Odys – cz. 2


– Ale co ty pierdolisz? Nigdy w życiu nie piłem absyntu, nawet nie wiem jak to smakuje – upieram się.
Odys wyrzuca kiepa za okno samochodu i od razu odpala kolejnego Marlboro.
Samochód. Merolek i to nie byle jaki. Jak go zobaczyłam, to miałem taką minę, że nie musiałem nawet zadawać pytania. Odys za to wzruszył ramionami i powiedział, że to prezent od cioci w Ameryce. Jasne, ciocia sra dolarami. Nie było co pytać. Jak Odys sobie postanowi czegoś nie mówić, to nie ma chuja.
Omiata wzrokiem chodnik i pędzących skądś dokądś ludzi. Jest piątkowy wieczór więc idą na domówki, do knajp, na urodziny, firmowe integracje i cholera wie co jeszcze. Czasem zawiewa od nich perfumami.
– Aj, wilczek – wzdycha Odys – Pamiętasz tę bibkę u bliźniaczek, co ktoś zadzwonił na pały i trzeba się było ewakuować w plener?
– No – burczę, bo bardziej pamiętam, że bibka była, niż sam jej przebieg. Z oczywistych powodów. Już na starcie byłem nieźle złojony, bo po drodze z domu do bliźniaczek spotkałem dawnego kumpla z liceum i zrobiliśmy flachę w parku.
– Widzisz. To jak zawijaliśmy, każdy łapał co się da, jedni browary, inni cziperki. A ty otworzyłeś barek w tej obskurwiałej meblościance i obrabowałeś starego bliźniaczek, a on lubi takie fikuśne trunki.
– Tego akurat nie pamiętam – przyznaję, bo Odys i tak by wyczuł kłamstwo. Jego się nie da okłamać. Zresztą, nawet gdyby się dało, nie zrobiłbym tego.
– A ja pamiętam wilku – uśmiecha się szyderczo i ciągnie papierosa jak astronauta tlen – I pamiętam, jak stoisz najebany zaraz przede mną, chwiejesz się, w oczach masz pusto, otwierasz tę zieloną breję i mówisz, że to ma tyle wolt co piwo. I reszty już się domyśl – uśmiecha się cieplej na to wspomnienie i pstryka kolejnym kiepem za okno.
– A jak cię holowaliśmy do domu i chciałem…
– Przepraszam – w oknie od strony Odysa pojawia się twarz. Nachyla się do nas koleś z bladą cerą, w wielkich okularach z grubymi oprawami, włosy ma dziwnie potargane. Pewnie jakaś modna fryzurka.
Pierwszą myśl mam taką, że biorąc pod uwagę markę, model i stan auta, w którym siedzimy i nasze zakazane ryje, wziął nas za dilerów. Nie, żeby się tak do końca mylił, ale teraz to akurat czekamy na kumpla, mamy wolne.
Odys patrzy na typa wyczekująco, podobnie jak ja. No, czegoś przecież od nas chce. I on, widząc że czekamy, kontynuuje, kiepsko udając pewność siebie.
– Bo któryś z was rzucił niedopałkiem i trafił moją koleżankę – jakby na poparcie swoich słów wskazuje na stojącą dwa kroki dalej dziewczynę. Ma długie kasztanowe włosy, ładną twarz i stoi tak, żeby w razie czego móc się szybko rzucić do ucieczki. Już sobie wyobrażam jak dopiero co szeptała do typa: „zostaw, nic się nie stało” albo „do takich lepiej nie podchodzić”. No ale typek musiał się okazać rycerzykiem i zignorował instynkt samozachowawczy. Niedobrze.
Ja to jeszcze w sumie nic, bo co mnie obchodzi jakiś okularnik i jego lasia. Niech sobie będą. Ale Odys? Za mniejsze przewinienia rozwalał sobie knykcie na czyimś pysku. Swoją drogą, ciekawe, czy podoba mu się ta lasia. Ciekawe, czy podoba mu się ten koleś, nie jest taki zły. Czy w ogóle Odysowi podobają się kolesie, czy jestem jakimś kosmicznym wyjątkiem? A może też mu się nie podobam, może jestem tylko narzędziem do zadowalania.
No ale dobra. Typ widzi, że milczymy, ta cisza jest gęsta i złowroga i chyba powoli do niego dociera, że zjebał.
– Prosiłbym, żebyście uważali, bo tu dużo ludzi chodzi – mówi, ale w powietrzu da się wyczuć strach, a głos mu się łamie. Po chuj on tu jeszcze stoi? Czemu nie ucieka?
I w końcu do mnie dociera – jego dziewczyna wszystko słyszy, a żaden facet nie chce wyjść na pizdę przed swoją samicą. Tak, wszyscy jesteśmy żałośni. Nawet mu trochę współczuję
Odys jest napięty. Znam jego mowę ciała jak własną kieszeń i teraz to ciało mówi, że zaraz będzie za późno.
– A poza tym tu nie wolno parkować – koleś pieczętuje swój los. Nie no, jest różnica między odwagą, a głupotą. Czego ich uczą na tych uniwersytetach?
Odys otwiera drzwi z takim impetem, że typ musi odskoczyć. Potem staje przed nim, jest o głowę niższy, ale za to nieporównanie lepiej zbudowany.
– Kurwa, weź wyluzuj… – wołam, ale równie dobrze mógłbym gadać do ściany.
Odys gapi się typowi prosto w oczy. Zaciska pięści, lekko rozchyla usta. Nie mogę przestać się gapić na jego szerokie bary, łysy łeb, bluzę, zajebisty czarny dres i najeczki. Najpiękniejszy drechol na świecie zaraz zniszczy inną istotę ludzką. Kurwa, siedzę w tym aucie ze stojącym kutasem i nie mogę się doczekać, co będzie dalej. W jakiś kompletnie popierdolony sposób nawet zazdroszczę tamtemu typowi. Bo cała uwaga Odysa, sto jebanych procent, skupia się na nim. Też tak chcę.
I nagle, zanim jeszcze fircyk zdąży coś powiedzieć, żeby wywinąć się od manta, Odys spokojnie się schyla.
Zbiera wszystkie trzy kiepy, które wywalił wcześniej z auta. Wyrzuca do śmietnika, mówi do typa „sorry”, a potem zajmuje fotel kierowcy obok mnie.
Tamci na wszelki wypadek szybko się ulatniają, a mnie szczena opada do kolan i nie mogę jej podnieść.
– Co tu się właśnie odjebało?
Odys uśmiecha się po swojemu, jednocześnie ciepło i skurwielsko, odpala kolejnego szluga i wyjaśnia:
– No co? Przynajmniej sobie dziś ten kolo porucha, nie? To się nazywa dobry uczynek.
Chciałbym coś odpowiedzieć, ale chyba już nigdy nie będę zdolny gadać z tak opadniętą koparą.
– Dobra wilku, zadzwoń do tego Szybera, gdzie on jest. Bo kurwa ile można czekać. Chyba się patałach nie zna na zegarku.
– Sam sobie zadzwoń – burczę, bo czasem mnie wkurwia ten jego rozkazujący ton. Ta oczywistość, że to ja mam się słuchać. Jestem z tych asertywnych i chuj.
Obrzuca mnie zdziwionym spojrzeniem i marszczy brwi.
– O chuj ci chodzi?
– O nic mi nie chodzi, po prostu sobie kurwa sam zadzwoń, nie jestem twoją sekretarką, nie? – wyrzucam na jednym tchu, zdziwiony skąd to się we mnie wzięło – I przestań kurwa mówić do mnie jak do jakiegoś psa – dodaję.
– Nie.
– Co „nie”?
– Nie przestanę.
Teraz to ja się gapię na niego. Wszystko wokół jakby się rozmywa, są tam może jacyś ludzie, jakiś świat, ale kogo to kurwa obchodzi. Przy mnie siedzi mój brat krwi. I wygląda źle, wygląda jakby nie sypiał za dobrze, albo i wcale. Jakoś tego wcześniej nie zauważyłem. Coś z nim jest nie tak. Coś go podgryza od środka i nie daje odpocząć. Tak właśnie wygląda. I może jestem pojebany, bo uświadamiam sobie, że to lubię. Kręcą mnie takie zniszczone twarze, przepalone obwody, podkrążone oczy. Kręci mniez że taki półżywy Odys mógłby jebnąć w kimę a ja położę się obok niego i będę go niuchał. Całe Odysowe ciało, jego kark, kurwa, uszy, klatę, pachy, brzuch, a potem zjadę do dresu, przycisnę twarz do kroku, zaciągnę się zapachem jego kutasa. Wsunę nos pod spodnie, w ciepły przyjemny zakamarek walący chujem i jajami samca, dokładnie tego chcę.
– Ty, kurwa, zakochałeś się, czy jak, że tak się lampisz? – Odys wyrywa mnie z zamyślenia, ale kutas i tak już stoi.
Kurwa i co teraz? Od tamtej jednej akcji właściwie nic więcej nie robiliśmy ani nie gadaliśmy o tym, to się stało w innym świecie, jakiejś alternatywnej rzeczywistości. Kiepawo, bo ja chcę dużo kurwa więcej. Czy on też?
– Wypierdalaj – mówię i coś kojarzę że lewaki mają słowo na takich jak on, ale za chuja nie pamiętam jakie.
– Sam wypierdalaj. Za tym kolegą co mu się kiepy na chodniku nie podobały. Fajny, co? Podobał ci się?
– Odys, kurwa….
– No co? Gałę opierdolić przecież lubisz.
– Spierdalaj – trącam go w ramię, a on trąca mnie, oczy mu ciemnieją, już nie są brązowe tylko czarne jak obsydian. Uśmiech znika.I nagle sobie przypominam to lewackie słowo.
Przemocowiec.
– Co kurwa – syczy – Dupy też już dawałeś?
– Zamknij mordę, ostatni raz ci…
– No i chuj, i co zrobisz? Poskarżysz się Szyberowi? Może jemu też wypolerujesz berło, to cię przygarnie pod skrzydełko.
Walę na ślepo, celując mniej więcej w prawy policzek Odysa i o dziwo trafiam, mocne plaśnięcie, ból w łapie i natychmiastowy odwet na mój ryj, jeb, eksplozja gorąca i w oczach robi się ciemno. Odys ma parę w łapach i lepszego cela ode mnie.
Dalszych ciosów nie ma. Gapimy się na siebie w ciszy, dyszymy. Nie jest zaskoczony. Jakby od dłuższego czasu się tego spodziewał, albo wręcz na to czekał. I w tej nieskończenie długiej ciszy, na jego drecholski ryj wpełza powoli, ale nieubłaganie szeroki uśmiech wilka. Wyraźnie widzę pięknie wyróżniające się białe kły, trochę dłuższe niż u przeciętnej osoby.
– Kurwa, ale jestem podjarany – szepcze, patrząc mi w oczy.
– Mi stoi już od tej akcji ze studencikiem – przyznaję.
Odys wsuwa sobie łapę w dres i zaczyna gnieść pałę. Ostro się tam dotyka i szerzej otwiera usta. Patrzy to na mnie, to gdzieś za szybę.
Za długo czekałem na taką okazję, żeby się teraz hamować. Od razu wyciągam gnata z bokserek, grzyb już nieźle mokry. Zaczynam walić, patrząc na niego. Odys też wyjmuje chuja i patrzy na mnie. Wnętrze merola wypełnia zapach naszych kutasów, oszałamiający, intensywny i zajebisty. Wciągam to jak narkotyk. Sięgam dłonią i dzięki bogu Odys jej nie odtrąca, tylko zakłada ręce za fotel kierowcy i pozwala mi działać.
Chwytam jego fiuta ostrożnie, powoli, jak najcenniejszy skarb. Jest gorący, twardy i zajebisty. Pulsuje od wciąż napływającej krwi. Ściskam mocniej, Odys wypuszcza głośno powietrze, ciężko mu się kontrolować, ale daje mi robić swoje. Zaczynam mu walić, bardzo powoli, każdy ruch w górę i dół się liczy. Zsuwam napletek do samego końca, a potem łapa idzie maksymalnie do góry. Bardzo szybko kutas pokrywa się precumem, lepkim i zajebiście pachnącym. Nabieram kroplę na palec i zlizuję. Słodko-słony zajebisty smak samca.
– Daj łapę – mówi, podsuwam otwartą dłoń, a on na nią spluwa. Nie musi tłumaczyć. Zaczynam mu walić mokrą od śliny łapą, coraz szybciej i szybciej, kutas wydaje wilgotne dźwięki, w nozdrza bije mnie wykurwisty zapach drcholskiego gnata, chyba dojdę pierwszy.
Odys jest w niebie, rzuca nim po fotelu, przełyka ślinę, sapie, w końcu spogląda mi w oczy i dostrzegam w nim coś ciepłego, coś czego nie widziałem nigdy dotąd, jakby na ułamek sekundy opuścił gardę, ale może tylko mi się wydaje.
– Dawaj – szepcze, łapie mnie za kark i idziemy w ślinę, wymieniamy ją, nasze języki wyczyniają pojebane rzeczy, a moja łapa jest coraz bliższa pełnego zadowolenia mojego dresa. W głowie się nie mieści jak on zajebiście całuje, w życiu bym się nie spodziewał. Trochę mnie drapie jego niedogolony zarost, trochę biją w nozdrza intensywne samcze perfumy, tym kurwa lepiej, bo właśnie tak powinno być z prawdziwym drecholem.
Walę kutasa i sobie i jemu, jestem już blisko i czuję, że on też, już zaraz poleci tu w kurwę spermy, pysznej, słonej, gorącej, kuuuurwa, spuszczam się w swoją prawą dłoń, ładunku jest dużo, przelewa się. Teraz walę Odysowi tą dłonią, lepką od mojego spustu, a on jęczy na sam widok, łapie mnie za szyję i bezceremonialnie pokazuje gdzie jest miejsce mojego ryja. Biorę w siebie tyle kutasa, ile mogę i nie mija sekunda, Odys wydaje stłumiony krzyk, napina całe ciało, kutas zaczyna wariować w moich ustach i nagle słona, ciepła błogość rozlewająca się na podniebieniu i języku, spływająca w gardło, zalewa mnie potężny przepyszny, ostry w smaku spust. Nie połykam, tylko bawię się tym smakiem, drażnię kutasa, Odys pojękuje na skraju rozkoszy i bólu, w końcu daję mu spokój, czyszczę pałę z resztek i prostuję się na fotelu.
Dopiero teraz przypominam sobie, że dosłownie metr od nas po chodniku łażą ludzie.
Łapię oddech. Wycieram z brody resztki spermy mojego najlepszego ziomka. Podbite oko pali żywym ogniem. Boli mnie od tego łeb i trochę mdli.
A ten pojeb, którego na bank boli tak samo, cieszy się jakby trafił szóstkę w totka.
-Chyba mnie pojebało, że się jeszcze z tobą zadaję – kwituję sytuację.
Ten jego bezczelny uśmiech. Jak on pięknie wygląda w tej furze, w czapeczce z daszkiem i z tym spojrzeniem zmęczonego, sytego drapieżnika. Dostał swoje, teraz ma już na wszystko wyjebane.
– To jest pojebane – informuję na wypadek, gdyby Odys tego nie zauważył.
– To jest piękne – oponuje.
– Ale pojebane – nie odpuszczam, ale sam już się uśmiecham.
– Stary kurwa, to jest twoja decyzja co z tym zrobisz, ale mnie się podoba zajebiście. Nic bym nie zmieniał.
– Nic?
– Kurwa nic.
Rozchylone usta, zmrużone oczy, chuj wie jakie skłębione myśli w dresiarskim łbie. Odys.
– No chodź tu kurwa – mówi.
Idziemy w ślinę.
Chuj że ktoś może zobaczyć.

● ● ●


Siłownia. Taka sieciowa, bo osiedlową zamknęli, nie wytrzymała konkurencji. Dlatego ciągle trafiam jak ktoś sobie robi samojebke przed lustrem w łazience albo szatni, tak otwarcie, bez obciachu. I wszyscy mają ładne, nowe wdzianka, jakby tu przyszli wyglądać, a nie się skurwić sztangą. Po treningu mieszają wymyślne odżywki. No, ale jednak wyglądają lepiej niż osiedlowe karki, co tu dużo mówić.
Nie ćwiczę na maszynach, wolę sztangi, dziś za to robię te pompki i gapię się na typów. Ten fajny z ryja, zadbany zarost, tamten ma niezłą klatę, kojarzę bo widziałem go bez koszulki milion razy. Bo przychodzą zawsze ci sami.
Dziesięć powtórzeń w martwym ciągu. Przerwa.
O co chodzi tej matce naturze? Po co ja mam być wiecznie napalony jak nieszczęście, komu to służy, do czego się nada?
Dziesięć powtórzeń. Przerwa.
Lubię jak koleś ma silne bary. Lubię mięśnie na łopatkach i plecach, kark i szyję. A na to trzeba duuuuużo pracować.
Dziesięć powtórzeń. Dobra, plecy zrobione, czas na bicki.
A w ogóle to kiedyś miałem akcję, po części tu na tej siłce. Pojebane to było. Przychodzę wieczorem, bo za dnia jakoś nie było kiedy, a miałem ochotę się konkretnie styrać. Robię swoje, pełne skupienie, ale czuję na sobie wzrok. Szósty zmysł czy coś. Gapił się taki drobny, zdecydowanie młodszy ode mnie chłopaczek. Trochę niższy niż ja, chudy, ale już mu się pokazały żyły więc widać ćwiczył uczciwie, z twarzy trochę jak szczeniak, a trochę facet. Przystojny. Dokładnie z takimi lubię się ustawić na aplikacji.
Olałem go, bo często się takie świeżaki patrzą, żeby ogarnąć jak się robi któreś ćwiczenie. Czasem któryś podejdzie i zapyta wprost jak to jest z tymi pompkami albo ile ma trwać kardio na rozgrzewkę. I ja im zawsze mówię, że nie wiem. Nie chodzi o to, że mnie wkurwiają. Ja po prostu nie chodzę tam gadać. To jest moje miejsce wyciszenia.
Mija trochę czasu i za każdym razem jak spojrzę, koleś odwraca wzrok. Gapi się. Trochę mnie to już wkurwia, bo nie lubię się czuć jak kawałek mięsa. Nie jestem tu żeby zabawiać jakiegoś małego pedałka. A może po prostu mnie zna? Może jest czyimś młodszym bratem?
Dooobra, jebać to.
Trening był uczciwy. Ogień w łapach, ledwie zipię, nawet się nie zawlokłem pod prysznic, bo już mieli zamykać.
W szatni tylko my dwaj. Przebieram się jak zawsze, ale już mnie trochę bawi ta sytuacja. Koleś długo się ociąga, ale w końcu zdejmuje koszulkę. Ma ładny zaczątek klaty i mięśni ramion, brzuch płaski i gładki. Zsuwa spodenki stojąc tyłem do mnie, tak że widzę jak bokserki opinają się na zaaajebistych pośladkach. Pełnych i jędrnych. Jak żyję, to takich nie widziałem. Nie powiem, nagle mi się typek zaczął podobać. Zwłaszcza jak coś tam mu spadło z ławki i się schylił. Zajebisty, aż mi lekko stanął.
Ale nic, torba na ramię, sprawdzić czy wszystko wziąłem i mruknąć “nara”.
Idę na parking pod budynkiem, otwieram świętej pamięci rozklekotanego fiata, ładuję rzeczy na tylne siedzenie, odwracam się i kto przy mnie stoi?
– Masz może ognia? – pyta młody. Mam i mu podaję, zapala, oddaje zapalarę, ale sobie nie idzie. No to też zapalam i razem tak dymimy w ciszy. W powietrzu prócz smrodu benzyny wisi coś jeszcze.
Dokładniej mu się przyglądam. Chuda pociągła twarz, rude włosy do ramion, całkiem ładnie. Jest niższy o głowę i rzuca na mnie płochliwe spojrzenia zielonych oczu. Zawsze lubiłem rudych więc tym bardziej mnie kręci.
Skończyłem palić, rzuciłem kiepa. Splunąłem na asfalt i kolesiowi się w oczach zaświeciło. Gapił się w tą mokrą plamkę jak zaczarowany. Wtedy jeszcze nie rozumiałem, że u niektórych ślina to ostry zapalnik, że u mnie też.
– Zajebiste najki – powiedział w końcu rudy. Głos faceta, buzia chłopaka.
– Dzięki.
– Tylko trochę brudne – dodał.
Kurwa jaki ja wtedy byłem niewinny i nieogarnięty. Nie sczaiłem co miał na myśli. Myślałem, że się nabija i kazałem mu wypierdalać. Wsiadłem do auta, ale w ostatniej chwili zapukał w szybę. Czy go podwiozę. No miał gnojek tupet. Spodobało mi się to więc się zgodziłem.
Ledwo odpaliłem silnik, ten znowu zaczął swoje czary. Nie chodziło mu o nic złego jak mówił o brudnych adolach. Chętnie mi je wyczyści.
Fiu, fiu. Teraz nawet taki debil jak ja już mógł się połapać że coś seksualnego się odpierdala. Nie rozumiałem dokąd to wszystko zmierza, ale podobało mi się, mojemu gnatowi też.
– No i co chcesz teraz robić? – zapytałem.
Zaproponował, że wszystkim się zajmie. Poprowadzi mnie.
No to zajebiście młody, prowadź.
Wyszedł z auta i przeszedł pod drzwi od strony kierowcy. Otworzył je, spojrzał mi w oczy, a potem klęknął płynnie i z gracją, pokazując niezłą wprawę.
Poprosił o adole więc usiadłem bokiem i oparłem stopy na skraju auta. No faktycznie te moje airmaxy nie prezentowały się najlepiej. Czerwono-białe, poszarpane, wygniecione, dobre czasy miały już za sobą, ale jakoś zawsze lubiłem takie nosić. Rudy też je zdecydowanie polubił. Nachylił się i ujął moją prawą stopę w obie ręce, delikatnie, jakby trzymał coś cennego i kruchego. Ostatni raz spojrzał mi w oczy, widziałem jak nim trzęsie, dosłownie nim kurwa trzęsie. Pierwszy niuch był ostrożny, zapoznawał się z moim zapachem, potem już niuchał łapczywie, głośno zasysał powietrze wraz z zapachem mojego potu i znoszonego najka. I ten zapach wypełniał mu płuca, szedł w żyły.
Potem zmienił się w demona. Wystawił język i polizał, sprawdzał smak. Następnie dłużej, nosek, sznurówki, boki, aż w końcu podeszwa. Przywarł do niej ryjem i zaczął wylizywać jak pies, bardzo cicho stękając.
A ja obserwowałem to z fotela z boleśnie twardym chujem i nie wierzyłem co się dzieje. Wyciągnąłem go w końcu spod dresu i bokserek, taki spocony i śliski porządnie dawał zapaszkiem. Młody też na pewno to wyczuł, ale jego interesowało teraz tylko jedno. Moje adole.
Słyszałem jak język skrzypi o gumę podeszw, głośny, zadziwiająco przyjemny dźwięk, którego większość śmiertelników nigdy nie usłyszy. Zapytałem go, czy chce się zająć gnatem, ale nie chciał. Niewiarygodne.
– No to czyść te pierdolone najki – pogroziłem a młody jakby wszedł w tryb turbo, zdwoił wysyłki i jęczał jeszcze piękniej. Ja za to coraz konkretniej jechałem na ręcznym, bo ile można patrzeć na takie cudowności.
– Mają się błyszczeć, śmieciu – dodałem i kurwa, jebany ugryzł mnie w but i zaczął ssać to miejsce. Odepchnąłem go drugą nogą, jebnął na asfalt, spojrzał zdziwiony i natychmiast wrócił do roboty. Napalony skurwysyn.
– Oddaj – zawołałem jak do psa i cofnąłem stopę. Wylizany adol naprawdę lśnił. Ja pierdolę, jak zajebiście. Spust nadszedł nagle, targnął mną całym, ale udało się osiągnąć zamierzony efekt. Sperma poszła na adola, który zaraz wrócił do ryja młodego. Nie wiem czy robiło mu różnicę czy wpierdala brud, czy spermę, ale na pewno mi robiło.
– Grzeczny kundel – pochwaliłem.
I to dzięki młodemu ogarnąłem, że ujebane, walące potem najki czy inne vansy mogą być zajebiste. I wiem, że zrobiłbym dla Odysa to samo, co dla mnie ten rudy napaleniec.

● ● ●

Tego lata życie robi się jakieś fajniejsze, choć i wcześniej nie narzekałem. Jest ciepło i zielono, a odkąd Odys ma tego merola, bez przerwy gdzieś wyjeżdżamy po robocie, a to na plażę, a to do Nieporętu, nawet po prostu zaparkować gdzieś pod mostem i usiąść, cała czteroosobowa wataha, bez dziewczyn, z browarem w łapie. Gadamy o robocie, znajomych typach i typiarach, planach na zimę bo jakoś ją trzeba przeżyć. Więc fantazjujemy, że w tym roku to już na pewno wybierzemy się na narty, a jeszcze przed jesienią zobaczymy Bałtyk. Szyber opowiada o treningach, bo postanowił zostać fajterem MMA. Może i ma muły, ale coś mi się wydaje, że do sportów walki przydaje się też głowa więc nie wróżę mu kariery. W każdym razie trenuje ciężko i trzyma reżim dietetyczny więc mało się z nami kręci. Kotiemu udało się poderwać tą rudą piękność i coraz częściej odrzuca zaproszenia albo nawet nie odbiera telefonu. Dlatego często spędzam wieczory tylko z Odysem.
I to jest rozpierdol, każda minuta z nim jest bezcenna. Czuję się dziwnie, czuję coś nowego, czuję, że z nim mogę wszystko. I robimy wszystko.
Pijemy, palimy, łykamy i wciągamy.
Miasto jest nasze. Szybujemy. Przewracamy rowery, wyrywamy drzewa, zbijamy szyby, zrywamy plakaty. Podpalamy kioski i kościoły, bijemy do nieprzytomności złych i dobrych, bo wszystko nam jedno. Nie zwalniany. Dalej, dalej. W noc, za horyzont, bez kurwa końca, bo nie ma nic, do czego warto wracać, nic nie będzie lepsze niż tu i teraz z nim, moim bratem krwi, moim alfą, moim drecholskim bogiem który wszystko może i wszystko dla niego zrobię, a on zrobi dla mnie. Spojrzeniem topimy asfalt, spluwając burzymy mury, lecimy ponad miastem, odłączeni od tych małp w betonowych blokach, od syfu, kłamstwa, hajsu, zła. Tylko ja i on. Ja i on.

● ● ●

Słońce nie ma dziś litości. Z nieba leje się żar, gęste powietrze faluje nad rozgrzanym betonem. Skrzypienie koników polnych w trawie pod garażem zdaje się dodatkowo podnosić temperaturę. Pachnie benzyną i gumą od walających się starych opon. No i smarem.
Zastaję Kotiego leżącego na plecach, bezpośrednio na betonie, pod tym jego wychuchanym cacuszkiem. Może i Koti zmienia dziewczyny co rusz, ale ta Honda przeżyła je wszystkie. I to ona dostaje najwięcej dotyku, uwagi i czułości. Nawet mu się nie dziwię. To jednak Honda Hornet – niezajebywalny silnik, sprzęgło tak eleganckie że nawet jak w łóżku zjadę na ręcznym to nie idzie równie gładko, a spalanie to już zależy. Jak lubisz zakurwiać ze świateł, wtedy pali więcej, pewnie jakieś 7 litrów. No i ta jego kicia ma już 26 lat i dalej zasuwa. Jest w tym coś pięknego.
Sam za bardzo się nie znam na tych wszystkich silnikach i zaworach, ale mam ręce więc mogę coś przytrzymać albo podać klucz. Zresztą na chacie za gorąco, nie da się wysiedzieć, a tu kryjemy się w cieniu pod ścianą szeregu wolnostojących garażów.
– Cześć Wilku – mówi Koti, chociaż nawet się nie odwrócił.
– Skąd wiedziałeś, że to ja?
Śmieje się cicho i w końcu na mnie patrzy. Jest spocony, na policzku ma smar, w ręku jakiś dziwny rodzaj klucza. Starą koszulkę z logo Motorhead może po tej robocie wyjebać do śmieci. Albo sprezentować mi, pewnie nieźle daje potem.
– Szurasz jak chodzisz.
– Nie szuram – bronie się idiotycznie, jakby szuranie było czymś złym.
– Ale jesteś szurnięty.
– Coś ci się żart tępi, Koti.
– Dobra, i tak czas na przerwę, siadaj – wskazuje dwa stare fotele pamiętające Gierka, rozstawione wewnątrz garażu. Przygotował je specjalnie, żeby usiąść i ze mną pogadać. Ostatnie co by można zarzucić Kotiemu to spontaniczność. On zawsze ma plan i ściągnięcie mnie tutaj też musi być częścią jednego.
Siadam, fotel skrzypi niebezpiecznie, ale wytrzymuje. Rany, jaki wygodny. Momentalnie schodzi ze mnie napięcie.
Koti za to idzie na tyły niewielkiego, w zasadzie niemal pustego garażu i okazuje się, że ma tam małą lodóweczkę. Wyjmuje dwa browary i podaje mi jeden, siadając. Puszka zimna aż parzy w łapę. Kurwa, uwielbiam tego typa. On jest zawsze przygotowany. Zawsze pomyśli o rzeczach, które innym nie przyjdą do głowy. Już pomijając fakt, że ogółem spoko wygląda.
Siedzimy obok siebie i gapimy się na stojący dumnie czerwony motocykl, a w tle za nim szara kamienica z obłażącym tynkiem.
Wzdycham głęboko, bo chwilowo jest dobrze. Browarek wchodzi do gardła jak złoto i muszę się wybrać do lodówki po następny.
Siedzimy w milczeniu. Słuchamy koników polnych, bicia piłki do kosza o asfalt i odległych krzyków dzieciarni. Miło się milczy, ale jednak wiem, że on czegoś ode mnie chce. Z Kotim nie spędza się czasu tak po prostu, nawet jeśli wygląda na całkowicie zrelaksowanego, jak teraz.
Siedzi głęboko w fotelu, ma na sobie czapkę z logo nike, tę starą koszulkę, ortalionowe szorty z białymi paskami, a na stopach białe skiety i stare, rozjebane granatowe vansy. Nogi ma rozchylone, spodenki luźno wiszą na udach. Ciekawe, czy założył dziś bokserki. W taki upał niektórzy nie noszą. Tak czy inaczej, na bank się cały spocił przy tym motorze. Ciekawe, jak pachnie Koti. Właściwie nigdy nie miałem okazji sprawdzić. Znam zapachy innych typów. Masior pachnie zajebiście, siłą i zmęczeniem po treningu, Szyber pachnie chujowo, jak surowe mięso, za to Odys pachnie Odysem, tego się nie da łatwo opisać. Odys pachnie jak drapieżnik i bezpieczeństwo zarazem, jak samiec, jak siła, jak kutas i jaja, jak stopy, pachy, spocony kark, jak gniew i zmęczenie, jak tajemnica, jak powietrze przed burzą.
A Koti? Koti, chłopak o chudej twarzy, której nic nie wyróżnia, absolutnie przeciętnej, ale i przez to miłej, zwłaszcza jeśli często na nią patrzysz. Koti o łagodnym spojrzeniu gościa, który się nie spina, bo ma lepsze rzeczy do roboty. Koti, który pewnością siebie onieśmieliłby komandosa. Koti, który umie człowiekowi dojebać jedną celną ripostą i potem trzeba go bronić przed obrażonymi bykami. Nie, żeby się bał. Po prostu rzuca się na takich, z którymi nie ma szans. Koti, który czujnie wszystko obserwuje i wie dużo więcej, niż skłonny jest przyznać. Koti znający sekrety ludzi, bo albo mu je sami wyjawiają, albo się domyśli.
I właśnie ten Koti zaprosił mnie do garażu żeby sobie pogadać o niczym?
Ni chuja. Chyba już starczy tego żłopania piwka w ciszy.
– Jak tam z Klaudią? – zaczynam od neutralnego tematu. Klaudia to świeża sprawa. Dopiero zaczęli ze sobą kręcić i chyba nieźle idzie, bo nie widziałem żeby Koti był aż tak wyluzowany jak teraz. Kto wie, może to faktycznie będzie gadka o niczym?
– Klaudia? – powtarza wyrwany z zamyślenia – No, wiesz jak jest. Na początku jak zawsze fajerwerki. Jest miła, ładna i uwielbia się parzyć. Spoko wszystko. Ma jakichś dziwnych znajomków z ASP i często się z nimi zadaje.
Nie leży mu ten temat. Nawet jeśli ma ochotę pogadać o swojej nowej dziewczynie, to nie teraz i nie ze mną.
Jebany Koti. Jak chcesz.
– No dobra, to może mi powiesz czemu tak naprawdę tu jestem?
Udaje mi się go rozbawić. Nawet zaszczyca mnie spojrzeniem.
– Racja. Nie będę z tobą gadał jak z Szyberem. Lubię tego gościa, ale do mensy to on się raczej nie dostanie. Do zawodówki ledwo się dostał. A ty wilku, to ty. Ogółem to pogadałbym o Klaudii. Chciałbym tak z tobą posiedzieć dłużej, ale się nie da.
– Czemu nie?
– Bo zaraz się na mnie wkurwisz i sobie pojdziesz.
Brwi same idą mi w górę.
– Tak? A skąd wiesz?
– Bo wiem, co zamierzam powiedzieć.
Już nie siedzę wygodnie i głęboko w fotelu, tylko na samym jego skraju. Nachylam się w stronę Kotiego, piwo w ręku jakby się nagle zagrzało. Mi za to robi się zimno. We łbie już mam gotowy scenariusz tej rozmowy. Już przeczuwam dokąd prowadzi.
Koti wie. Skąd? Nie mam pojęcia, ale przecież jest najmądrzejszym typem na tym osiedlu. Zresztą kto wie, może powiedział mu Odys.
– No to mów – próbuję brzmieć neutralne, ale wychodzi dziwny skrzek, bo gardło mam ściśnięte jak poślady linoskoczka.
– Tak prosto z mostu, to trzeba coś wymyślić z tym Odim – mówi, zdrabniając ksywkę Odysa, czego ten nienawidzi. Każdy inny osobnik dostaje w takich przypadkach ostrzegawczą lepę na ryj, ale Kotiemu wolno. Nasza wataha jest pełna małych zależności, sznurków, supłów, jakichś dziwnych niedomówionych relacji. To jeden z przykładów.
– Co to w ogóle znaczy, że trzeba coś wymyślić? Prezent na urodziny chcesz mu kupić? To jeszcze dwa miechy – mówię już pewniej, bo jednak nie doszło do najgorszego. Wiatr zawiewa do garażu gorące powietrze i piasek. Ziarenko wpada mi w oko.
– Prezent to on już sobie zrobił – zauważa Koti, wycierając twarz. Potem wstaje, powoli ściąga koszulkę i rzuca na swój fotel. Gładką klatę i ramiona ma pozbawione wyraźnych mięśni, wygląda po prostu jak przeciętniak. No, może jest trochę chudy, ale nie jakoś przesadnie. Ma za to ładną szyję i kark, zdobione srebrnym łańcuszkiem o drobnych oczkach. Ma fajne małe sutki, dużo ciemniejsze od bladej skóry. I ma ten zajebisty pasek włosów biegnący od pępka w dół po płaskim podbrzuszu. Pasek znika za brzegiem białych bokserek wystającym spod szortów. No to mam odpowiedź na swoje pytanie.
I mam erekcję. No kurwa, mi to jednak łatwo staje. Wystarczy kawałek mięsa w promieniu kilku metrów i bum, gacie pełne. Tylko że Koti coś do mnie gada, a ja nie słucham, bo odjeżdżam w wyobraźnię i nieźle się tam dzieje. Dobra, ogarnij się typie, koniec kosmatych myśli.
– … nie wiem skąd, bo oszczędności to on raczej nie miał. Ty masz? Bo ja nie.
– Też nie mam – mówię zgodnie z prawdą i próbuję się połapać o czym on do diabła nawija. A musi to być ważne, bo jest przejęty. Chodzi wte i wewte, marszczy brwi, ale niestety jego chudy, płaski brzuch porusza się z każdym krokiem i oddechem w taki sposób, że nie mogę włączyć mózgu mimo najlepszych chęci. Chciałbym wsunąć łapę pod spodnie i sobie strzepać gapiąc się na ten cudowny widok. Albo…
– Wiesz?
– Co wiem?
Koti patrzy na mnie z mieszanką złości i politowania.
-Weź się skup typie. To jest ważne – mówi z mocnym akcentem na ostatnie słowo.
– Dooobra, dobra, mów, słucham uważnie – zapewniam, ale ta stanowcza odsłona Kotiego kręci mnie jeszcze bardziej. Będzie ciężko się skoncentrować.
– To zobacz – Koti gestykuluje w powietrzu nakreślając jakąś niewidzialną tabelkę – Masz tę furę, nie? I chuj wie skąd na to wziął siano. Masz trzy tatuaże, a wiesz co Odi zawsze mówił o dziarach.
– Odys ma dziary? – nie dowierzam. Niemożliwe, jeszcze w środę nie miał, a jest piątek – ”W błocie się lepiej wytarzaj. Też będziesz ujebany, a nic nie zapłacisz” – cytuję.
– Correct. A teraz ma trzy dziary. I merola, choć nigdy nie był wielkim fanem motoryzacji.
– No i co z tego? Można zmienić zdanie.
– A jeśli zmieniasz zdanie trzy razy dziennie?
Przechylam puszkę i przełykam ostatni maleńki łyk ciepłego, wygazowanego piwa. Wziąłbym następne, ale Koti miał rację. Wkurwił mnie już tą gadką.
-Może po prostu powiedz co masz powiedzieć, bez owijania w bawełnę? – proponuję nie siląc się ani trochę na ukrycie zniecierpliwienia. Sam jest sobie winien, ściągnął mnie tu, a mogłem robić lepsze rzeczy. Mogłem coś polecieć działać z Odysem.
– Byłeś kiedyś zakochany, Wilku?
– Czy ty właśnie zacząłeś mi tu pierdolić o uczuciach jakbyśmy byli w gimnazjum? Może jeszcze mnie spytaj którą dziewczynę lubię ciągnąć za warkoczyk?
Koti nie daje się sprowokować. Pozwala sobie tylko na ciche westchnienie i to w zasadzie gorsze niż gdyby bluzgnął. Bo jest mną rozczarowany.
-Jak się w kimś zabujasz, to w mózgu dzieje się rozpierdol. To jest takie naturalne ćpanie, tyle że ćpiesz osobę, jej obecność, jej widok, jej zapach, smak … kumasz?
Burczę coś pod nosem, gapiąc się tępo pod nogi. Tylko tyle jestem w stanie robić, czekając. Bo Koti do czegoś zmierza, szykuje cios. Nic nie mówi bez powodu.
– Chodzi mi w sumie o to, że człowiek zakochany jest niepoczytalny. Nie umie trzeźwo ocenić sytuacji, tak jak srogo najebany nie pójdziesz po prostej linii.
– No dobra – race resztki cierpliwości – I po chuj to wszystko mówisz? Ktoś jest zakochany?
– Ty.
Nie ma niezręcznej ciszy, bo wybucham śmiechem i strząsam z siebie tę myśl wzruszeniem ramion.
O chuj mu chodzi, przecież ja nie kręcę z żadną laską od miesięcy. Nawet Malwinka dała sobie spokój. No może raz się przylizałem z kuzynką Szybera, ale to było jednorazowe i w sumie jakoś tak samo z siebie wyszło. Fajna, ładnie pachniała.
– A w której to pięknej pannie się kocham, gościu?
I Koti znowu wzdycha. Jeszcze trochę pogadamy i się biedny zhiperwentyluje.
-Wiesz co, naprawdę uważam cię za bystrego typa, Wilku, ale czasem to jesteś durniejszy od Szybera.
Patrzy na mnie tymi swoimi bladoniebieskimi oczami, aż iskrzącymi mądrością. Człowiek na wrażenie że staje się bystrzejszy od samego bycia obserwowanym przez Kotiego. Z drugiej strony, kiedy ten jego potężny narząd jest wymierzony w ciebie, nie czujesz się zbyt komfortowo.
– Wiesz, że jesteś moim ziomem – zapewniam go z taką miną, żeby wiedział jak łatwo przestać być moim ziomem – Ale uważaj co mówisz.
Dobra, wyluzuj, myślę. Rozluźniam pięść, luzuje szczękę, ramiona. Spokojnie, przecież to swój.
Widzę, że Koti coś oblicza. Waży ryzyko, jakieś plusy i minusy. Podejmuje decyzję, a ja się zaraz dowiem co wymyślił. Bo opcje są dwie: albo natychmiast przestanie mnie wkurwiać i z czasem zapomnimy o tej całej rozmowie, albo w końcu powie to, co chciał powiedzieć od samego początku, a wtedy… no, to już zależy co usłyszę.
I on też wie że są właśnie te dwie opcje. Tylko jest jeden problem. Znam Kotiego od lat i nigdy, ani razu, nie widziałem żeby stchórzył.
Więc będzie opcja pierwsza.
Więc luzuję te pięści.
Więc powtarzam sobie w myślach, że to mój przyjaciel.
Patrzymy na siebie i obaj nie chcemy iść ten krok dalej.
– No kurwa – wyrzuca nagle z siebie – Zabujałeś się w Odysie.
Nie mam skłonności do przemocy. Jasne, zdarzały się bójki tu i tam, czasem człowiek się trochę za dużo napił i ktoś nadepnął na odcisk. Albo ktoś się dojebał i nie chciał ustąpić. Albo zadziałał instynkt stadny i broniło się swoich lub oni bronili mnie.
Ale tak generalnie to nie mam skłonności do przemocy.
Więc czemu siedzę na Kotim zadyszany jak zwierzę, a on ma rozjebaną, krwawiącą wargę? Dlaczego mam pięść w górze gotową do zadania kolejnego ciosu? Dlaczego po brodzie cieknie mi spieniona ślina?
Nie pamiętam jak to się stało, ale góruje nad leżącym na betonie bezbronnym Kotim. Oddycha szybko, ciała nie oszukasz, ale oczy ma chłodne.
Opuszczam pięść.
Ciężko mi się łapie powietrze. Muszę się naprawdę postarać żeby jakoś w siebie wessać te porcje. I z jakichś powodów jest mi zimno, mam gęsią skórkę. Co do chuja?
Zresztą, jebać to. Z absolutnie pustą głową wlokę się do lodówki i wyciągam dwa browary, jeden podaję Kotiemu. Siadamy z powrotem na fotelach. Tsssss.
Mógłbym stąd pójść i zająć się czymkolwiek chcę, gadać o duperelach i zapomnieć o całej tej imbie. Ale niestety, czuję że Koti wie o mnie więcej niż ja sam, a do tego powoli dociera do mnie że noszę w sobie to coś. Dotąd udawałem, że tego nie ma. To jakaś dziwna gula ulepiona ze smutku, wkurwu, ciepła i ekstazy. Mrozi i grzeje od środka. Grzeje, gdy Odys jest, mrozi, gdy go nie ma.
Koti przerywa ciszę gdzieś w połowie żłopania tego piwa.
– Nie patrzysz na niego obiektywnie – mówi.
Nie wiem co mu na to odpowiedzieć więc milczę i gapię się na Hondę.
– On od jakiegoś czasu nie jest sobą – kontynuuje Koti.
– Jest taki jak zawsze – mówię, ale to nie do końca prawda, bo nie zawsze Odys lubił pakować mi kutasa do mordy.
– No dobra, powiedzmy że jest taki jak zawsze ale…. Bardziej.
– Bardziej?
– Jak fura, to dojebana, jak impreza to pójście w tango na tydzień, jak dół, to dwa dni w łóżku.
– No i? – pytam, bo owszem, Odys taki jest, ale w nim to lubię. Choć czasem ciężko nadążyć. I coraz częściej wygląda jak zwłoki. Wypala się.
– To co sobie robicie z Odim to wasza sprawa, ja się nie wpierdalam – mówi i powstrzymuje mnie gestem dłoni gdy chcę protestować – Stary, przecież widzę jak na niego patrzysz.
– Chuja widzisz – bronię się jak naburmuszony dzieciak i mam ochotę sam sobie dać w mordę.
– Wilku, kurwa, daj spokój. Z tydzień temu widziałem jak Odi napluł na maskę merola, a ty to zlizałeś.
Kurwa.
– Więc popraw mnie jeśli się mylę, ale pewnie deal jest taki że to ty jemu ssiesz kutasa?
– Kurwa, Koti! Chcesz jeszcze raz leżeć?!
– Ale ja tego nie mówię w żaden sposób żeby cię obrażać – unosi ręce w obronnym geście – Bardzo kurwa dobrze, jak lubisz to robić, to rób. Ja lubię jak mi laski wkładają palce w dupę i wtedy dochodzę. I co z tego. Po prostu mi powiedz. Lubisz mu ssać?
Nie wiem co robić, bo niby gadamy szczerze w chuj, a z drugiej głupio tak przyznać.
– No…
– A mi byś ojebał?
Pytanie nawet mnie nie zadziwia. Już za dużo w tej rozmowie było emocji.
Koti, jego chudy ryj, szczupłe spocone ciało i piekielnie podniecający umysł.
Czy bym mu ojebał?
Chcę powiedzieć “tak”.
Ale nie mogę, bo bym skłamał.
Chcę to robić z Odysem.
Tylko z Odysem.
Chcę ….
O kurwa. Jebany Koti ma rację.

● ● ●

Coś jest nie tak z tym światem.
Chińskie sekslalki udające dzieci.
Telefony z pajęczynką na ekranie.
Mięso uśmierconej krowy tańsze niż pomidor. Nie żebym był jakimś wege zjebem, ale bez jaj. Ta krowa żyła i miała w stadzie swoje ulubione krowie ziomalki. I wartość jej życia przeliczana na kilogramy jest niższa niż pomidora. Co do kurwy.
Chodzę ulicami Warszawy, a na skraju percepcji kryją się złe myśli. Obserwują z zakamarków, z ciemnych okien, nawet z ekranu smartfona, na którym uparcie brak jakichkolwiek wieści od Odysa. To jakiś spisek, bo jak mam chujowy nastrój, a mam teraz ciągle, to pada deszcz. No niby jesień się zaczęła. W tym roku przyszła dużo wcześniej.
Wychodzę z domu, a nawet nie wiem gdzie iść. Nogi same by niosły w jedno konkretne miejsce, wiadomo. Do niego.
Odys. I to słowo które wypowiedział Koti tamtego gorącego popołudnia w garażu. Słowo brzmiące jak złowrogie zaklęcie z innego świata.
Dwubiegunowy.
Jasne, słyszałem o czymś takim, ale myślałem że choroby psychiczne to się zdarzają innym ludziom, nie nam.
Na skwerku mijam popękaną rzeźbę syrenki i skręcam w prawo na pełnym automacie. Powietrze pachnie niedawnym deszczem, chłodny wiatr wpełza pod kurtkę. No jesień jak nic. W sierpniu.
Oczywiście Koti może się mylić. Ale co jeśli ma rację? Poczytałem o tym całym chadzie i ludzie opowiadają srogo pojebane historie. Chlanie, dragi, seks, zero hamulców i poczucia odpowiedzialności. Czyli w zasadzie Odys.
Jeśli ma też jakąś depresyjną stronę, to nic o niej nie wiem. Może to te dni kiedy nie odbiera telefonów i nie ma go w domu. Czyli teraz.
No i jest jeszcze jedna chujowa rzecz. Skoro Odys jest w tej całej manii, to czy ja jestem tylko jej elementem?
Zastanawia mnie też, czy on ma jakiekolwiek pojęcie o tym wszystkim. Czy on wie, że jest chory. Czy szuka pomocy. I czy to nie ja powinien mu jej udzielić.
Klnę pod nosem, zapinam kurtkę pod szyję i spierdalam do domu.

● ● ●

Pod koniec lata padają dwie ważne wiadomości.
Po pierwsze, stara Szybera przeprowadza się do swojego bogatego gacha, którego poznała przerabiając mu garnitury. Pan bogacz mieszka ponoć na Żoliborzu w nieźle dojebanej wili, jak to poetycko ujął sam Szyber, a że szanowna mamusia i pan bogacz wyjeżdżają rychło wypoczywać w tropikach, willa będzie pusta. Co więcej, w jakimś kompletnym zaćmieniu umysłowym zostawili Szyberowi klucze do bram.
A to może się skończyć tylko w jeden sposób.
Druga wiadomość jest mniej pomyślna.
Muszę bardzo szybko znaleźć sobie jakieś mieszkanie, bo ten jebany dziad wypowiedział umowę. Mówi, że będzie sprzedawał.
W pierwszej chwili powiedziałem mu że luz, w końcu niech się stary goni, przecież to żaden problem coś innego wynająć. Mieszkałem tu przez dobre 5 lat i nie lubię przeprowadzek, ale chuj z tym.
Potem zajrzałem w Internet i na usta cisnęły się tylko siarczyste bluzgi. Żeby znaleźć sobie chatę w okolicy, blisko moich wszystkich ziomeczków, to musiałbym chyba sprzedać połowę organów, a i to by nie pomogło, bo i tak nie na żadnych ofert. Co za jebane gówno, bluzgałem. Popytałem, rozpuściłem wici i nic mi z tego nie przyszło.
Siedzę w ogródku z ekipą, sączę trzeciego browara i nic mnie nie sieka, to jeden z tych dni. Koti nie potrafi odkleić się od swojej farbowanej blond piękności, Klaudii. Szepta jej czułości na ucho, gładzi po ręku albo całuje w szyję. Oglądanie go w takim wydaniu boli w mózg. Zazwyczaj to Koti jest głosem rozsądku i mózgiem operacji, a teraz po prostu zachowuje się jak jebana mamałyga.
– Ja to bym ci nawet wilku dał pokraszować u mnie, ale wiesz – mówi niezwykle z siebie zadowolony.
Wiem. Masz laskę i się cały dzień rżniecie. Nie potrzeba wam piątego koła u wozu.
O Szyberze nie ma co mówić. Mieszka z bratem i mają dla siebie po jednym ciasnym pokoiku. Nawet chomika tam nie zmieścisz.
A Odys?
No właśnie, kurwa. Mieszka sam. Ma wolny pokój. Mógłby się zaoferować z pomocą, bo ile my się znamy? Już nawet kurwa pomijam ten drobny szczególik że opierdalam mu kutasa jakby jutra miało nie być, niczego nie chcąc w zamian. A teraz mógłby się odwdzięczyć, oddając mi na dwa czy trzy tygodnie kanapę. Ale nie, Odys jest zajęty grzebaniem słomką w kuflu piwa i jeśli w ogóle kogokolwiek słucha, to nie daje tego po sobie poznać. Odys. Mój najlepszy ziomeczek. Nie wiem co z nim jest i pewnie się nie dowiem.
– No nie wiem, kurwa, co mam robić. Może na tej willowej imprezie się gdzieś schowam w jednej z dwudziestu sypialni i mnie nigdy nie znajdą?
– Tylko cztery sypialnie są, ziomek – poprawia mnie Szyber.
– Ja pierdole – elokwentnie odbijam piłeczkę.
– No mówię tylko – Szyber wzrusza ramionami na tyle, na ile pozwalają mu na to muły.
– To może nie mów. Kuuuuuurwa. Dwa dni po tej bibie będę bezdomny. Czaicie to?
-Wynajmij coś na jakiejś Woli albo Mokotowie – radzi Koti.
– To już wolę być bezdomny na Pradze.
Odys ani na sekundę nie przerwał zabawy słomką. Coś jest z nim nie tak. Przyszedł, ale nie mówi. Wzrok ma pusty, ruchy ociężałe. Jako świeżo upieczony specjalista w dziedzinie dwubiegunowości, obstawiam że to jakaś deprecha. Liczę w pamięci od jak dawna to trwa, ale brakuje danych. Chuj wie, innymi słowy. I też nie bardzo wiadomo, jak pomóc. Zaczynam podejrzewać że jakąś długą i szczerą rozmową, na samą myśl chce mi się wyrzygać te wszystkie piwa.
– Jakoś to będzie – Szyber klepie mnie w ramię i ten jego niepoparty absolutnie niczym optymizm jakoś mi się udziela. Ma rację. Będzie jakoś.
– To ile w końcu ludzi będzie w willi? – podchwytuję temat, bo od godziny jakoś wisi w powietrzu.
– Miało być że tylko my – wyjaśnia Szyber – Ale Koti podpowiedział, że drugiej takiej okazji nie będzie.
Patrzę na Kotiego, a on na mnie. Ten jego przebiegły uśmieszek. Nieźle.
– Czyli ile typa?
Szyber też się uśmiecha. Robi pauzę, chce żeby w powietrzu powisiało napięcie. Łagodny, tępy olbrzym.
– Z cztery dychy.
 

● ● ●

Lubię takie wieczory. Jesień jednak dała nam jeszcze trochę pożyć i powietrze jest lekko nagrzane, ciepło paruje z chodników i asfaltu, ale chłodny wiaterek niesie przyjemną ulgę. Jest cicho, bo po uliczkach Starego Żoliborza nie kręcą się losowe auta. Porośnięte bluszczem latarnie oświetlają równiutkie chodniki. Trawniki są zielone i równo przystrzyżone. Pachnie kwitnącymi kwiatami i drzewami iglastymi. Domy mają tu takie, że nawet bramy wjazdowe są więcej warte niż wszystko co posiadam. Czuję się jak intruz i przecież nim jestem. Nie przynależę do tego świata domów z dwiema łazienkami i aut z reklam telewizyjnych, gdzie suną wybrzeżem albo pustymi ulicami metropolii.
Tym bardziej mi się podoba. Patrzcie sobie na mnie, bogackie kurwy, jak kroczę waszymi ulicami i wchodzę do domu waszego sąsiada. I chuja mi zrobicie, nie pomoże dzwonienie na pały. Możecie tylko zasłonić rolety i puścić głośniej swój ulubiony koncert operowy czy co wy tam kurwa słuchacie w wolnym czasie.
Z racji tak znamiennej okazji, ubrałem się na galowo. Galowy strój obejmuje inną czapkę z daszkiem, tę błękitną z malutką kolorową arą na przedzie, przewiewną rozpinaną koszulę w palmy i szorty jednak adidasa, bo bez przesady, to nie koronacja księcia Karola. Za to buty nowiutkie, Revolution 6, czarne z białym logiem i podeszwą. Normalnie bardziej odstawiony to byłem chyba tylko na maturze.
I kroczę tak po uliczkach, sporadycznie mijam jakichś flanerowiczów, zgadza się kurwa, znam mądre słowa, albo facetów i baby z psami na smyczy, widzę jak spoglądają kątem oka. Pewnych rzeczy nie da się zamaskować. Myślę że nawet w garniturze nie potrafiłbym ich zwieść. Bogole wyczuwają pieniądz nosem. Wyczuwają też jego brak. Widziałem się w lustrze i nie łudzę się, że mógłbym kiedykolwiek przynależeć do tego świata, ale to nic, jest mi dobrze tam, gdzie żyję. To tutaj jest tylko przygodą, ciekawą odskocznią no i – co by nie mówić – bibą.
Która to ulica, który dom? Aha, Słoneczna, dobra. To skręcamy.
Teraz to już łatwo, trzeba tylko iść za hałasem muzyki i rozmów. Trochę to tak jakby na całym osiedlu życie istniało w tylko jednym domu.
Idę.
Uuu, panie boże, tym razem to przesadziłeś. I nawet nie chodzi o idealnie przycięty żywopłot i ewidentnie robione na zamówienie skrzydła bramy. To się jakoś nazywa, metaloplastyka czy jakoś tak. Przedstawia rajskie ptaszyska z długimi ogonami.
Stoję i się gapię, a siatka z browarami w ręku robi się ciężka od nieadekwatności, od niepasowania do okazji.
Ogród jest spory, lewa jego część tο prosta żwirowa ścieżka prowadząca do garażu, trawnik skoszony równie idealnie co żywopłot oraz jakaś rzeźba w połowie drogi. Cycata bogini. Jakże by inaczej. Przecież bogol będący właścicielem tego wszystkiego nie wstawi do ogrodu podobizny gołego typa. Gejoza, wiadomo. Prawa część przestrzeni to już co innego. Jest tyle miejsca, że można by urządzić kort tenisowy. W rogu, pod żywopłotem pan bogaty dojebał sobie oczko wodne otoczone drzewami, chyba owocowymi. Można się tam nieźle zabunkrować za tymi krzaczorami i drzewami i moczyć nogi w stawiku. Albo robić inne rzeczy.
No a na wprost jest ten cały dom. Dom w jakim nigdy dotąd nie byłem, kryjący zapewne w swoich murach prawdziwe skarby, obiecujący bezpieczeństwo i wygodę, jeśli nie luksus.
Nie znam się na architekturze, ale oczy mam. Ściany są z betonu, w ogóle jakiś taki betonowy ten dom. Dach płaski. Są dwa piętra, z czego drugie ma balkon na całą długość, wypełniony zresztą ludźmi. O tak, biba się kręci. Muzykę było słychać już zza winkla.
Ten bas. Dum. Dum dum. Dum.
Przechodzą mnie dreszcze na myśl, że zaraz wsiądę w ten pociąg bez hamulców. W zasadzie chuj wie gdzie i kiedy wysiądę.
Dobra, Idę. Wkraczam do posesji, jak to mówią psiarskie.
Trawa odbija światło, wilgotna od wieczornej rosy. Powietrze aż dusi zapachem jaśminu. Wiem, bo kiedyś chodziłem z laską, co była pierdolnięta na jego punkcie.
Z każdym krokiem głębiej, bliżej serca. Bo impreza, jak każdy potwór, ma serce. A w sercu – tego jestem absolutnie pewien – znajdę Odysa i resztę watahy.
Kurwa, ile typa. Wylewają się z domu, jarają szlugi i nieszlugi, zerują piwa. Są znajome mordeczki i są osobnicy zupełnie mi obcy. Od razu widać że to zderzenie światów, a raczej dwa światy krążące gdzieś obok siebie.
Jest świat znajomków Klaudii, ładnie, elegancko ubrane dziewczyny oraz zadbani chłopcy z ASP albo podobnych klimatów. Zbierają się w kółka i dyskutują z kieliszkiem wina, którego smak być może nawet umieją docenić. Wymyślne oprawki okularów, ukradkowe spojrzenia i oszczędne uśmieszki, cierpliwie wystudiowana blaza. Ci wszyscy chłopcy z ASP są atrakcyjni póki się nie odezwą. Wtedy czar pryska i robią się zwyczajnie wkurwiający. Gadają o swoich wakacjach na Seszelach i narzekają, że dużo turystów. To kurwa nie bądź jeszcze jednym turystą, głąbie.
Już stąd słyszę znane rytmy. To ulubiony kawałek Szybera, Loneliness. Puszcza go zawsze, kiedy przekroczy linię bez powrotu. Każdy człowiek i każda biba ma taką linię i za nią żyją wilki. Kończy się cywilizowane siorbanie piwek, rozmowy o studiach i robocie, kiwanie się do pioseneczek. Biba otwiera oczy i zaczyna żyć własnym życiem. Już nikt nią nie kieruje, teraz to ona ma nas za swoje pionki i to ona decyduje co będzie dalej. To cudowny czas bez konsekwencji i ograniczeń. To czas dla takich jak nasza wataha.
Włażę do środka, zderzam się z oceanem ludzi, uśmiechów, spojrzeń, zapachów. Widzę Masiora, siema, otoczony jak zawsze laskami. Przebijam się do kuchni, żeby wsadzić browary do lodówki, a tam oczywiście wciąganie kresek. Jakiś chłopaczek nieporadnie wali w nos, widać że to jego pierwszy raz. Będzie miał imprezę, może warto go potem znaleźć, bo jest ładniutki.
Zabieram jednego browara i ruszam na poszukiwania. Znowu morze ludzi w holu i salonie. Tańczą, drgają, krzyczą, jest wesoło.
– Widziałeś naszych!? – drę się w ucho Masiorowi. Chciałbym je polizać.
Skinieniem głowy pokazuje za siebie.
Lubię się przepychać przez ludzi, to zawsze oznacza dobrą zabawę. Po drodze zeruję piwo.
Boczne drzwi na ogródek, ciężko się przebić, ale mi się udaje.
Staję w progu dokładnie w momencie, kiedy pięść Odysa ląduje na mordzie jakiegoś typa. Typ zatacza się do tyłu i łapią go ucieszeni ludzie.
Utworzyli krąg, a w środku Odys i ten drugi. Nie mają koszulek, klaty, ramiona i plecy mają mokre od potu, oczy twarde i skupione, usta uśmiechnięte. Odysowi leci krew z brwi, spływa po policzku na szyję. Jest nagrzany, zdeterminowany, agresywny i absolutnie zajebisty. Wygląda jak wilk przed ostatecznym skokiem na swoją ofiarę. Nigdy nie kręcił mnie bardziej, każda komórka ciała wibruje. Wygląda na absolutnie zniszczonego, na krawędzi zapaści, ale zbyt rozpędzonego, by się zatrzymać.
Dlaczego Odys jest zajebisty? Często zadaję sobie to pytanie. Może dlatego, że ma piękne, lekko umięśnione ciało i chudą twarz alfy? Może dlatego, że nosi dres i najki, czapeczki z daszkiem i łańcuch na szyi? Może dlatego, że zrobił sobie te trzy tatuaże, dwa abstrakcyjne złożone z kresek i kropek na przedramionach i ten ryj wilka z oślinionymi kłami na klacie? Tak jakby nie było już wiadomo, że jest złym skurwysynem. Bo jest. Znam go od zawsze i tyle razy widziałem jak kogoś sprał, nigdy nie stchórzył. A może jest zajebisty, bo zawsze wygrywa jak gramy w kosza? Bo lubi się najebać i robić co mu się podoba. Zawsze jak tak myślę, to jednak dochodzę w końcu do tej samej odpowiedzi, tej prawdziwej. Odysa nie da się mieć. Odys jest nieuchwytny i czasem dopuszcza cię blisko, ale nigdy aż tak blisko, jak byś chciał. Możesz sobie o tym marzyć, kombinować, błagać, ale dostaniesz tyle, ile on ci chce dać. Zawsze odrobinę za mało.
Gdy mnie dostrzega, uśmiecha się i natychmiast na mnie wpada. Uwiesza się na mnie, a w nos uderza ostry zapach samczego potu i metaliczna woń krwi. Zlizuję ją, nie umiem się powstrzymać, chuj że ktoś zobaczy. Rozcieramy na podniebieniu, smakuję jak wino. Czuję przez koszulkę twarde napięte mięśnie, czuję ciężar mojego dresa.
– Wilczek – sapie wykończony walką – Czekałem na ciebie.
Nie jest najebany ani poćpany, po prostu jest naładowany życiem. Uwielbiam go takiego.
Coś do mnie mówi, ale nie słychać w tym zasranym tłumie. Dlatego udajemy się na bok, do tego zagajnika przy oczku wodnym. Trochę tam chłodniej i ciszej, choć ktoś tam już siedzi. Chłopak w sweterku i bardzo ładna dziewczyna trzymający się za ręce.
– Potrzebujemy tej miejscówy – mówię im w miarę ugodowo.
– Byliśmy pierwsi – wyjaśnia chłopak, zadowolony z siebie.
– Wypierdalaj – warczy Odys, prostuje się i jakby rośnie w oczach. Tamci pryskają, coś po drodze marudząc, ale nie śmią się sprzeciwić.
Opadamy na dwa płaskie kamienie. Chłodno i cicho, ulga. Siedzimy tuż obok siebie, tak że niemal czuję na sobie gorący oddech Odysa. Chciałbym jakoś przerwać milczenie, ale niech to on decyduje. W końcu to on, zawsze, jest górą.
– Już myślałem, że nie wpadniesz – mówi, badając czubkami palców rozciętą brew.
– Nie mógłbym opuścić takiego wydarzenia. Po chuj się biliście? Kto to był?
Odys macha ręką.
– Tak dla zabawy. Myślałem, że jesteś na mnie wkurwiony.
– Bo?
– Bo nie masz gdzie mieszkać.
W sumie ma rację. Jestem na to wkurwiony. Tylko że jak patrzę na to ciało, to jakoś mi się robi lepiej. Dużo lepiej. Kurwa, ile to już minęło od ostatniej akcji z moim półbogiem?
– Chcę być twój – wypalam kompletnie niespodziewanie i dla niego i dla siebie. Ja pierdolę, gdzie mój mózg, co?
– Już mówiłeś – przypomina mi Odys. Wyciąga paczkę Marlboro i zapala.
Opuszczam wygodne siedzisko z kamienia i klękam przed nim. Patrzę prosto w oczy, tak jak należy.
– Całkowicie, kurwa, twój.
Patrzymy sobie w oczy, Odys wydmuchuje dym i znowu się zaciąga. Jest w nim tyle energii, że zasiliłby całe miasto. Jego ciało emanuje delikatnym blaskiem, na mięśniach odbijają się światła z domu. Nie widzę tylko ginących w cieniu oczu.
Odys przysuwa do mnie dłoń, wsadza do ust kciuk, potem dołącza kolejne palce. Bada moje wnętrze, wpycha się w gardło i syczy.
– Chcesz być mój? – głos ma spokojny, cichy, ale to tylko pozory. Kurwa, jak cudownie, że to się dzieje.
– Już jestem – zapewniam.
Przekrzywia głowę, wydmuchuje dym.
– Pokaż.
Najpiękniejsze co mógł powiedzieć. Uderza mnie fala ekstazy, stało się. O kurwa.
Nachylam się i przyciskam twarz do mokrego brzucha. Zlizuje pot, słony i pyszny, zjeżdżam niżej, na czarny dres kryjący tego pięknego kutasa. Czuję, że jest twardy. Łapię go przez ortalion, witam się z nim jak z najlepszym przyjacielem. Odys wyjmuje go niespiesznie i w nozdrza uderza mnie ostry zapach. O kurwa. Natychmiast biorę grzyba do ust, poleruję językiem, zlizuję smak samca. Cudowny. Ale zaraz przypominam sobie, że czeka na mnie więcej radości. Przyciskam nos do wielkich jaj, wciskam się w nie i sztacham zapachem potu i chuci. Ile dziewczyn i kolesi jebał w życiu Odys, jak wiele z nich zachwycało się tym zapachem i spermą czekającą w środku. Jebać ich wszystkich, Odys wybrał mnie. Wylizuję mu te piękne jaja, wysysam smak i zapach i słyszę jak cicho sapie.
Silne ręce odrywają mnie od przyjemności, więc lgnę w górę, chcę się z nim przylizać, ale nie, dostaję taką lepę w ryj, aż mną rzuca na bok, ale zaraz się prostuję. Pojąłem nauczkę.
– Mogę sobie z tobą zrobić wszystko – oznajmia Odys, a mi aż drga kutas na te słowa. Nie odpowiadam, kiwam tylko głową.
– Na plecy – mówi chłodno.
Kładę się na ziemi bez zawahania. Adol ląduje mi na jajach. Ugniata chwilę, boli, krzywię się, ale nie protestuję. Nacisk się zwiększa, ból rośnie, ale wiem że mam być posłuszny. W końcu adol przenosi się do mojego ryja. Niucham go, zapach potu i ziemi, a potem wysuwam język i pozwalam Odysowi wytrzeć sobie o mnie podeszwę. Smak piasku jest obrzydliwy, ale wytrzymuję.
– Grzeczny wilczek – słyszę – Masz – wraz ze słowem spada mi na ryj porcja śliny. Wykurwiście. Za chwilę mój alfa ściąga adola i białego soxa. Trzyma go przed kutasem i nagle jeb, płyną szczyny. Sox nasiąka gorącym nektarem i zaraz trafia do mojej mordy, wepchnięty głęboko. Czuję jak gorzki mocz spływa do gardła i jęczę, bo kurwa, jakie to jest zajebiste.
A potem wszystko dzieje się szybko. Odys pochyla się nade mną, ściąga mi dres i bokserki, a sam zajmuje pozycję do jebania O kurwa, nigdy tego nie robiłem i nie sądziłem, że będę. Odys pluje mi na dziurę, rozmasowuje twardym kutasem, już nie ucieknę, już nic nie mogę zrobić.
– Zerżnij mnie – próbuję wymówić, ale z soxem jest to niemożliwe.
Zakłada sobie moje nogi na ramiona, nachyla się i wchodzi płynnie, ale nie gwałtownie. Boli, ale kurwa, to kutas Odysa, a ja do niego należę. Stało się, daję dupy dresiarskiemu samcowi, widać było mi to przeznaczone. Nachyla się tak, żeby bez problemu raz po raz melać mi na ryj i rozsmarowuje jedną ręką, to chyba na osłodę kutasa rozwalającego mi ciasną dziurę. Posuwa mnie rytmicznie, brudno, chciwie, nie ma w tym żadnej czułości, a jednak czuję się bezpiecznie, obnażony, rozchylony, używany. Pragnę żeby ten kutas pierdolił mnie ostrzej i właził głębiej, bo jest u siebie, bo moja dupa, gardło, dłonie, oczy i uszy, wszystko należy do Odysa i wszystko mu wolno.
Napierdala już tak szybko że cały zagajnik wypełnia dźwięk klaskania ciała o ciało, dźwięk wbijania we mnie kutasa i krzyczałbym, gdybym tylko mógł, ale mogę jedynie zasysać smak szczyn z jebiącego potem soxa. Fiut pulsuje mi w rytm pchnięć i chyba zaraz dojdę, nie dam rady dłużej, ale chcę być brany, posiadany, jebany ile wlezie, już zawsze.
Odys pojękuje samczo, też zbliża się do strzału, jego kutasowi jest we mnie dobrze, za dobrze. Zaraz będzie po wszystkim więc żeby to sobie wynagrodzić, zaczyna mnie rżnąć jeszcze ostrzej. Napierdala, a z klaty spływa mu pot, ramiona naprężają się z każdym wbiciem kutasa w dziurę, umięśniony brzuch próbuje łapać powietrze.
– W pizdę? – pyta krótko a ja kiwam głową, bo kurwa tak, oczywiście że chcę, żeby mi zapłodnił dziurę dresiarską spermą, to najlepsza nagroda na świecie i on też o tym wie. Warczy, wpierdala we mnie kutasa z całej siły, po jaja, w oczach ma gniew, z brwi znowu leci krew, chce mnie ukarać, zniszczyć, pokazać czym jestem, jak kurwa cudownie, nie wytrzymuję i nadchodzi spust, ale Odys tego nie przegapia, łapie mnie za kutasa, zbiera cały klej i smaruje sobie nim klatę, mieszając go z potem w czystej ekstazie. W tym samym momencie dopycha się we mnie ostatni raz i wpada w spazmy. Zalewa mnie, głęboko, konkretnie, po raz pierwszy z bardzo wielu, obaj to wiemy.
Orgazm trwa wieczność, i jego i mój, ale w końcu wracamy na ziemię. On wychodzi ze mnie, a ja ostrożnie wypluwam soxa. Kładziemy się na plecach, a Odys otacza mnie ramieniem. Nigdy nie było mi lepiej.
Urywane, płytkie oddechy.
Spocone ciała.
Zmęczone spojrzenia.
Patrzę na to ramię, które mnie obejmuje.
– Co ta dziara w ogóle znaczy? Kropki i kreski, po chuj ci to?
– Dwie kropki i trzy kreski – poprawia mnie – W alfabecie morse’a to dwójka.
– Bo jesteś dwubiegunowy?
– Mądry wilczek – chwali mnie.
I znowu milczenie. Chyba obaj dziwimy się przekroczeniem bariery. Nie jebaniem. Bliskością.
– Wiesz, pomogę ci – mówię w końcu – Nie musisz z tym być sam.
Zastanawia mnie, co powie. Czy nie poszedłem za daleko?
– Wiem. W końcu jesteś mój.

Podobało się? Zostaw komentarz, zmotywujesz mnie do pisania.



16 thoughts on “Odys – cz. 2

  1. Jakie strategie stosujesz w zakresie promocji treści? Czy masz swoje ulubione kanały promocyjne poza social media, które przynoszą najlepsze efekty i generują większy ruch na Twoim blogu?

  2. Warto było czekać, chociaż już traciłem nadzieję, że znajdę u ciebie coś nowego. Może przyczynił się do tego „Kolaps” i jego schyłkowość. Ten nowy cykl jest naprawdę bardzo dobry, z rozbudowanym tłem i historią. Bardzo satysfakcjonujące i rozwojowe.

  3. Może napisz coś o więzieniu. Że mały drobny chłopak twink przez przyszłe trafia do więzienia i tam jest gwalacony i tak dalej

  4. Wiesz, większość polskich opowiadań erotycznych jest podobna. Jesteś lucky jeśli trafisz na zjadliwy opis jebania, bo na więcej nie masz co liczyć.

    Ty i twoje opowiadania jesteście z innej gliny. Do twoich opowiadań nie wali się konia. Do twoich opowiadań wali się konia, a potem myśli o nich przez parę dni.

    Twoje opowiadania mają swoje uniwersum, swoje lore, swój świat, który wydaje się tak autentyczny, że nawet dresiarze opierdalający sobie nawzajem kutasy mają sens. Czytałbym twoje opowiadania nawet jakbyś je monetyzował.

    I na koniec napiszę coś, co chodzi mi po głowie zawsze jak wrzucisz nowe opowiadanie, bo taki już mnie sentymentalny humorek złapał o 1 w nocy. Do dziś wspominam, jak kiedyś, lata temu, przypadkiem trafiłem na ciebie na fellow. Nie mam w sumie pojęcia gdzie mieszkasz, czym się zajmujesz, ani kim właściwie jesteś, ale w jakiś pojebany sposób czuję, jakbyś był moim starym znajomym. Z każdym nowym opowiadaniem czuję się jakbym dostał list od starego kumpla. Czasem jak nic nowego nie wrzucasz od tygodni czy miesięcy, to zastanawiam się, czy to już koniec naszej zmyślonej relacji. Ale potem zawsze przychodzi ten wyczekiwany list i uśmiecham się z myślą, że u ciebie wszystko git

        1. Yourotherfather – kiedyś miałem taki morning routine, że sprawdzałem Twój profil na felku – żeby zobaczyć, czy znowu jesteś blisko, czy jak zwykle daleko. I nie mogłem wyjść z domu, jeżeli nie spojrzałem na to cudowne zdjęcie w lustrze. Ale fellow już nie używam – i zostało jedynie miłe wspomnienie spotkania, które sobie wyobrażałem tysiące razy – a które nigdy nie doszło do skutku, bo nie miałem jaj, żeby o nie poprosić.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *