Odys

Odys liże się z dziewczyną, której imienia nie znam, przedstawiła się podając rękę, ale nie zarejestrowałem. Coś krótkiego, dwie sylaby, jakaś Ania, Asia, Kasia, coś w tym stylu.
Odys się nie patyczkuje, ostro idzie z nią w ślinę, łapami jeździ po ciele, naciska, wbija szpony jakby miał ją rozerwać na strzępy. Słyszę wilgotne pocałunki składane na ciałach. Tak to właśnie jest, kiedy wciągnie kreskę. Nie dość, że jest napalony jak zwierzę, to jeszcze porządnie mu staje.
Ja aż taki podjarany nie jestem, siedzę w fotelu pod oknem, w rogu pokoju, palę szluga, obserwując rozwój sytuacji i trochę gapiąc się w komórkę.
No ale jednak mi też staje. Patrzę jak padają na kanapę, dziewczyna zdejmuje top, Odys pozbywa się koszulki i pokazuje elegancko wyrzeźbione ciało. Potem zdejmuje i dres i nawet z drugiego końca pokoju widzę, że w bokserkach ma nieźle. Całuje ją, ona mruczy, robią tak długo, pozbywają się resztki ubrań, aż w końcu w nią wchodzi. Ten moment zawsze mnie rozpierdala. Jego warknięcie i jej głębokie westchnienie. Ból i rozkosz. Jęk, ruchy biodrami, zdobywanie samicy. Dla niego właśnie tyle to znaczy – zdobywanie. I ulga, bo strasznie mu się chce, a ona akurat jest pod ręką.
Zapomniany szlug dopala mi się w łapie i popiół opada na podłogę z klepki. Wsuwam rękę pod spodnie, no jednak zdecydowanie mi stwardniał.
Półmrok, leniwe żółte światło ze starej lampy wspina się po odrapanych ścianach. Za oknem wiatr i smuta. Wewnątrz żar.
Podziwiam spektakl. Nie patrzę na nią. Patrzę na Odysa, na to jak zasuwa, na jego pośladki, na wygięte w łuk plecy i wiszącą nad jej twarzą twarz łysego dresiarza w siódmym niebie. Ależ się jebany napalił, posuwa ją, gryzie w szyję, uśmiecha się jak wariat i nawet trochę poddusza. Skurwysyn z tego Odysa.
Może i to dziwne macać się po fiucie oglądając jak twój najlepszy ziomek posuwa laskę, ale my raczej nie mamy takich problemów. Niejedno widzieliśmy, niejedno robiliśmy, nam wolno wszystko, bo jesteśmy braćmi jebanej krwi. Jebiemy wszystkich i wszystko jebie nas.
Czasem przed snem myślę o Odysie posuwającym laskę i jadę na ręcznym. Czasem morda Odysa miga mi pod powiekami, gdy dochodzę. Oczywiście mu tego nie powiem, na takie słodkości nie ma tu miejsca, ni chuja. Milczenie to jeden z fundamentów naszej przyjaźni. Milczenie i absolutna lojalność. Ten skurwysyn, który zaraz spuści się w tę laskę, skoczyłby za mną w ogień, a ja na bank skoczyłbym za nim i po drodze wytarzał się w żyletkach.
– Dawaj – rzucam, podjarany ich jęczeniem, sam ostro sobie walę, zaskakująco szybko zbliżając się do końca.
Odys przyspiesza, rżnie ją ostrzej, laska jest wniebowzięta i drze się ile może, ja naprężam ciało i jest mi taaaaaak dobrze, o kurwa.
Odys nad nią góruje, dominuje ją, pokrywa, jak wilk, na ramionach kropelki potu, oddech szarpany, nagle posyła mi spojrzenie, patrzy w bok, prosto na mnie, prosto w moje oczy i wtedy dochodzę, klej leci mi na spodnie i koszulkę, rozdziawiam usta i przeżywam czystą błogość, prąd w żyłach. Odys cały czas patrzy mi w oczy, a ja jemu, i wiem, że on też dochodzi, wbija się w nią i tak zastyga, mruży oczy i zaciska szczękę. Na chudym ryju pełno cieni.
O tej chwili też nigdy nie porozmawiamy, tak jest bezpieczniej i obu nam to pasuje.
Gdy emocje trochę opadają, Odys wali się na kanapę obok niej, otacza ją czule ramieniem i całuje w szyję. Pyta, czy było w porządku. Niby nie musi pytać, bo wszyscy wiedzą, że jest zajebisty w te rzeczy, ale lubi, kiedy laska potwierdza, a poza tym naprawdę zależy mu, żeby było dobrze. Taki już z niego słodki popierdoleniec. Wjebie typowi na ulicy za krzywe spojrzenie, ale jak cię zerżnie to potem pocałuje w brzuszek. Poza tym pyta dla wprawy, bo potrafi wyczuć fałsz. Mnie nigdy chyba nie udało się go okłamać. Jebany zawsze wie.
Teraz Odys patrzy na mnie już ludzkim wzrokiem. Jest odprężony i spokojny. Uśmiecha się.
– Przyniesiesz po jednym z lodówy?

● ● ●

Plaża, rajska plaża. Jeziorko, gówniarze, pijane knury i mewy.
Leżymy plackiem i pozwalamy naturze robić resztę. Potem będziemy szlajać się po mieście ładnie opaleni. Wszyscy lubią opaleniznę, preludium do raka skóry.
Malwinka robi do mnie maślane oczy, ale to nic nie znaczy. Co jakiś czas próbuje poderwać któregoś z nas, choć nigdy jej się nie udaje, a nawet jeśli się udaje, to ona wtedy natychmiast traci zainteresowanie. Ignoruję to, jak się na mnie gapi. Próbuję rozwiązać krzyżówkę, bo mi się zajebiście nudzi. Nienawidzę plaż, tego jebanego leżenia na piachu jak ameba, ale nie bardzo jest inne wyjście. Albo jesteś częścią watahy, albo nie.
Jest nas ósemka, po czworo z każdej płci. Oprócz Malwinki są Marta, Kinga i Anka, a oprócz mnie Szyber, Koti i Odys.
Szyber jest najsilniejszym człowiekiem jakiego znam. Nie pamiętam ile wyciska na klatę, ale pewnie ze dwóch mnie. Napompowany jak materac, łysy jak niemowlę, ramiona i plecy pokryte pryszczami od wpierdalania wysokobiałkowych odżywek. Twierdzi, że muły są niewspomagane, ale jak dla mnie to wpierdala w siebie litr omki dziennie. Byłby nawet przystojny, gdyby nie doprowadził się do tego stanu. Głowa zlewa się z kwadratowym tułowiem, klatę ma tak nadmuchaną, że grozi wybuchem. Jak wykręcisz mi sutek, może ujdzie powietrze. Szyber zawsze chętnie by się ponapierdalał, ale wszyscy się go boją i od razu miękną. Czasem pyta czy ktoś ma problem, ale nikt jakoś nie ma, jak zobaczy jego wielkie łapska i groźne spojrzenie ciemnych oczu. Wtedy jest mu smutno. Biedny, stał się ofiarą własnego kulturystycznego sukcesu. Dziewczyną Szybera jest Marta, która znosi go od całych trzech miesięcy. Nie lubi z nim gadać, ale kocha te jego muły. Nie znam jej i nie poznam, bo szybko wyleci, dołączy do szerokiego grona „Szyberanek”.
Koti to przeciwieństwo Szybera. Klatę ma mizerną, szyję chudą, spojrzenie bystre. Jest cherlawy, ale nadrabia gadką. Zbajeruje każdego i każdą, posiada umiejętność obrażenia cię tak, że nawet się nie skapniesz, a i jeszcze podziękujesz. Z Szybera nie żartuje, bo to jak częstowanie chlora z ulicy francuskim winem. Koti kręci z Anką i z Kingą, one chyba nie wiedzą że gra na dwa fronty, ale nie zdziwiłbym się, gdyby wiedziały. Ten typ namówi każdego na wszystko więc może nawet parzą się w trójkącie.
Odys to Odys. Taki ze niego inteligentny sebiks. Ma bardziej złożoną osobowość niż my wszyscy razem wzięci, choć nikt by mi w to nie uwierzył. Ktoś mógłby powiedzieć, że jest intrygujący, a ktoś inny, że popierdolony i obaj będą mieli rację.
Obecnie Odys leży na ręczniku wystawiając plecy do słońca, łopatki poruszają się pod opaloną skórą, gdy zmienia pozycję. Kinga smaruje go kremem. Kinga jest jego dziewczyną, czy coś w tym stylu. Nie pytajcie mnie, jak to działa, bo nie wiem i średnio mnie to interesuje. Odys ma pewien talent –jego relacje z ludźmi są niedopowiedziane. Ciężko stwierdzić kogo lubi, a kogo nie, kto jest mu bliski, a na kogo ma wyjebane. Czasem nawet jak myślisz, że cię lubi, to milknie na kilka dni albo tygodni bez absolutnie żadnego powodu, a potem zagaduje jakby nigdy nic. Nie wiem o co chodzi, może i on sam się nie orientuje w tej sieci zawiłości. No ale z jakichś powodów dawno temu wybrał sobie mnie na najlepszego kumpla i tak już zostało.
– Ten pieprzyk mu posmaruj – wołam, bo widzę że Kinga bardziej go sobie mizia niż faktycznie próbuje uchronić przed rakotwórczą chujnią z nieba.
Spogląda na mnie zdziwiona, Odys też.
– No co? Znamię pod łopatką. Od tego się dostaje czyraka – tłumaczę.
– A co ty jesteś Filipek, jego chłopak? – drwi i piskliwie się śmieje. Kinga. Nienawidzę suki. Od początku mnie wkurwia. Przemądrzała pizda, pozjadała wszystkie rozumy. Uśmiech hieny. I jeszcze celowo zdrabnia moje imię żeby mnie podkurwić.
Nic nie odpowiadam, nie chcę jej obrażać przy wszystkich. Odys gapi się na mnie, ale nic nie wyczytam z jego oczu, ma okulary przeciwsłoneczne. Nie uśmiecha się, ale i nie krzywi. Patrzy na mnie jak na rozpiskę nocnych autobusów. Koti udaje, że nie słyszał, ale wiem, że słyszał. Koti jest mądry, łączy kropki. Koti to jedyna osoba, która mogłaby się domyślić, że lubię kutasy. Może nawet już wie.
Wracam do krzyżówki, ale kątem oka widzę, że Kinga smaruje mu to jebane znamię. Głupia pizda.
– Stolica Tunezji, pięć liter – rzucam w powietrze, chociaż wiem, że Tunis. Niech się dzieciaki wykażą.
– Baku – mówi Kinga, bardzo mnie cieszy, że się myli.
– Baku baku – Szyber głupkowato się uśmiecha, ciągnąć bucha z wyimaginowanego blanta – W chuja cięcie też zajęcie – dodaje szybko swój ulubiony tekścik.
– Tunis – mówię, żeby dojebać Kindze.
Koti pewnie znał odpowiedzieć. Odys może i znał, a może nie. W szkole nie ogarniał geografii, ale za to wie gdzie w stolicy kupisz dragi o każdej porze dnia i nocy.
Kończę krzyżówkę. Hasło: „ciągnie swój do swego”.
Szyber zrywa się i biegnie do wody. Koti i dziewczyny ruszają za nim.
Ja zostaję, leżę plackiem i usiłuję nie myśleć, jak bardzo, ale to kurwa bardzo, kręci mnie teraz widok półnagiego Odysa.

● ● ●

Z tym, że lubię kutasy, to trochę przesadziłem. Lubię kolesi, którzy lubią kutasy, a konkretnie mojego kutasa. Lubię kiedy klęczą i patrzą w górę w moje oczy. Zajebiście mnie jara kiedy jeszcze wtedy taki typ otworzy usta i uda mi się w nie napluć. Nie ma nic lepszego, ten konkretny moment jest zajebistszy niż samo robienie gały. W ogóle lubię ślinę. Kiedyś znalazłem pornola jak jeden typ spluwał na szybę i kazał drugiemu to zlizywać. Zwaliłem do niego z tysiąc razy i nadal od czasu do czasu to robię. Jak Odys spluwa na chodnik, to trochę mi dyga. Jak Odys się liże z laską, zazdroszczę jej, że czuje smak jego śliny. Jak pijemy coś razem z gwinta, oblizuję po kryjomu.
Kiedyś myślałem, że coś jest ze mną nie tak, no bo jak to kurwa, żeby takie rzeczy mogły stawiać kutasa? Ale to było kiedyś. Teraz z przyjemnością pluję chłopaczkom na ryj i jeszcze mi dziękują. Jak można mieć problem z czymś tak przepięknym?
Z kolesiami umawiam się przez apkę. Instaluję, loguję się, znajduję chętnego albo daję się znaleźć, krótka gadka, ustalamy miejsce i czas, odinstalowuję apkę. Albo koleś się stawi, albo nie. Jak się stawi, zajebiście. Jak nie, jebać go. Nie ma drugich szans, nie dam się kiwać typom z kompleksami. Żadnego wymieniania się numerami, gadania co tam u mnie, kim jestem, co robię i gdzie mieszkam. Jeszcze mnie do reszty nie pojebało. Jak się wyda, to będzie po mnie. Szyber w końcu miałby komu wpierdolić. Nie ma, że się znamy i jesteśmy ziomkami. Jak jesteś tęczowy, to jesteś wrogiem, kropka.
Kolesi wyrwać łatwo. Wszyscy chcą ssać albo mieć ssane. Tyle że chcą też iść w anal, a to nie dla mnie. Nie mówię, że mnie to brzydzi czy coś, ale i nigdy nie korciło, choć okazji było wiele.
Wiem, że Odys lubi. Wiem, bo widziałem go w akcji z laskami i jak tylko jakaś się zgodzi, jest brana od tyłu. Odys rucha w pozycji na psa, trzyma za biodra i napierdala długo i rytmicznie. Wydaje mi się, że woli to od cipek. Może jeszcze będą z niego ludzie.
No ale do rzeczy. Umówiłem się z jednym na wieczór, u niego. Do siebie nigdy nie zapraszam, choć mieszkam sam. Za duże ryzyko. Drzwi obok mieszka Zigi, który zna Malinowskiego, a Malinowski zna Łapę, który zna Szybera.
Przez całe popołudnie nie mogę sobie znaleźć nic do roboty, mam wrażenie, że ledwo zacznę a trzeba będzie od razu wychodzić. Nosi mnie, bo jestem napalony, gdybym nie był, to bym się nie ustawiał z tym typkiem. Robię to tylko wtedy, gdy już nie mogę dłużej wytrzymać. Gdy walenie konia i pornole już nie wystarczają. Ciśnienie rośnie i sam go nie rozładuję. Z drugiej strony, spoko, bo taki maksymalnie podjarany lepiej się bawię a i dla drugiej strony też chyba dobrze. Niech sobie taki chłopiec z aplikacji widzi, że mi się podoba, że stawia mi gnata, że mnie kręci. Każdy czasem potrzebuje się tak poczuć.
Mam u niego być na 21, ale zapominam adres więc muszę znowu zainstalować apkę i sprawdzić. Normalnie pamiętam, jestem dobry w liczby i nazwy własne. Tym razem coś nie zaskoczyło.
Są dwie wiadomości od rudego chłopaczka. Pierwsza: że jednak nie da rady, bo coś tam mu wypadło. I druga: że jak mam ochotę to możemy się spiknąć koło 23 na mieście. Takiego słowa użył, „spiknąć”.
Pytam go jak chce się „spiknąć”, skoro nie ma mojego numeru, a ja zaraz odinstaluję apkę z powrotem. Rudy jest offline więc to bez znaczenia co napiszę dalej.
Nie chce mi się szukać kogoś innego, to nudne jak flaki z olejem, a na szybko kiepsko takie rzeczy wychodzą.
Idę do sklepu i wracam z sześcioma browarami. To z nimi spędzę wieczór. Wkurwiłem się i nie mam ochoty na towarzystwo.
Pierwsze dwa schodzą szybko.
Trzeciego piję w wannie, na krzesełku obok pralki kładę laptopa i oglądam dokument o jakiejś nawiedzonej mieścinie w USA. Głupie to i nudne, ale co mam lepszego do roboty?
Czwarty browar wlatuje na moim super obskurnym zasranym przez gołębie balkonie. Schnę na słoneczku, podziwiając grubego sąsiada w żonobijce, jak chrapie na całe podwórko.
Otwieram piątego browara i słyszę dźwięk. Czy to puszka tak syknęła? Nie no, puszki nie syczą jak aplikacje.
Telefon po dłuższej chwili odnajduję w kieszeni. Mam w czubie, owszem. Wiadomość od Rudego. Nie wiedziałem, że jestem nadal zalogowany. Oprócz wiadomości od Rudego, jest z dwadzieścia innych, ale jakoś nie słyszałem wcześniej, żeby pikało. Zaczynam podejrzewać, że to piwo było trefne.
Siadam na balkonie z piątym browarem i gapię się w ekran.
Rudy: no dawaj zobaczymy się po 23. wynagrodzę ci.
Jest 22 i robi się ciemno. Piąty browar magicznie wyparował, szóstego nawet nie zmieszczę.
Iść? Nie iść?
Prawie spadam z plastikowego krzesełka, kiedy telefon zaczyna wibrować.
Odys.
Normalnie tak nie mam, ale jak na ekranie telefonu wyświetla się „Odys” to czasem się uśmiecham. Przypomina mi się, skąd ta ksywa.

Mam wrażenie, że to było w starożytności, innym życiu. Kwietniowe popołudnie, kiedy już się robi ciepło, słońce fajnie nawala, ale do wakacji jeszcze trochę i nadal nosisz przejściową kurtkę. Urywamy się z ostatnich lekcji, bo chuj nas obchodzą iksy i igreki albo romantyzm, lepiej zrobić winiacza gdzieś w krzakach, przetrzeźwieć i zawijać do domu.
Siedzimy w słońcu na murku, mrużymy oczy na ludzie biegnących do tramwajów albo znikających w tunelach metra. Po chodniku pokracznie łażą gołębie, spluwamy pod nogi i czujemy jak alkohol paruje przez pory. Już wtedy lubiłem gapić się na te małe kałuże śliny, ale jeszcze nie kminiłem czemu. Człowiek był tępy jak zwierzę.
I oczywiście, kurwa, kto wysiada z tramwaju? Szturcham Kotiego w ramię i pokazuję na elegancko ubraną kobietę ze skórzaną torbą, która zresztą idzie w naszą stronę.
– No ja pierdolę – jęczy Koti – Mieć takie szczęście to nie mogę – pierdoli trochę trzy po trzy, bo trzeźwi to my nie jesteśmy.
Jeszcze był czas, mogliśmy się schować zanim nauczycielka od polaka nas zauważy, ale żaden nie chciał rzucić pomysłu, żeby nie było, że jest pizda. Więc zostaliśmy na murku, a tamta oczywiście nas zobaczyła.
– A panów, zdaje się, nie było przed chwilą na lekcji.
Trochę nas zatyka, bo jednak czujemy, że nie należy przekraczać pewnego dozwolonego poziomu wyjeby.
– Bo nam coś wypadło – stwierdza w końcu koleś, który jeszcze nie ma ksywy, ale już wtedy jest moim najlepszym kumplem.
– Tak? A cóż jest ważniejsze od nauki własnego języka? – polonistka nachyla się tak, że trochę widać jej piersi, a wtedy jeszcze takie rzeczy mnie jarały i nawet lizałem się z laskami. Teraz równie dobrze mógłbym całować mrożonego kurczaka.
– No… – zastanawia się mój najlepszy kumpel – Musiałem załatwić kilka spraw po drodze i żeśmy nie zdążyli.
Nauczycielka długo na niego patrzy.
– W takim razie z pana jest prawdziwy Odyseusz – mówi.
– Kto? Nie znam typa – śmieje się Odys.
– Nie wątpię – wzdycha polonista – Jutro wszyscy trzej odpytka z dzisiejszej lekcji. Do widzenia.

I tak Odys stał się Odysem. A teraz do mnie dzwoni. Pewnie się zobaczyć albo, jak by to ujął Rudy, spiknąć.
Spoko byłoby z nim posiedzieć.
Ale ja mam pełne jaja i desperacko muszę coś z tym zrobić. Odys raczej mi nie ulży.
Może poczekać. Jaja nie. Prosta matematyka.
Nie odbieram.
Idę się przebrać w coś, co bardziej podnieci Rudego. Czyli wyjściowy dres.
Wychodzę z domu.
Na schodach wypijam szóstego browara.
I to właśnie on sprawi, że wszystko się popierdoli.

● ● ●

Nie spytam go co tu robi, z kilku powodów.
Po pierwsze, nie raz już się zdarzały podobne sytuacje i to żadna nowość. Dawniej Odys nocował u mnie jak jego starzy robili nocne awantury, a jak się rozwiedli i znaleźli nowe rodziny, i tak tu przyłaził.
Po drugie, głupio się samemu przyznać jak pizda, że urwał mi się film.
Po trzecie i tak zaraz się wszystkiego dowiem.
Ale mam złe przeczucia. Nie wiem, co się działo w nocy, ale czuję, że coś odjebałem. Nieuzasadnione ukłucie winy z tyłu głowy. Nieuzasadniony wyrzut adrenaliny, napinka nieznanego pochodzenia.
Może to tylko kac. Napiję się wody, zjem śniadanie, ogarnę chatę, ruszę z dniem.
Odys przewraca się na drugi bok, w moją stronę. Patrzy na mnie spokojnym wzrokiem, którego nie sposób rozszyfrować. Co teraz myśli? Kogo widzi? Swojego kumpla, czy gościa który w nocy najebany próbował się z nim całować, zrobić mu gałę albo namówić na bóg wie co jeszcze?
Przychodzi mi na myśl, że to wszystko wina tego szóstego browara. Bo nie pamiętam nawet za dobrze drogi na Wolę i spotkania z rudym chłopaczkiem z apki. Wiem, że się spotkaliśmy, wiem, że gadaliśmy i że była jakaś akcja. Mam w głowie kilka wyrwanych z kontekstu obrazków. Jakaś knajpa, ja i rudy w kiblu, liżemy się. Dziwne, bo tego akurat nigdy nie robiłem z facetem. Czemu miałbym akurat z nim? Ja pierdolę, to zajebiście sobie wybrałem pierwszego.
A potem nic, pustka, ciemność. Potem stery przejmuje autopilot. I myślałby kto, że skurwysyn nauczył się już po tylu latach jak należy się zachować ­– odprowadzić moje nieprzytomne ciało do domu, położyć do łóżka, ewentualnie nawet łyknąć coś przeciwbólowego i wypić szklankę wody. No cokolwiek, byle tylko, kurwa, nie wydzwaniać, nie pisać, nie spotykać się z nikim w tym stanie. Człowiek najebany jest nieobliczalny, a ja podwójnie, bo mam bardzo kurwa poważny sekret, którego najlepiej byłoby nikomu nie wydać, jeśli chcę zachować wszystkie zęby.
Odys przestaje się na mnie gapić, przeciąga się i leniwie, bardzo powoli, podnosi się z łóżka. Pod skórą widać wypustki na kręgosłupie. Na szyi srebrny łańcuszek, nosi go od komunii. Bokserki chyba nowe, nie widziałem nigdy żeby je nosił. Białe z logo nike.
Łudzę się, że jeśli nie opuszczę łóżka, to będzie dobrze. Odmawiam brania udziału w tym dniu. Niech sobie przeleci beze mnie, niech się ułoży i mija, ja poczekam do jutra. Przeleżę dobę i wstanę na gotowe, do życia w którym nic się nie odjebało i nikt nie wie niczego, czego wiedzieć nie powinien. Do życia, w którym Odys rucha laski, ja się na niego ślinię i zabijam to uczucie pluciem do ryja kolesiom z apki. Taki właśnie mam plan.
– Kurwa – mówi Odys i chyba jest w jego głosie satysfakcja – Ale się zadziało, co?
Od przebudzenia miałem sucho w ryju, ale teraz to już kurwa Atakama.
– Co się zadziało? – walę prosto z mostu, bo przecież to Odys, jemu nie da się wciskać ściemy.
– Wiedziałem, kurwa, że nie zapamiętasz – śmieje się jak dzieciak. Dresiarski, silny, uśmiechnięty zgrywus. No niestety, czuję że zaczyna mi się podnosić od samego patrzenia na jego ciało i twarz z leciutkim zarostem. Bardzo dobry moment sobie wybrałem.
– No to mnie oświecisz, czy jak? – syczę i jednak wstaję, uciekam z pokoju, lecę do kuchni po szklankę wody i może zrzygać się do zlewu. Byle uciec, udawać że mnie nie ma.
– Co ty taki, kurwa, spięty, wilku? – zadowolony z siebie opiera się o framugę. Już się ubrał, trochę dobrze, trochę szkoda.
– Wiesz ile ja wczoraj wychlałem? – próbuję cwaniakować.
– Tego nie wie nikt – Odys smutno kiwa głową – Dobra, ja spierdalam, wilku. Widzimy się u Kotiego.
Jak powiedział, tak zrobił. A ja stoję w kuchni, przełykam wodę i uświadamiam sobie, że ten skurwol nie powiedział mi, co takiego się zadziało. Nie powiedział mi celowo.

● ● ●

Imprezy u Kotiego są już owiane legendą. Mieszka sam, mieszkanie wielkie, w kamienicy prócz niego niemal same prawilne ziomeczki i tylko jedno małżeństwo dziadów, co za każdym razem dzwonią. Ale do nas nawet nie przyjeżdżają, dają sobie spokój jak tylko usłyszą adres, a poza tym kuzyn Kotiego jest psiarski i mamy chody. Bezpieczna zabawa, trochę alko, czasem i dragów, muzyka i jest wesoło. Nigdy nikomu nie dzieje się krzywda więc po co zaraz wysyłać tu jakieś patrole?
Koti ma ten wrodzony urok i w jakiś sobie tylko znany sposób tak pociąga za sznurki, że każda bibka jest trochę inna. Czasem poleci nuta i nagle wszyscy napierdalamy do rana niemiłosiernie spoceni i porobieni, a innym razem gadamy, gadamy i gadamy, obłazimy stołki, blaty i parapety, krążymy, cześć mordo co tam, no a jak ten mecz ci poszedł, a noga czy się zagoiła, a ta twoja kiedy rodzi, bla, bla, bla, i tak do późnej nocy. Raz dwadzieścioro typa usiadło grzecznie przed plazmą i oglądaliśmy eurowizję. Jakim cudem Koti wmanewrował to towarzystwo w festiwal piosenki pedalskiej? Nie wiem. Ale mu się udało.
Dziś wieczór jest za wcześnie, żeby stwierdzić w którą stronę to pójdzie. Na razie ludzie się schodzą, choć w kuchni już komplet palaczy i powietrze siwe, przybywa pustych butelek. Królem kuchni jest obecnie Masior, wyróżnia się swoją postawą niedźwiedzia i twarzą miłośnika poezji. Prawilny granatowy dresik z paskami i czarna czapeczka. Nie powiem, Masior jest zajebisty, fajnie się z nim gada i dobrze pachnie. Jak z nim pograć w nogę albo pójść na siłkę, to czuć gdy się spoci i z jakichś powodów aż chce się kurwa wcisnąć ryj pod tę pachę. Nie wiem czemu i dlaczego tylko w jego przypadku. Może feromony faktycznie działają.
– Wilczek, a ty co taki markotny? – Masior posyła mi swój najlepszy uśmiech lwa salonowego.
– Przesadziłem wczoraj. Jest już Odys?
– Nie wiem, ja go nie widziałem – odpowiada i spluwa do zlewu. Grrrrr, dobra, lepiej stąd spierdalać zanim znowu mi stanie.
Kręcę się po chacie, całe trzy pokoje i osobna kuchnia, ludzie wszędzie, muzyka póki co cicho, jakieś elektro, jak to u Kotiego. Światła pogaszone, po ciemku to już w ogóle chuja widać, ale gdyby Odys tu był, to pewnie bym wyczuł. Polazłbym do niego jak po sznurku. Jesteśmy braćmi krwi, nie?
Idę do łazienki, bo strzeliłem po drodze browara i czas oddać go naturze. Otwieram drzwi, widzę przestraszone mordki nad lustrem z usypanymi krechami i uciekam. Nie dzisiaj. Nie mam na to siły.
Kurde, kiedy tu się zrobiło tak tłoczno? Już ni chuja nie dopcham się do kuchni więc uciekam do salonu, z którego da się wyjść na duży balkon. A tam Koti jara swojego cienkiego Marlboro, gapiąc się na piękną Pragę.
– Co ty, święto osiedla urządzasz?
Parska śmiechem. Kurwa, coś jest w tym Kotim, nie powiem. Jest przystojniaczkiem na swój sposób, ale mnie bardziej kręci maszyna pracująca pełną parą za niebieskimi oczami. Koti jest naprawdę mądrym typkiem, ale stara się tego nie okazywać.
– Dokładnie – mówi – Urządzam to gówno z jednego powodu. Zgadniesz?
Lubi takie gierki. Stale cię sprawdza, co bywa chujowe, ale jak zdasz test, to czujesz się fajnie.
– Czy ten powód ma imię? – krzywię się z wysiłku.
– Ciepło.
– Rudy powód z imieniem?
– Przefarbowała na blond.
– Pierdolisz. No ale mówimy o Klaudii, tak?
Kiwa głową. To jakby mnie podrapał za uszami. Tak, Koti zdecydowanie mnie jara.
– I cała impreza tylko po to, żeby przyszła? Zamiast po prostu ją gdzieś zaprosić sam na sam?
Wzruszenie ramion.
– Tak jest ciekawiej.
Ciężko się kłócić z tym rozumowaniem.
– Jest Odys?
Zerkam przez szybę do salonu, na ten ściśnięty tłumek, na kilka tuzinów twarzy i mam swoją odpowiedź. Chuj wie gdzie jest Odys.
Trochę mnie martwi, że go nie ma, bo te imprezy zawsze go rozkręcają i jak się najebie albo coś weźmie, to trochę się pedalimy. Nie za dużo, ale wystarczy, żebym miał do czego zwalić przed snem. Oto moje piękne życie. Poza tym jestem nieziemsko napalony, bo wczoraj napięcie się nie rozładowało. Jest tylko gorzej. Czuję odpływ władz umysłowych. Może po prostu wrócę do domu i spuszczę się na brzuch, żeby mieć spokój. Może obejrzę do tego jakiś dobry filmik. I tak nie mam jakoś nastroju na gadanie o niczym i wlewanie w siebie chmielu.
– Ty, Koti, trochę się wczoraj zniszczyłem więc będę zawijał. Ładna biba wyszła, jak zawsze.
Koti coś tam pierdoli, że posiedź jeszcze z godzinkę, przybijamy grabę, próbuję dyskretnie wywąchać jak pachnie, ale nie czuję nic poza smrodem fajek więc się zmywam.
Włażę w tą kolorową, najebaną, rozgadaną masę ludzi, nie da się iść, patrzeć, słyszeć, trzeba po prostu przedostać się na drugą stronę na jednym oddechu. Gdzie tu są kurwa drzwi wejściowe do mieszkania? Po co zgasili wszystkie światła?
Coś mnie łapie za rękę i ciągnie, wsysa w tłum. Nie stawiam oporu, bo nawet nie bardzo jest jak.
Daję się prowadzić aż do kuchni, gdzie w końcu jakieś światło. Masior otoczony przez wianuszek fanek, bo gra zawodowo w nogę, palą blanta i piją potężne szociska tequili. Nikt im nie powiedział, że to najbardziej zdradliwy alko? Ale pewnie o to właśnie chodzi.
– Dawaj wilku, noc młoda, zawyjesz z nami?
Wyją i wybuchają śmiechem, przekrwione oczy i wyszczerzone mordy. Nie chcę dzisiaj w to iść. Odmawiam, więc oczywiście nie bądź cienias wilku, miesiączkę masz czy jak, ha, ha, ha. Nie złości mnie to, przecież przyjacielskie docinki, walimy szota, drugiego, trzeciego i jest wszystko fajnie. Kaca ani śladu, jest energia, muzyka chyba coraz głośniej leci.
No ale czegoś brakuje, bardzo, ale to bardzo brakuje. Trudno, najwyżej się zbłaźnię. Piszę do Odysa czy tu jest, bo jak jest to niech wbija do kuchni, a jak go nie ma, to niech na ten tychmiast tu będzie bo spoko bibka.
Patrzę na Masiora i myślę o tym jego zapachu. Jakby tak wylizać to kurwa spocone ciało, niuchać jaja i lizać, wyssać cały smak, o kurwa, skąd we mnie takie myśli? W sumie fajnie, podoba mi się. Obok Masiora stoi młody Malinowski, też niezły ziomeczek. Jest od nas trochę młodszy, ale niegłupi, kręci zajebiste lolki, słucha regge i jeździ na desce. Tyle o nim wiem. Oraz że ma absolutnie zajebisty tyłek, taki zajebisty że może tylko Odys ma lepszy. Idealny, nie za mały, nie kościsty, ale i nie wielki. Jędrne, idealne poślady, doskonałe żeby je lizać i uderzać na zmianę. Szkoda, że szansa na jakiegoś chętnego na tej imprezie jest żadna. Albo i jest, ale raczej się nie przekonam, nie mogę nagle zacząć krzyczeć „który chce mi ojebać?”.
„U siebie jestem” – odpowiedź od Odysa.
„Dawaj tutaj typie, fajnie jest” – namawiam.
Wychodząc z kuchni muszę się prześlizgnąć między ludźmi i zupełnie, absolutnie, całkowicie przypadkowo akurat przesuwam półtwardym kutasem po pośladkach młodego Malinowskiego. Kurwa, no nie lubię anala, ale wbiłbym tam teraz. Wszystko bym teraz robił, jestem napalony jak nieszczęście, no przejebane.
Jakoś tam się dostaję na balkon, zapchany ludźmi, ale robią mi miejsce, bo nie chcę się chwalić, ale ludzie mnie lubią, pożyczam zestawik od jakiejś laski obok i skręcam sobie szluga. Lubię skręcać, ale normalnie szkoda mi czasu więc po prostu kupuję camele.
Wibrowanie w kieszeni.
„To ty dawaj do mnie. Mam coś specjalnego” – pisze Odys.
Ostatnim razem kiedy to powiedział, tak się nafuraliśmy jakimś dziwnym towarem, że gasiliśmy z dyńki latarnie na osiedlu. No ale dobra, i tak wolę siedzieć z nim. Zawsze wolę siedzieć z nim. Jestem jak pies na łańcuchu, co może sobie najwyżej popatrzeć. Jakie to smutne, ale i jakoś tak kurwa mnie jara, dawno to już zauważyłem.

● ● ●

Miałeś kiedyś takie uczucie, że gdzieś idziesz i tam się może wydarzyć wszystko? Właśnie tak jest w tej chwili. Jestem trochę rozluźniony tymi szotami, a Odys, no cóż, to Odys, ciągle to mówię, on się nie pierdoli, robi co chce, a pomysłów mu nie brakuje. Raz zaprosił do siebie dziwkę i pisze mi, żebym wpadał bo pilna sprawa. Wchodzę do mieszkania, a on się z nią rżnie na podłodze. Takie to są przygody, no więc teraz stoję pod kamienicą i dylemat – iść, czy nie iść. Jasne, że idę.
Krew buzuje w żyłach.
Schodek za schodkiem, półpiętro, piętro, półpiętro, piętro i oto jestem pod odrapanymi białymi drzwiami. Farba odłazi płatami, ale nikt tego nigdy nie pomaluje.
Słyszę jakąś spokojną muzykę, rapsy, ale ludzkie, żadne jebanie policji czy tam inne.
No dobra, mówię do siebie samego w myślach, wejdziesz i cokolwiek tam na ciebie czeka, będziesz kurwa cywilizowany i grzeczny, bo jak spierdolisz, to stracisz i najlepszego kumpla i wszelkie życie na całej ulicy albo i Pradze jednej z drugą. Po prostu się, kurwa jego jebana mać, zachowuj.
Naciskam klamkę i włażę do półmroku, tylko ta wielka lampa pod oknem się pali, a obok niej fotel na którym czasem siadam i walę konia. Pachnie fajkami i kurzem.
I nagle łup, jestem na ziemi, a na mnie opętańczo roześmiany wariat, śmieje się i śmieje, bronię się, a on próbuje mnie przygwoździć do podłogi. Gość dostaje kopa, ląduje na plecach obok mnie, zrywam się na nogi.
– Co ty odpierdalasz – śmieję się, żeby zamaskować zaskoczenie i trochę wkurw, bo co on odpierdala. Poprawiam na sobie bluzę, łapiąc oddech, bo Odys jest silny, nie żeby nadludzko, ale na pewno ma więcej pary ode mnie. Powinienem chodzić z nim na tę siłkę.
– A co? – zadziera głowę i pyta takim tonem jakby miał mi zaraz skroić telefon. Coś tu jest bardzo nie tak.
– Gówno. Co robimy? – próbuję udawać, że wszystko jest w porządku, że Odys nie jest jakiś dziwny, a ja się go nie boję. Bo jest w nim coś takiego, że trochę peniam. Nie żebym miał zaraz drzeć ryja, ale niepokój, owszem, jest. Jak przy oglądaniu tygrysa przez kraty – niby nic mi nie zrobi, ale kuuurwa, te kły.
– A co chcesz robić? – pytając rusza prosto na mnie w ten sposób, który znam, bo widziałem sporo razy jak się z kimś napierdala. Właśnie tak wtedy wygląda. Tak jak teraz. Ramiona sztywne, głowa zadarta, sprężysty krok, jakby szykował się do skoku.
Cofam się pod ścianę, dalej nie ucieknę, już mi się nie chce śmiać, nic nie chcę i nie mogę, po prostu czekam, czekam co ze mną zrobi. Ja pierdolę.
Odys przyciska mnie do ściany, łapa na gardle, otwiera usta i zanim zdążę zareagować, na twarzy ląduje mi porcja gorącej, spienionej śliny. Odruchowo się wycieram i teraz mam to też na ręce.
Odys stoi tuż przy mnie, dyszy ciężko i patrzy wielkimi, złymi oczami.
– No i jak? – pyta.
Chuj, myślę, nie ma odwrotu.
– Zajebiście – parskam.
Mierzymy się wzrokiem, dyszymy, nie mam pojęcia co jest grane i dlaczego, chuj mnie to teraz wszystko obchodzi. Odys nadal trzyma mi łapę na gardle. Podnoszę dłoń i zlizuję jego ślinę. Pała stoi mi na baczność. Kuuuuuurwa, słono-gorzka ślina najzajebistszego dresika jakiego w życiu widziałem.
– Dobre?
Kiwam głową, nie mam jak mówić, bo łapa zaciska się mocniej i mocniej. Oddychanie też średnio.
– Otwieraj ryj, wilku.
Otwieram i natychmiast z prędkością światła dostaję kolejną porcję śliny prosto do ust. Mmmm, jebany. Delektuję się smakiem, nie chcę przełykać. Chcę więcej.
– Tak się kończy urwany film – tłumaczy chłodno.
Puszcza mnie z wielką łaską, tak żebym widział, że nie musiał. Biorę porządny oddech i mniej więcej w połowie wydechu dostaję takiego liścia w ryj że się zataczam, a ten pojeb się śmieje.
– O to też prosiłeś – wyjaśnia, nakręcony. Bo Odys jest nabuzowany. To nie są kumpelskie żarty, żadna zgrywa, on jest gotowy kogoś rozjebać, kojarzę ten wzrok i te ruchy. Po prostu nigdy dotąd nie kierował tego we mnie i tak, teraz to już się kurwa boję i uciekłbym, ale nie ma chuja, bo po pierwsze to nie jestem pizda, a po drugie…
– Chodź tu – woła jak do psa.
– Spierdalaj.
– Noga – klepie się po udzie, zadowolony, patrzy spode łba, absolutnie napalony i zły skurwysyn w dresie.
– Pojebało cię.
…a po drugie jesteśmy braćmi krwi.
Pochodzę, Odys pluje sobie na łapę, wyciąga w moją stronę  i daje mi zlizać. Głośno wzdycham, nie mogę tego powstrzymać, wysuwam język i biorę melę w usta, a potem wylizuję palce ze smaku i zapachu. Czyszczę jak jebany pies, chyba właśnie tym jestem i tym zawsze byłem, gdy w pobliżu pojawiał się on.
– Pięknie, kurwa – wyciera łapę w moją twarz, powoli i mocno dociskając. Kocham to, no kurwa, nikt mnie nigdy tak nie dotknął. Gapi mi się w oczy, jesteśmy braćmi, możemy wszystko, możemy najebać każdemu i rozmontować świat, nie ma granic, limity są dla ciot.
– Klękaj.
Przechodzą mnie dreszcze, normalnie mną trzęsie. Padam na kolana z otwartym ryjem. Sapię, dokładnie na wysokości oczu mam to, co trzeba. Pod czarnym ortalionem wybrzuszenie. Reszta świata przestaje się liczyć. Przysuwam się powoli, wącham. Jest. Delikatny zapach, ledwie zapowiedź tego co czeka pod spodem. Przyciskam delikatnie nos, zaciągam się, jaki ze mnie jebany smakosz, w innych okolicznościach bym się roześmiał, ale teraz po prostu wsuwam koniuszki palców pod spodnie i najdelikatniej jak potrafię zsuwam, tylko odrobinę, żeby zobaczyć białe bokserki.
– Patrz w górę – znowu komenda jak do psa.
Patrzę i ląduje mi na ryju jeszcze jedna porcja zajebistej śliny.
– Wiesz w co wytrzeć.
Spodnie Odysa idą jeszcze trochę w dół, przed twarzą mam białe boksy, ten zapach, o kurwa, aż się ślinię, przyciskam nos, głęęębooooki niuch, samczy ostry zapach potu, jaj i kutasa. Zapach całego dnia chodzenia podjaranym bez spustu, zapach myślenia o jebaniu, to wszystko trafia teraz w moje nozdrza. I wycieram w to ryj, łasze się jak kundel, tego chce Odys i to dostanie. Będę najwierniejszym psiakiem na planecie, zrobię wszystko, niech mi tylko nie zabiera tej chwili.
Ale Odys nie zamierza mi nic zabierać. Łapie mnie za szczenę, otwiera ją i pluje do środka. Połykam patrząc mu w oczy. Mój dres. O kurwa.
A potem wsuwa łapę pod bokserki i gniecie sobie pałę i jaja, a ja mam patrzeć. I patrzę. Widzę jak pod materiałem odkształca się główka, widzę że jest mokro, czuję zapach, chcę już kurwa mieć to wszystko przy sobie, w sobie, kurwa, no dawaj.
– Daj – mówię.
Liść na ryj.
– No proszę, kurwa – patrzę w górę – Błagam – poprawiam się. Nigdy nikogo nie błagałem. Ten strzał upokorzenia jest jak kreska.
Podziałało. Odys wyjmuje kutasa, twardziel wypręża się w całej okazałości, gruby, na pewno grubszy niż mój i na pewno nie ma bata żebym zdołał to zmieścić w sobie. Ale chuj kurwa, zmieszczę. Odys obejmuje kutasa u nasady, a ja przysuwam koniuszek języka do wilgotnego grzyba. Zlizuję kropelkę ciągnącą się jak klej, jest słona i gorzka, i kwaśna, otwieram szeroko mordę i biorę całego grzyba. Odys syczy, a ja od razu zaczynam polerkę, nigdy w życiu tego nie robiłem, ale skądś wiem, jak działać. Opierdalam mu i jęczę na ile da się jęczeć z pełnymi ustami, a on dyszy i zaczyna dopychać, niedobrze, od razu lecą mi łzy i mam odruch wymiotny. Kurwa, niedobrze.
Odys ściąga koszulkę, słabe światło lampy odbija się w klacie i brzuchu. Nachyla się nade mną, łapie za gardło i kurwa, nie wierzę, idziemy w ślinę. Całuje ostro jak samiec, tak jak te wszystkie swoje laski, penetruje mnie językiem, brutalnie, ale mimo to zajebiście, kto go tego nauczył, ja pierdolę. Zaciskam oczy i jestem jego na sto procent, tak żeby nie było żadnych wątpliwości, ślina się miesza, języki się mieszają, zapachy, smak, wszystko jest wspólne, o taaaaak.
Czułość się kończy, Odys się prostuje i mówi najpiękniejsze słowa na świecie.
– Opierdol go, wilku.
Dostaję kutasa dla siebie, do zabawy. Nie. Do zadowolenia. Poprawiam się, bo kolana bolą, ale to nic. Oblizuję grzyba, biorę całego, ssam, z mokrym dźwiękiem wypuszczam i słyszę, że mojemu dresowi się podoba. Biorę głębiej, ile daję radę, trochę ciężko, znowu łzy, wypuszczam. Połykam tego kutasa, grzyb wjeżdża i wyjeżdża, latam po nim ustami, za każdym razem głębiej, działa, kurwa, niech mi tym rozpierdoli gardło jeśli chce. Kładzie mi dłoń na potylicy i działa sam, jebie mnie w mordę, napierdala, dławi, ale znoszę to, wszystko zniosę, bo jestem jego jebanym wiernym psem. Niesamowite że mieszczę tak wielką pałę, wjeżdża prawie cała, jakbym kurwa trenował latami, biorę ile się da, jak dziwka, jak zwykły pedał i zajebiście mi z tym.
Jakim kurwa cudem to wszystko się dzieje, kto by pomyślał, że mój najlepszy ziom będzie mnie dzisiaj tak jechał? Że będę się rozkoszował smakiem jego pały? Że zmarnowaliśmy tyle lat nie robiąc tego, co robimy dopiero teraz?
– Jebany pies – szydzi Odys, uderza mnie kutasem po ryju, smaruje mnie nim, oznacza swoim zapachem i każe lizać jaja. Wciskam w nie ryj, niucham, bo tak cudownie jebią, a potem wylizuję, pozwalając mu jechać na ręcznym. Doskonale wiem, gdzie skończy ta sperma. Wiem gdzie opróżni jaja i kurwa, niech już to zrobi.
– Oznacz mnie – proszę.
– Zamknij mordę – spluwa mi na ryj.
– Zalej mi ten ryj – nie przestaję.
– Kurwa, morda!
Kopniak w splot słoneczny posyła mnie na parkiet, ledwo łapię oddech, cały mokry, rozjebany, a on staje nade mną i wali. To jest jakieś pokurwione, nie wierzę w nic co się dzieje, wsuwam łapę w gacie i też napierdalam, a jak zauważam że przy mordzie mam jego białe TN-ki, przysuwam się i zaczynam lizać. Coś w nas pęka, i w nim i we mnie, kiedy szoruję jęzorem o podeszwy, bo obaj dochodzimy w tej samej chwili. Ja zalewam sobie gacie, a on strzela mi klejem prosto na ryj, na całą twarz, usta, brodę, policzki, oczy, czoło, nos, jego ładunek jest kurwa wszędzie, gorący i lepki, spływa ze mnie.
Płynne, brudne złoto w żyłach, zapach zajebistości, ryzyka, chujni, nadziei, wszystko mi się jebie w głowie.
Leże i patrzę. Odys wygląda z tej perspektywy interesująco, tego jeszcze nie było. Więc tak czuje się pies patrzący na pana?
Wsuwa spodnie i pada na podłogę przy mnie. Głowy mamy obok siebie. Dyszymy. Patrzymy w sufit z rozjebaną sztukaterią.
– No… – mruczy Odys – A pomyśl, że to było może z jedna piąta tego, co mi wtedy powiedziałeś najebany.
I się śmiejemy. Jesteśmy braćmi krwi, jesteśmy nierozłączni, zrobimy co chcemy, nie zatrzymasz nas. Leżymy na ujebanej podłodze i wyjemy do księżyca tak głośno, że słyszą nas na bibce u Kotiego.
Tak się to wszystko zaczyna.

Podobało się? Zostaw komentarz, zmotywujesz mnie do pisania.



14 thoughts on “Odys

  1. Pamiętam jak niechcący trafiłem na Twoją stronę. Pochłonąłem wszystkie teksty w ciągu nocy, po imprezie. Jak się obudziłem… znów. Miałem swoje ulubione które czytam do dziś.
    Zaglądałem tu co tydzień żeby zobaczyć czy naprawdę Kolaps był ostatnim. I nagle… zagapiłem się i nie wchodziłem ponad miesiąc. A tu taka niespodzianka 😈

  2. Super! Jak dobrze, że wciąż piszesz! Naprawdę bardzo dobrze się czyta Twoje opowiadania. Fabuła, budowaniue postaci, klimat dominacji i uległości – bosko!
    Grzecznie czekam na kolejną część!
    Woof!

  3. Zajebiste, mocne i samcze. Soczysty drecholski klimat, że aż cieknie, jak zawsze u Ciebie z resztą. I jak działa na wyobraźnię, łapa sama zjeżdża w boksy. Tyle tu innych postaci, ciekawe jak rozwinie się akcja i kto się z kim zetrze.

  4. Niesamowite. Doskonale napisane dla czytelnika opowiadanie, rozbite na kilka historii, w których stopniowo poznajemy bohaterów historii i które łączą się w całość. Budowane od początku napięcie i finał najwyższych lotów. Czyta to się z przysłowiowym wystawionym jęzorem po którym cieknie ślina, a realnie w gaciach jest sztywno i wilgotno. Aż chciałoby się poznać te pozostałe 4/5, które usłyszał Odys.

  5. Wspaniale aż nie dowierzałem że napisałeś kolejne opowiadanie i to naprawdę super.
    Chłopak o ksywie “Wilczek” który po cichu jest bi a może gejem i marzy o kutasie swojego najlepszego przyjaciela Odysa. Bardzo ciekawie rozwinąłeś całą fabułę tego opowiadania. Czy będziesz kontynuował tą historię? Bardzo podoba Mi się postać Filipka “Wilczka”, widzę w niej siebie samego.
    Pozdrawiam serdecznie SissyBoy cwelik z Warszawy.

  6. Zajebiste🔥 z tym samym ostrym sznytem, jak zawsze. Muszę przyznać, że nie zawodzisz.
    Doprowadzasz do wygłodzenia, ale w końcu pojawia się opowiadanie, które przestawia trybiki w głowie, jak pierdolony pierwszy niuch spoconego krocza schowanego pod dresem. Ma się ochotę na więcej, ale jest się nieziemsko zadowolonym z tego skrawka. Grzecznie się czeka na pozwolenie, więc będę czekać na kolejne, jak najdzie cię wena 🫦

    P.S. Nie ma to, jak czytać Twoje opowiadanie wracając polregio. Tak podkręciłeś ciśnienie krwi, że mam się ochotę przejść po składzie, sprawdzić, czy może jest jakiś dresik, który przedłuży tą fazę w głowie, spowodowaną Twoim opowiadaniem.

  7. Jak Boga kocham, z ręką na sercu, śniło mi się dzisiaj nad ranem, że wstawiłeś nowe opowiadanie. I wstawiłeś. Am I magic? W każdym razie, worldbuilding jak zawsze 10/10. Same ksywki postaci już mi stawiają chuja na baczność

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *