Historie z małego miasta cz. 6 – koniec

Końcówka października.
Stoję na dworcu i palę fajkę. Po pustych ulicach panoszy się jesienny wiatr, drzewa już zgubiły złote liście i zrobiło się ponuro. Nie jest zimno, ale trzeba nosić lekką kurtkę. Trzeba chować ręce do kieszeni i wkurwiać się, że o 18 jest już ciemno. Trzeba posiedzieć z rodziną i udawać grzecznego i uczynnego chłopca. Choć w zasadzie jestem grzeczny już od tak dawna.
Zapalam jeszcze jedną fajkę, a w oddali warczy silnik. Zastanawiam się, czy to on, czy może jednak jakieś randomowe auto. Może zdążę wypalić do końca.
Skoro jestem w rodzinnej dziurze, moje myśli naturalnie podążają w określonym kierunku.
Myślę o facetach, seksie, orgazmach i tym wszystkim, co mnie tu spotkało i jeszcze może spotkać. Oraz o tym, co czeka na mnie we Wrocławiu.
Auto podjeżdża pod dworzec, zatrzymuje się tuż przede mną i czeka. Ciskam peta na chodnik, przydeptuję i wsiadam, zanim się rozmyśli i odjedzie.
– Siema, co tam? – mówi mój najlepszy kumpel w tej dziurze.
– No wiesz, rozpiera mnie radość, że tu jestem – odpowiadam sarkastycznie, zgodnie z naszą małą tradycją powitalną.
– Etam, tylko tak gadasz. Fajnie będzie! – kumpel klepie mnie boleśnie w udo i wrzuca bieg. Jedziemy, zapewne do jego garażu na bimber.
Po drodze trochę gadamy, a trochę pogrążam się w myślach. Bo któregoś razu to nie mój kumpel odbierał mnie z dworca, ale Hula. Pamiętam ten dzień bardzo dobrze. Każdy zajebisty szczegół.
Opowieść o Huli zawsze zaczynała się podróżą i kończyła orgazmem. Przez chwilę wierzyłem, że już zawsze tak będzie. Że będę miał swoje drugie, sekretne życie, z Nim. Że będzie zawsze się ślinił na moje przyjazdy, że nie odwróci wzroku ku komuś innemu, że mu się nie znudzę.
Ale potem przyjechałem, a Huli nie było. Nie odezwał się, nie odczytywał wiadomości, był poza zasięgiem. Wróciłem do Wrocławia z niesmakiem, zawiedziony. To nic, myślałem, następnym razem pewnie się uda.
Ale następnym razem też go nie było.
Zajęło to kilka miesięcy i przyjazdów do rodzinnej dziury. Dopiero wtedy zacząłem na powrót myśleć trzeźwo, a twarz przepięknego skurwola poczęła się zacierać w pamięci. Oczywiście nie było to łatwe, wystarczył jakiś drobiazg i zaraz na powrót o Nim myślałem. Ktoś nosił takie same najki, ktoś zaciągał się skrętem w identyczny sposób. Raz minąłem na ulicy typa spluwającego na chodnik i dostałem erekcji.
Ale w końcu wszystko poszło standardowo: ustawiłem się na jakieś jednorazowe akcje, z jednym typem spotkałem się kilkukrotnie, ale coś nie zagrało. Potem poznałem kolejnego, ale chciał się bawić w związek, miłość i tak dalej, a mnie nie było to do niczego potrzebne. Teraz, z perspektywy czasu wiem, czemu. Bo ciągle liczyłem, że prędzej czy później pojawi się Hula. Ale nadzieja w końcu umarła i wróciłem do typa, któremu wcześniej dałem kosza.
Zadziwiające, jak łatwo podsumować kilka miesięcy życia w paru zdaniach.

***

Zgodnie z protokołem, kumpel zawozi mnie pod garaż. Włazimy do środka, oddechy parują, ale zaraz rozgrzewamy się kieliszkiem bimbru. A potem drugim, na drugą nóżkę, jak to mówi kumpel, bo on z tych, co lubią te durne teksty wujka z wesela. Robi mi się cieplej i przyjemniej. Spięcie w ramionach znika, myśli płyną swobodniej. Wychodzę przed garaż i zapalam fajkę.
I myślę o Darku. O moim typie we Wrocławiu. O tym, że to zajebiście wyszło. Poza tym, że jest diablo przystojny, to jeszcze rucha po mistrzowsku. Lubi się wyżyć, nie boi się trochę pobluzgać, wyruchać w gardło. Dokładnie tak, jak lubię, choć w porównaniu z Hulą, jest niemal waniliowy. Nie ma w nim prawdziwej agresji, nie zależy mu na pokazywaniu mi mojego miejsca, nie ma mroku w oczach.
Ale to wystarcza. Jest miło i chyba mogę go nazwać swoim chłopakiem.
Choć nie jest pozbawiony wad, wiadomo. Są oczywiście drobiazgi – niespecjalnie lubi się najebać, nie gotuje i jakieś inne, mało istotne gówna. Ale jedna wada jest na skraju akceptowalności. Darek nie rucha w dupę. Można się śmiać, ale to poważna sprawa. Nie kręci go anal i nie ma szans, żeby go przekonać.
Jednego razu obudziłem się na lekkim kacu i, jak to na kacu, chciało mi się ruchać. Spaliśmy nago więc wtuliłem się w Darka, zanurkowałem pod kołdrę i zacząłem całować jego nagą, rozgrzaną klatę. Obudziło go dopiero ssanie sutków. Przeciągnął się i jęknął, a ja zjechałem niżej. Całowałem brzuch, dotykałem skóry czubkiem języka i kontynuowałem podróż w dół. Twardy kutas uderzył o brodę. Pachniał zachęcająco więc czym prędzej go połknąłem i usłyszałem stłumiony jęk. Wylizałem go, zaciągnąłem się zapachem spoconych jaj, dostałem świra. Wygodnie oparłem głowę i wziąłem w usta. Trzymałem pałę w środku nie wykonując żadnego ruchu, aż Darek stracił cierpliwość i zaczął poruszać biodrami. Wjeżdżał we mnie powoli, leniwie, penetrował mi mordę twardym kutasem. Szybko się rozpędził i zaczął mnie konkretnie posuwać. Wjebał mi się w gardło i podduszał, potem puszczał i po kilku oddechach znowu byłem zapychany fiutem. Kołdra i prześcieradło mokre od śliny, usta pełne smaku porannego kutasa, jęki i łapy faceta na mojej głowie. Zajebiście.
Pozwoliłem mu działać, używał mnie jak chciał, ale kiedy poczułem, że jest blisko, uciekłem. Podstępnie wróciłem na górę, złapałem porządny haust chłodnego porannego powietrza i odwróciłem się tyłem do mojego ogiera. Twardy, śliski kutas ocierał mi się o pośladki.
Darek zaczął mnie całować po karku, przygryzać uszy, sapać i napierać na mnie pałą. Na maksa chciałem go zadowolić, chciałem dać mu najlepszy możliwy poranek. Chciałem być jego grzeczną szmatą.
– Mmm – mruczałem i wiłem się w jego uścisku, było mi tak dobrze – Spuść się we mnie – poprosiłem.
W odpowiedzi wpakował mi język do ucha i zaczął ostro je wylizywać. Wiedział, że mnie to doprowadza do ostateczności. Wyłem i się trząsłem, ręką sięgnąłem pod kołdrę, odnalazłem jego pałę i nakierowałem ją w odpowiednie miejsce. Grzyb naciskał bezpośrednio na moją dziurę. Docisnąłem się do niego, było już tak blisko, już prawie we mnie wjechał, kurwa, jak dobrze….
– Dobry chłopiec – wyszeptał mi do ucha – Chcesz spermy?
– Tak – zapewniłem i rozchyliłem ręką pośladki, żeby łatwiej było mu wjechać. Kurwa, jak ja potrzebowałem w sobie tego kutasa. Oddałbym wszystko za porządne rżnięcie, a przynajmniej za spust prosto w dziurę.
– Zrobiłbyś wszystko, żeby mnie zadowolić, co? – nęcił mnie dalej.
– Wszystko – obiecałem. Zamknąłem oczy, a on położył łapę na moim pośladku i boleśnie ścisnął. Jęknąłem i za karę dostałem porządnego klapsa. Podjarał mnie do granic możliwości, serio zrobiłbym wszystko, w takich chwilach byłem jego szmatą i zadowalanie go należało do moich obowiązków. 
– Nurkuj pod kołdrę – nakazał – I połykaj do ostatniej kropli.
Ah! Nie ma mowy, nie tym razem. Teraz potrzebowałem czegoś innego. Po tych długich tygodniach, czy tam miesiącach, musiałem dostać jego ładunek gdzie indziej.
– Zalej mi dupę – poprosiłem najgrzeczniej jak potrafię.
– Nie dyskutuj – skarcił mnie i wpakował dwa palce do mordy. Zacząłem je ssać i przygryzać. Od razu odechciało mi się stawiać. Posłusznie zsunąłem się w dół, w ciemności trafiłem na klejącą się pałę i chciwie się dossałem. Jak na zawołanie, do ust zaczęła lecieć pyszna, gorąca sperma.
Takie momenty były zajebiste, ale w ostatecznym rozrachunku był problem. Nigdy nie dostawałem tego najważniejszego. Im dłużej nie byłem ruchany w dupę, tym bardziej tego potrzebowałem. A im silniejsza potrzeba, tym większa desperacja. W coraz śmielszych zabiegach stopniowo porzuciłem wszelką godność.
Próbowałem wszystkiego. Paradowałem po chacie w jockstrapach, przed zaśnięciem zawsze ocierałem się dupą o jego twardniejącą pałę. Palcowałem się, kiedy łaskawie dawał mi possać kutasa.
Wszystko na nic. Moja dziura go nie interesuje i raczej się to nie zmieni. Pozostaje umawianie się na boku z innymi typami, ale nie chcę być nie fair. No to może zabawki? Ale każdy pasyw na świecie przyzna mi rację, gdy powiem, że dildo to nie to samo co prawdziwy, gorący gnat. Tego się nie da zastąpić, a uczucie bycia ruchanym jest niepowtarzalne. Gdy koleś napełnia mi dupę spermą, napełnia też duszę. Proszę, jaki ze mnie wychodzi romantyk, gdy się napiję.

Wracam do garażu, pijemy jeszcze jedną kolejkę. W radiu lecą gówniane tegoroczne hity, mój kumpel wciąga tabakę i tłumaczy, że za wolno pijemy. Gadka skacze z tematu na temat, flaszka pusta więc przerzucamy się na browary. W którymś momencie rozlega się pukanie do drzwi garażu i serce skacze mi do gardła. Okazuje się, że to reszta ekipy. Mój kumpel sprosił dziś wszystkich świętych, będzie ostra zabawa i pewnie rzyganie po krzakach. W sumie wszystko mi jedno, bawię się całkiem nieźle, troski odpłynęły w dal.
Godzinę później stoimy w kółeczku, raczymy się piwkiem i palimy faja za fają. Obserwuję ich z wielkim uśmiechem przyklejonym do ryja. Jesteśmy młodzi, pijani i piękni.
Zwłaszcza Daniel. To mój pierwszy hetero crush. Był taki czas jeszcze w liceum, że zrobiłbym dla niego wszystko. Przystojny, inteligentny, zawsze w jakiś sposób niedostępny. Kiedy przychodziło się do niego po coś na chatę, często otwierał drzwi bez koszulki, spocony, bo akurat robił pompki. Gładka wyrzeźbiona klata aż prosiła się o wylizanie, ale Daniel nigdy nie pozwolił mi na żaden ruch. Nie, żebym nie próbował. A teraz Daniel ma żonę i bachora. Przychodzi do garażu raz na rok i odreagowuje codzienne stresy.
Jest i Kuba. Kuba jest zajebisty, bo lubi się przytulać i rzucać pedalskie żarciki. Zgrywa się i obmacuje mnie po dupie, dobrze wiedząc, że może mi się to spodobać. Ale Kuba też jest niedostępny, to wszystko tylko żarty. Szkoda, bo jestem dziś tak napalony że klęknąłbym na jedno skinienie. Najchętniej opierdoliłbym wszystkim po kolei, jest mi już obojętne co będzie potem. Mogliby dać mi pały do obróbki, nakarmić spermą i wszystko pozostałyby naszym małym sekretem. Czemu życiem nie jest pornolem?
Gdy zgnieciona zostaje ostatnia puszka piwa, wszyscy zgodnie postanawiają iść do nocnego. Ruszamy solidarnie całą bandą, sklep jest niedaleko, a noc jeszcze młoda. Śmiejemy się na całą ulicę i gadamy o absolutnych pierdołach. Chłopcy nabijają się z siebie nawzajem, bo wszyscy mają żony lub narzeczone, a ja zaczynam się zastanawiać, czy o to chodzi w życiu.
A potem pada najgorszy pomysł na świecie.
W mojej rodzinnej dziurze jest tylko jeden klub, dyskoteka, czy jak to nazwać. Nigdy tam nie byłem, ale z opowieści wiem, że to takie miejsce, gdzie lecą przeróbki hitów z radia w aranżacji dance, a na barze leją rozwodnione koncerniaki. Faceci przyprowadzają wypindrzone laski i noszą koszule w kratę. Wszystko to brzmi zniechęcająco i wiem, że jeśli tam pójdę, to będą mnie musieli holować pod dom.
– Zajebiście, chodźmy! – krzyczę.

***


Miejsce nazywa się Rowerownia, bo kiedyś był tam wielki magazyn rowerów. Rowerownia przytula się do skraju parku miejskiego, a chujowa muzyka razi po uszach już z daleka. Na wejściu stoi wielki łysy koleś w za małym garniturze. Czy oni zatrudniają tych bramkarzy w oparciu o stereotypy? Wjazd za dychę, mówi łysol. Trochę marudzimy, Daniel twierdzi, że dzisiaj DJ-em jest jego ziomek i zdecydowanie powinniśmy wejść za darmo, ale łysol jest nieubłagany. Płacę za nas wszystkich i wbijamy do środka, w świat potu, piwska i niedobrych frytek.
Wnętrze jest takie, jak wszystkie tego typu kluby. Pod ścianami loże i drewniane ławy, na środku wielki parkiet, gdzieś w długim korytarzu palarnia, długi bar obsługiwany przez znudzonych kolesi w koszulkach z logo Rowerowni. Za nimi półki z drogimi alkoholami, których nikt nigdy nie zamówi. Po uszach wali przeróbka Rihanny, tuż nad parkietem unosi się dym. Żeby był klimat, wiadomo.
Przeciskamy się przez tłum, jakiś pogrążony w pląsach knur wpada na mnie z pełnym impetem i nawet tego nie zauważa. Po niemiłosiernie długim oczekiwaniu każdy z nas ma przed sobą szota wódki i kufel piwa.
No to cyk, jak mówi budzik do zegarka, stwierdza mój kumpel.
Zapijamy paskudną czystą piwem i uznajemy, że czas iść zapalić. Prowadzi Kuba, bo był tu już wcześniej i wie, co i jak.
Okazuje się, że palarnia to po prostu wydzielona przestrzeń na zewnątrz z drugiej strony budynku. Tutaj toczy się prawdziwe życie. Laski narzekają na swoich facetów, obgadują inne laski, a kolesie rzucają suche żarty i huczą głupawym śmiechem.
Wypijam piwo duszkiem, bo chcę się najebać na tyle, żeby jakoś znosić to miejsce, ale alkohol jak na złość nie chce współpracować. Mam w czubie, ale nie wystarczająco mocno. Reszcie ekipy idzie dużo lepiej. Danie słania się na nogach, Kuba pierdoli niestworzone rzeczy, a mój najlepszy kumpel wchodzi w tryb pełnej zabawy i zaczepia stojących wokół obcych żeby się do nas przyłączyli.
Zostawiam ich, wracam do środka po więcej procentów. Bar odnajduję nie bez przygód, jest tak ciasno, że tłum zaraz rozniesie to miejsce, ściany pękną, a sufit wszystkich nas tu pogrzebie.
Sączę piwo siedząc na hokerze, nie chce mi się przedzierać z powrotem do palarni. Wsłuchuję się w przeróbkę Explosion i sączę browara, bawiąc się podkładką.
Rozglądam się na boki i dostrzegam znajomą czapeczkę z daszkiem. Wychylam się i widzę też twarz.
Mózg pompuje w ciało wszelkie dostępne pokłady adrenaliny, rozdziawiam japę i gapię się dalej, chcę się upewnić.
To on. To on, jak sam chuj. Wszędzie i zawsze bym rozpoznał ten samczy ryj. To zblazowane spojrzenie zmęczonego drapieżnika, to rzucenie banknotu na ladę, jakby się lepił.
Barman z zadbaną długą brodą zdejmuje z półki jakąś flaszkę i stawia na kontuarze.
Hula łapie butelczynę i rozpływa się w powietrzu. Znika w tłumie. Nie ma go.
Kurwa, myślę sobie, czy jestem bardziej najebany, niż mi się wydawało? Czuję się całkiem trzeźwy. No, może nie całkiem, ale jeszcze nie mam zwidów. Patrzę w swoją dłoń, palców jest pięć. Patrzę w komórkę, godzina rozmywa się przed oczami tylko odrobinkę.
Kurwa.
Ja pierdolę.
On naprawdę tu jest.
Co teraz?
Gorączkowe myśli, stres, że może jednak mi się wydawało, że jestem tu z kumplami i nie mogę tak po prostu zniknąć, że minęło już za dużo czasu i że we Wrocławiu czeka Darek.
Ale jednak ponad tym wszystkim jest dzika, niepohamowana radość. W końcu to Hula. Znowu jest w zasięgu ręki. Nie wiem jeszcze, co z tym zrobię, ale coś zrobię na pewno.
Muszę go znaleźć, postanawiam.
Zanurzam się w odmęty parkietu. Obijam się o ludzi, wylewają mi piwo, jakiś burak drze mi się w ryj, jakaś dziewczyna się do mnie łasi. Pływam w tym wszystkim obojętnie, ledwo ich widzę, głowa lata w lewo i prawo.
Krążę, skanuję, układam w myślach co mu powiem, ale czas leci, a Huli nie ma. Sprawdzam wszystkie stoły i loże, wracam do baru i robię rundę po klubie od nowa, a potem jeszcze raz. Wszystko na nic.
Muszę się odlać, pęcherz boleśnie uwiera już od jakiegoś czasu więc odnajduję korytarzyk prowadzący do toalet. Przed damską długa kolejka, przed męską tylko dwóch typów.
Czekam, stygnę, próbuję zebrać myśli. Co, jeśli już wyszedł? Wziął flaszkę na drogę i poszedł gdzie indziej. Może do parku. Może do siebie, przecież mieszka niedaleko. Kurwa, jeśli przegapię taką okazję, nigdy sobie nie daruję.
Drzwi męskiego kibla otwierają się z impetem i z środka wypada jakaś dziewczyna, a za nią Hula. Mijają mnie i Hula w ostatniej chwili mnie zauważa. Ma na ustach uśmieszek, który dobrze znam, ale tym razem to nie ja go wywołałem, tylko ja laska. Hula przez ułamek sekundy spogląda mi w oczy i nawet jeśli mnie rozpoznał, to nie daje po sobie poznać.
Niedobrze. Bardzo niedobrze. Kim ona jest? Jakim kurwa prawem podbija do mojego skurwola? Choć tak naprawdę nigdy nie był mój. Poraża mnie niezwykle klarowna myśl, że byłem chwilową zajawką i już dawno mu się znudziłem. Hula mnie nie wspomina i w ogóle o mnie nie myśli, może nawet nie pamięta. Ma mnie w dupie, tak samo jak wszystkich innych.
Chciałbym go gonić, rozpaczliwie szukam pomysłu jak to wszystko rozegrać, ale przecież nie ma czego rozgrywać. Ta myśl boli. Jak chujowo, jak beznadziejnie.
Nie gonie ich, bo serio, serio muszę się wysikać. Czekam w kolejce jeszcze parę minut, zamykam się w kabinie i staram się trafiać do kibla. Myśli w głowie płyną już spokojniej. Chyba się poddałem. Może to i dobrze. Może powinienem napisać albo zadzwonić do Darka. Zrobię to. Pójdę zajarać i pogadam z nim, to dobry chłopak.
Wychodzę, przedzieram się przez tłum i, kurwa, bum. Hula przyciska swoją laskę do ściany i ostro się liżą. Wpycha w nią język, maca po dupie, a ona absolutnie nie zamierza stawiać oporu. Zakochana para. Trudno, los tak chciał, myślę. Najpierw szukasz Huli pół godziny po całym klubie, a potem, jak już zrezygnujesz, sam się wpierdala pod oczy. No jasne. Świetnie.
Idę zajarać. Palę jednego, potem drugiego, potem trzeciego. Kumple gdzieś się zmyli. Podnoszę czyjś plastikowy kubek z browarem i wychylam duszkiem.
Jebana miłość.
Trochę chce mi się rzygać, ale wyciągam z paczki jeszcze jednego szluga. Wtedy mija mnie ona. Najnowsza miłość Huli. Muszę przyznać, że jest ładna. Uśmiecha się tajemniczo, choć ja przecież znam jej sekret. Jest szczupła i wysoka, ubrana trochę z klasą, trochę zdzirowato. Ma dobry tyłek, nawet ja to widzę. Kurwa.
– Cześć – mówię do niej zanim jeszcze zdążę dobrze pomyśleć. Wkurw przejął kontrolę, to właściwie nie ja to robię. Ja jestem niewinny.
Obrzuca mnie badawczym spojrzeniem. Może ocenia, czy wyglądam lepiej od Huli. Nie wyglądam, nikt nie wygląda. Zabrałaś mi go, pizdo, myślę.
– Cześć – mówi łagodnie i wyciąga zapalniczkę, żebym mógł sobie odpalić fajka.
– Chodzisz z Hulą? – słowa same ze mnie wychodzą, nie ma co się bawić w podchody.
– Może, a co? – w jej oczach pojawia się nieufność. No, ale to małe miasto i wszyscy wiedzą o wszystkich.
– No nic – wzruszam ramionami – Widziałem, że się razem trzymacie, ale to dziwne, bo myślałem, że chodzi z Natalią.
Dobrze widzę zachodzącą w niej zmianę. Na chwilę zastyga, otwiera usta, mruży oczy. Uwierzyła, nawet jeśli jeszcze sama o tym nie wie. Jakie to proste, myślę, ale uważam, żeby się głupio nie roześmiać.
– Jaką Natalią? – pyta lodowato.
– Moją znajomą. No, ale może od wczoraj się rozstali – znowu wzruszam ramionami i przepełnia mnie piekielna satysfakcja. Jakie ze mnie podłe, małe gówno. Choć to trochę przesada, co ja tu właściwie robię?
– Chyba zjebałem. Sorry – rzucam jeszcze i uciekam. Nurkuję do środka, w tłum.
Co ja odpierdalam? Po co to było? Kurwa, ogarnij się człowieku. Szybko dopadają mnie wyrzuty sumienia. Mógłbym pewnie zrzucić winę na alkohol, ale przecież nie jestem aż taki nawalony.
Postanawiam odnaleźć kumpli, napić się jeszcze jednego szota i spadać do domu. A jutro wrócę do Wrocławia i nigdy więcej nie poświęcę Huli ani jednej myśli. To jakaś jebana toksyczna sprawa.
Ekipa oczywiście tkwi przy barze. Daniel i Kuba są już odcięci, coś tam mamroczą pod nosem. Mój najlepszy kumpel zachęca mnie do zostania i walenia piwek do oporu. W sumie, czemu nie.
A potem przychodzi SMS od nieznanego numeru.
Pod wejsciem do parku za piec minut
Przez chwilę udaję przed sobą, że nie wiem, od kogo to. Ale przecież wiem. Robi mi się gorąco. Zastanawiam się, co mu odpisać i czy w ogóle. Może najlepiej byłoby się stąd wymknąć i spierdolić do domu z podkulonym ogonem.
Nie – odpisuję.
Proszę, jaki ze mnie kozak. I jaki grzeczny, szkoda że po fakcie.
Dzwoni telefon.
Nie odbieram.
Dzwoni znowu.
Rozglądam się, próbuję gadać z ekipą, ale z nimi już za bardzo nie da się gadać. Słabe mają głowy.
Kolejny telefon. Chuj, trudno.
– Halo? – mówię głupio wyćwiczonym odruchem.
– Albo zaraz będziesz gdzie mówiłem, albo sam cię zaciągnę i wpierdolę do bagażnika.
Koniec rozmowy.
Co ja właściwie wiem o Huli? Że ma krótki lont, a jak się wnerwi, traci nad sobą panowanie. Że dużo chleje i jest ćpakiem. Że właśnie stracił przeze mnie szansę na ruchanie.
Żegnam się z kumplami, a raczej tym, co z nich zostało i ruszam na spotkanie z przeznaczeniem. Choć raz w życiu nie będę cieniasem, a przynajmniej taką mam nadzieję.

***

Idę na zmianę szybko i powoli, bo z jednej strony chcę to mieć za sobą, a z drugiej wcale nie uśmiecha mi się bycie zapierdolonym. Na klepisku pod parkiem sporo aut, ale tylko przy jednym ktoś stoi. Hula opiera się o maskę i pali szluga. Ma na sobie ortalionowy dresik z logo adidasa, czarną bluzę z wielkim białym logo Nike na klacie i czapeczkę z daszkiem. Na szyi jakiś przesadnie wielki srebrny łańcuch.
Im bliżej podchodzę, tym więcej zajebistych szczegółów wyłania się z ciemności. Jest wysoki, chudy, o kanciastym ryju i silnych łapach. Wydycha dym nosem, delektuje się każdym szlugiem mimo że pali ich milion dziennie.
Kurwa mać, może i mi wpierdoli, ale tak czy inaczej, jaki on jest zajebisty!
Kiedy mnie dostrzega, odchodzi od auta i włazi do parku. Chyba chce, żebym szedł za nim. Prosto w pułapkę.

– Co ty kurwa odpierdalasz? – wrzeszczy na powitanie, gdy doganiam go na żwirowej ścieżce.
– O co ci chodzi? – próbuję grać debila, choć nie wiem, czy muszę grać.
– O gówno, kurwa! Co ty jej powiedziałeś?
Nie wiem co zrobić. Nie przewidziałem, że aż tak go wkurwię. Wygląda jakby chciał poważni skrzywdzić.
– Nic jej nie mówiłem – kłamię i za karę dostaję lepę w ryj. Łapię się za twarz, boli.
– Nic jej nie mówiłeś? – ironizuje Hula – Nic, kurwa. Tylko nagle sobie poszła bo już późno, tak?
– Chciałem z tobą pogadać i…
– No to gadamy – przerywa mi i wyciąga szluga. Zapala z trudem, łapy mu się trzęsą. Jest nabuzowany testosteronem, piwem i chuj wie czym jeszcze. Łapie bucha i ciska fajką o ziemię. Patrzy na mnie i dyszy.
– Wiesz ile ją urabiałem? Wiesz, ile, kurwa, nie ruchałem? Ja pierdolę – cedzi przez zaciśnięte zęby.
– Przepraszam – wyjękuję żałośnie – Mogę ci wynagrodzić.
Gapi się na mnie tymi swoimi zimnymi oczami, lewa dłoń zaciska się i rozluźnia na zmianę. Nosi go. Myśli.
Ile bym dał, żeby poznać procesy myślowe rządzące tym skurwysynem.
– Rozbieraj się – rzuca ot tak, jakby prosił dwa piwa w monopolowym.
– Teraz? – dziwię się.
– A kiedy byś chciał? Zdejmuj wszystko.
– Tu może ktoś przyjść – protestuję.
Hula uderza mnie w twarz, łapie za kurtkę i dyszy prosto na mnie, oddech ma gorący, oczy złe.
– Zdejmuj, kurwa, te szmaty, pedale, bo cię zapierdolę.
Błyskawicznie zdejmuję kurtkę i rzucam byle gdzie. W ślad za nią idą bluza i koszulka. W ogóle nie jest mi zimno, nie zmarzłbym teraz nawet na dwudziestostopniowym mrozie. Rozpinam i zsuwam spodnie, a potem trochę się waham, ale zsuwam bokserki. Robię to, bo się boję, ale nie tylko dlatego. Stoję przed nim nagi i mam twardego kutasa. Nic nie poradzę, tak na mnie działa, nawet jeśli używa siły. A może zwłaszcza dlatego.
– Kurwa, podoba ci się to? – pyta z obrzydzeniem.
– Tak – odpowiadam zawstydzony, bo przecież nie mogę ukryć erekcji.
Łapie mnie za szyję i ściska, dusi i patrzy prosto w oczy.
– O to ci chodziło, pedale? Żeby być branym na siłę?
Przezwyciężam resztki wstydu i zahamowań, bo i tak już nic mi nie dadzą. Już jestem jego.
– Tak – przyznaję.
Hula spluwa mi na twarz i strzela liścia. Popycha mnie i każe klękać. Robię to posłusznie a on podchodzi i strzela mi jeszcze jednego liścia, aż zarzuca mnie na bok.
– Otwieraj ryj, pedale jebany – warczy i wyciąga spod dresu półtwardego kutasa.
– Zrobię wszystko – zapewniam niepotrzebnie, a potem szeroko otwieram usta. Hula zaczyna szczać. Leje mi na twarz i ciało, cały się trzęsie, wkurwiony i napalony. Szczyny spływają po mnie na ziemię, parują, pachną kwaśno i ostro.
– I co, podoba się, pedale zaszczany?
 – Tak, panie – sapię półprzytomny z podniecenia.
– Panie? – Hula łapie mnie za włosy i pakuje kutasa w usta, dalej szcza, a ja połykam bo nie mam innego wyjścia. Mój zajebisty alfa napełnia mnie moczem i nie pozwala uciec. Piję kwaśno-gorzki płyn, dopóki nie wleje we mnie wszystkiego.
– Jestem twoim kiblem – mówię cicho, łapiąc oddech.
– Jesteś śmieciem – odpowiada i spluwa mi w usta. Trąca mnie adolem i upadam na plecy. Ała.
Najacz podjeżdża mi pod ryj.
– Wylizuj.
Wysuwam język i opierdalam adola jakby od tego zależało moje życie. Może i zależy. Smak szczyn miesza się z gorzkim smakiem najacza. Przełykam ziarna piasku i czyszczę dalej. Zapach jego spoconych soxów jest fantastyczny.
– Ty mała pizdo – warczy Hula – Zapierdalaj do fontanny.
Zdziwiony, podnoszę się i patrzę za siebie. Fontanna jest kilkanaście metrów dalej. Chcę zabrać ze sobą ubrania, ale Hula nie pozwala. Idę, nagi, mokry od szczyn, do betonowej fontanny pełnej brudnej wody i zgniłych liści. Słyszę za plecami jego kroki. Nie spieszy się, po prostu pilnuje, żebym gdzieś nie spierdolił. Niepotrzebnie, bo nagi nigdzie mu nie ucieknę.
Hula staje tuż przede mną, tak blisko, żebym czuł jak wali alkoholem i fajkami, żebym czuł na sobie jego oddech, ale jednak nie na tyle, żeby się ubrudzić o moje mokre ciało. Na plecach i dupie mam piasek, resztki szczyn Huli spływają mi po łydkach na skarpetki i buty. Oznaczył mnie.
– No i co, kurwa? – pyta. Łapie mnie za włosy i sprowadza do parteru. Wyciąga pałę i nie musi nic mówić. Uderza mnie ostry zapach kutasa. Wali zeschniętą spermą i potem. Od tego zapachu mi odpierdala. Biorę do ryja i chciwie poleruję. Ostry, gorzki smak jest zajebisty, chcę go więcej i więcej. Hula wjeżdża mi w gardło i trzyma za mokre kudły, nie pozwala uciec. Dławię się, targa mną, wypite piwa podjeżdżają do przełyku i wybuchają pianą z ust. Hula mnie puszcza i podziwia swoje dzieło. Po brodzie i klacie ścieka mi strumień śliny zmieszanej z wszystkim, co dziś wychlałem. Drugie tyle ścieka z jego kutasa na kostkę brukową.
– Poleruj go, śmieciu – nakazuje i znowu łapie mnie za włosy, nadziewa na gardło i wpycha się po jaja. Znowu mną rzuca, znowu cały się zapluwam, a kiedy Hula mnie puszcza, nic nie widzę, bo oczy mam we łzach. Dostaję liścia w ryj i Hula wyciera o mnie kutasa.
– Tak się chciałeś bawić, kurwa?
Długo zbieram siły, żeby móc odpowiedzieć, przecieram twarz i patrzę w górę, w jego ciemne oczy. Szczękę na zaciśniętą, napięte mięśnie pięknie grają na chudej twarzy.
– Tak – wysapuję resztką sił – Możesz mnie zajebać.
Moje własne słowa, w które sam nie mogę uwierzyć, powodują że z kutasa strzela mi sperma. Spuszczam się, moczę kostkę brukową, ale nie towarzyszy temu żadna ulga ani spadek napięcia. Jestem jeszcze bardziej napalony, zaraz rozsadzi mi od tego łeb. Nie wierzę, to się nie dzieje, kurwa.
Hula znowu rzuca mnie na plecy. Najacz ląduje mi na jajach i gniecie. Krzyczę, ale on naciska mocniej, harczy jak zwierzę i dociska jeszcze trochę.
– Nie, kurwa, błagam – płaczę, ale to na nic. Bucior miażdży mi jaja i kutasa, wyciska z oczy łzy, podbrzusze przeszywa niemożliwy ból i nie znika nawet kiedy najacz w końcu przestaje mnie torturować.
– Zajebać cię kurwa? – pyta wyzywająco, górując nade mną jak nad czymś gorszym od śmiecia.
Wszystko mnie boli, z oczu płyną łzy, jestem brudny i zmarznięty, ale kutas dalej stoi. Klei się i chce więcej. Nie wiem skąd to się bierze, przeraża mnie to, ale nie umiem się wycofać. Nie mogę myśleć, wszystko we mnie działa instynktownie.
– Zajeb mnie – proszę płaczliwie na przekór wyjącym resztkom rozsądku.
Hula kopie mnie w jaja z taką siłą, że krzyczę na cały park. Kulę się i wyrzyguję resztkę piwa. Płaczę, ból jest wszechogarniający. Długo walczę o oddech.
Powoli, trwa to całą wieczność, wracam do siebie. Hula stoi nade mną i trzepie pałę. Usta ma szeroko otwarte, reszty twarzy nie widzę, bo zniknęła w cieniu pod daszkiem czapki. Właściwie to takiego lubię go oglądać najbardziej. Ten typ kocha walenie pały, możliwe że ponad wszystko inne.
– Wstawaj – wyszczekuje kolejne polecenie.
Podnoszę się, adrenalina i podniecenie trzymają mnie w żelaznym imadle. Poza tym głos Huli nie znosi sprzeciwu.
– Odwróć się i wypinaj pizdę.
Czuję w środku jakieś ukłucie. To absurd, ale w całej tej pojebanej, złej sytuacji, przepełnia mnie radość. Bo nie dość, że będę jebany, to jeszcze przez Niego.
– Masz jakiegoś kolesia w Krakowie?
Wrocławiu, mam ochotę go poprawić, ale się powstrzymuję.
– Tak – mówię cicho, patrząc się w tafle wody w fontannie. Jestem nagi, wypięty, znowu oddycham normalnie. Kutas stoi na baczność, mimo że dopiero co się spuścił.
– Gdzie masz komórę?
– W spodniach.
– No to aportuj, psie.
Odwracam się, patrzę mu w oczy. Już nie są takie jak wcześniej. Uleciało z nich trochę gniewu. Teraz jest bardziej podjarany, niż wkurwiony. Chyba już się wyżył i czas rozładować inny rodzaj napięcia.
Mimo, że zajebiście bolą mnie jaja i nogi, idę do porzuconych ubrań, wyciągam telefon i posłusznie oddaję alfie.
– Jak go masz zapisanego?
Opór. Nie mówić. Nie wiadomo, co on zrobi z tą informacją. Nie wiadomo, co mu powie albo napisze. Nie mówić, bo to będzie koniec.
– No? – ponagla mnie.
– Nie chcę go w to mieszać – dukam.
– Nie? – Hula uśmiecha się półgębkiem – A chcesz jeszcze raz dostać po jajach?
– Nie…
– Jak jest zapisany? – ponawia pytanie.
– Daro – kapituluję. Teraz wszystko jest w rękach Huli. Ten fakt posyła silny impuls do mojego kutasa. Jestem całkowicie własnością tego zajebistego, popierdolonego, brutalnego zioma. Może ze mną zrobić dosłownie wszystko. Kurwa. Kompletne sponiewieranie.
– Wypinaj się.
Opieram się łokciami o okalający fontannę murek, rozkładam nogi, odsłaniam się, prezentuję Huli dziurę i jakimś cudem czuję się jeszcze bardziej upokorzony. Zabrał mi wszystko.
– Dupę to masz rozjebaną – mówi mój skurwol – Daro cię tak rozjechał?
– Nie – mówię zgodnie z prawdą – On nie lubi mnie ruchać. Nigdy tego nie robi.
Odsłaniam nie tylko ciało, ale całe swoje życie. W jakiś sposób wydaje się to właściwe, że on wie o mnie wszystko, a ja o nim praktycznie nic. Jara mnie to w chuj. Tak powinno być.
– Serio? – dziwi się Hula – Debil kurwa. Mieć taką dziwkę i nie używać. Mocniej wypinaj!
Podciągam łopatki i unoszę biodra, eksponuję dupę i dziurę najlepiej, jak umiem. Mogę tylko zgadywać co to dla niego za widok. Nie śmiem się obrócić. Silne łapy Huli rozchylają mi pośladki, a lodowaty palec bada dziurę. Spluwa i rozsmarowuje.
– No to w końcu dostaniesz kutasa, kurwo. Za długo nie jebałem.
Nie wiem czy to jakiś ekspresowy syndrom sztokholmski, ale nagle mu ufam. Jestem pewien, że nie zrobi mi krzywdy. Jestem jego kurwą, a on moim domem i to jest zajebiste. Kręcę biodrami, żeby go dodatkowo zachęcić.
– Wyjeb mnie – błagam cicho.
Bez ceregieli wsuwa we mnie palca. Wchodzi gładko więc dołącza następnego. Pojękuję, a on sobie we mnie grzebie.
– Zupełnie jak w cipie – mówi do siebie. Pochyla się i na mojej dziurze ląduje jeszcze więcej ciepłej śliny. Palce coraz ostrzej mnie posuwają. Jęczę i się zapieram, jest mi zajebiście dobrze. Jestem nagi, oszczany i wypięty na środku miejskiego parku, a za mną wykurwisty ogier bawiący się moją dupą.
Bez ostrzeżenia wyjmuje palce i wpycha mi je w usta. Wylizuję je, mrucząc.
– Grzeczna kurwa – chwali, a potem kładzie mi łapę na plecach i przyciska do zimnego betonu. Jestem maksymalnie wypięty, a dziura mokra i gotowa do brania. Kurwa, jak długo na to czekałem.
Hula wchodzi bez ostrzeżenia. Przyciska grzyba i wpycha się, a ja drę ryja. Kutas bez problemu wjeżdża do końca, a moja zadowolona dupa mocno się na nim zaciska.
– Kuurwa – syczę i trzymam się krawędzi betonowego murku. Ból nie ma znaczenia. To jest za dobre, żeby narzekać.
– Zajebiście – syczy Hula. Dopycha się jeszcze odrobinę głębiej, a potem kompletnie mnie zaskakuje. Trzymając mnie za biodra, kładzie się klatą na moich plecach. Czuję na karku jego gorący oddech. Sapie, nagle dziwnie uspokojony, bo w końcu wjechał w jakąś dziurę.
– Zajebistą masz tą cipeczkę – mówi mi do ucha i zaczyna powoli mnie ruchać. Wypełnia mnie idealnie, dopycha się do końca zdecydowanie, ale powoli. Jęczę i jęczę, próbuję mu dziękować, ale nie potrafię sensownie sklecić zdania. Jedyne czego chcę to być jebanym.
– Wyruchać cię, mały? – pyta pieszczotliwie, co jest kompletnie powalone, ale i przewrotne i na maksa mnie kręci.
– Tak. proszę.
– Potrzebujesz spermy w tej cipce?
– Baaardzo…
– Zboczona suka – stwierdza i wpycha mi palce w usta. Grzebie nimi i pcha dalej, próbuje wsadzić całą pięść, a jego kutas wjeżdża we mnie coraz ostrzej. Posuwa mnie tak, jak mu się podoba. Rozpycha i rozgrzewa mi dziurę, dobrze wie, co robi.
Podnosi się i wyłazi ze mnie. Dyszy, pewnie patrzy na swoje dzieło, łapie mnie za biodro i brutalnie wjeżdża. Krzyczę, a on wpierdala we mnie pałę raz za razem, wali mnie ostro, jaja głośno klaskają o dupę, pierdoli mnie i obaj wyjemy. Dresiarskie rżnięcie, błogość. Wypinam się ile mogę, zapieram się, bo wpycha się z całej siły, drugą ręką łapie mnie za jaja i ściska. Krzyczę, bo boli, ale rżnięcie jest zbyt przyjemne, żeby stawiać opór.
– Ostro… – błagam go, na ile potrafię.
Pierdolenie staje się szybsze, cały jeżdżę po betonowym murku, dupę mam rozjebaną, wpychaniu kutasa towarzyszą mokre dźwięki, jego ślina ścieka mi po udach, czuję, że on też ma całe jaja mokre, czuję jak jego gnat ostro szoruje mi o prostatę, zalewa mnie ekstaza, jest mi gorąco i zajebiście. Pierdol mnie, chuju, szmać mnie, wykorzystuj!
– Dobrze ci kurwa?
– Taaak – jęczę.
Wszystko wokół zalewa ostre blade światło. Odwracam się i widzę lampkę aparatu w telefonie. Światło oślepia mnie na tyle, że nie widzę Huli ani niczego innego.
– Bierz tego kutasa! – warczy i dopycha się po jaja, wierci we mnie, kręci biodrami i obaj jęczymy. Napieram dupą na jego pałę, chcę się nadziać jeszcze bardziej, jeszcze głębiej, o tak.
– Teraz opowiedz swojemu Darowi jak ci dobrze.
Ja pierdolę, on to nagrywa, myślę. Ale to nic, to właściwie zajebiście. Jestem jego kurwą, ma prawo robić co chce.
– Jest mi w kurwę dobrze – jęczę, próbując patrzeć w obiektyw – Zajebiście!
– Zobacz, Daro, nie chciałeś go pierdolić to inni muszą to robić – mówi Hula – I teraz jest moją dziwką. Prawda, dziwko?
– Taaak – jęczę, a kutas Huli równym tempem wjeżdża po jaja w rozciągniętą dziurę – Hula pierdoli jak prawdziwy dres – mówię do obiektywu – Jestem jego szmatą, Daro.
– O tak – Hula jest totalnie nakręcony. Rucha mnie, a jednocześnie to wszystko nagrywa – Sorry, Daro, ale on woli mnie. Prawda?
– Wolę ciebie – mówię najszczerszą prawdę – Zalej mi dupę.
Światło gaśnie, druga łapa Huli ląduje na moim biodrze i kutas wjeżdża coraz szybciej. Pierdoli mnie najostrzej jak umie, a ja dzielnie to znoszę, chcę go zadowolić, ale przede wszystkim chcę mieć w sobie jego spust. Na chwilę przerywa i tuż obok mojej głowy na murku ląduje z głośnym plaśnięciem znoszony najacz. Otwieram szerzej oczy i wciskam nos w wilgotne, gorące wnętrze. Zaciągam się i jęczę, a Hula znowu pakuje we mnie gnata.
– Ku…u…rwa – wyrzucam z siebie losowe bluzgi, sztacham się zapachem alfy i odlatuję, kompletnie bezwolny, a Hula łapie mnie za szyję i przyciąga do siebie. Przyciskam plecy do jego klaty, jego kutas ostro we mnie wjeżdża, w tej pozycji każdy ruch jest zajebisty, a łapa na gardle ściska bez litości. Nie mogę oddychać, zamykam oczy i zaczynam sobie walić, choć niewiele mi trzeba. Hula dopycha się na maksa głęboko, jest blisko, tuż, tuż, zaraz dostanę czego chciałem, zaraz mnie zapłodni, zaleje, oznaczy, o kurwa.
– Będziesz miał pizdę pełną mojego kleju – warczy mi do ucha i zaciska łapę jeszcze mocniej. Potrzebuję powietrza, ale nie zdołam się uwolnić, przeszywa mnie błyskawica, podbrzusze wypełnia ból zmieszany z ekstazą i spuszczam się, sperma leje się na murek i na moje uda i jaja. Hula to wyczuwa, wjeżdża we mnie kutasem po sam koniec, nadziewa mnie na siebie i bluzga, trzęsie się, dalej mnie dusi.
– Masz, kurwo – cedzi – Samiec cię zapłodnił.
Wszystko się rozmywa, drzemy ryje, wyjemy, ogarnia mnie ciepła błogość.

Gdy dochodzę do siebie, jestem sam, skulony i zmarznięty. Kleję się od spermy, dupa mi pulsuje, a jaja przeszywa tępy ból. W ustach mam smak kutasa.
Obok mnie na stercie ciuchów wibruje mój telefon. Dzwoni Darek.
Uśmiecham się pod nosem, bo już nic kompletnie mnie nie obchodzi. Uśmiecham się, bo w końcu dostałem to, czego mi trzeba.

 
Podobało się? Zostaw komentarz, zmotywujesz mnie do pisania.








6 thoughts on “Historie z małego miasta cz. 6 – koniec

  1. MEGA! Pięknie opisane i jak zwykle mocno podniecające. A już ta akcja z nagraniem i wysłaniem do Darka. Cudne. Pięknie Hula wykorzystał sukę.
    Szkoda, że już koniec, teraz czekamy na kolejne cudeńko. Naprawdę dzięki, że piszesz, tyle nam radości sprawiasz!

  2. Kurde, twoje opowiadania to najwspanialsze dzieła jakie mogłem przeczytać, chciałbym być tak ruchany a potem zostawiony na pasowe losu. Czytając to skacze na dildosie i myślę sobie że skacze na Huli i jego mega kutasie a potem zalewa mnie swoją spermą. Pisz więcej i jak najszybciej bo suka czeka ????

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *