Odys cz. 3 – koniec


Otwieram oczy.
Jeszcze przed chwilą byłem w krainie cudów, śniły mi się wyścigi po Marszałkowskiej. Ja jechałem w merolu, a jakiś frajer z tlenionymi włosami audicą. Tak się ze mnie śmiał, jebany, a silnik mu zgasł.
A teraz leżę w łóżku i widzę tył głowy Odysa i srebrny łańcuszek na opalonym karku.
Uderza mnie strzał zadowolenia. Czuję się dobrze i dziwnie, jak co ranek. Na początku nie wiedziałem co to jest, ale potem do mnie dotarło – czuję się bezpiecznie. W ogóle przy nim czuję się tak, jej nigdy dotąd. Koti ma na to wyjaśnienie.
Jeszcze śpi, widać po spokojnym, wolnym oddechu. Czuję jego zapach, ślad potu wygenerowanego w nocy, kiedy się jebaliśmy. No tak. Odys jest niewyżyty. Wiecznie mu się chce, ciągle mu staje, a wtedy łazi za mną jak pies. Nie żeby musiał łazić długo. Rzucam wszystko i idziemy w ślinę, a gdy poczuję jej smak, już nie ma odwrotu.
Ale na razie śpi. Może zrobię sadzone? Odys lubi zjeść prosto z łóżka, a ja lubię go zadowalać. Coś mi odjebało i teraz jestem uśmiechniętym idiotą pichcącym dla swojego samca. I bardzo to, kurwa, lubię. Lubię jak wychodzi spod prysznica z kropelkami wody na ciele, lubię jak szczotkuje zęby i wypluwa pastę do zlewu, lubię jak robi syf w mieszkaniu w pięć minut, a ja to potem sprzątam nazywając go pierdoloną świnią.
Dzień zaczynam od ogarnięcia chaty. Zbieram butelki po browarach wypitych wczoraj do gry na konsoli. Wjebałem mu w mortala, jak zwykle. A potem musiałem za to zapłacić. Uwielbiam ten moment po bardzo krótkim wstępie, gdy moje usta stają się już tylko mokrym, miękkim otworem w który wpycha się kutasa. Pasuje mi ta rola, ale tylko z nim.
Odys rucha jak zwierzę, długo i ostro, bez zbędnej czułości i wstępu. Zaspokaja się, a przy okazji mnie, po mistrzowsku. Nie wierzę, by ktokolwiek w świecie był tak przepięknie ruchany jak ja.
Więc czemu coś jest nie tak? Czemu czuję podskórny niepokój? Jakbym czekał na jakąś katastrofę. Im dłużej z nim przebywam, tym silniejsze to uczucie.
Jajko skwierczy na patelni, kroję chleb w grube, krzywe pajdy i zastanawiam się nad swoim położeniem.
I wtedy kroki. Odys wchodzi do kuchni przecierając oczy, pod skórą mięśnie brzucha, bicepsy i ta klata… jak mogę narzekać, mając dla siebie takiego ogiera? Spory kształt pod białymi bokserkami przyciąga wzrok. Ponure myśli odchodzą w niepamięć.
– Co tam, wilczku? – mówi zaspany.
– Robię szamę, żebyś uzupełnił energię po nocy.
Uśmiecha się i podchodzi od tyłu. Kładzie łapy na moich pośladkach i zaciska, napiera aż muszę się oprzeć o kuchenkę. Coraz wyraźniej czuję nacisk jego twardniejącego kutasa.
– Weź, chociaż poczekaj aż zjemy – trochę nakazuję, trochę proszę.
– Jebać to smażenie. Mam tu dwa jaja gotowe do brania w mordę.
– Oblecha – mówię, ale nagle czuję pocałunek na karku i mięknę. Odys bezceremonialnie opuszcza mi bokserki i chciwie łapie za pośladki. Zaczyna po nich jeździć twardą i mokrą pałą. Sapie mi na kark. Jest gotowy do jebania, spluwa i rozsmarowuje to na swoim kutasie i mojej dziurze. Opieram się o kuchenkę, wypinam, żeby mój samiec miał lepszy dostęp i czekam.
– Dawaj – popędzam.
I dostaję, o co prosiłem. Wjeżdża we mnie jednym ruchem, od razu po jaja, w dziurę rozluźnioną po nocnych zabawach. A i tak boli, drę się, ale zatyka mi usta łapą i wpycha palce do oblizania. Zaczyna mnie posuwać, powolnymi, głębokimi ruchami. Na plecach czuję zimny łańcuszek wiszący mu z szyi, gorąco jego oddechu, słyszę jak cicho sapie, jaką przyjemność sprawia mu każdy ruch kiedy jego kutas wpycha się w ciasną, wygodną dziurę.
Ale jeszcze mu kurwa mało, jeszcze nie jest wystarczająco podkreślone kto tu rządzi więc Odys łapie mnie za ręce i wykręca na placach, żebym nie mógł się bronić, tak jakbym zamierzał.
Kutas wjeżdża i wjeżdża, jego wiszące samcze jaja klaskają o mnie, wbija się jak zwierzę, byle tylko jak najszybciej pokryć, zalać, zaznaczyć swoją własność. Jęczę, zaciskam powieki i delektuję się byciem jebanym przez dresiarskiego samca, nachylony nad rozgrzaną kuchenką, czuję na twarzy żar, za to pała Odysa wyczynia cuda, drażni, penetruje, bije w jakiś kurwa magiczny punkt dający czystą ekstazę. Czuję jak cieknie mi z fiuta, leje się ze mnie, tak pięknie jestem jebany.
– Mocniej, kurwa – skomlę, wiedząc, że zaraz pożałuje i faktycznie, Odys mocniej szarpie mi przedramiona, dyszy i napierdala, rucha mnie w dupę bez litości, całym ciałem, z całej siły, aż zaciskam zęby i gryzę się w wargi, byle nie drzeć ryja na całą kamienicę.
– Ruchaj, kurwa, samcu, skończ we mnie!
– Zaleje ci tę pizdę – warczy i jest to tak wulgarne i pojebane że aż mną trzęsie, wybija skalę i z kutasa wystrzeliwuje potężny ładunek, a potem następny i następny. Ja pierdolę, jak zajebiście jest dochodzić z kutasem w dupie, orgazm jest tak pojebane mocny, że Odys musi mnie całego trzymać, obejmuje mnie w klacie, przyciska do mnie spocone ciało i gryzie w ucho, a potem następuje ostatnie, w kurwę silne pchnięcie i jeb, jęki mojego ogiera, pompowanie we mnie dresiarskiej spermy, o ja pierdole.
Kiedy już wysuwa ze mnie zmęczonego fiuta, wycieka też trochę kleju.
– Zaciskaj poślady, wilczek – nakazuje neutralnym tonem – To ma zostać w tobie, a nie wyciekać na podłogę. Bo będziesz zlizywał.


● ● ●

– Dzięki mordeczko, bo bez ciebie to bym se nie poradził normalnie.
– Gówno prawda Szyber, ale spoko, jak mogę to pomogę – stwierdzam – Tylko żeby to się zmieściło.
– Weeeejdzie – Szyber macha ręką, a właściwie próbuje, bo jest tak duży, że jest mu w aucie po prostu za ciasno.
Parkuje na chodniku pod samą willą. Tą samą, gdzie jeszcze niedawno była nasza epicka biba. Brama jest otwarta więc idziemy. Pod nogami szeleszczą deptane liście, a drzewa w zagajniku zrobiły się brązowe i bure. Jesień. I pomyśleć że to w ich ukryciu tak niedawno klęknąłem przed Odysem i prosiłem o przywilej zadowalania go. Że wyjebał mnie jako jedyny samiec na świecie, że robił to na imprezie, na której kręciło się milion typa. Że…
– Nie śpij – ogrowaty głos Szybera przywraca mnie do rzeczywistości – Idziemy.
Wchodzimy do środka. Teraz, kiedy nie ma tu biby, mieszkanie wygląda na martwe, jakby nikt tu nie mieszkał. Tylko te rzeźby i obrazy, rzeźby i obrazy.
– Co tu tak pusto?
– Bo znowu są w podróży. Hajsu ma tyle, firma sama się prowadzi, miłość odnalazł, to teraz jeżdżą z matką a tu, a tam.
-I gdzie są teraz? – stękam, bo wdepnąłem akurat w poluzowany schodek. Oczywiście z powodu imprezy.
– A chuj go wie. Do ciepła polecieli.
Też bym chciał do ciepłych krajów. Nigdy nie byłem, a tak to by się leżakowało przy basenie i robiło drinki Odysowi. Albo moglibyśmy się rżnąć w basenie. Widziałem takiego pornola, że typ drugiemu wsadzał łapę na materacu. Pokurwione, ale i tak do tego zwaliłem.
– Wilku, co ty dzisiaj taki zamyślony filozof? – pyta mój kwadratowy, absolutnie przytyrany ziomek. Patrzę w te puste oczy i złamany nos i nie wiem co powiedzieć. Że fantazjuję o byciu jebanym?
– Dawaj tutaj – wskazuje na jeden z trzech pokoi na górze. Pokój to sypialnia, ponoć gościnna. Kurwa, ile hajsu może mieć ten cały ojczym Szybera? Już pomijając te wszystkie lampy i wielkie łóżko, to chyba najbardziej zapach podkreśla bogactwo. Bo nie jest taki chamski, jak od tych wszystkich zapachowych świeczek albo gówien wtykanych do kontaktu, tylko jest subtelny. I nie wiadomo co to właściwie jest za zapach. Biedota go nie zna. Może to po prostu zapach pieniądza?
Z drugiej strony, pokój nie jest jakoś zawalony rzeczami. Jest tylko kilka mebli, ale raczej nie są z Bodzia.
– No widzisz – Szyber wskazuje na olbrzymią plazmę na ścianie – Wielka jak chuj. Bez dostawczaka nie przewieziesz. W pojedynkę nie przeniesiesz. Dobra, bierzemy.
Ostrożnie zdejmujemy telewizor z mocowania i wynosimy. Czuję się jak rabuś, bo takie drogie rzeczy nie powinny znaleźć się w naszych rękach. Ale ponoć pan bogol pozwolił. Ponoć.
Pod autem zabezpieczamy sprzęt folią, trochę sobie pstrykam bąbelki, bo nigdy nie mogę się oprzeć, ładujemy to na pakę i wtedy oczywiście Szyberowi przypomina się, że ma pełny pęcherz.
-Zara będę – woła znikając w domu.
Z braku lepszego zajęcia zapalam szluga i czekam, oparty o furę.
– Mogę jednego? – mówi koleś, który wyrósł tu jakby spod ziemi. Dobrze, że nie dygnąłem, byłby wstyd.
– A kto ty?
Koleś wygląda na studenta ostatniego roku, tak mi się jakoś kojarzy. Szczegóły szczegółami, ale przede wszystkim to jest w pizdę przystojny. Nie wiem dlaczego. Czy chodzi o ładne okulary, czy fajną stylówę, czy gładką, trochę chłopięcą twarz? Jest szczupły, ale obcisły tiszert podkreśla mięśnie. Trochę niższy ode mnie, uśmiechnięty, bije od niego aura łagodności. Średnio długie blond włosy ułożone w artystyczny nieład, twarz pociągła, wręcz długa, wąskie usta i nieco spiczasty nos. No i te oczy. Wielkie błękitne oczy bacznie obserwujące otoczenie. Patrzy na mnie i aż robi się miło. To jest typek, który nigdy nie chlał wódy w bramie i nie brał szczurka przed imprezą. Pewnie pije kawki z mlekiem roślinnym, ogranicza spożycie mięsa i płaci co miesiąc na biedne pieski. Tak właśnie wygląda. No i ma na ręku zegarek wart więcej niż moje życie, od razu widać, bo nie rzuca się w oczy. Taki paradoks.
– Można powiedzieć że jestem przyrodnim bratem Damiana – wyjaśnia.
– Damiana? Jakiego Damiana? Aaa… Szybera. No siema, Wilk jestem – podaję mu łapę a on się trochę peszy, chyba zbyt gwałtowny ruch wykonałem. Uścisk ma słabowity, dłonie gładkie, a na imię Konrad.
Częstuję go fajką, dowiaduję się, że on skręca, ale tytoń mu gdzie zginął i że już tu nie mieszka, ale pilnuje domu pod nieobecność ojca. Szyberowi drugi raz tej funkcji już raczej nie powierzą, bo do dziś znajdują tu i tam plastikowe kubeczki i zużyte kondomy. A z kolesiem jest coś nie tak i nawet chyba wiem co. Stoi odrobinę, raptem kilka centymetrów, za blisko i nie tyle ze mną gada, co obserwuje. Ogląda. Ocenia. Znam to spojrzenie, bo widziałem je wielokrotnie w sypialniach, toaletach, krzakach, knajpach. To spojrzenie oglądałem z góry, kiedy jakiś typ patrzył na mnie z kolan. No nie powiem, ciekawie byłoby wyruchać Szyberowi braciszka. Ale może się mylę, zresztą bez znaczenia, bo mam już swojego samca.
Nawet miło się gada, ale zjawia się Szyber i czas zawieźć absurdalnie wielki telewizor do jego nory.
– Miło było poznać – Konrad macha nam na pożegnanie, a potem wykręcamy na ulicę i tracę go z oczu.

● ● ●

Arka Gdynia kurwa świnia!
Hymn z tysięcy gardeł. Zawsze przechodzą mnie przy tym ciary i to przez cały mecz, więc średnio lubię tu być. Trochę love-hate, bo ci rozpaleni do czerwoności kibole mnie jarają, ale nie jara mnie hałas. No i – oby nikt się nigdy nie dowiedział – nie lubię piłki nożnej. Za coś takiego można zebrać porządny wpierdol, powaga.
No ale siedzimy na trybunach i oglądamy kopaninę. Legia króluje w ekstraklasie. Mokry sen tysięcy prawdziwych polskich patriotów się spełnił. Stadion może pomieścić 31 tysięcy typa, ale dzięki bogu nigdy aż tylu nie przychodzi. Po jednej stronie nasi, po drugiej oni, kibole tej kurwy, Arki. Nienawidzimy się z bezpiecznej odległości.
Arka Gdynia kurwa świnia!
Ryk tysiąca gardeł podnosi mi włoski na karku. Jestem w samym środku tego wszystkiego, na wzburzonym morzu testosteronowego wkurwu.
Kiedy gówno wyjść nie może, sraj na Legię, to pomoże!
Bluzgi, przekleństwa, walenie pięścią w krzesełka, machanie szalikami, świętymi symbolami piłkarskiego bóstwa, jakie to wszystko pojebane i bezcelowego. Ale w zasadzie, to co ma sens?
Większość tych pojebów żłopnie trzy browary i wróci do domu. Niektórzy rozładują frustrację na znakach drogowych i w zasadzie na wszystkim co nie ucieka. A mała część spotka się gdzieś w ustronnym miejscu z małą częścią tamtych, tych chujów znad morza, i będą się napierdalać. Bo się nienawidzą i z tej nienawiści zrobili sobie sens życia.
Odys uważa że trzeba być srogo niedojebanym, żeby wyznawać jakiś klub. Ale podrzeć ryja z browarem w łapie to już co innego. A na ustawce był raz, kilka lat temu. Dał się ponieść atmosferze na trybunach, dołączył do grupy pojebów, a potem przez tydzień nie wychodził z domu, żeby nie straszyć ludzi.
I teraz też daje się ponieść, drze mordę jakby chciał najbardziej z wszystkich obrazić tych gdyńskich patałachów, jakby to jego gardło produkowało najsilniejszy hałas, jakby mogli go dostrzec z przeciwległej części stadionu jako wielkie oślepiające jądro nienawiści.
A na boisku? Nasi robią co mogą, ale jest 1:0. Kochana Legio, mamy coś wspólnego. Oboje bierzemy w dupę.
– Dobra, spierdalamy – mówi nagle Odys w środku drugiej połowy. Co go naszło? Wyjść z meczu to jak zacząć czytać biblię w połowie ruchania. Co się przełączyło w jego łysej głowie?
No nic. Idę za nim, jak wierny pies. Schodkami w dół, trafiamy do opuszczonych korytarzy pachnących piwem i mokrym betonem.
-Muszę się wylać – słyszę i nagle też muszę, śmiesznie działa ten organizm. Znajdujemy toaletę i stajemy przy pisuarach.
– Rozbieraj się.
– Co? – zakładam, że się przesłyszałem.
– Zdejmuj łachy, głuchy jesteś?
Oczy Odysa są takie jak tamtego wieczoru w zagajniku. Nieznoszące sprzeciwu. A ja nigdy bym się nie sprzeciwił.
– Teraz? Przecież tu może ktoś wejść.
– No i chuj. Będzie miał przedstawienie. Zresztą wszyscy oglądają naszych.
Opór, o ile w ogóle go czułem, znika gdy Odys wsuwa łapę pod dres. Zrzucam z siebie ciuchy nawet o tym nie myśląc. Staję przed nim nagi, bezbronny, z twardym kutasem. Niesamowicie mnie podnieca, że on jest ubrany i że w absolutnie każdej chwili ktoś obcy może tu zajrzeć i odkryć moje upokorzenie.
-Dobra suka. A teraz na kolana.
Nakręca mnie bluzg. Spełniam i to polecenie, napalony do granic możliwości.
– Otwórz ryj.
Otwieram.
– Tyle tu kibli, ale ty jesteś najlepszym – mówi i wyciąga twardego kutasa. Sapie, jest podjarany tak samo jak i ja.
– Kurwa, uwielbiam cię – mówię i dokładnie w tej chwili Odys zaczyna we mnie szczać.
Przerażony, odsuwam się, patrzę jak struga szczyn leci na posadzkę. Nie ma mowy, wiem że nie mogę na to pozwolić. Podsuwam się w pozycji na psa, nagi, i otwieram usta. Szczyny są ciepłe, słono-gorzkie i absolutnie zajebiste.
– Łykaj śmieciu.
Połykam głośno. Wzdryga mnie, ale piję szczyny swojego dresiarskiego samca. Jakie mam wyjście? Zresztą jest to najzajebistsze doświadczenie w moim życiu. Pełne oddanie.
– To są te trzy browary, które mi postawiłeś. I tylko w takiej formie powinieneś je pić.
O kurwa. Zaraz mi rozsadzi jaja z podniecenia. A myślałem że Odys już nie może być zajebistszy.
Gdy kończy się mocz, zaczyna sobie walić, tuż nade mną. Kutas stoi mu na baczność, jego też w kurwę to podjarało.
– Teraz deserek, bo grzeczna z ciebie kurwa.
Nie zdążę zareagować. Sperma leci mi na ryj i w usta. Kolejne porcje na język. Wszystko skrzętnie połykam, a potem pozwalam mu wytrzeć kutasa w ryj.
Oddycha płytko, patrzy już łagodniej. Cokolwiek go opętało, już odeszło. Uśmiecham się i on też.
– Wstawaj, wilku.
Wstaję i natychmiast idziemy w ślinę. Odys poznaje smak własnej spermy i szczyn, całuje mnie tak mocno i intensywnie, jakby chciał poznać każdy niuans tego smaku. Zajebiście.
– Ubierz się, bo jeszcze tu zaraz zbierzemy wpierdol – mówi łagodnie i sennie, jak najedzony drapieżnik.
Sięgam po ciuchy, ale czuję lekki żal że to już po wszystkim. Bo co by było, gdybym już zawsze chodził nago krok w krok za Odysem? Gdybym był dostępny do poniżania i jebania w każdej chwili? Ja pierdolę, skąd u mnie takie myśli?
No nic. Wychodzimy i wracamy na trybuny.
Legia wygrywa 3:1.


● ● ●


Jeb, jeb, jeb.
Huk to mało powiedziane. Budzi mnie napierdalanie w drzwi. Pierwsze co, to w łóżku nie ma Odysa, a był. Napierdalanie nie ustaje, zastanawiam się czy to psiarskie i czy muszę się czegoś szybko pozbyć z mieszkania, wyjebać za okno. Ale nie, nie trzymamy nic tutaj, nie jesteśmy idiotami.
Podkradam się do tych drzwi, po drodze sprawdzam pokoje, ale Odysa nie ma.
Jeb, jeb, jeb!
Nie ma go też w kuchni ani łazience.
Jeb, jeb!
Kurwa, czemu on nie zainstalował wizjera? Przecież jak ktoś tak napierdala, to raczej nie ma przyjaznych zamiarów. A ja nie mam żadnej broni ani kija bejsbolowego, to nie jest film gangsterski.
Trudno, otwieram napięty, gotowy do obrony. Adrenalina idzie w krew. Chuj, będzie co ma być. Najwyżej zdechnę w samych bokserkach.
Do środka wtacza się Odys, jakże by inaczej. To że jest porobiony, nie ulega wątpliwości. Jego uśmiech nie jest pochodzenia naturalnego. Ma połowę twarzy zalaną krwią, podbite oko i rozjebaną wargę. Gdyby nie był zespawany, pewnie by się wił w bólu. Ale on się uśmiecha, jebany. Wygląda jak zombie-joker.
– Co do kurwy?
Odys bez odpowiedzi idzie, a raczej szybuje do kuchni, wypija duszkiem dwie szklanki wody i opada na stołek.
– Maciaszczyk, skurwysyn, zaprosił na piwo – zaczyna – Potem chciał pić drugie, to mówię, że nie, bo muszę lecieć, a o na to czy się spieszę do swojego chłopaka – tłumaczy rozdygotanym głosem.
– No i?
– No jak kurwa, “no i”? No i mu wjebałem.
– To coś słabo ci poszło – zauważam. Wygląda jak obraz nędzy i rozpaczy. Jak bohater filmu, w którym reżyser nie lubi głównego bohatera.
– Bo nagle się zjawili jego koledzy, hajlujące skurwysyny. Rozumiesz? A tacy to się nie certolą. A kurwa, stałem nad tą spierdoliną i na niego naharałem. Gdyby nie oni…
– Dawaj ci to jakoś przemyję.
Ale Odys nie pozwala mi ruszyć chwalebnych ran bitewnych. Gada tylko i gada, jak najęty, nakręcony obcą substancją w mózgu, a mnie traktuje jak irytującą muchę, której nie sposób odgonić. Ja za to zastanawiam się ile i czego wziął oraz jak mocno dostał w łeb.
– O kurwa! Zapomniałem na śmierć – klepie się w czoło, na dłoni zostaje mu krwawy znak, i biegiem zasuwa do drzwi.
– Co ty odpierdalasz? Idziesz po dokładkę od nazioli?
– Oj cicho – Odys posyła mi rozbrajający uśmiech zgrywusa – Spodoba ci się.

Nie do końca mi się podoba. Siedzę na kanapie i gapię się na psa, który też się na mnie gapi. Chyba obaj próbujemy odgadnąć co tu się odjebuje. Pies jest pitbullem, a jakże. Szarym, piękną ma tę sierść, fakt. I jest młodym samcem, tyle jestem w stanie zauważyć. Nie wiem za to skąd się wziął i czemu, do chuja, tu jest.
Odys wraca z łazienki, twarz ma już czystą, choć na skroni zieje potężna rana, lewe oko wygląda jakby już gniło, a warga spuchła do fenomenalnych rozmiarów. Pociąga nosem, więc pewnie walnął krechę z pralki. Ja pierdolę.
– Jak chciałeś mi dać prezent, to browar by wystarczył. Albo zestaw imbusów. Albo, kurwa, cokolwiek innego niż pies.
– A kto powiedział, że on jest dla ciebie, wilczek?
– Nie no, racja, za szybko poczyniłem to założenie. Nie to co ty. Decyzja przemyślana w chuj.
– Weź wypierdalaj – Odys krzywi się ze złości, mimo rozjebanej twarzy. On naprawdę uważał, że ten kundel to cudowny pomysł. On w to wierzy. On jest w jakiejś jebanej manii zakrapianej używkami.
– Kurwa to nie ma przecież sensu teraz z tobą gadać – dociera do mnie – Poczekam aż z ciebie zejdzie. O ile zejdzie, bo wciągnąłeś pewnie hałdę wielkości tego kundla.
– Sam jesteś kundel. I wiesz co? Jak ci się nie podoba, to zawsze możesz stąd wypierdalać ze swoimi gratami. Albo nie, zostań sobie wilczek, a ja wypierdolę. Na przykład, kurwa, na wieś – Odys wstaje, a w oczach ma szaleństwo pomieszane z gniewem. Właściwie to nawet nie on. To są jakieś mroczne siły tymczasowo kontrolujące jego ciało. To jest, kurwa, obca istota.
– Na jaką wieś? Przecież ty nigdy nie byłeś poza Warszawą.
– No i chuj – obraża się – To będę. A ty się odpierdol. To że pozwoliłem ci tu siedzieć, to nie znaczy że masz prawo mi wpierdalać swoje chujowe pomysły na życie. Jesteś tu, żebym miał co jebać, czaisz? No. To nara.
Już nie słucha, zresztą ja i tak nie jestem w stanie mówić. Wiedział co powiedzieć, żeby zabolało i zrobił to. Leci do wyjścia, porywa bluzę i trzaska za sobą drzwiami.
A ja zostaję, na skraju pierdolonego płaczu.
A w salonie siedzi pies.

● ● ●

– Herbaty? Kawy?
Pyta mnie już w progu. Dom wygląda inaczej niż podczas imprezy. Kojarzy mi się z rezydencją Merowingów z matrixa, jest luksusowo i ze smakiem, a nie z najebanymi studentami ASP i drecholami z Pragi.
Konrad prowadzi mnie do ogromnej kuchni z wyspą na środku. Blaty z marmuru wykończenie kafelkami robionymi na zamówienie i jakiś subtelny zapach, znowu ten zapach bogactwa.
Konrad podchodzi do ekspresu który wygląda na bardzo drogi, coś tam wkłada, coś wyjmuje, sięga z szafeczki dwie białe filiżanki, a maszyna zaczyna syczeć. Powietrze wypełnia zapach kawy, ale ja jakoś nie mogę się skupić na zapachu, bo wolę gapić się na Konrada. Ma na sobie przylegające jeansy i flanelową koszulę z kołnierzykiem, na stopach nic, jest boso. Wydaje mi się to trochę absurdalne że jesteśmy sami w tak wielkim domu.
– Jesteśmy sami? – wolę się upewnić, sam nie wiem czemu.
– Jesteśmy i będziemy jeszcze przez dwa tygodnie. Kochany tatuś zamierza przedłużyć miodowy miesiąc. Przeszkadza ci to?
Czy mi przeszkadza? A czy rusza mnie fakt, że koleś patrzy na mnie jak pies na kanapkę? Dziwnie się tak komuś podobać. Nie dla mnie. Chyba wolę jak mi się pokazuje sympatię kutasem.
– To po prostu dziwne, że siedzisz tu całkiem sam – mówię.
– Nie całkiem sam. Zapraszam tu znajomych. I pewne inne osoby – podaje mi filiżankę parującej kawy. Po chuj mi to, przecież nie piję kawy. Ale nie mogłem mu odmówić. Dlaczego? Bo jest piękny? Bo jest miły? Nie wiem. Ale jego obecność działa kojąco.
– Zaproponowałbym ci że oprowadzę cię po domu, ale już chyba obejrzałeś wszystko na imprezie.
– byłem tylko tu na dole – kręcę głową.
– Ah. Chcesz zobaczyć resztę?
Chcę.
Na górze najpierw pokój jego ojca i matki Szybera. Wielkie łoże i tysiąc kwiatów na parapetach i podłodze.
– Ty to podlewasz?
– Nie – śmieje się chłopak – Jest od tego facet. Mój ojciec od wszystkiego ma jakiegoś faceta.
-Trochę pojebane – stwierdzam. Ciekawe ilu ma tych gości i jak wiele im płaci.
Konrad przygląda mi się z błyskiem w oku. Przecież nie jestem ślepy, wiem że mu się podobam. Wiem po co mnie zaprosił. I wiem, czemu się zgodziłem.
– Chcesz zobaczyć mój pokój?
Pytanie wisi w powietrzu.
Myślę o zamkniętym w mieszkaniu psie.
O ostatnim, co powiedział mi Odys przed zniknięciem.
O swoim żałosnym jak szczurza dupa położeniu. Czuję się jak pękające lody Antarktydy. Tyle że te lody są zrobione z fast foodów i alko. Jesteś tym, co jesz.
Co to w ogóle, kurwa, za myślenie, pytam sam siebie. Nie muszę nosić tego syfu w głowie. Niczego nie muszę.
– Prowadź – mówię dziwnie stłumionym głosem.

Pokój jest spoko. Dużo plakatów z piłkarzami, zespołami rockowymi, hantle, piłka do kosza, puste butelki po drogich alkoholach. To właściwie pokój zwyczajnego chłopaka, a nie kogoś kto ma gościa od podlewania kwiatów.
Konrad rozwalił się na łóżku z rękoma za głową, tak że zadartą koszulka odsłania skrawek płaskiego brzucha. Zero włosów.
Ja krążę i biorę do ręki kolejne fanty.
– Puchar mistrzostwa województwa? – pytam.
– Byłem dobry w kosza i drużyna była silna – wyjaśnia pogodnie. Patrzy na mnie, śledzi każdy mój ruch. A ja się waham. Celowo podnoszę z półek wszystko co się da, żeby gadka ciągnęła się w nieskończoność. Nie chodzi o to, że on mnie onieśmiela. Raczej o to, że obaj jesteśmy na skraju wybuchu i to czuć w powietrzu. Iść w to? Nie iść?
Zamknięty w mieszkaniu pies.
Wkurwiony, porobiony, nieobecny Odys.
Przystojny, uśmiechnięty student.
I ja z globusem w łapie. Po chuj mi ten globus. Będę tak pytał o każdą rzecz w tym pokoju? A potem co? Wymięknę, pójdę się modlić żeby biedniutki Odysek nadal chciał być mój?
Takiego chuja.
– Nietrudno zauważyć, że nie jesteś w dobrym nastroju – mówi Konrad.
– Nie?
-Poprzednio, jak się poznaliśmy, byłeś ponury i milczący. Dziś też jesteś ponury i milczący, ale w inny sposób.
– Nie będziemy o tym gadać – oznajmiam i czuję, że pora się zbierać. Niepotrzebnie marnowałem czas na to gówniane udawanie, że wszystko jest fajnie. Nie jest.
– Połóż się obok mnie – mówi po prostu. Prośba wyrażona miękkim, ciepłym głosem.
No dobra, siadam na skraju łóżka.
– Mogę jakoś poprawić ci humor? – pyta z udawaną troską.
– Możesz spróbować – słowa same wychodzą.
No i chuj. Dokonało się.
– Nie zrozum tego źle, ale mi na przykład najlepiej winduje samopoczucie porządnie zrobiona gała – mówi, a ja parskam śmiechem, bo jak by można to zrozumieć źle?
Coś się przestawia w mózgu, decyzja zostaje podjęta zanim jeszcze to sobie uświadomię i tak oto klęczę na łóżku i łapie za brzeg dresów, ale wtedy on łapie mnie za rękę.
– Spieszysz się gdzieś? – pyta.
– Nie wiem. Ile psy mogą siedzieć bez spaceru? No ale powiedzmy, że nie.
– Masz psa?
– Chwilowo.
– A lubisz psy?
– Co to jest, jakiś wywiad? Może lubię, może nie. Rozbieraj się.
Rozkaz działa jak złoto. Konrad zrywa się z łóżka i podwija koszulę.
No i zajebiście. Jestem akurat na tyle zły, żeby mi się chciało jebać, a jego ta złość kręciła. Grzeczny chłopiec z dobrego domu na bank lubi być traktowany jak szmata. Nie wiem czemu, ale życie lubi takie przewrotne sprawy.
Konrad jest szczupły, co tylko podkreśla wyrzeźbione ciało. Koks z niego nie jest, ale ma zaczątki konkretnych mięśni tam, gdzie trzeba. I ani włoska na klacie i brzuchu. Kurwa, jak on to zrobił?
Rozsiadam się oparty o wezgłowie, jak reżyser tego małego widowiska.
– Spodnie – instruuję.
Rozpina pasek, wyciąga go płynnym ruchem i rzuca do moich stóp. Kto wie, może go potem użyjemy. Rozpina spodnie i zsuwa je tylko odrobinę, patrząc mi w oczy. Nie ma w tym żadnego kiczu, Konrad wygląda naturalnie, na jego twarzy błąka się cień uśmiechu.
– Zdejmuj, a nie – ponaglam.
I dzieje się magia. Powoli ukazują się zajebiste, przepięknie jędrne pośladki, gładkie jak u anioła. Najpierw myślę, że ten kawał suki nie nosi bielizny, ale jednak nosi, te całe majtki bez tyłu, jockstrapy czy jakoś tak. Są różowe, cudo. Ma je na sobie, stoi mu, a dupę ma na widoku, gotową do brania. O ja pierdolę.
– Chodź tu.
Grzecznie idzie w moją stroną, wdrapuje się na łóżko i na czworaka przysuwa się do mnie. Schyla się, przyciska twarz do mojego krocza i się łasi. Na bank czuje na policzku twardego kutasa i na bank ma na niego ochotę.
– Co, chcesz zadowolić dresa?
– W tej chwili mam wrażenie, że po to się urodziłem – mówi bez cienia skrępowania.
– Urodziłeś się dla mojego gnata, zgadza się, ale mniej gadaj, więcej rób.
Ale on wtula twarz w dres, zaciąga się zapachem, pomrukuje i przysuwa się tak, żebym miał dostęp do jego pizdy. Smyram palcem, idealnie gładka. Niewiarygodne. Za to nie sprawia wrażenia prawiczka, nie z taką rozjechaną dziurą. Ślinię palca i smaruję go tam, a on pomrukuje i w końcu kurwa zsuwa ze mnie dres akurat na tyle, żeby teraz niuchać bokserki.
– Lubisz zapach dresiarskich jaj?
– Najbardziej na świecie – zapewnia.
Wiem, że takie teksty nakręcają chłopców, ale przede wszystkim kurewsko nakręcają mnie. Wsuwam w niego palca, wchodzi bez najmniejszego oporu, co za nowość, zajebiście.
– Wyjmuj go – nakazuję i zwinne ręce pedała uwalniają w końcu moją twardą, nabrzmiałą pałę. Uderza mnie w nozdrza jej zapach, i nie tylko mnie, bo pedał przyciska usta do moich jaj i pały na zmianę, zaciąga się jakby miał zaraz zanurkować pod wodę, kręci tyłkiem, domaga się pieszczenia.
– Czekaj – podnoszę się na kolana, zajmuję pozycję za nim i gapię się na tę przepiękną pizdę. Jest rozciągnięta, gładka, lekko ciemniejsza od otaczającej ją skóry. Ostro spluwam, mela ścieka po jajach i kapie na prześcieradło. Zajebiście, wypięta, piękna suka.
Wracam na miejsce i łapię go za włosy, dość już czekania. Nadziewam go na kutasa, całego, od razu, a niech kurwa ma, skoro tak lubi dresiarskie gnaty. Dławi się i go puszczam. Patrzy na mnie, po policzku ścieka mu łza. Klepię go po tym policzku, ani czule, ani mocno i znowu za kudły i nadziewam. Wpierdalam się w niego po same jaja, chuj mnie obchodzi czy to za szybko i za mocno, jestem nagle tak kurewsko napalony, że mi wszystko jedno.
– Szdehj – wysapuje niezrozumiale, gdy już daję mu odsapnąć.
– No? – wsuwam w niego nagle dwa palce, a on jęczy, zamyka oczy, nie spodziewał się tego strzału przyjemności. Wypina się bardziej, otwiera pizdę i czeka więc nieco ostrożniej wsuwam trzeciego palca. Jego dziura jest gorąca, mokra od śliny i baaardzo głodna. To pojebane uczucie gdy zaciska się na moich palcach. Jeszcze przed chwilą palce były tu, na wolności, a teraz są w uległej dupie. No czyż życie nie jest piękne?
Wyjmuję palce. Trzeba zwolnić tempo, nie należy być tak pojebanie porywczym. Koniec końców, chcę żeby jemu też się podobało. Ale palce daję mu do oblizania. Niech wie jak sam smakuje.
– Coś przyniosę – mówi enigmatycznie i wychodzi z pokoju. Słyszę jak zasuwa po schodach.
Zostaję sam, z totalnie twardym oślinionym gnatem. Powietrze pachnie seksem, na podłodze leżą w nieładzie jego ciuchy.
Wraca szybko, coś niesie w ręku i zajmuje swoją poprzednią pozycję na łóżku. Całuje mnie w kutasa na przywitanie. Chyba go lubię.
– Co to jest? – wskazuję na maleńką buteleczkę z brązowego szkła.
– Poppers. Tanie ścierwo, ale spodoba ci się.
Nie znam się na dragach do seksu więc tylko wzruszam ramionami.
Odkręca buteleczkę, bierze dwa głębokie wdechy, a powietrze wypełnia chemiczny zapach.
– Nie przekręcisz się od tego?
-Nieee, to nie tak działa. Oo, zajebiście, wchodzi. Dawaj, kurwa, użyj mnie.
Nie musi prosić dwa razy. Łapię go za kudły i nadziewam. Zero oporu, kutas wjeżdża jak złoto. Puszczam, znowu nadziewam, coraz szybciej, głębiej, a ten pedał daje sobie robić wszystko, ślina cieknie mu ciurkiem.
– Opierdalaj – mówię i znowu ślinię palce. Wsuwam od razu trzy, mmmm wykurwiście, cudownie luźna dziura. Rucham go palcami a on jęczy z kutasem w mordzie, opierdala go jak największy łakoć.
– Ale masz luźną tą pizdę. Pewnie by weszła cała łapa.
– Już niejedną w sobie miałem – odpowiada z dumą.
W odpowiedzi łapię go pod podbródkiem i spluwam na ryj.
On oczywiście nabiera to na dłoń i zlizuje patrząc mi w oczy, z moimi palcami w sobie, co mnie niemal paraliżuje. Absurdalnie piękny widok
– Chodź tu – kieruję jego ryj do kutasa i jaj – Niuchaj sobie psie.
Walę konia, bliski orgazmu, a on przyciska nos i delektuje się zapachem. Widok tej ślicznej twarzy wciśniętej w mojej jaja to za dużo. Strzelam, na swój brzuch, kilka porządnych białych i gęstych ładunków. Rozkładam ręce, wykończony, za to Konrad nachyla się i ze mnie zlizuje. Co za miły gest.
– Twoja kolej – mówię, ale on kręci głową i mówi, że nie trzeba. Kładzie się na łóżku obok mnie, trochę jakby wtulony do ramienia. Rękę kładzie na mojej klacie i tak leżymy, zmęczeni jak to po seksie. Oddycha szybko, jeszcze rozpalony, bo się nie spuścił. Ma taką piękną klatę, takie urocze sutki, drobne i jasne. Jest uroczym, nieco zepsutym zwierzątkiem, ale przecież zepsucie jest wszędzie, na wyciągnięcie ręki w dowolną stronę.
– Czy ty jesteś świadom że cała rzesza gejów marzy o takiej akcji z kimś takim jak ty?
– To rzesza gejów kiepsko sobie wybrała. Z kimś jak ja, czyli kim?
– Wiesz co mam na myśli. Chłopakiem z osiedla. Dresem. To jest dla wielu kolesi mokry sen.
– Dla ciebie też?
Chwilę milczy.
– Nie był, dopóki nie poznałem ciebie. Działasz jak magnes.
Nie wiem co powiedzieć. Głupio mi od tych komplementów.
– Też jesteś spoko. I nie chodzi mi tylko o ciało, choć też jest zajebiste. Jesteś….
– Jaki?
– Nie wiem. Miły.
Wybucha śmiechem.
– To źle?
– Po prostu przywykłem do czegoś innego.

● ● ●

– No i to jest popierdolone ile ludzi odpływa ze wsi do miast. Czaisz, że za dwadzieścia lat na wsi nie będzie nikogo? Ogarniasz to?!
Poćpany Koti przeżywa własne wywody. Zawsze tak miał – wydaje mu się że zjawiska wokół wpłyną bezpośrednio na jego szare, wygodne żyćko. Wyznawca efektu motyla.
Uśmiecham się, bo jest w tym swoim zawzięciu wręcz słodki.
– Wiesz co… – robię efektowną przerwę na wciągnięcie posypanej kreski, ssss – Ja to nawet nigdy nie byłem na wsi więc skąd mam wiedzieć, że istnieje?
– A skąd jest szynka, co ją wpierdalasz?
– Z fabryki – wzruszam ramionami.
– W pewnym sensie masz rację. Przemysłowa hodowla zwierząt.
– Ty, a powiedz mi jedną rzecz, Koti. Jakim cudem jesteś wege tyle lat i nikt ci jeszcze za to nie wpierdolił?
Patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami i zbiera myśli na języku, a ja czekam, ale obaj wybuchamy śmiechem. Koti to dobry ziomek. Wciągamy koks bo dziś jest święto. Koti kupił chawirę. W zasadzie to wygrał na licytacji komorniczej i teraz czeka go dużo, dużo pracy żeby doprowadzić to miejsce do porządku. Okna nieszczelne, ściany rozjebane do gołej cegły, podłogi to szkoda gadać. Ze ścian wystają kable i rury. Bezdomny by wzgardził. Nędza i rozpacz. No ale siedzimy tu i świętujemy, a Koti jest złotą rączką i sobie to elegancko odjebie. Ja oczywiście pomogę. Co prawda moje zdolności majsterkowania kończą się na zmianie tapety w telefonie, ale jestem dobry w spełnianiu instrukcji. Spytajcie Odysa.
Krecha trzepie szybko. Dobry towar, Koti ma jakieś dojście do typa, co sprzedaje celebrytom i dlatego proszek ma być prima sort. I jest. Bo jestem półbogiem, w żyłach płynie ambrozja, mięśnie nie znają zmęczenia, gdybym tylko chciał, świat ległby u moich stóp. Mogę podbiec do okna i wykrzyczeć że wszyscy mogą mi pałę robić. A do tego cholernie chce mi się ruchać.
– Chcesz się przylizać? – pytam nagle, bo koks to serum prawdy i wymazanie wszelkiej cenzury.
– Co kurwa? – Koti marszczy brwi.
– Słyszałeś.
Teraz nie wiem czy zastanawia się czy mi jebnąć, czy żeby przyjąć zaproszenie.
– W sumie chyba wiesz jak całować facetów – mówi i nachyla się do mnie.
O kurwa.
Nie wiem czy to tylko takie wygłupy po ćpaniu, bo czuję tak zajebiste napięcie w powietrzu, że pójdzie iskra i spłoniemy.
Koti nachyla się jeszcze bardziej. Pachnie fajkami i kwiatowym zapachem. Silnym, męskim, ale kwiatowym.
Nasze usta się stykają, pozwalam językowi działać i spotykam język Kotiego. Witają się ze sobą, naciskają, mmm, jak zajebiście czuć jego ślinę. Miękkość ust swojego dobrego ziomka. Kładę łapę na jego karku żeby jeszcze mocniej się lizać. Kutas mi się podnosi, wszystkie systemy sprawne, nie ma odwrotu. Kładę drugą łapę na udzie Kotiego, ale zaraz ją strąca, a pocałunek zostaje urwany.
Gapimy się na siebie. Koti ma usta otwarte, chyba z wrażenia.
– I jak? – pytam trochę speszony, bo przesadziłem z tą łapą, jestem tego świadom.
– Trochę pojebane, ale fizycznie to było zajebiście. Dobrze to robisz.
Kamień z serca.
Ale fiut stoi jak stał.
– Podjarałeś się – rzuca oskarżycielsko, ale z uśmiechem.
– Stoi mi.
– Zachowaj to dla Odysa.
– Odys mi nigdy nie possie – macham ręką.
– Nie? To coś wam się ostro popierdoliło z dynamiką związku.
Związku. Tak to nazwał.
– Ja nawet już nie wiem, kim on jest – mówię, zaskakując sam siebie – Normalnie, kurwa, nie wiem – kontynuuję łamiącym się głosem.
– Ale co to znaczy, daj jakiś przykład.
– Przykład? – zastanawiam się i od razu mam odpowiedź – Na przykład ta jego beemka. Już jej nie ma.
– Nie? Pierdolisz. Piękna kicia z niej była.
– Ale to jeszcze chuj – zaznaczam zamaszystym ruchem ręki, kurwa, ile ja mam energii w mięśniach. Czuję się jak elektrownia – Przyznaję, zrobiłem pojebaną rzecz. Jak wylazł z domu, to poszedłem za nim. On wsiadł w furę, ja na rower. Namachałem się jak pojebany, ale go nie zgubiłem, bo pierdolone korki w końcu się do czegoś przydały.
– Szpiegowska akcja – Koti się uśmiecha i zapala fajka.
– Dotarłem za nim aż na Bródno, a on zaparkował pod jakimś blokiem, zostawił kluczyki w aucie i wytarł całą tapicerkę i drzwi ścierą.
– Ahaha, nie wierzę. Odi odpierdalający takie akcje?
– No – ponuro kiwam głową – Ale najgorsze, że to przed wszystkimi ukrył. No bo zajebiście, skroił furę, a teraz się jej pozbył. Dlaczego mi o tym nie powie? Przecież to zajebista akcja. No raczej nie wygadam tego psiarskim. Nikomu nie wygadam. Nigdy nie zdradzę żadnego sekretu Odysa. A tobie mówię bo to ty, a poza tym to nie sekret, bo mi nie powiedział, tylko sam się dowiedziałem.
Niełatwo jest zrobić zmułę po kreskach, ale mi się udało. Obaj siedzimy zamyśleni, obaj trawimy dane.
– No chuj – wstaję nagle – Tyle tu siedzimy, wdychamy kurz i szczurze bobki, a dalej mnie nie oprowadziłeś.
Porzucamy ciężkie tematy i skaczemy po rozjebanej podłodze, a poćpany Koti macha rękami wskazując gdzie będzie kuchenka, a gdzie schowek na narzędzia.
Duzi chłopcy.

● ● ●

Siedzę przed telewizorem i oglądam mecz tenisa. Gra jakiś młody przystojny Hiszpan z jakimś młodym przystojnym jankesem. Nie do końca znam zasady, ale podoba mi się jak podnoszą koszulki żeby wytrzeć spocone twarze.
Trochę oglądam i trochę nie oglądam.
Myślę, a to nie takie częste więc nie przerywam procesu.
Myśli nachodzą mnie różne. Na przykład taka: jeśli chodzi ci po głowie żeby się przejebać z najlepszym kumplem, życie staje się skomplikowane. A jeśli faktycznie się przejebiesz, to jest jeszcze gorzej.
– Nie jeb się z kumplami – mówię do Psa, któremu nie nadałem imienia, bo nie bardzo jest mój. Ale jest w porządku. Nie szczeka, nie sika w domu i lubi się rozwalić na kanapie obok człowieka. Ktoś go dobrze wychował.
W odpowiedzi pies pokazuje brzuch i podkurcza łapy, gotowy na głaski.
Odys wraca w połowie drugiego seta. Hiszpan dominuje na korcie, a pies rzuca się w radosnej furii, żeby przywitać człowieka.
Wiesza kurtkę i idzie do lodówki. Przynosi dwie puszki piwa i siada obok mnie. Pachnie jesienią i fajkami. Ale przede wszystkim pachnie sobą i mogę sobie być wkurwiony, ale skłamałbym mówiąc, że nie tęskniłem za tym zapachem.
Ma na sobie swój nieodłączny czarny dres z logo nike, czarne hoodie i czapkę z daszkiem z małą naszywką przedstawiającą głowę ryczącego tygrysa. Nie zdjął butów. Białe AF1, rzadko je nosi, ale jak już nosi, to nie potrafię od nich oderwać wzroku. Jest w nich coś hipnotyzującego. Kiedy na nie patrzę, mam wrażenie że one odwzajemniają spojrzenie.
Oczywiście w myślach przeprowadziłem dziesiątki scenariuszy rozmowy, która zaraz się zacznie i w każdym z tych scenariuszy darłem ryja, ale, o dziwo, teraz wcale nie mam ochoty krzyczeć. Mam ochotę go przytulić, powiedzieć, że będzie dobrze, powygrzewać się chwilę w blasku jego niepodzielnej uwagi. Jak wygląda Odys? Jak to on, tylko trochę schudł przez ostatnie dni i tygodnie, ma na twarzy kilkudniowy zarost nadający mu trochę wygląd gangusa.
Opieram głowę na jego ramieniu i przez chwilę wspólnie oglądamy mecz.
– To było oczywiste, że Alcaraz wygra – mówi Odys, który, z tego co wiem, nigdy nie obejrzał żadnego meczu. Lubi za to obstawiać wyniki i nawet czasem coś na tym wygrywa.
– Ten drugi jakoś bardziej mi podchodzi – stwierdzam, oglądając jak na korcie budują podium dla zwycięzcy turnieju.
– Shelton? Nic dziwnego. On się zachowuje jak dwustuprocentowy samiec. Drze ryja, zaciska pięść i pokazuje dominację. Brakuje tylko, żeby naszczał na tego Alcaraza.
Uśmiecham się. Dotyk bluzy Odysa na policzku uspokaja. W ogóle nie mam ochoty ani potrzeby pytać gdzie był i co robił przez ostatnie dwa tygodnie. To jego sprawa i jeśli chce to przegadać, spoko. A jeśli nie, to jego prawo.
Ważne, że jest.
– Masz ochotę na spacer, wilku? – mówi nagle Odys.
Na ekranie telewizora Alcaraz triumfalnie unosi puchar nad głowę.
– Można się przejść – potwierdzam.
– Nie do ciebie mówię. Do psa.
– Nazwałeś go „wilk”?
– No – Odys wzrusza ramionami – Wystarczy jedno słowo i przyjdziecie obaj. To praktyczne.
Nie wiem czy się śmiać, czy mu jebnąć. Czy czuć się upokorzonym, czy docenionym. To jest właśnie cały Odys, z nim tak zawsze.
Chyba jednak czuję się doceniony i wybucham śmiechem.
A potem idziemy na spacer.
Po osiedlu hula zimny jesienny wiatr, a powietrze jest tak wilgotne że aż się klei. Wszystkie powierzchnie, chodniki, schody, śmietniki, lepią się od wilgoci. Pachnie zimnem i pospadanymi liści. Wilk biega wesoło od drzewa do drzewa, na wszystko sika i odwraca się od czasu do czasu, żeby sprawdzić, czy jesteśmy. Też spoglądam na Odysa, żeby się upewnić, że jest.
Nie pierdoli się w żadne podchody ani owijanie w bawełnę. Mówi prosto z mostu, jest tak samo bezpośredni, jak zawsze.
– Byłem na oddziale psychiatrycznym – wyjaśnia, kiedy mijamy monopolowy. Stoi tu kilku łepków, łoją małpki. Pies trzyma się od nich na odległość kilku metrów i bacznie obserwuje.
– I co, założyli ci kaftanik?
– Spierdalaj, wilku. Mówię serio. Leżałem, dostawałem w pizdę tabletek i ciągle mnie wszyscy pytali jak się czuję i czy dobrze śpię.
– Jak tam trafiłeś? – pytam, obserwując jak Pies wpierdala coś znalezionego w trawie.
– A nie wiem. Nażarłem się dragów, potem się obudziłem w szpitalu, a jak usłyszeli co gadam, dali mnie na psychiatryk. Połknąłem jakąś pigułę i spałem chyba z trzy dni. I obudziłem się taki jak teraz.
– Czyli normalny? – pytam z nadzieją.
– Wątpię – parska śmiechem – Ale obczaj to, że nie muszę nic ćpać, żeby być wystrzelonym.
– No faktycznie, zajebiście – rzucam szorstko – I będziesz już zawsze dostawał takiej odjeby od czasu do czasu, czy jak?
– Nie wiem – Odys spogląda mi w oczy i się zatrzymujemy. Kurwa, jaki on się zrobił chudy. I jakie zajebiste ma te oczy. Coś się w nich dzieje. Jakieś ślady rozbawienia, albo….napalenia.
Rozmawiamy dalej, a do mnie dociera, że Odys jest jakiś dziwny. Chyba dlatego, że ma dobry humor, a zazwyczaj ma nastrój jak ktoś, kto miał zajebiste plany na weekend, ale zapowiadają deszcz. Trochę nie dowierzasz prognozie, trochę masz nadzieję, a trochę jesteś już wkurwiony. I do takiego Odysa przywykłem, ale nie powiem, podoba mi się ten jego subtelny uśmieszek na niedogolonym ryju. Podoba mi się, że tak bezpośrednio sobie gadamy. I podoba mi się on, nie oszukujmy się. Wygląda jak zawsze zajebiście. Czarny dres, białe AF1, czarny flyers, czapeczka. Jest zjawiskowo przystojny. Aż mnie kurwa rozpiera duma, że jestem jego dobrym ziomkiem.
– No i powiedzieli mi coś co ma sporo sensu. Hiperseksualność.
– I co to znaczy? – pytam, ale trochę się domyślam. W końcu gadam z kolesiem, który od lat potrafił wpadać w obsesje jebania się ze wszystkim, co nie ucieka wystarczająco szybko.
– Jak mi odpierdoli to mam dużą potrzebę ruchania i mało hamulców – tłumaczy – Te ostatnie tygodnie to był maraton, wilku – dodaje, ale w głosie nie ma nuty przechwalania się, tylko smutek – Jebałem się z chorą ilością ludzi. I laski i typy.
To powinno pomóc, bo sam mam na sumieniu tę akcję z Konradem. Ale nie pomaga. Wykwita we mnie kompletnie absurdalne i najbardziej niepotrzebne uczucie ze wszystkich. Zazdrość.
– Ej – Odys widzi, Odys czyta mi w myślach – To nie o to chodzi, że wolę ich od ciebie.
Stoimy pod murem opuszczonej kamienicy. Wokół ciemno i zimno. Patrzymy sobie w oczy. Pies gdzieś spierdolił, jebać go. Wieje zimny wiatr, jego też jebać. Nawet ten rzadki deszczyk jebać po całości. Mój dres patrzy mi w oczy z bardzo poważną miną.
– Wiesz co, wilku – zaczyna – Jak ty to zawsze gadasz? Że jesteśmy braćmi krwi.
– Jesteśmy – potwierdzam.
– No. I wiesz… Tylko z tobą chcę się jebać.
Robi mi się na raz gorąco i zimno, przechodzą mnie ciary. Od stóp po kark. Kogoś innego ten tekst mógłby rozbawić, ale nie mnie. Bo to jest najbliższe wyznaniu miłosnemu co kiedykolwiek słyszałem z ust Odysa. Właściwie to może nawet nim jest.
Nie ma chuja, nie czas gadać. Podchodzę i idziemy w ślinę. Ostro, głęboko, języki pracują jak pojebane, ślina się miesza, nie ma że ktoś patrzy albo nie patrzy, jestem tylko ja i mój absolutnie zajebisty drechol. Liżemy się tak długo, namiętnie, mocno, a kiedy w końcu się od siebie odrywamy, w oczach Odysa jest już coś nowego, coś co dobrze znam.
– Klękaj.
Padam na kolana w wilgotną ziemię, chuj mnie to boli. Patrzę w górę w te jego ciemne, złe, napalone oczy. „Tylko z tobą chcę się jebać”.
– Pamiętasz tamtą noc, jak wróciłeś najebany i nie wiesz co mi powiedziałeś?
Kiwam głową.
– No. To powiedziałeś mi że jesteśmy braćmi krwi i mi ufasz. I zrobisz wszystko co powiem. Że jeśli tylko zechcę, to mogę cię traktować jak najgorszego śmiecia. Że tego chcesz. Tak mi powiedziałeś
Zagadka wyjaśniona. I on od tak dawna ma to w głowie, a robił takie długie podchody. Może go to bawiło, a może kręciło. Ale teraz koniec podchodów.
– I dokładnie tak kurwa jest. Jestem twój.
Na chudej twarzy wykwita paskudny uśmieszek zadowolenia.
– Czyli mówiłeś prawdę? No to zajebiście. Nie masz pojęcia jak zajebiście. Liż mi najki.
Patrzę na nie. Białe, mokre, noszone od tak dawna. Zajebiste jak cały Odys. Pochylam się i najpierw zaciągam się zapachem. Zapach jest kurewsko ważny, zwłaszcza ten, zapach Odysa. Wysuwam język i liżę, jak pies. Słony smak adola i gorzki smak bycia cwelem. Jak zajebiście. Poleruję te najacze, język mocno trze o tworzywo, to jak tworzenie jedynej w swoim rodzaju muzyki, o kurwa.
– Czekaj – Odys odsuwa nogę i spluwa sobie na buta – Dajesz.
Rzucam się na tę ślinę, zlizuję, smakuję ją, rozcieram sobie na podniebieniu i w końcu połykam. Wracam do roboty.
– Czyść je, kurwo – zachęca mnie i się zaśmiewa. Wychodzi z niego ostatni skurwol, poleruję mu buty i jeszcze mu mało. Dokładnie tego chcę, o tak.
– Dobra, starczy – odchodzi o krok – Chcesz być moim psem?
– Najbardziej na świecie, kurwa.
– Haha, i tak już nim jesteś. A psy nie noszą ubrań.
Zamieram. No, jak, kurwa, jesteśmy na ulicy.
– To może najpierw wróćmy do ciebie? – sugeruję.
Odys wyciąga szluga i wkłada go sobie w usta. Zapala. Trzyma mnie w niepewności.
– Jak chcesz, możemy wrócić do domku i będzie bezpiecznie i intymnie. Ale coś mi świta, że zrobisz wszystko co powiem. Nie?
– Tak…
– To zdejmuj, kurwa, szmaty, śmieciu!
Więcej motywacji mi nie trzeba. Rozbieram się, zupełnie niepotrzebnie patrząc czy ktoś nie idzie. To nie ma znaczenia. Zrzucam bluzę, koszulkę, buty, spodnie, na koniec bokserki. Wszystko leży na ziemi obok mnie, a ja, nagi, klęczę przed jarającym szluga Odysem. Spogląda na mnie jakby od niechcenia, wypuszczając z ust dym.
– No i co? – pyta – Źle ci, psie? To do nogi, kundlu – mówi i rusza powoli w stronę ściany kamienicy – No chodź – gwiżdże, a ja zapierdalam na czworaka, poziom upokorzenia wyjebało w kosmos, stoi mi tak bardzo, że aż boli.
– Usiądź pod murem, oprzyj się wygodnie, piesku.
Spełniam rozkaz i jak zahipnotyzowany patrzę na Odysa i jego ręce, które wyjmują z dresu twardego kutasa. Najlepszego kutasa na świecie, jedynego jakiego chcę i muszę opierdalać. O to właśnie chodzi. Ale gryzie mnie sumienie, nie mogę tego wytrzymać. Chcę, żeby wszystko było na czysto.
– Muszę ci coś powiedzieć.
– Kiepska pora na rozmowę, zresztą psy nie gadają.
– Ale to ważne.
– To mów – Odys jest niezadowolony. Chowa pałę z powrotem do bokserek i spodni.
– Jak cię nie było, to się przejebałem z jednym typkiem. W sumie to on mi obciągnął i tyle.
Teraz maksymalna czujność. Co pomyśli, powie i zrobi Odys? Czy go to rusza, czy nie. Czy właśnie zjebałem sobie szansę na najlepszą akcję życia?
Parska śmiechem i staje tuż nade mną. Patrzy w dół, twarz ma ukrytą w cieniu daszka czapki.
– Możesz się umawiać z kim chcesz i mogą ci ssać godzinami. Jesteśmy wolni i to twoja sprawa. Ale jest absolutnie kurwa wykluczone, że ja wezmę twojego kutasa do ust.
Wypuszczam głośno powietrze. Uff.
– Ale za to ty mi możesz opierdolić w każdej dowolnej chwili, zawsze. Rozumiesz?
Kiwam głową i obserwuję jak znowu wyciąga gnata. Wisi twardy i gorący tuż przede mną, zajebiście pachnie, jakby ktoś zapomniał wziąć prysznica albo dwóch. O kurwa, kurwa, kurwa.
– Jesteś od lizania mi jaj i ssania berła, śmieciu, tak?
– Tak!
– I jak chcesz opierdolić, to mi mówisz. Zawsze, wszędzie, za każdym razem. I dostaniesz do ssania.
– Teraz bym possał – rzucam trochę niepotrzebnie, bo kutas wisi kilkanaście centymetrów ode mnie.
– No to do dzieła, śmieciu – Odys się nachyla i przyciska jaja do moich ust. Natychmiast mocno się zaciągam, jebią tak mocno, tak intensywnie, mmmm, liżę je, biorę w usta, niucham.
– Będziesz pachniał tak jak powinieneś, kurwo – mówi, łapiąc mnie za włosy i przyciskając twarz do swoich mokrych jaj. Cały zapach i smak idzie na mnie. Oddycham spazmatycznie, totalnie napalony, nagi, poniżony jak totalna kurwa.
– Bierz do ryja.
Otwieram szeroko usta i obejmuję nimi grzyba. Jest mokry od śluzu. Wylizuję, ostro poleruję językiem jak w transie. Zapach mną zawładnął, chcę tylko więcej i więcej.
Ale Odys ma inny plan. Wjeżdża we mnie, po gardła, głową uderzam o mur.
– Siedź tak – instruuje i zaczyna mnie najzwyczajniej w świecie jebać w ryj. Wysuwa kutasa i wsadza z powrotem, posapuje zadowolony, mega mu się podoba taka dziura do wykorzystania, gapi się na ściekającą mi z brody ślinę, smaruje nią kutasa i wpycha z powrotem.
– I tak cię będę używał codziennie kurwo, kapujesz?
– Mmmmfmm.
– I będziesz kurwa grzecznie otwierał ryj na komendę. Szerzej kurwo!
Rozwieram szczękę aż mało nie pęknie i daję się jebać, kutas wbija w gardło, blokuje tlen, poddusza mnie, ale chuj, biorę ile mogę, absolutnie żadnego oporu.
I wtedy Odys wpycha się na maksa głęboko, łapie mnie za łysy łeb i trzyma kutasa w środku, całego, po same jaja. O kurwa.
– I tak cię będę dusił, śmieciu. Będę cię oznaczał zapachem jaj i dusił kutasem – mówi, nie zważając na to że się szarpię, że już nie mogę, fuck – I zrobisz wszystko, co powiem – kontynuuje – Ale ja nie chcę po prostu twojej mordy ani dupy. Chcę twojej duszy, kurwo.
Puszcza mnie i uderzam o mur, walczę o oddech i wycieram potok śliny z brody i klaty. Odys na mnie spluwa, trafia w lewy policzek. Zbieram dłonią i zlizuję, patrząc mu w oczy.
– Wstawaj i się wypinaj. Czas ci wypierdolić tę ciasną pizdę.
Bez cienia zawahania opieram się o ścianę dłońmi i czołem, wypięty, bezbronny, gotów do brania. Słyszę jak Odys spluwa, choć kutasa ma całego w mojej gęstej spienionej ślinie. Rozsmarowuje trochę na mojej dziurze i wjeżdża, bez żądnego pierdolenia się w rozgrzewkę. Od razu kutasem, od razu mocno i głęboko, aż krzyczę. Ale on zatyka mi usta dłonią i po prostu mnie jebie, szybko, głęboko, mocno, z bólem, rozkoszą, zaskoczeniem, łzami, ze wszystkim. Łzy lecą mi po twarzy, a kutas wpierdala się w dziursko, z każdym pchnięciem bliższy spustu.
– Podoba ci się taka zabawa, wilczku?
– Wykurwiście mi się podoba – zapewniam, zaciskając oczy – Napierdalaj, wyjeb mnie jak swoją własność.
– O ty kurwo, mało ci?
– Mało.
I przyspiesza, zaczyna wyjmować całego kutasa a potem od razu wpierdalać po jaja, z ostrym dopchnięciem, aż wpadam na ścianę. Skurwysyn po prostu mnie pokrywa, jak zwierzę, zero zainteresowania moją przyjemnością. Bierze mnie na ulicy, na zewnątrz, w świecie gdzie kręcą się ludzie, menele, patrole policji. Ja pierdolę.
– Zaleje ci pizdę, będziesz jeszcze bardziej mój – mówi zasapany, dyszący, dopychający we mnie gnata, ledwo go słychać pośród tych mokrych dźwięków jebania, dźwięków nawilżonej pizdy i obijających się jaj, ale kurwa, jakie to jest piękne, jakie zajebiste.
– Dawaj, zalej mnie dresie – błagam go i zaczynam sobie walić.
Odys nakurwia, brutalnie się we mnie wbija, wzdycha i ściska mnie na biodrach tak mocno, że wbija paznokcie, jest blisko, napierdala, raz, raz, raz, zapycha dziurę, aż w końcu dopycha się i zostaje i wyje, drga cały jak pojebany, tłoczy we mnie spermę i na tę myśl wybucham, własna sperma przelewa mi się przez palce, też dostaję jakichś pojebanych spazmów, padam na mokrą ziemię i jest to zajebista ulga. Odys pada obok, właściwie to po prostu siada po turecku, zdyszany jak po ucieczce z miejsca przestępstwa.
– O kurwa – udaje mi się w końcu wysapać.
– Nooo – przyznaje i odpala dwa szlugi, jednego wyjmuje z ust i podaje mi.
Leżymy. Palimy. Deszcz się nasila.
– Wiesz, że ja nie mówię tego na serio – zaznacza nagle Odys – To znaczy częściowo serio, ale nie, żebym cię miał za gorszego od siebie, czaisz?
– Czaję – odpowiadam z jakąś małą ulgą, bo chociaż wiedziałem, to zawsze dobrze usłyszeć takie zapewnienie.
– Ubierz się wilku, bo do szpitala trafisz, masz – mówi i zaczyna podawać mi moje ciuchy. Zaspokojony, zmienia się ze smoka w rycerza.
– Ty, a gdzie jest pies? – mówi nagle.
– Chyba zobaczył co robimy i się przestraszył.
– Dawaj go poszukamy.
No i idziemy szukać psa.
Potem go znajdziemy i wrócimy na chatę.
Potem wezmę prysznic.
Potem wypijemy kilka browarów.
A potem?
Potem będzie różnie.
Odys będzie odpierdalał, później wpadał w dołki.
Może pójdzie to leczyć. Może nie.
Nie wiadomo, co będzie potem.
I chuj. Wybieram takie życie.
Byle z nim.

Podobało się? Zostaw komentarz, zmotywujesz mnie do pisania.

5 thoughts on “Odys cz. 3 – koniec

  1. Jak zawsze absolutnie wykurwiste. Chyba pierwsza Twoja seria z czymś, co można nazwać szczęśliwym zakończeniem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *