Kolaps – cz. 2

Moja idealna randka zaczyna się o 16.
Trochę wcześnie, ale nie ma co wybrzydzać, zresztą zimą i tak robi się ciemno zanim w ogóle zacznie być jasno. Wrzucam na siebie coś wygodnego, ale w miarę eleganckiego, bo tak poinstruował mnie mój 24-letni amant o spojrzeniu szczeniaczka. Tak, udało się go złapać na apce i pogadać na trzeźwo. Nie, żebym jakoś o to zabiegał, po prostu się stało. Siedziałem na kiblu i przeglądałem sobie twarze, klaty i stopy i nagle pojawił się on. Hipokamp wypluł mi tamtą nocną rozmowę po pijaku i już wiedziałem, że chcę poznać tego typka. Czemu? Dobre pytanie. Nie jest aż tak przystojny ani napalony, żeby się szczególnie nakręcać, ale jest w nim coś świeżego, nieuchwytnego, przynajmniej takie wrażenie wyłapałem przez apkę.
Dowiedziałem się o nim mniej więcej niczego. Nie chciał o sobie opowiadać przez telefon, a ja w zasadzie nie chciałem czytać, dlatego ustawiliśmy się na dziś.
Niby na 16, ale już o 15 pojawił się w pobliżu, bo 10 metrów to zdecydowanie w pobliżu. Odwiedza kogoś w bloku? Czatuje pod moimi drzwiami?
Punktualnie o 16:00 dostaję informację, że mam zapukać do mieszkania 43. Zastanawiam się, które to piętro i czy tam mieszka. Raczej nie, bo wcześniej wyświetlał się całe kilometry stąd.
Za dużo myślisz – mówię do lustra i trzaskam drzwiami. W windzie strzelam na którym piętrze jest to 43 i jakimś cudem udaje mi się trafić, że na dziewiątym.
Randka w moim własnym bloku, uśmiecham się do siebie pukając.
Cisza.
Może pomyliłem drzwi? Może mnie wkręcił? Może tak naprawdę mieszka tu dwumetrowy dres z łapą jak kafar i zaraz umrę?
Pukam znowu, energiczniej.
Pierdolę to, łapię za klamkę i pakuję się do środka.
Jakaś szara smuga strzela w moją stronę i ucieka między nogami.
Patrzę przed siebie, ale jest ciemno i niewiele widzę. W mieszkaniu pachnie starymi ludźmi.
– Kurwa! – siarczyście warczy ktoś, kto zapewne jest moją randką, Kubą. Wybiega z mieszkania omal nie wgniatając mnie we framugę. Nie zdążyłem nawet mu się przyjrzeć. Czuję tylko zapach gumy do żucia. No i starych ludzi.
Stoję w przedpokoju i nie bardzo wiem, co robić. Słyszę, że koleś biega po klatce schodowej i woła kici-kici. Mam mu pomóc? A co ja wiem o kotach? Zresztą skoro to jego kot, to pewnie sobie poradzi.
Żeby coś robić, skanuję mieszkanie. Są stare ciemne meble na wysoki połysk, miękkie dywany, dużo obrazów na ścianach i głośno tykający zegar. Okna pozasłaniane kotarami, wszystkie światła zgaszone. Co on tu robił po ciemku z tym sierściuchem?
Czekam. Słyszę, jak głos typka robi się coraz bardziej napięty i pewnie powinienem mu jakoś pomóc, ale na jego miejscu tylko bym się wkurwił, że ktoś mi przeszkadza.
Na szafeczce przy drzwiach leżą drobniaki. Biorę jedną monetę. Orzeł – pomagam. Reszka – czekam.
Wypada orzeł.
Na klatce nie wiem, czy odgłosy dochodzą z piętra wyżej, czy niżej. Schodzę niżej, krzyki są głośniejsze, więc jeszcze raz w dół.
Kot kuli się pod grzejnikiem, a chłopak skrada się do niego w zwolnionym tempie, przygarbiony, wołając to idiotyczne kici-kici. Jurassic Park po polsku.
– Jakoś pomóc? – mówię zza jego pleców.
Odwraca się do mnie tylko na chwilę, żeby mnie zgromić wzrokiem.
– Może mu daj jakiś kawałek tuńczyka, czy coś – mówię, bo całą wiedzą jaką posiadam o kotach wyniosłem z kreskówki studia Hanna-Barbera, a tam koty kochały tuńczyka.
– A masz przy sobie tuńczyka? – pyta z bardzo udawanym spokojem.
– Nie.
Nic nie mówi, ale wszystko na jego twarzy wskazuje, że mogłem zachować ten tekst dla siebie.
– Sorki, nie spodziewałem się, że…
– Mówiłem, że masz zapukać! – prostuje się i teraz już patrzy tylko na mnie, sierściuch chwilowo ma spokój.
– Pukałem. A poza tym mogłeś mnie uprzedzić, że masz pierdolonego kota, który marzy o wolności.
– To nie jest mój kot.
No i teraz stoimy naprzeciw siebie obaj podkurwieni. Z tyłu głowy, jak zawsze, mam ten cichy głosik, który mówi że gdybym nie przestał brać leków, to bym się tak nie wnerwiał. Że jeszcze kilka dni temu byłem spokojniejszy. Że to dopiero początek.
W sumie nawet mu ładnie z tą złością. W ogóle wygląda lepiej niż na zdjęciu. Wygląda bardzo dobrze. Ma leciutki zarost, krótkie włosy i bordową bluzę. Cholera, to mogłaby być bardzo fajna randka.
– To co robimy? – pytam trochę nieśmiało, bo czuję się jak uczniak na dywaniku u dyrektora.
– Ja łapię Kulkę, a ty wracasz do siebie.
– Tak po prostu? – nie dowierzam.
– Tak po prostu – potwierdza i traci mną zainteresowanie.
Przez chwilę jeszcze stoję jak idiota w nadziei, że zaraz mu przejdzie i jakoś pchniemy tę sytuację do przodu, ale jednak nie.
Wracam na górę pełen uczuć, których od bardzo dawna nie czułem.

Piątek, godzina 19.
Wcześnie.
Wypijam kieliszek czerwonego wina, uchylam okno w kuchni i gapię się w dal.
W głowie mam szum, ale powoli dostrajam się do częstotliwości miasta.
Jeszcze jest spokój, dopiero podrygują jakieś nieśmiałe bifory, piwo żłopane w knajpach przez ludzi grubo po trzydziestce. Zawiną do domów uberami koło 23, podchmieleni, a w głowach sobotnie zakupy i odebranie dzieciaka od dziadków.
Dwudziestolatkowie dopiero się ogarniają na wyjście, zbroją się w tani alkohol w żabkach albo kimają, żeby wstać koło północy i ruszyć, wlać w siebie browar, połknąć piguły i ciągnąć tę noc do niedzieli.
Wiekiem bliżej mi do tych pierwszych, ale za chuja nie pójdę dziś grzecznie spać. Energia mnie roznosi, buzuje w mięśniach, noga tupie o podłogę i spalam trzy szlugi pod rząd.
Przepiękny wieczór. Zachmurzone niebo, księżyc nie będzie rzucał światła na to co dziś tu wspólnie odjebiemy, w Warszawie. Będziemy się bawić, chlać, ćpać i gadać o jakimś szajsie, a potem będziemy się jebać, znowu ćpać i znowu jebać, jeśli starczy sił. Jesteśmy młodzi i wspaniali, co nie?
Na grindrze też spokój. Demony jeszcze się nie obudziły. Mefedron siedzi w kieszeniach i puzdereczkach. Dopiero później, dużo później, zacznie się w miarę elegancki taniec zalotów, potem będzie się rozpędzał z minuty na minutę i w końcu wszyscy będą chcieli tylko jednego, gorące głowy, twardniejące pały, pełne jaja i bezwstydnie otwarte, chętne dupy, gładziutkie i zarośnięte, ciasne i rozjebane. To wszystko czeka na mnie tam, w dole, w pięknej Warszawce.
Druga porcja wina rozgrzewa krew. Puszczam sobie Löfflera i trochę dygam do rytmu.
Mieszkanie się zmieniło, już nie jest puste. Teraz nosi cechy osobnika który je zajmuje. Gdyby ktoś tu teraz wlazł, trafnie założyłby, że osobnik lubi imprezować, ma w dupie sprzątanie i nakupował kwiatków, którymi nie potrafi się zajmować. Ja żyję, one powoli giną.
Pierwszy dźwięk z apki tego wieczoru. Zaczyna się.
„Siema”.
Koleś ma tyle lat co ja, ale jest zapuszczony. Nie przeszkadza mu noszenie byle jakich okularów, brodę strzyże jak potrafi, a jego ciało nie doświadczyło żadnego sportu od liceum.
„Od razu uprzedzam, nie jesteś moim targetem” – odpisuję.
Typ mnie blokuje.
Wypijam trzecią szklankę wina.
Teraz dopiero robi się przyjemnie. Löffler wypełnia salon jak promienie wiosennego słońca, a moje ciało oddaje nadwyżkę energii, tańcząc. Jestem świeży i gotowy podbijać świat. W lustrze widzę zadowolonego z siebie typka, którego każdy chce poznać. Tyle że potem, gdy pierwsze wrażenie straci na sile, będą pewnie chcieli znaleźć się ode mnie jak najdalej. Jebać to, nie celuję w żadne potem. Celuję w dzisiaj, teraz. Po chwili zastanowienia, decyduję, że celuję w niższego ode mnie szczupłego chłopaczka który będzie tak samo kurewsko napalony jak ja. Reszta scenariusza dopisze się sama.
Kolejna wiadomość nadchodzi, gdy skręcam blanta. Tym razem jest to sportowy ziomek. Na profilowym łysa mordka trzydziestolatka z zadbanym zarostem i czapeczka z logo Nike. W wiadomości załącza inne zdjęcia. Chwali się sneakersami, białymi soxami i ortalionem. Część werbalna jest już mniej imponująca: „cześć. chętny?”.
Nie jestem chętny, ale zapytaj za jakieś cztery godziny.
Czuję, że faktycznie zapyta.
Udało mi się zmotać naprawdę przyzwoite palenie i nim zdążę opuścić balkon, czuję się doskonale.
Dopijam wino i zagaduję łysola o więcej fotek. Dostaję cały pakiet i nawet trochę mi staje. Łysol siedzi przed obiektywem w pozycji alfy i na pierwszym planie eksponuje znoszone soxy. Na następnym jest bez koszulki, dres opuszczony na tyle, żeby było widać ukrytego pod bokserkami drąga. Brzuch ma lekko umięśniony, ale żaden z niego koks. Zdjęcia samej pały nie dostaję, co biorę za dobry znak. Nie czaję takich zdjęć. Przecież kutas to nie zachód słońca, nie musi być piękny i nie ma co go podziwiać na obrazkach.
Na trzecim zdjęciu widać tylko Pumy łysola na podłodze i czyjś ryj przyklejony do nich na pełnej podjarce. To tylko zdjęcie, ale widać że koleś naprawdę je opierdolił, że czcił je długo i był w tym dobry. To jakiś krótkowłosy twink, chyba nawet kojarzę jego twarz, pewnie mignął mi profil.
Dopiero po dwudziestej, a ja już nie mogę. Najchętniej zaprosiłbym tu kogoś w tej chwili, ale nie łysola, bo nie mam ochoty być ciśnięty. Ale o tej godzinie w piątek wszyscy dopiero zbierają siły, nikt nie chce się wystrzelać tak wcześnie. Trzeba umiejętnie budować napięcie, powoli i sprawnie prowadzić noc do wielkiej kulminacji.
Mógłbym się przejść po osiedlu i trochę ochłonąć. Mogę nawet iść do centrum pieszo. Zmarznę, bo to styczeń, ale na pewno uda się jakoś rozgrzać.

Jest elegancko ubranym kolesiem o chłopięcej urodzie. Koszula z kołnierzykiem, na to sweter w kolorze butelkowej zieleni, lekko opinające czarne jeansy. Starannie wystylizowany nieład na głowie i srebrny zegarek udający droższy niż faktycznie jest.
Od dłuższego czasu posyłamy sobie spojrzenia między stolikami. On siedzi z dwiema dziewczynami, które ewidentnie są parą, a ja żłopię piwo w samotności, w samym rogu baru. Obok mnie pod ścianą jakiś brodacz w koszulce Slayera naparza na automacie do pin balla. Bar jest pełen, bo to miejsce dla studentów, ale ten stolik jakimś cudem tu na mnie czekał. Tak samo jak ten koleś. Wygląda na grzecznego chłopca, więc pewnie wcale grzeczny nie jest. Wiem, bo ja też wyglądam grzecznie. Dopóki nie spojrzysz mi w oczy.
Dochodzi dwudziesta trzecia i czas kończyć te podchody. Patrzę tak długo, aż odwróci wzrok. Jest twardym zawodnikiem. Gapi się na mnie i nie przestaje mówić do towarzyszek. Mam nadzieje, że wymyśla wymówkę, żeby się od nich uwolnić.
Idę zajarać na chodniku. Mijam go o centymetry, przechodzę za jego plecami, żeby mnie nie widział i w momencie kiedy wyczuwam zapach jego perfum, przechodzą mnie ciary. Jakieś subtelne, korzenne, z czymś mi się kojarzą, ale nie wiem z czym.
Trzy minuty później wyrzucam do połowy spalonego szluga na chodnik i przywieramy do siebie. Na ulicy mija nas pełno ludzi, chuj z nimi. Usta chłopaka smakują piwem i młodością, są chłodne i wilgotne, nieźle całuje. Języki najpierw nieśmiało się poznają, ale zaraz zaczynają grać ostrzej. Idziemy w ślinę, on pojękuje, łapą jeździ mi po kroku, wyczuwa twardniejącego kutasa i jęczy jeszcze intensywniej. Przypieram go do szyby i liżemy się tak, aż nagle dociera do mnie, skąd znam ten zapach.
– Co się stało? – pyta, bardziej rozbawiony niż zaskoczony, gdy odskakuję. Stoję na środku chodnika i gapię się w niego, ale tak naprawdę widzę coś zupełnie innego.

Jest wiosna i za oknem nieźle nadaje słońce. Wyleguję się na narożniku i zasuwam na konsoli w tetrisa, tego nowego, odpicowanego. W mieszkaniu trochę rozpierdol, ale kupiłem żarcie w garmażerce i teraz tylko umilam sobie czekanie grą.
W końcu w zamku przekręcają się klucze i przychodzi mój książę, Krystian. Ma zmęczone spojrzenie i rusza się wolniej, niż zwykle. Jego absurdalnie wysportowane ciało nie ma dziś werwy, jakby wracał z roboty sprintem.
Pytam o korki, mówię że w lodówce jest obiad i nawet się nie zastanawiam, jak to się stało że życie zrobiło się takie przewidywalne. Krystian wraca z roboty, jemy, sprzątamy, gadamy o nieistotnych sprawach, potem każdy robi swoje, a wieczorem wskakujemy do łóżka i się pieprzymy. Seks jest idealny. Może dlatego, że dobrze znamy swoje ciała i wiemy gdzie nacisnąć, a może to przez to całe zakochanie. Tak czy inaczej, zawsze jest zajebiście. Nawet jeśli w powietrzu nie wisi napięcie, to gdy któryś z nas zacznie, potem lecą iskry. Jebaliśmy się pod każdą ścianą tego mieszkania, na podłodze, kanapie, fotelu, balkonie, w kuchni i pod prysznicem. Raz dla beki poszliśmy jednocześnie się wysikać i kazał mi klęknąć, wylizać pałę z resztek moczu a potem wepchnął się w gardło. Krystian jest zajebisty, zawsze gotowy do akcji i ma porządne spusty.
Czasem niewiele potrzeba do szczęścia. Dlatego nie przeszkadza mi, że gadamy o bzdurach i nie robimy z życiem nic specjalnego.
Ale dziś jest inaczej. Książę nie opada na kanapę obok mnie, tylko siada na fotelu naprzeciwko, ostrożnie, jak stary człowiek bojący się o biodro.
Udaję, że nie widzę jak na mnie patrzy, ale widzę doskonale. W żołądku rośnie zimna gula. Robię w myślach szybki rachunek sumienia. Odjebałem coś ostatnio? Owszem, ale czy to mogło go wkurwić?
– Wyłącz to, Błażej – mówi ponuro, jak aktorzy w serialach kiedy mają do przekazania złe nowiny.
– Zaraz skończę level – odpowiadam, spoglądając kątem oka, czy się wkurwi.
Krystian jest jak petarda z krótkim lontem. Ze stoickiego spokoju przechodzi w pełną furię szybko niczym lamborghini. Mógłby być trenerem bokserskim albo poskramiaczem niedźwiedzi. Zamiast tego, gnoi majstrów na budowie i dba o interesy swojej początkującej firmy. Czasem gnoi też mnie, ale w ten fajny sposób.
Ale teraz coś jest nie tak. Nie widziałem go takiego, więc pauzuję tetrisa i poświęcam księciu swoją niepodzielną uwagę. I gdy tak patrzę na jego minę zbitego psa, nagle dociera do mnie, co jest grane. Kurwa, jak mogłem wcześniej na to nie wpaść?
Dobra, wysłuchajmy, co ma do powiedzenia, myślę.
– Ktoś umarł? – pytam. Staram się zachować powagę, ale to zawsze kiepsko mi wychodziło. Moje emocje nie lubią siedzieć pod skórą. Chcą wyjść. Poza tym jak mogę patrzeć z poważną miną na twarz, na którą tyle razy się spuściłem?
Potem równie dobrze można przewinąć film i oglądać nas jak piszczymy wiewiórkowym głosem, gestykulujemy, ja coraz szerzej się uśmiecham, a Krystiana ewidentnie coraz bardziej to wkurwia.
– No dobra, skończ pierdolić – proszę go, wyszczerzony – Obiad i może jakieś kino?
Książę patrzy na mnie jak na chorego pieska, któremu nie da się już pomóc.
– Czy do ciebie, kurwa, dociera cokolwiek, co ja mówię? – w końcu się wydziera, skromniuteńkie zapasy cierpliwości się wyczerpały.
– Tak, dociera – zapewniam i idę do lodówki – Chcesz zerwać i mam się pakować, bo to twoja chata. Pierogi chcesz z patelni, czy gara?
Nie odpowiada więc wyciągam patelnię i odpalam gaz.
Doskakuje do mnie, łapie za ramiona i nachyla się, tak że widzę te jego świdrujące oczy. Jest na krawędzi, widziałem to już wiele razy. Coś tu się dzieje niedobrego. Albo trenował ten żarcik przed lustrem od roku, albo mówi zupełnie serio. A to przecież niemożliwe.
– Co się z tobą kurwa dzieje, typie? – warczy mi w twarz – Zrozum, co się do ciebie mówi. Co ty myślisz, że to jakiś kurwa żart? – warczy, kropelki śliny lądują mi na twarzy, a na patelni dymi się olej. Zapach miesza się z korzennymi perfumami księcia.
Ostatnia tama puszcza. Patrzę w te wkurwione piwne oczy i już wiem, że to nie jest żaden żart. Zimna gula w żołądku eksploduje, bolą mnie mięśnie rąk i nóg, ale nie potrafię przestać się szczerzyć. Mógłbym mu teraz przyjebać. Mógłbym mu cisnąć w ryj patelnią, poparzyć, a każdy sąd mnie uniewinni.
– Chory skurwysyn – syczę i odpycham go od siebie.
– Ja? – robi minę niewiniątka – Ja jestem chory? Kurwa, spójrz na siebie Błażej. Musisz zacząć wpierdalać jakieś leki, szukać pomocy, nie wiem, kurwa, ale coś musisz robić.
Potem znowu można przewinąć, bo tylko na siebie bluzgamy, a ja w tym czasie łażę po mieszkaniu i pakuję się do walizki. Posiadam bardzo mało rzeczy więc idzie mi szybko.
Od początku byłeś pierdolnięty na głowę – mówi, a ja ciskam do walizy szczoteczkę do zębów.
No, odezwał się kurwa kwiat lotosu na jeziorze – pyskuję, rzucając w niego jego własnym New Balancem. Robi zgrabny unik.
Przy tobie się nie da być spokojnym – skarży się, kiedy już zawiązuję buty.
W chuju to mam. Od teraz będziesz miał spokój – zapewniam, narzucając przejściową kurtkę. Ładna, ortalion, butelkowa zieleń.
Otwieram drzwi, staję w progu, absolutnie przekonany, że już nigdy kurwa do końca świata nie wejdę do tego mieszkania. Cokolwiek tu zostawiłem, księciunio może sobie to wsadzić w dupę albo mi odesłać, chuj w to kładę.
Ale nie mogę się powstrzymać. Chcę mieć tę małą satysfakcję na koniec. Bo on nie wie. Nie ma kurwa pojęcia, jestem tego pewien.
– Naprawdę chcesz to zrobić? – staram się mówić spokojnie.
– Naprawdę – odpowiada ze środka salonu. Stoi, jakby ktoś zastopował film.
– Czyli to nie żaden pojebany, nawet jak na ciebie, dowcip?
Krystian dosłownie przeciera oczy.
– Dowcip? To według ciebie byłoby zabawne?
– Mnie nie bawi, ale mogłeś sobie wybrać lepszą datę na wyjebanie mnie z domu i życia.
Zamykam za sobą drzwi i spokojnie czekam na windę.
Wyobrażam sobie, jak sięga po telefon i sprawdza datę. Jest 1 kwietnia.

Północ, godzina duchów.
Podążam krok w krok za gościem, który przedstawił się jako Seba. Wątpię, by to było prawdziwe imię. Po prostu pasuje do roli, jaką sobie wybrał. Seba jest szczupłym studentem w typie dresika. Granatowe spodnie z paskami Adidasa mienią się w lampach korytarza, czarna kurtka szeleści z każdym ruchem, a pod czapeczką z daszkiem na sto procent ma włosy na zapałkę. Chuda pociągła twarz sprawia wrażenie drapieżnej, zwłaszcza z lekkim ciemnym zarostem, ale wystarczy spojrzeć mu w oczy, żeby odkryć prawdę. Nie ma w nich gniewu ani smutku, właściwego prawdziwym ziomalom, jest tylko czyste pożądanie. Seba jest napalony i zaprosił mnie do siebie, żeby coś z tym zrobić. Zaloty na apce trwały bardzo krótko, bo obaj chcemy tego samego i wpadliśmy sobie w oko.
W windzie naciska guzik z piątką i suniemy w górę. Coś skrzypi, trochę rzuca, ale mnie to nie przeszkadza. Seba bez obciachu kładzie łapę na moim kroku i ugniata mi kutasa, choć minę ma obojętną i patrzy tępo w ścianę, jakby się z tym krył. Nie musi się specjalnie starać, bo stoi mi odkąd weszliśmy do budynku. Pod drzwiami mamy lekki przestój, dresik bezskutecznie szarpie się z zamkiem. Łapy mu się trzęsą, taki jest podjarany. Wyrywam mu klucze i teraz szarpię się ja, a on się o mnie ociera. Mam wrażenie, że jak tylko wpadniemy do mieszkania, koleś eksploduje jak piniata i z środka wypadną kondomy.
– Daj – nalega i znowu zamieniamy się rolami. Seba mocuje się z zamkiem z rosnącą frustracją, a ja wsuwam dłoń pod jego spodnie i macam po pośladkach. Ma na sobie jocki, zajebiście.
Klik, zamek ustępuje, wpadamy do ciemnego wnętrza.
Teraz rzeczy dzieją się szybko. Seba trzaska drzwiami, po klatce schodowej niesie się huk. Chcę się z nim przylizać, ale ten natychmiast nurkuje w dół i przywiera do rozporka. Przekręca czapkę, żeby daszek nie przeszkadzał mu w robocie i przyciska do mnie twarz. Błyskawicznie rozpinam spodnie, ciepły język od razu zaczyna trzeć o bokserki. Nawet w mroku, z góry wygląda to zajebiście, ale mogłoby jeszcze lepiej.
– Nie tak – przerywam mu. Patrzy na mnie, ale w ciemności niewiele go widać – Zdejmuj szmaty – nakazuję. Wiem, czego trzeba takim kolesiom i chętnie mu to dam.
Wstaje i zrzucamy z siebie kolejne warstwy ubrań. Kurtki i bluzy lądują na sobie na podłodze, za nimi podążają spodnie i jego koszulka. Jest ciemno i ledwo go widzę, ale to jeszcze podkręca atmosferę.
– Zapierdalaj do łóżka.
Rusza, a ja podążam za nim starając się na nic nie wpaść. Trącam jakieś buty, ale wszystko jest dobrze. Trafiamy do pokoiku, skrzypią sprężyny materaca i nagle wnętrze staje się widoczne. Mała lampka nocna daje akurat tyle światła, żebym widział to, co najlepsze.
Na ścianie nad łóżkiem wisi wielkie lustro. Na białej pościeli czeka wypięty na psa chudy koleś. Czapeczka z daszkiem tyłem do przodu, biało-czerwone jockstrapy opięte na zgrabnej dupie i bieluteńkie soxy z czerwonymi paskami. Seba nie ma mięśni, po prostu jest chudy, ale nawet mu to pasuje. Jest idealnie gładki tam gdzie trzeba. Zajebisty. Stoję przy łóżku i podziwiam go sobie z góry, a on wykonuje zgrabny obrót i jego twarz jest już przy moich gaciach.
– Zdejmij koszulkę – mówi.
Strzelam mu lekkiego liścia. Głośno wciąga powietrze, z zacięciem, jakby szykował się na kolejnego.
– Proszę – dodaje.
Tym razem to robię, i dobrze, w pokoju jest gorąco, czuję zapach własnego potu.
Na widok ciała, Seba dostaje zastrzyku energii i znowu pcha się z ryjem do bokserek. Oglądam z góry jego trójkątny tors, odsłoniętą zajebistą dupę i stopy w tych fajnych soxach. Czuję się jak na pornolu, wyciągam gnata i pozwalam mu działać. Chłopak nagle się opamiętuje, najpierw się przygląda, potem ostrożnie przywiera do mnie nosem i głośno się zaciąga. Kręci go zapach rozgrzanych jaj, zlizuje ich smak i głośno dyszy.
– Starczy – orzekam, łapię go za podbródek i podsuwam kutasa pod usta. Język posłusznie się wysuwa i zlizuje nagromadzony lepki płyn, gość się delektuje, liże szybko i dokładnie, aż w końcu, wreszcie kurwa, bierze do ryja. Uwielbiam ten moment kiedy usta po raz pierwszy zamykają się na mojej pale, uwielbiam ten wstrząs wywołany gorącem i miękkością, tak jakby sama matka natura chciała żebyśmy uprawiali oral. Usta powoli pną się wzdłuż kutasa, dalej i dalej, aż zaczynam stękać. Widzę siebie w lustrze, teraz już rozumiem, czemu wisi akurat na tej ścianie.
Lekko się nachylam i sięgam do jego pięknego tyłka, pośladki ma rozchylone i gotowe na wszystko, dziura jest gładka i wygląda na wytrenowaną. Ślinię palca i masuję, a on pojękuje i zaczyna dynamiczniej pracować ustami. Porusza się w przód i tył, biorąc do ryja i jednocześnie nasuwając się na mój palec, jęczy przyjemnym niskim tonem.
– Dobrze ci? – pytam niepotrzebnie, ale coś czuję, że go to nakręci.
– Mmmmhm – wydobywa z siebie niewyraźny mokry dźwięk.
– Bierz całego, kundlu.
Wsadzam w niego drugi palec i zaczynam go tak ruchać, gość mruczy jak opętany i nadziewa się na kutasa, dławi się, cały się trzęsie, ale nie przestaje.
– Głęboko, kurwo – syczę i napieram na niego, ma moje jaja na twarzy, dławi się i próbuje uciec, a ja wbijam w niego trzeci palec.
W końcu ustępuję, słyszę jak desperacko łapie powietrze, ale nie przestaję go palcować więc jęczy i jęczy, zaraz znowu nadziewa się na pałę, czuję jak ślina spływa mi po jajach, wpycham się głębiej i klepię go po tej wygolonej, głodnej piździe.
– Wyrucham cię, dziwko – obiecuję cicho i może tylko mi się wydaje, ale jego dziura otwiera się szerzej.
– Zerżnę cię w tą wygoloną cipę.
Jęczy, podoba mu się. Im bardziej koleś taki jak on próbuje uchodzić za męskiego ziomka, tym bardziej lubi być traktowany jak szmata. Nie lubię generalizować, ale jak dotąd ta reguła zawsze się sprawdzała. Prostuję się, łapię go za gardło i brutalnie pcham na łóżko. Wskakuję na materac, a on unosi i rozchyla szczupłe nogi, odsłania dupę i prezentuje mi się najpiękniej, jak umie. Wygląda zajebiście, słabe światło odbija się od gładkiej skóry, po brodzie cieknie mu ślina, oczy ma czerwone i podkrążone. Mógłbym dojść tylko na niego patrząc.
– Wypinaj się – mówię, zarzucając sobie jego nogi na ramiona. Pagony, idealna pozycja, bo mogę patrzeć w oczy kolesiowi którego rżnę, a on może patrzeć na mnie. To zajebiście ważna sprawa.
– Zalejesz mnie? – głos mu się łamie.
Cofam się i rzucam ostatnie spojrzenie. Jego klata unosi się szybko w rytm oddechów, nogi rozchylone w górze, fiut ukryty pod jockstrapami, za to dziura wygląda na gotową.
Nogi na ramiona, nachylam się, kładę łapę na jego gardle i zaciskam. Rozdziawia usta, z oczu płyną łzy, a ja ustawiam się jak trzeba i wchodzę w niego. Wydaje z siebie jęk, ale jest rozciągnięty, a mój kutas cały w ślinie więc idzie gładko. Gorąca pizda zaciska się na całej długości mojej pały, mmm zajebiście, tak gorąco i miękko, i ta jego twarz, cała czerwona, brak tlenu, błagalne spojrzenie, jeb mnie, jeb mnie, jestem twój.
Spluwam mu na ryj, puszczam gardło i wsmarowuje ślinę w skórę. Posuwam go coraz szybciej, nie zamierzam się cackać, chce być zalany to będzie, i to szybko.
Ruchy materaca pomagają mi się w niego wbijać, jego zlęknione spojrzenie dodatkowo mnie grzeje, wsuwam palce z których on chciwie zlizuje smak własnej dupy. Rucham go, po jaja, mocno, stękam, podbrzusze wypełnia się płynną rozkoszą. Już niedługo.
Coś szepcze, ale nie słyszę, musi powtórzyć.
Szuflada.
Otwieram i znajduję buteleczkę poppersa. Wykurwiście. Nie przestając go jebać, biorę porządnego niucha, potem podaję jemu. Obu nas zalewa dzika faza. Łeb mi paruje, w żyłach płynie ogień, a pode mną leży skończona kurwa.
– Proś.
– Zalej mnie – mówi niewyraźnie z palcami w mordzie – Proszę.
– Błagaj, kurwa – warczę i strzelam mu liścia. Wpycham się po jaja i tak zostaję, a on się wije i jęczy.
– Zalej dziurę – kwiczy – Zapłodnij kurwa dresika cwela.
– Będziesz kurwo zalany – obiecuję i koleś znowu dostaje po ryju. Wchodzę mu w dupę na pełnej parze, wszystko na dole się we mnie spina, przekraczam magiczną granicę i już się nie wycofam. Orgazm zalewa mnie jak faza po blancie, uderza nagle, ale łagodnie, na chwilę przestaję się kontrolować, jestem tylko pasażerem we własnym ciele, widzę jak mój kutas znika w nim raz po raz, usta mam otwarte, łapą znowu go podduszam i jednocześnie wstrzykuję w niego zajebiście wielki ładunek spermy. Nie przestaję nawet po wszystkim, ruchanie jest teraz inne, płynniejsze, sperma to najlepszy poślizg.
Potem mam dość i padam na plecy obok Seby. Wspólnie walczymy o oddechy. Popek puszcza, ale mózg i tak jest zalany hormonami. Długo dochodzę do siebie, ale kiedy w końcu się to staje, pojawia się klarowna i z całą pewnością niezdrowa myśl: więcej.

Podobało się? Zostaw komentarz, zmotywujesz mnie do pisania.

6 thoughts on “Kolaps – cz. 2

  1. Szkoda, że autor stracil wene… Jeśli, ktoś zna podobne strony, w takim klimacie, szczególnie z tych pierwszych opowiadań, na samym dole strony, to podzielcie się linkami

  2. Zacznijmy od tego, ze jestem wielbicielem twojej twórczości. Odświeżanie twojej strony w oczekiwaniu na nowy materiał weszło mi już w nawyk. A do tego cyklu mam ambiwalentny stosunek. To twoje pierwsze opowiadania, w których seks jednak nie jest na pierwszym planie. Ten klimat mnie drażni i porusza, dla mnie to są opowiadania o depresji i o desperacji, a wiec trudniejsze niż wszystkie poprzednie, które napisałeś. Może sobie schlebiam, ale odczytać wyraźniej to może ktoś, kto przez to przeszedł. Straszne jest to poczucie pustki i bezsensu, które z nich bije. Do tej pory eksplorowałeś imaginarium uległego geja, teraz jest to coś więcej, ale jest tez trudniej, mroczniej, bardziej smutno. Inaczej.

    1. Very that. Podpisuję się pod tym. Wiernie odświeżam Zueteksty praktycznie codziennie rano. Ten nowy cykl jest z jednej strony mega ciekawy, bo inny niż twoje dotychczasowe opowiadania, a z drugiej ciężko się go czyta, bo to bardziej dramat psychologiczny z elementami seksu niż pornol w formie opowiadania. Ale takie opowiadania też są potrzebne, też mają swoje miejsce. Będę czytać niezależnie od tego, czy zwalę konia w trakcie czy nie.

  3. Strasznie długi wstęp, ale podoba mi się nieoczywisty motyw ruchania dresa alfa. Dołożyłbym jeszcze opis procesu przemiany kiedy aktyw, w nieplanowany sposób staje się uległą suką, młodego, niepozornego, ale jak się potem okazuje, zuchwałego szczeniaka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *