zazdrościłem bohaterowi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *